Zdmuchuję kurz ze swoich wspomnień, choć nie zawsze chcę wspominać.
Naciera na mnie nicość i głusza.
Pomiędzy gwiazdami widzę nocne niebo i to właśnie ono zachwyca mnie najbardziej.
Czasem się duszę, by po chwili przypomnieć sobie o oddechu.
A liście szumią złowieszczo jak kartki przerzucane w tej książce.
Tą książką jest „Nie gaś światła” autorstwa Bernarda Miniera, czyli 3 z kolei o komendancie Martinie Servazie; zaraz po „Bielszym odcieniu śmierci” oraz „Kręgu”.
Równie szalona. Równie przerażająca. I równie udana.
Tym, co różni ją od wcześniejszych części jest to, że tutaj nie Martin (przebywa bowiem w ośrodku dla policjantów zmagających się z depresją) gra pierwsze skrzypce, lecz 32-letnia prezenterka radiowa Christine Steinmeyer, która w Wigilię Bożego Narodzenia znajduje w swojej skrzynce na listy anonimową kartkę z zapowiedzią samobójstwa.
Tylko kogo i dlaczego akurat ją o tym informuje?
Tego stara się dowieść, ale okazuje się, że niewystarczająco (czego nie ułatwia despotyczny i bardziej zaangażowany w pracę w Instytucie Aerodynamiki i Przestrzeni Kosmicznej oraz znajomość z doktorantką Denise partner Gérald Lardnet), więc zostaje obarczona winą i odtąd rozpętuje się jej prywatne piekło: otrzymuje groźby, tajemnicze maile, telefony, sms-y, zdjęcia, czuje się obserwowana, zostaje oskarżona o molestowanie 19-letniej stażystki Cordéli, ktoś podrzuca do biurka leki uspokajające, wkrada do mieszkania i puszcza płyty z muzyką operową, w końcu morduje psa Iggy’ego oraz miejscowego kloszarda Maxa, którego poprosiła o pomoc, a ją samą odurza i gwałci.
Do tego dręczą ją koszmary z przeszłości związane z ojcem i starszą siostrą Madeleine, która z niewiadomych przyczyn odebrała sobie życie.
I jeszcze ten prześladujący ją karzeł i ten romans z „wizytówką Europejskiej Agencji Kosmicznej” Leonardem Fontainem.
O co w tym wszystkim chodzi? Kto chce ją zniszczyć?
I dlaczego Martin dostaje kopertę z kluczem do pokoju numer 117 w Grand Hôtel, gdzie rok wcześniej samobójstwo popełniła artystka Célia Jablonka?
A do kogo należą płaskie, lśniące, czarne oczy?
Kim jest Moki z różowego kalendarza Céli?
Jak się do tego wszystkiego ma Międzynarodowa Stacja Kosmiczna?
Jakie znaczenie ma gala zorganizowana przez CNES w Kapitolu 28 grudnia 2010 roku?
Co się stało w Gwiezdnym Miasteczku?
Jaki sekret nosiła w sobie Maddie?
Czego Servaz dowiedział się od dziennikarza Henningera?
Kim jest Mila Bolsanski i co mieści się w jej pamiętniku?
I czy ukochana Servaza – Marianne żyje czy jednak została zamordowana przez jak dotąd nieuchwytnego Juliana Hirtmanna?
Na te pytania odpowiedzi uzyskają ci, którzy zagłębią się w tę lekturę, a warto, bo „Nie gaś światła” to kolejny thriller z serii o komendancie Martinie Servazie, który trzyma poziom, zatem 499 stron (Dom Wydawniczy REBIS) dosłownie przelatuje przed oczami. Fabuła biegnie dwutorowo, ale autor jak zwykle tak umiejętnie poprowadził te historie, że niby każda wydaje się być niezależna, a jednak finalnie prowadzą do jednego, jakże zaskakującego źródła. Bo zaskoczeń jest tu oczywiście wiele. Wiele jest też emocji. Doskonała psychologizacja znanych oraz nowych postaci. Interesujące dialogi. Mistrzowska intryga. Wieloaspektowość (bo Minier lubi wplatać masę nowinek z rozmaitych dziedzin). Drobiazgowość. Niepokojąca rozgrywka. Wszechobecny mrok. Napięta atmosfera. Osaczenie. Manipulacja. Strach. Brak zaufania. Fobie. Samotność. Obłęd. Odrzucenie. Egoizm. Zemsta. No i te krajobrazowe smaczki jak zasłona płatków śniegu, krystaliczny szept strumyka, suchy trzask kory, cisza ośnieżona równiną, kamienna ławka pod upudrowanymi drzewami, nocne niebo całkowicie zasnute chmurami, aleja obsadzona ciemnymi cisami, średniowieczne uliczki, zmarszczona czarna powierzchnia stawu, sękate konary, blade błyskawice, grzmoty przeradzające w odległe pomruki, chmury w kolorze sadzy, kłębiące się kruki, mleczny blask dnia, zakurzone korony drzew.
