„Czas nie łagodzi smutku – smutek nie ma końca” – „Spadek” autorstwa Vigdis Hjorth

Błękitem upudrowana czerń wszechobecna.

Och.

Słodki zapach niezapomnienia.

Ukrytego w szufladce głębi.

Owijam wstążką palec,

zerkając na kluczyk,

w którego jestem posiadaniu dobrowolnie.

Owijam się we wspomnienia.

Nie mam dźwięku. Smaku. Ani dotyku.

Ale to nic. Zupełnie nic.

Mam słowa. Wizje. I obrazy.

A to tak wiele.

 

Nic nie jest na pewno.

Mam kluczyk.

 

Najbardziej lubię wierzby płaczące zielonymi strugami liści.

Serce oddałam wierzbom. Płaczącym.

Bo czynią to w tak dostojnie pięknym milczeniu.

 

W milczeniu przeczytałam kolejną książkę autorstwa Vigdis Hjorth, czyli bardziej uznawany „Spadek”.

Mimo powszechnego uznania ja bardziej uznaję „Song nauczycielki”, bo ta świadomość mocniej mnie przeraża niż przytłacza ciężar smutku.

A może ja po prostu cała składam się ze smutku i dlatego owa dawka nie jest w stanie mnie przytłoczyć?

 

Bergljot od ponad 20 lat nie utrzymuje kontaktu z rodziną, bo po co utrzymywać kontakt z kimś, kto nie uznaje twojej krzywdy? Kto nawet nie chce jej wysłuchać, udając, że nie słyszy (mogłaby sobie stać i wrzeszczeć o najgorszym, a oni uśmiechaliby się, radośnie gawędząc o pogodzie)? Bo bez tej rysy jest tak gładko. Tak nieskazitelnie. Wzorowo. Taką samą decyzję na pewnym etapie życia podjął starszy brat Bård, któremu również chciano wmówić, że przecież nie było nic. Nic się nie stało (Bergljot była seksualnie wykorzystywana przez ojca, a Bård bity i słownie poniżany).

Niestety śmierć ojca zmusza rodzinę do spotkania, ponieważ trzeba zorganizować pogrzeb oraz domknąć sprawy spadkowe. Na miejscu okazuje się, że wakacyjne domki letniskowe na archipelagu Hvaler przypadły jedynie młodszym siostrom (Astrid i Åsa), które wiernie trwały przy rodzicach (ale też nie zaznały od nich żadnej przykrości), do tego zostały wycenione po zbyt niskiej cenie rynkowej, w efekcie zadośćuczynienie dla pozostałej dwójki jest niesprawiedliwe.

Bergljot, w przeciwieństwie do brata, wcale nie chce tego spadku – chce tylko, by po latach krzywdzących wspomnień ktoś ją wysłuchał, uwierzył w jej wersję i przeprosił za bierność oraz lekceważenie.

Czy w końcu się tego doczeka?

Czy dla tej rodziny jest jeszcze szansa na posklejanie?

A jeśli tak, to czy odważą się z niej skorzystać?

Zwłaszcza matka, która odgrywa tu niebagatelną i szczególnie tragiczną dla samej siebie rolę.

 

„Spadek” to powolne (mimo to mnie ta powolność stylu nie męczy, lecz wzbudza napięcie, potem rozgoryczenie) zatracanie się w bólu przez 365 stron (Wydawnictwo Literackie). W bólu gorzkich wspomnień. Doświadczeń. Urazów. Kłamstw. Wyrzutów. Frustracji. Nieufności. To zatajanie, a raczej odrzucanie od siebie prawdy; nawet (a może przede wszystkim?) tej dotyczącej najbliższych – ot, zamieść pod dywan, by dla ogółu wyglądać przykładnie. To niechęć wysłuchania historii i uznania statusu ofiary, bo po cóż niszczyć piękny obrazek? A wtedy boli jeszcze bardziej. Zwłaszcza, gdy przeszłość sączy się od lat z nigdy niezagojonych ran Duszy.

To nadszarpnięte albo i rozszarpane relacje z niesprawiedliwym podziałem emocji; bo to nie tak o te domki chodzi jak o emocje właśnie. Więc też nie tak o spadek w sensie materialnym jak o ten wyniesiony z dzieciństwa w postaci reakcji, szablonów czy lęków.

Tak ogromny wpływ ma narracja rodziców na postrzeganie rzeczywistości przez dzieci, że niemal niemożliwe jest uwolnienie się od niej.

To strach. Żal. Zdrada. I niemoralność.

Masa tu tęsknoty za zrozumieniem, pocieszeniem i zdrową bliskością.

Masa tu zła.

Za to absolutnie brakuje miłości.

Tu krzyczy się, milcząc.

Wszystko jest niedopowiedziane, chaotyczne i wyrywkowe, ale ostatecznie staje się spójne.

Aż zanadto.

Bardzo bym chciała być wolna, nie była wolna. Bardzo bym chciała być silna, była słaba.

Świat właśnie dlatego się wali, że ludzie nie mówią, co myślą, są nieuczciwi, tylko trwają w fałszu, żeby uniknąć nieprzyjemności.

Jeśli literat nie będzie podchodził do poezji poważnie, to od kogo tego oczekiwać?

Filozofowie, gdzie się podziewacie, gdy jesteście potrzebni?

Nie można wybaczyć tego, co nie zostało przyznane.

Jak to jest być zdrowym człowiekiem?

Nie da się przeżyć życia od nowa ani nie da się cofnąć podjętych decyzji.

Kto nie ma odwagi zadrżeć, ten bardzo się boi.

Można znajdować się równocześnie w dwóch stanach ducha. Być do gruntu nieszczęśliwą, do głębi wstrząśniętą i wzburzoną i mimo to przeżywać chwile szczęścia, może nawet intensywnej w wyniku dogłębnego nieszczęścia.

Czasami niemożliwe jest naprawienie, czasami jest nienaprawialne.

Wszystko łączy się ze wszystkim. Żadne zdanie nie jest niewinne dla tych, którzy nadstawiają uszu, żeby zrozumieć.

Bycie na zewnątrz daje kompetencje. Strata daje kompetencje. Kłopoty finansowe dają kompetencje. Bycie w sporze z urzędem skarbowym daje kompetencje, bycie pod presją daje kompetencje. Nie wolno zapominać, jeśli ma się to szczęście i mimo wszystko jest dobrze, jakie kompetencje zdobyło się, będąc nieszczęśliwym.

Jak się przywitać z kimś, kto właśnie przeżył coś najstraszniejszego?

Niełatwo jest być człowiekiem.

To ogromna odpowiedzialność – oddychać, żyć, zbyt duża dla mnie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *