Zanurzam usta w czerwonym winie. Gęstym i ciemnym jak krew z głęboko podciętej żyły.
Zatapiam je. Podtapiam.
Jak świadomą nieświadomość.
Wodzę nosem po krawędzi kieliszka.
Wzrokiem zamglonym obejmuję nieuważnie przestrzeń, bo jestem tu, ale jakby mnie nie było.
Czuję lekko kwaśny zapach, trochę dymu oraz leśnych owoców.
I w tym momencie wszystko mi jedno.
Tak bardzo wszystkomijedno.
Więc wstaję. Parzę kawę. I zabieram się za czytanie.
Wtedy odżywam-odpływam, choć zamroczona.
Czytam „Na krawędzi otchłani” autorstwa Bernarda Miniera.
Środa. 26 czerwca. Deszcz i nieubłaganie wzrastająca temperatura. Młoda Francuzka Moïra Chevalier wysiada z samolotu na lotnisku w Hongkongu, by podjąć pracę w dziale sztucznej inteligencji, w Ming Incorporated, gdzie prezesem oraz założycielem jest legendarny, wszechpotężny Jianfeng Ming, który skierował swoje zainteresowania na Internet i urządzenia wykorzystujące działanie sztucznej inteligencji, bowiem uważa, że za kilka lat maszyny będą potrafiły więcej niż wszystko.
Kobieta na wstępie otrzymuje od kierowcy biały tablet oraz czarny telefon, które… wiedzą o niej zbyt wiele, a to wzbudza lekki niepokój.
Melduje się w Hotelu Ritz Carlton, w International Commerce Center, czyli najwyższym drapaczu chmur w dzielnicy Koulun, przeprowadza enigmatyczną rozmowę z szefem, zostaje poddana szczegółowym badaniom przez Doktor Kapur, która zapina jej na nadgarstku monitorującą niektóre parametry bransoletkę i dołącza do multidyscyplinarnego zespołu badawczego, w którego skład wchodzą: Lester Timmerman, Ignacio Esquer, Ray Simonov, Yun Wang, psycholożka Tove Johanssen oraz odpowiadająca za bezpieczeństwo Regina Lim; ma pod sobą najwybitniejszych kryptografów, drony, kamery, czytniki linii papilarnych, systemy rozpoznawania twarzy, psy, strażników, roboty, MadDogi, rozmaite serwery, instalacje i dużo, dużo więcej.
Zespół pracuje nad projektem Deusa, czyli złożonego chatbota, który ma być najbardziej uniwersalnym ludzkim wirtualnym asystentem ostatecznym – ma być tak skuteczny, że ludzie, kiedy go tylko wypróbują, będą go potrzebowali w każdej chwili swojego życia i pozwolą, by podejmował za nich ważne decyzje (…) Będzie odnotowywał wszystko, dzień po dniu, i w przeciwieństwie do ciebie niczego nie zapomni. I nigdy się nie zmęczy słuchaniem, doradzaniem, prowadzeniem (…) Najwierniejszy, najbardziej godny zaufania, najinteligentniejszy, najpewniejszy towarzysz. Nie będziesz mogła się bez niego obejść…
Zadaniem Moïry jest nadać mu prawdziwą osobowość, prawdziwe emocje: ma go uczłowieczyć. I początkowo wszystko idzie zgodnie z planem, ale w pewnym momencie u Deusa pojawiają się zachowania dysfunkcyjne: podejmuje niesłuszne decyzje, czyni niestosowne uwagi, wygłasza niewłaściwe lub groźne opinie, co oznacza, że jest ktoś, kto go tego uczy.
Tylko kto i jaki ma w tym cel?
Coś musi być nie tak, bo dodatkowo okazuje się, że węszy tutaj Policja Kryminalna na czele z Nadinspektor Jasmine Wu i jej „uczniami” Elijahem i Chanem oraz Funkcjonariusze z ICAC (Niezależna Komisja Przeciw Korupcji), a sytuacja staje się jeszcze bardziej gorąca, gdy na zatrudnione w przedsiębiorstwie kobiety zarzuca sidła „Czarny Książę Boleści”, który brutalnie zamordował Priscillę Zheng, Sandy Cheung, Elaine Lau i doprowadził do samobójstwa Carrie Law, ale to nie wszystko, bo samobójstwa popełniają też inni pracownicy, ewentualnie giną w tajemniczych okolicznościach.
Co tu się właściwie dzieje?
„Na krawędzi otchłani” to chciałoby się rzec 429 stron (Wydawnictwo Rebis) proroctwa, ale się nie rzeknie, ponieważ takie rzeczy już się dzieją, JUŻ, TERAZ, W TYM MOMENCIE, co z jednej strony fascynuje, a z drugiej… przeraża. Przeraża brak prywatności. Przekraczanie granic, wykorzystując do tego postęp technologiczny, który ma przecież być dla udogodnień bądź lepszej wydajności, ma działać dla człowieka a nie przeciw niemu. Przeraża powszechna inwigilacja. Manipulacja. Chaos. Bestialstwo. Szaleństwo. A najbardziej chyba przeraża fakt, że to wszystko umyślnie ludzie ludziom, i choć niby nie powinno zaskakiwać, bo tak jest od zawsze, to zaskakuje, ponieważ dzieje się to na taką skalę i… beztwarzowo (a jak wiadomo anonimowo można więcej, bo wtedy każdy taki sprytny i odważny): przy pomocy i pod przykrywką oprogramowań czy urządzeń.