Czego chcieć więcej?
Bardzo wciągająca pozycja.
Jedna z cech depresji polega na tym, że człowiek staje się niezdolny do podjęcia jakiegokolwiek działania.
Coraz więcej słów i coraz mniej prawdy – oto dzisiejszy świat.
Życie czasem potrafi być bardzo fajne, z pewnością po to, by potem silniej przywalić.
Przestrzeń publiczna jest pełna kobiecych ciał.
Dzieciństwo: nie trwa długo, ale nigdy nie można się z niego wyleczyć. To zranione dziecko w naszym wnętrzu ciągle jest obecne.
Paradoksalnie wtedy, kiedy jedni ludzie przeżywają intensywnie poczucie wspólnoty, ci, którzy są samotni, mocniej doświadczają swojego wykluczenia.
Nigdy nie ufaj ludziom, którzy szermują przysłówkami.
W otchłani nocy i snu rozlegają się głosy, których wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć. Są jak wspomnienie lęków z czasu dzieciństwa, kiedy to natychmiast po zamknięciu drzwi i zgaszeniu światła każdy przedmiot w pokoju, każdy kształt mógł się zmienić w potwora; kiedy leżąc w łóżku – w tej szalupie ratunkowej płynącej po niespokojnych wodach nocy – mieliśmy straszliwą świadomość naszej małości i kruchości. Te głosy przypominają nam, że śmierć jest częścią życia, a nicość zawsze jest tuż-tuż. Że wszystkie mury, które wznosimy wokół siebie, nie są trwalsze od domku ze słomy i domku z drewna z bajki »Trzy małe świnki«.
Nowe, długie śledztwo jest jak nieznany alfabet, który trzeba odcyfrować: niektóre litery są ważniejsze od innych, ale na początku nie ma żadnych wskazówek, jak je odróżnić.
Przypadek rządzi niepodzielnie na poziomie atomów. Tam wszystko jest możliwe. Ale w skali makro znika.
Kim są ci wszyscy ludzie, którzy pojawiają się w naszym życiu, domagając naszej uwagi, miłości, a potem nagle odchodzą? Jakby likwidowali sklep.
Kłamstwo jak zwykle ma długi żywot.
Świat jest piekłem dla najsłabszych.
Ktoś, kto nie boi się śmierci i ma w sercu wystarczająco dużo nienawiści, jest groźniejszym przeciwnikiem.
Ludzie mają skłonność, by chętniej przyjmować te informacje, które zgadzają się z ich hipotezami.
Bo czy wszyscy nie toczą tej samej walki? O kasę, o władzę, o sukces. Zawsze jednak, od dzieciństwa, chodzi o to samo: by być kochanym.
W operze wszystkie kobiety umierają. Bez wyjątku. W operze kobiety zawsze są nieszczęśliwe. W operze zawsze kobiety kończą tragicznie. Księżniczki, plebejki, matki, kurwy: opera to miejsce nieuchronnej klęski.
Choć żyjemy w społeczeństwie, w którym kłamstwo i przeinaczanie faktów stały się niemal normą, prawda jest prawdą, do cholery.
Prawdziwi manipulanci zawsze na początku robią dobre wrażenie. Jak ich więc zdemaskować? To przychodzi z czasem. Jeśli należymy do kręgu ich bliskich, zaufanych osób, ich niedociągnięcia i kłamstwa w końcu wyjdą na jaw. Chyba, że zdążyliśmy się od nich uzależnić na tyle, by nie zauważyć, gdy to wszystko zaczyna wypływać…
Co za idiota powiedział, że pierwsze wrażenie zawsze jest trafne?