Jestem cierniem, a nie kwiatem.
Nocą, nie dniem.
Umierającym lasem, a nie ogrodem w rozkwicie.
Obłędem. Smutkiem. Niepokojem.
Duszy rozstrojem.
Co czuje za mocno albo zupełnie nic.
Jestem brakiem nadziei.
Najciemniejszą z barw.
Wbrew temu uparcie zachwycam się błękitem Twoich oczu.
I może dlatego sięgam po błękitne książki?
Po genialnym thrillerze „Nie pozwól mu odejść” autorstwa Kathryn Croft przeczytałam „Poza kontrolą” i już na samym wstępie muszę stwierdzić, że ta książka mniej mi się podobała (myślę, że powodem są durne, ale to autentycznie durne decyzje, jakie podejmuje główna bohaterka), jednak: DLA TEGO ZAKOŃCZENIA WARTO; niektórzy mogą uznać je za naciągane, ale to nie oznacza, że nie jest zaskakujące, bo jest, i to bardzo.
28-letnia studentka psychologii Callie bierze ślub ze starszym od siebie wdowcem Jamesem (poznali się w kawiarni „The Coffe Bean”, gdzie mężczyzna przychodził po pracy na cappuccino; jest fotografem), który ma dwóch synów: 15-letniego Dillona i 12-letniego Luke’a. Niestety, chłopcy, pomimo ogromnych starań (pragnie zostać matką, zwłaszcza, że kiedyś straciła dziecko), od początku jej nie akceptują (wręcz nienawidzą), posuwając się do coraz większych złośliwości (potrafią nawet celowo wjechać rowerem pod samochód…), ponadto znajduje się pod odstrzałem wrednej sąsiadki pani Simmons, przyjaciółki zmarłej żony Bridgette oraz seksownej pracownicy Thabity.
Kobieta nie chce się skarżyć i próbuje poradzić sobie w pojedynkę (włącznie z sekretnymi wizytami u chorego na schizofrenię ojca, własnymi alarmującymi symptomami, podejrzeniem o romans i innymi mniej tudzież bardziej niemoralnymi), ale gdy na drodze staje pełen zrozumienia kolega starszego pasierba Rysh – pęka: nie tylko ona, lecz cały jej świat, bo tylu kłamstw nikt nie jest w stanie udźwignąć.
Dlatego też na pierwszej stronie Callie przyznaje się do morderstwa, powoli wyjaśniając sierżantowi Connolly’emu i posterunkowej Barnes, jak to właściwie było.
Ale czy tym razem mówi prawdę?
„Poza kontrolą” to nie klasyczny thriller psychologiczny, tylko bardziej powieść obyczajowa, która liczy 363 strony (Wydawnictwo Burda Książki) – czyta się je naprawdę błyskawicznie, ponieważ akcja z rozdziału na rozdział nabiera rozpędu, a poprzez niedomówienia i zapętlenia stale utrzymuje w napięciu.
Przeto nie ma mocnych: trzeba doczytać do końca.
Ale czy nie jest tak, że dzieci zawsze są dobre, dopóki nie znajdą powodu, żeby kogoś znielubić?
Czasami łatwiej jest ignorować różne sprawy. Zamiatać je pod dywan w nadziei, że potem się o nie nie potkniemy.
Jak to możliwe? Kiedy człowiek myśli, że już znalazł się na samym dnie, nagle jeszcze głębiej zapada się w bagno.
Atmosfera w domu się zmienia, gdy człowiek zostaje w nim sam. Robi się milcząca i zimna, niezależnie od pory dnia czy miesiąca.
Pierwsza miłość trzyma człowieka jak w imadle, nigdy tak naprawdę nie puszcza i pozostawia po sobie ślad, którego nie da się zetrzeć nawet lata później. Nawet jeśli z tą osobą już nic nas nie łączy.
Czynów nie da się cofnąć, podobnie jak słów.
Czasami okrucieństwo jest konieczne.
Bo czasami trzeba podejmować bolesne decyzje.
Trzecia nad ranem to dziwna, martwa godzina. Ziemia niczyja samotności pomiędzy nocą a dniem.
A jednak ciało i umysł potrafią funkcjonować dalej, pomimo okropieństw, na jakie je narażamy. To mechanizm obronny zapobiegający szaleństwu. Dopiero gdy się psuje, wpadamy w kłopoty.
Czasami można dostrzec albo wyczuć chwilę, która zmienia nasze życie na zawsze, jeszcze zanim ona nadejdzie. A czasami takie momenty podkradają się i zupełnie nas zaskakują, uderzając siłą przegubowej ciężarówki.
W tym właśnie rzecz: gdy ktoś już raz zagości w naszym życiu, pozostaje w nim na zawsze, niezależnie od tego, czy daleko, czy blisko.
Jesteśmy tylko ludźmi. Nasz naturalny instynkt każe nam pytać: Dlaczego?