Piękno ma bardzo obszerną definicję, ponieważ każdy postrzega je inaczej: to, co mnie urzeka, niekoniecznie powala na kolana ciebie. Mam tutaj na myśli piękno typowo zewnętrzne, mówiąc krócej: URODĘ. Ten woli ognistą rudość, tamten tajemniczą czerń. Ten wysokie, tamten niskie. Jeden podziwia tatuaże, piercing (bo postrzega je jak historię zapisaną na ciele), drugi stawia na subtelną naturalność. Makijaż albo bez. Karnacja śniada lub porcelanowa. Umięśniony kontra chudzielec. Kilkudniowy zarost. Piegi. Pełne usta. Mały biust. Szerokie biodra. Włosy na żel. Irokez. Okulary. Aparat estetyczny. Sposób poruszania. Mówienia. Styl ubioru. Ładnych się podziwia, ale niestety ładnym się też zazdrości, a zazdrość straszna rzecz, bo nie pozwala normalnie funkcjonować i tobie, i temu, któremu zazdrościsz.
I o takiej potwornej zazdrości jest dramat „Malena” w reż. Giuseppe Tornatore, w którym dominują dwa wątki: marzenia dorastającego chłopca oraz gniew wynikający z ludzkiej zawiści – a wszystko to tyczy się zjawiskowej kobiety: Maleny. Akcja ma miejsce w sycylijskim miasteczku, więc otulone słońcem budynki, blade krajobrazy oraz kamienne uliczki tworzą niesamowity klimat, zaś sama historia jest opowiadana już z perspektywy pełnoletniego bohatera, a rozpoczyna się następująco: Pierwszy raz zobaczyłem ją pewnego wiosennego dnia 1941 roku. Miałem wtedy 13 lat. Pamiętam to dobrze, bo tego popołudnia, kiedy Mussolini wypowiedział wojnę Francji i Wielkiej Brytanii, dostałem rower. Ten rower stał się symbolem dorosłości, ponieważ dzięki niemu Renato Amoroso (Giuseppe Sulfaro) wkroczył do bandy starszych. A ci starsi pokazują mu odrębny świat, świat, gdzie seksualność zaczyna odgrywać bardzo istotną rolę. Tę nieuporządkowaną burzę młodzieńczych hormonów wznieca Malena Scordia (Monica Bellucci) – córka głuchego Profesora Bolsignore (Pietro Notarianni), słomiana wdowa (bowiem 2 miesiące po ślubie jej mąż dostał powołanie do wojska). Zafascynowany nią nastolatek pogrąża się w świecie fantazji: urywa się ze szkoły, śledzi, nocą podjeżdża pod dom i podgląda przez dziurę w ścianie, kupuje jej papierosy „Macedonia extra”, oglądając filmy obsadza ich w rolach głównych, w rytmie piosenki „Ma l’amore no”, przy której tańczyła, zasypia ze skradzioną cichaczem bielizną, przy czym tak strasznie pragnie dorosnąć, iż nie może się doczekać aż otrzyma swoje pierwsze długie spodnie i usiądzie u fryzjera na krześle przeznaczonym dla mężczyzn. Ten chłopięcy zachwyt podzielają również pozostali przedstawiciele płci męskiej, bo gdy tylko Malena przechodzi przez miasto, powstaje coś na kształt widowiska: przystają, patrzą, otwierają usta, przyklaskują, szepczą, całują dłonie, proponują ognia, pragną spędzić choć chwilę uniesienia. Niestety wszechobecny podziw zderza się z damską zawiścią, którą chłopiec stara się ukarać: pluje do szklanek, tłucze szyby, sika do torebek, nawet zawiera układ z figurą „sympatycznego” świętego, by ją chronił, to wtedy będzie mu zapalał świece. Niestety to nie działa, bo jak wiadomo kobiety są bardziej wyrachowane, okrutne od mężczyzn. Plotkują, nienawidzą, w końcu postanawiają poniżyć: biją, znieważają, obcinają włosy i wypędzają z miasta. Upokorzona kobieta wsiada do pociągu, odjeżdża, jednak niebawem, zupełnie nieoczekiwanie, zjawia się zgładzony bohaterską śmiercią mąż – Nino Scordia (Gaetano Aronica) – i zaczyna wypytywać, szukać. Ludzie rzecz jasna milczą, bo grzech wszystkich jest grzechem niczyim (kobiety znieważały, ale mężczyźni biernie obserwowali – nie pomógł nikt), jednak Renato wysyła list, opisując całe wydarzenie. Po upływie roku Malena powraca i wraz z mężem idą przez miasto trzymając się za ręce. A ludzie? Ludzie nadskakują, chcąc w ten sposób wyperfumować swoje występki. Udają, że zapomnieli, że przecież nic się nie stało. Sam Renato też stara się zapomnieć, ale doznaniach, jakie kobieta w nim rozniecała: Pedałowałem jakbym uciekał. Uciekałem: od niej, od natłoku uczuć, marzeń i wspomnień. Wiedziałem, że muszę o wszystkim zapomnieć i byłem pewny, że mi się to uda, ale jeszcze dziś, gdy me banalne życie dobiega końca, choć przewinęło się przez nie tak wiele kobiet, po których nie pozostał nawet ślad w mej pamięci: ją jedną nadal wspominam. Nadal wspominam Malenę.
Film polecam, jest naprawdę rewelacyjny, tak bardzo dzisiejszy, i mimo, że pojawiają się również zabawne sceny, to sączy się tutaj bezlitosna prawda: ludzie w dalszym ciągu ani nie lubią odmienności, ani tych, którzy w jakiś sposób są lepsi od nich. Malena zawiniła tym, że urodziła się ładna – i to, jak widać, wystarczy, by źle komuś życzyć. Z czego to wynika? Z potwornej powierzchowności, z tego, że nie spogląda się głębiej.
źródło ilustracji: http://static.rogerebert.com/uploads/movie/movie_poster/malena-2000/large_dBZsjCiaUCItqbvnrWClLTDufBW.jpg
źródło ilustracji: http://img4.gofilm.pl/upload/album_3325/9e371a08f9063a89ca3fe85da24d4638.jpg
źródło ilustracji: http://radzimir.blox.pl/resource/malena2.jpg
źródło ilustracji: http://www.museyon.com/wp-content/uploads/2012/12/malena.jpg
źródło ilustracji: http://www.film.org.pl/images2/kontestacja/malena1.jpg
źródło ilustracji: http://images4.static-bluray.com/reviews/7734_1.jpg
źródło ilustracji: http://devel.telemagazyn.ppstatic.pl/f9/bd/0a9c520444f94b18737ad590c607.1000.jpg
Pamiętam, jak źle się czułam po tym filmie, źle mentalnie. Nie mogłam uwierzyć, że w ludziach może być tyle zawiści, że mogą zniszczyć drugiego człowieka z czystej zazdrości dla własnej satysfakcji. Naprawdę dobry film mocno oddziaływający na odbiorcę.
Ten film jest od zawsze i na zawsze aktualny, pokazujący, jaki człowiek potrafi, BO CHCE, być naprawdę.