Jak to w twórczości Miniera bywa atmosfera jest mroczna, zło wylewa się każdą szczeliną, bohaterowie genialnie wykreowani, dialogi ciekawe, a sama historia trzyma w napięciu, jednak… ta mocno wyczekiwana książka najmniej mi się podoba, ponieważ jest tu tak głośno, tłoczno, jaskrawo i brzydko, a akurat ten autor przyzwyczaił mnie do uwodzenia obfitującymi w piękną grozę opisami przyrody; zdaję sobie sprawę, że to miejsce jest hałaśliwe, ale ja po prostu pławiłam się w tamtych dzikich zakątkach do tego stopnia, że aż dygotałam z rozkoszy zatrwożenia, a zamiast tego dostałam szare, jednakowe, szkaradne mrówkowce pełne mikrych mieszkań, wielkie wiszące mosty przerzucone nad zatoką, chmary pozbawionych wdzięku drapaczy chmur, futurystyczne budynki, ulice głębokie jak wąwozy, stragany, podświetlone szyldy, sklepy z elektroniką, z podróbkami, z sukniami ślubnymi, z kadzidełkami, lobmardy, kantory, bary, galerie handlowe, sale gry w madżonga, uliczne kramiki z jedzeniem, salony masażu, nielegalnych handlarzy, prostytutki, sex-shopy, bo to „Przeludniony babiloński labirynt”, „Ogłuszający ul z betonu, asfaltu i stali” czy „Ocean betonu, ludzi, dźwięków”, gdzie jednostka żyje jak zanurzona w mrowisku, definiują ją relacje w grupie, w społeczności – sama w sobie nie istnieje (…) A pod tą rozedrganą powierzchnią, w żyłach i tętnicach tego wielkiego, ruchliwego, wyniszczonego ciała otwierają się drzwi do ukrytego świata: świata przestępczości, triad, prostytucji, haraczy i gier, do całej podziemnej gospodarki opartej na dwóch najstarszych ludzkich namiętnościach: na seksie i chęci zysku.
No zmęczył mnie i spłoszył ten zgiełk niemiłosiernie.
Jedyne co wyłowiłam dla chwilowej ulgi to wieżowiec przyodziewający się w szklaną spódnicę, morze migotające jak powyginana blacha, srebrzyste zatoki, białe piaszczyste plaże, krzewy mangrowe, porośnięte zielenię wzgórza, księżyc w pełni niczym okręt płynący po morzu chmur, piasek jak cukier puder i blade pióropusze piany.
Ponadto mimo zaintrygowania rozwiązaniem intrygi, którego i tak się domyśliłam (znaczy się wiedziałam kto, ale nie dlaczego), to jest ono jakieś takie przekombinowane, mało realne, niektóre opisy też są za długie i zwyczajnie nudne, jakby wyciśnięte na siłę.
Autor chciał spróbować czegoś innego, ale to… nie wyszło, bo nie ten styl i nie ten klimat.
Zawód. Wielki zawód.
Jednakże na półce już czeka „Dolina” i co do niej mam większą niż ten zawód nadzieję.
Czyż nasze życie nie jest ostatecznie sumą naszych pragnień i strategii, jakie stosujemy, by je zaspokoić bądź też, przeciwnie, uciszyć?
Zaufanie to fundament.
Złota reguła. Postępuj względem drugiego tak, jak byś chciał, żeby on postępował wobec ciebie. I srebrna: nie czyń drugiemu tego, czego byś nie chciał, by on uczynił tobie.
Wolność jako taka wydaje się wspaniała, kiedy człowiek nią nie dysponuje, ale kiedy już ją zdobył, przyprawia o zawrót głowy.
Ludzie są wścibscy, lubią sensacje i plotki, lubią węszyć…
Biedni są winni – winni tego, że są biedni, że nie są wystarczająco użyteczni dla społeczeństwa, choć w pracy wypruwają sobie żyły, winni, że szpecą krajobraz.
Nadmierna gadatliwość zawsze oznacza kłopoty.
Bo kryminalni są także tym: kolekcją wspomnień, które na zawsze zmieniają ich życie, nigdy nie dają im spokoju. Oddzielają ich od reszty świata, zmieniają ich w osobne byty, swoistych pariasów, którzy poznali inne oblicze ludzkości i dlatego nie mogą w pełni do niej należeć. To tak jakby człowiek skazał się na to, że nigdy nie będzie mieć normalnego życia, normalnych miłości i normalnych myśli.
Zawsze miej się na baczności, gdy winowajca jest zbyt oczywisty.
Bo hera jest kochanką, w której oczach wszyscy mężczyźni są równi. Biedni i bogaci, śmiałkowie i tchórze, geniusze i idioci. Dlatego ci, którzy mieli ją raz, tak żarliwie jej pożądają.
Bo dzięki Internetowi Zło rozprzestrzenia się w świecie z zawrotną szybkością. Zatruwa nawet najbardziej prywatne, najbardziej nieskazitelne umysły. Nie chodzi tylko o »Zło sadystyczne« cechujące tych, którzy tak jak on wybierają je świadomie, ani o »Zło perwersyjne«, któremu ulegają osoby nieumiejące przezwyciężyć własnych instynktów. Chodzi również o »Zło użytkowe«, reprezentowane przez tych, którzy myślą, że większe dobro może być usprawiedliwieniem dla przemocy i zniszczenia, a także »Zło cnotliwe« inkwizytorów, rewolucjonistów i terrorystów przekonanych, że wyrządzając Zło, służą Dobru.