„To mój konkretny świat, częściowo wybrany, to moje szare życie” – „Song nauczycielki” autorstwa Vigdis Hjorth

W lewo w prawo sznurek żwawo.

Tam da dam pozowany taniec dam.

Naprzód tyły krok pochyły.

Tam da dam nie rozglądam

się naokoło

czy niewesoło

patrzy ktoś na moje

gdy tam da dam popadam

w paranoje

lecz się nie boję

wszak stąpam i stoję

bez użycia sznurków

do pociągania

i czujnego podglądania obiektywem czyjegoś oka

bo powłoka jest prawdziwa

choć czasem za życia nieżywa.

Tam da dam nie skradam

się u siebie.

 

U siebie czytam. „Song nauczycielki” autorstwa norweskiej pisarki Vigdis Hjorth. 

Pachnie tu kawą. W każdym milimetrze przestrzeni.

To się nie zmieni.

Bo i po co?

 

57-letnia Lotte Bøk  jest wykładowczynią teatru w Wyższej Szkole Sztuk w Oslo, gdzie regularnie prowadzi cykle wykładów o dramatopisarstwie Berolta Brechta; postrzega się ją jako nauczycielkę zaangażowaną, energiczną, która poza wykładaniem czyta i opatruje komentarzami prace licencjackie oraz doktorskie, pełni liczne funkcje w zarządach, uczestniczy w konferencjach, wspiera politykę stypendialną czy wzrost nakładów na kulturę, głosuje na partie chcące zmniejszyć nierówność w Norwegii, zasiada w zarządzie Stowarzyszenia na rzecz Roślin Użytkowych, podpisuje apele przeciwko broni atomowej lub za humanitarną polityką wobec imigrantów, do tego mistrzowsko operuje słowem, w związku z czym znajomi zwracają się do niej z prośbą o wprowadzenie poprawek w swoich tekstach. Gdy Lotte nie pracuje, lubi wypoczywać na łonie natury, spacerując, siedząc nad rzeką, zbierając zioła i grzyby – bywa, że przytula się do kamienia lub świerku, dzięki czemu zanurza się we własne oniemienie, czerpie odwagę i formułuje myśli, które krążą podskórnie – od czasu do czasu rozmawia z mieszkającą w Australii córką (zwłaszcza wtedy, kiedy tamta konfliktuje się z byłym mężem), spotyka z przyjaciółkami albo mężczyznami, ponieważ od dawna jest rozwiedziona, ale w sumie to nie ma ochoty wkładać dużego nakładu pracy w poznawanie nowego człowieka. Patrząc na ten obrazek śmiało można stwierdzić, że ta rzeczywistość jest spokojna i ustabilizowana (no trochę naznaczona rytuałami i małymi dziwactwami, ale kto ich nie ma?), a ta kobieta spełniona i radosna, jednak od 10 kwietnia 2016 roku najboleśniej ona sama zacznie się przekonywać, że niekoniecznie tak jest – nie miała pojęcia, że ten dzień jest początkiem końca życia, które uważała za swoje – bowiem właśnie wtedy Tage Bast, student IV roku z Akademii Sztuk Pięknych, zajmujący się sztuką wideo, prosi ją, by wzięła udział w projekcie zakładającym, że istnieją silne związki pomiędzy życiem a nauczaniem, dlatego też pragnie sfilmować zajęcia oraz codzienność poza instytucją i kontekstem nauczania. A ona machinalnie się zgadza, albowiem uważa, że nie ma przed ludźmi nic do ukrycia i zawsze i wszędzie jest jednakową sobą.

Jakże mocno się myli.

 

„Song nauczycielki” to 252 strony (Wydawnictwo Literackie) podglądania. Bardzo powolnego podglądania. Niewygodnego. Męczącego. Krępującego. Osądzającego. Takiego, które nakłania do stwarzania sytuacji przed obserwującymi, czyli do udawania, by właśnie w tej relacji Inni – Ja w Ich oczach wypaść w jak najlepszym świetle; to takie budowanie nowej tożsamości na potrzeby patrzenia w obawie przed krytyką. To wchodzenie w rolę, której ktoś oczekuje. W multum ról. Pokorne wtapianie w rzeczywistość i niezdarne próby jej tworzenia oraz porządkowania. Również niezgoda na nierówno urządzony świat. Na krzywdy i podziały. Konflikty międzynarodowe. Brak zrozumienia. Wszakże jak zrozumieć kogoś, jeśli nie pojmuje się samego siebie? A gdyby tak zerknąć z zewnątrz i stać się świadomym własnych zachowań? Może wtedy łatwiej coś zmienić? Ale czy da się chociaż trochę obiektywnie? Czy można z dystansem? Czy zechce się naruszyć strefę własnego komfortu w imię szczerości tak potrzebnej do jakiejkolwiek zmiany na lepsze?

