Zamykam oczy i nie czuję nic, choć czuję za bardzo.
Tańczę w amoku własnego doznawania.
Ciemne chmury przysłaniają mi błękitne niebo.
Słońce zgasło.
Zatapiam buty w wilgotnej ziemi.
Jestem niewzruszona, szlochając milczeniem.
„Dziennik Jaskółki” to kolejna książka Amélie Nothomb, po którą sięgnęłam i niestety trochę się zawiodłam, pewnie dlatego, że autorka przyzwyczaiła mnie do intrygujących, wręcz hipnotyzujących szaleństw i niedorzeczności, do głębokich rozważań, genialnego języka, zaskakujących zakończeń, epatowania magnetyzującą brzydotą, a tu czułam się nieprzyjemnie oburzona i zawiedziona.
To historia paryskiego kuriera, który 8 miesięcy temu przeżył zawód miłosny, pogrążając go we wstydliwym bólu i cierpieniu, w efekcie doprowadzając do samobójstwa sensorycznego – uśmiercił wszystkie swoje zmysły, nie czuje nic: życie zamieniło się w śmierć. Przełomem okazuje się płyta zespołu Radiohead zatytułowana „Amnesiac”, ponieważ jego sytuacja jest jakby „amnezją zmysłów”; bohater zatraca się w utworze o dziecku zafascynowanym obrotowymi drzwiami, bo odkrywa, że odtąd doświadcza tylko nieznanych emocji, które z niczym się nie kojarzą – są poza dobrem i poza złem. Tych utworów słucha tak maniakalnie, że w końcu potrąca motocyklem staruszkę za co zostaje wydalony z pracy, ale spotkanie z tajemniczym Jurijem otwiera dla niego nową szansę: zostaje płatnym mordercą; nadaje sobie imię Urban, gdyż nowe imię jest o tyle frapujące, że istniało przed nami i rozpoczyna pracę na stanowisku strzelca wyborowego na usługach francusko-rosyjskiej mafii, bo raz, że dar taki jak mój trudno jest zrozumieć. Urodzony strzelec wyborowy ma wzrok pilota liniowego, rękę, która nigdy nie drży, i odpowiednią postawę, by zneutralizować siłę odrzutu. Ale wielu ludzi posiadających owe przymioty chybiłoby nawet słonia w korytarzu. Strzelec wyborowy potrafi znaleźć punkt przecięcia tego, co widzi jego oko, z tym, co robi jego ręka, a dwa, że nie ma nic bardziej dziewiczego od zabijania. Jest to doznanie nieporównywalne z żadnym innym. Człowieka przenika dojmująca rozkosz w miejscach, które nawet trudno zlokalizować. Taki egotyzm go wyzwala. To najradykalniejszy sposób zaspokajania żądzy władzy. Nad istotą, o której nie wie się nic, przejmuje się władzę absolutną. I jak każdy szanujący się tyran, nie czuje się ani krzty wyrzutów sumienia. Aktowi temu towarzyszy rozkoszny strach. To on jest katalizatorem rozkoszy. I, »last but not least«, jeśli człowiek wywiąże się ze zlecenia, zarabia mnóstwo pieniędzy. W świadomości, że za coś takiego mu płacą, kryje się zdumiewająca satysfakcja.
Urban morduje bez cienia elegijnej zadumy nad przeszłością swoich ofiar; jest nieczuły na trujący sentymentalizm wspomnień – nie ma tu chłodu, bo doznaje silnych emocji (to go podnieca, bo jest nowe, nienazwane i niewyobrażalne), ale nie ma też melancholii czy popadania w euforię.
W końcu dochodzi do tego, że dzień bez klienta jest dla niego na tyle przykry, że staje się własnym zleceniodawcą: zabija przypadkowe osoby – nazywa to fastkillem, ale nie chce przedawkować, bo to wzbudza w nim niesmak.
Sytuacja zmienia się, gdy dostaje zlecenie, by wystrzelać 5-osobową rodzinę ministra, bo tam poznaje tytułową „Jaskółkę”, czyli jego nastoletnią córkę, która samodzielnie uśmierca ojca, bowiem ten posunął się do haniebnego czynu: zabrał i przeczytał jej pamiętnik, a ona chciała zachować go w sekrecie (nie ma nic bardziej świętego do czytania niż to, co jest ukrywane przed czyimkolwiek wzrokiem).
Urban po spełnieniu fantazji ujrzenia kobiety morderczyni podchodzi zadaniowo, nie dając sobie czasu na zastanowienie, bo przecież on przemawia językiem zimnym jak śmierć, ale już porusza go to, iż w chwili oddania strzału nie dostrzega w oczach „Jaskółki” nawet cienia strachu, tylko wielką żywotność: jest ciekawa dalszego ciągu, odważna i oziębła.
Do domu zabiera ze sobą teczkę z ważnymi dokumentami, pośród którymi znajduje się jej dziennik – postanawia go przeczytać i stwierdza, że wcale nie była głupią gąską, ale „najdziwniejszym wytworem ludzkiej natury”, panienką powściągliwą i stanowczą , której słowa zwięzłe, samotne i dziewicze mówiły o istocie młodej, nieosadzonej w życiu. Ich kruchy wdzięk mówił o urodzie zmarłej infantki. Ich dziwność mówiła o jej przeznaczeniu.
Bohater wbrew sobie nie może wyzwolić się od myśli o niej, czuje się rozdarty, winny, bo jego tandetna żądza uśmierciła „Jaskółkę” – zaczyna ją idealizować do tego stopnia, że jego tożsamość ulega pęknięciu, więc zmienia imię na Innocenty i podejmuje starania o otrzymanie posady kuriera przy produkcji u słynnego filmowca.
Pogrzebanie „Jaskółki” przywraca mu zmysły, bo niektóre dania wymagają obecności na stole wody do obmycia palców. Ten pamiętnik był moją wodą do obmycia duszy.
Jednak nie tylko dla niego ten pamiętnik jest czymś istotnym, bowiem usilnie dopomina się o niego mafia, ale on, by uchronić jej tajemnicę, w „akcie wiary” i narzuconej sobie pokuty: zjada ten dziennik.
„Dziennik Jaskółki” to 77 stron (Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA) mrocznych zakamarków ludzkiej duszy i zawikłanego, nierzadko absurdalnego postrzegania oraz pojmowania. Jest tu jednocześnie o utracie tożsamości i o jej ciągłym zmienianiu. O bezczuciu i nadwrażliwości. O zatraceniu i upadku.
Wynaturzony człowiek.
Nieszczęśliwa miłość.
Zagubienie.
Dużo okrucieństwa, ohydy i muzyki.
Poznawanie na nowo, ale w krzywym zwierciadle.
Nawrócenie i próba rekompensaty.
Autorka lubi prowokować i robi to po raz kolejny, lecz… jakoś w tej pozycji nie potrafiłam się rozsmakować: to szaleństwo jest zbyt wulgarne, niestrawne.
Czym jest życie w tym ułamku sekundy, kiedy człowiek ma rzadki przywilej braku tożsamości? Jest strachem.
Trudno o większą wolność niż ta krótka amnezja po przebudzeniu. Człowiek jest jak niemowlę umiejące mówić. Może coś powiedzieć o nienazwanym odkryciu swoich narodzin: trafił do świata strachu żywych.
Człowiek nigdy nie jest tak szczęśliwy jak wtedy, kiedy znajdzie sposób na zatracenie się.
Węch ma tę cudowną właściwość, że nie wiąże się ze stanem posiadania. Można paść z rozkoszy, poczuwszy na ulicy perfumy obcej osoby. To zmysł idealny, znacznie skuteczniejszy od ciągle zatkanego ucha, znacznie dyskretniejszy od oka, które nabiera manier właściciela, znacznie subtelniejszy od smaku, doznającego rozkoszy tylko wtedy, kiedy jest jedzenie. Gdybyśmy słuchali dyktatu nosa, zrobiłby z nas arystokratów.
Osoby piękne tworzą odrębną grupę, pozostają poza ogółem ludzkości, która jest rojącą się, bezkształtną masą.
Co wspólnego mają ze sobą twarz i ręce? Język, którym pierwsza mówi, a druga pisze.
Erotyka to rzecz naprawdę osobliwa.
Największą rozkoszą jest rozkosz sekretna.
Człowiek nie powinien się obżerać, kiedy czuje w duszy rozterkę. To powoduje różne romantyczne uniesienia, makabryczne porywy, liryczne rozpacze. Będąc w elegijnym nastroju, powinno się pościć, aby zachować trzeźwy i nieczuły umysł.
Istnieją urody rzucające się w oczy i takie, które są zapisane hieroglifami: na rozszyfrowanie ich wspaniałości potrzeba czasu, lecz kiedy już się objawi, jest piękniejsza od piękna.