Ja kontra Ja – najtrudniejsza walka ze wszystkich.

Duszna. Porażająca. I przerażająca. Bardzo emocjonalna, choć napisana chłodno i oszczędnie. Skłaniająca do refleksji nad tym ile zależy od nas samych, jeśli chodzi o nas samych i jakie to potwornie uciążliwe.

Każdy chciałby być dobry dla każdego, ale jak to osiągnąć?

Wszyscy, którzy na serio interesują się sztuką i kulturą, rozwijają umiejętność autorefleksji.

Nie wiedzieć jest łatwo.

Jakże łatwo okłamywać samego siebie co do własnej dobroci.

Kiedy wojna trwa trzydzieści lat, staje się czymś zwykłym, powszednim, nie jest już stanem wyjątkowym. Ludzie są zmuszeni do nauczenia się, jak przeżyć w czasie wojny.

Udawanie jest sztuką właściwą ludziom.

To właśnie w cierpieniu zwierząt jest nieludzkie, że nie rozumieją jego przyczyny. A przez to cierpienie jest chyba gorsze do zniesienia? Człowiek, który złamie nogę i krzyczy z bólu, po otrzymaniu diagnozy i zapoznaniu się z przebiegiem czekającego go leczenia może sobie wyobrazić, że ból zniknie, i samo to łagodzi cierpienie (…) również człowiek poddawany torturom w większości przypadków wie, dlaczego go torturują, i ta wiedza chyba sprawia, że tortury stają się bardziej znośne. Prawda? Torturowany może zmobilizować swój gniew i sprzeciw, fantazjować o tym, że w przyszłości odpłaci swojemu katu tym samym, i ta myśl może złagodzić cierpienie. Ale zwierzę? Niemy zając nie może przekazać swoich doznań ani odwrócić od nich myśli.

Podczas wojny i w biedzie zanikają zasady.

Wołanie o sprawiedliwość, to próżny trud.

Szczerość i otwartość to dwie różne sprawy.

To wymaga wysiłku. Definiowanie tego, co uważa się za swoje zdanie, swoją odpowiedzialność, obronę przed samym sobą i innymi oraz stosowanie się do tego. Żeby się uwolnić od tego denerwującego samooskarżania! A więc to dlatego? nie dla dobra innych, dobra drugiego człowieka?

Do przeżycia potrzebna jest pewna doza cynizmu.

Niełatwo rozpoznać, które z wielu spotykanych w ciągu jednego dnia cierpień są rzeczywiste. Wielu udaje, że cierpi, właśnie po to, żeby wywołać współczucie, uzyskać pomoc, przekonać innych do wystąpienia po swojej stronie.

Większość ludzi prawdopodobnie nie ma pojęcia, jakie wyzwolenie niesie ze sobą przyjęcie krytyki zamiast podjęcia walki z nią, zaprzeczania. Nie zdaje sobie sprawy, jak olbrzymich sił wymagają negacja i wyparcie.

Gdyby ludzie nie odczuwali jakiejś formy przyjemności, nie mieliby powodów do walki o życie przeciwko upadkowi świata.

Jeżeli cały czas porównujemy, trudniej jest patrzeć.

Ta, która zachowuje się po matczynemu jest prawdziwą matką.

Trzeba chodzić po ziemi, nawet jeśli ona parzy. I trzeba to robić w butach.

Kto chce pomagać i uczyć, musi okazać pokorę temu, komu chce pomóc i kogo chce uczyć. Pomagać i uczyć oznacza pogodzić się z tym, że popełnia się błędy i nie ma się racji. 

Człowiek chętnie przyzna się przed sobą i przed innymi, że jest nieszczęsnym grzesznikiem, lecz gdyby to uznał, byłby się zmienił – i w tym rzecz!

Człowiek nie zawsze chce być widziany.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *