„Piekło i raj na ziemi nie jest dziełem Boga, w obu przypadkach twórcami ich są ludzie” – rzecz o „Kochanku pani Grawerskiej” autorstwa Krystyny Śmigielskiej

Ludzie wikłają się w romanse; i kobiety, i mężczyźni – tutaj raczej nie ma podziału na płeć dominującą, bo wszystkich scala jedno: brak szczęścia w związku. Wikłają się, żeby w efekcie uprzykrzyć życie sobie, partnerowi, kochance, mężowi kochanki. Wszak czy utrata wzajemnego zainteresowania, kryzys wieku średniego, wątpliwości, żądza zemsty, niezaspokojone potrzeby są wystarczającym wytłumaczeniem, a raczej wytłumaczeniem jakimkolwiek? Otóż: NIE. Nie ma wyjaśnienia dla tak bolesnego braku lojalności, krzywdy zadanej komuś – do tej pory – najbliższemu. Po prostu nie ma. Jeśli potrafisz się znudzić swoim sercowym człowiekiem, to znaczy, że nigdy nie kochałeś. Miłość nie potrzebuje atrakcji od innego, bo nie spoczywa w kategorii uczuć błahych, lecz tych szczególnie mocnych, pięknych. Miłość to umiejętność dzielenia codzienności we dwoje. Miłość to siła drobiazgów, przyzwyczajeń, wspomnień, marzeń, gestów, rozmów, spojrzeń. To pragnienie tylko jego, jej – świat obcych nie ma tego specyficznego emocjonalnego znaczenia, bo to ten, ta stanowi definicję waszego świata. Miłość to MY – nie TY i JA, więc gdy pojawi się ktoś, kto jest w stanie tę intymną budowlę zburzyć, to znaczy, że nie została wzniesiona na faktycznym fundamencie, a tym złudnym, bo chyba coś jest nie tak, jeżeli mój świat mi nie wystarcza? Ze mną nie tak, z nim/nią, w końcu z nami. Miłość nie pryska jak bańka mydlana, mimo, że należy do delikatnie potężnych. A jak pryska za ukłuciem cudzej igły to znaczy, iż nigdy nie istniała, przynajmniej z tej jednej strony. Naturalnie: można się kimś zawieść, można sobie uświadomić, ale to nie usprawiedliwia zdrady, tylko uzmysławia, że to jeszcze nie to i trzeba szlachetnie, rozważnie, taktownie zakończyć owy związek, by z czystym sumieniem wkroczyć w kolejny. Ot cała filozofia. Że zdrada to niby dreszczyk emocji? Przejazd na roller costerze to też dreszczyk emocji, a sercowo twojemu i jego nieszkodliwy. No ludzie, litości.

I choć sama przez ostatnie 4 dni pogrążałam się w romansie, to nie mam sobie nic do zarzucenia, a to dlatego, że po pierwsze byłam czytelnikiem, po drugie bierno-emotywnym obserwatorem „Kochanka pani Grawerskiej” autorstwa Krystyny Śmigielskiej. 4 dni, bo w każdym dawkowane 100 stron tej historii okrutnie nęcącej. 4 dni niepewności, co dalej oraz ekscytacji, co teraz.

Szklany kubek, w nim gorąca czerwona herbata, książka w dłoń, za oknem noc: ten romans nie mógł skończyć się inaczej…

Marta Krywicka jest dzieckiem z „ławkowego” uniesienia; ojca więc w ogóle nie zna, a matka zapomniała o niej tak szybko, jak tylko znalazła sobie kogoś nowego. Zagubiona dziewczyna wyjeżdża do wielkiego miasta, w którym są równie wielkie atrakcje. Studiów nie kończy, ale za to swoim seksapilem, młodością nie do podrobienia, odbija Agacie (po ponad 20 latach małżeństwa), matce 2 dzieci (Adam i Ewa), ponad 50-letniego Marka Grawerskiego: szubrawca, cwaniaka, chama, biznesmena, pnącego się coraz wyżej na szczeblach politycznej kariery, bo: Wystarczy, żeby trzymał się tych, co trzeba i ciągle sprawdzał, skąd wieje wiatr. Czujność to bardzo ważna cecha kolesi siedzących na górze, na ostatnich szczeblach drabiny. Czasem wystarczy niewinny zefirek… Zbagatelizujesz go i lecisz jak piórko gnane huraganem. Co innego, gdy potrafisz dobrze ocenić sytuację i trzymając się masztu, obracać zgodnie z kierunkiem wiatru. Nie zdmuchnie cię wtedy nawet sto wichur, bo ty zawsze, niczym w ochronnej bańce, znajdujesz się w oku cyklonu. Poznajemy go w chwili, gdy z prezesa spółki Orient (wcześniej był chociażby dyrektorem oraz kierownikiem) ma wskoczyć na stanowisko wojewody, zaś jego kumpel od przekrętów (którego szczerze nienawidzi, z wzajemnością, ale są na siebie zdani, bo piorą wspólne brudy i mimo wszystko zawsze mogą na sobie polegać) Grzegorz Kubiak ma zająć stołek ministra ochrony środowiska i rozwoju terenów niezurbanizowanych. Marek jest brutalnym prymitywem, skrywającym się pod maską eleganckiego przedsiębiorcy; toteż relacje z żoną ograniczają się jak sam twierdzi do: Masz karty kredytowe, samochód, ładny, duży apartament w centrum miasta. Jesteś swobodna, możesz robić, co tylko chcesz. A obowiązki? Dużo nie wymagam! Kiedy trzeba, masz stać przy mnie i dobrze wyglądać. Zadbana, ślicznie ubrana, uśmiechnięta, to wszystko… Nawet w łóżku nie musisz się starać. Sama wiesz, te sprawy już mnie tak nie fascynują, za bardzo jestem wykończony, zmęczony. W moim wieku potrzeby maleją, a i trudno znaleźć w seksie taką odmianę, która by mnie jeszcze zadziwiła. Nie możesz więc mówić, że ciężko pracujesz na swoje spokojne, dostatnie, wygodne życie. Niejedna ci zazdrości! Czas, abyś doceniła swoje szczęście. Jednak Marta, poza tym, iż jest rozleniwiona brakiem zajęć, sfrustrowana teraźniejszością, zastraszona krzykiem, prawem pięści, agresją, wielokrotnym gwałtem (prawdopodobnie niegdyś potajemnie dokonaną aborcją z przymusu) zaczyna popadać w depresję, pragnie ciepła, czułości, miłości, chce wyjść ze sztywnych schematów, fasady, a zaczyna od zdjęcia szpilek, w kawiarni, i pocierania stopą po chłodnym tarasie, co dostrzega doradca finansowy Piotr Michalski, który figlarnie zagaduje, zapraszając na kawę. Młoda kobieta rzetelnie się opiera, ale zawód partnerem (który dodatkowo wypycha ją siłą do spa, bowiem musi na chwilę schować dochody, uprzątnąć kilka nieprawidłowości) sprawia, że decyduje się na wyjazd z nim do Karpacza. Plan zostaje skrzętnie opracowany: będą w jednym pensjonacie, w osobnych pokojach, przyjadą razem, ale połączą się dopiero na peronie, przyjaciółka Elżbieta Wojek da jej alibi, telefon wyrzuci, kłamiąc, że ukradli. Aczkolwiek nie przewiduje, iż ponad tym planem jest jeszcze jeden, znacznie bardziej bestialski, bo Piotr Michalski to tak naprawdę Filip Parka (Filo), wnuk Jana Sochy, który jakieś 30 lat wstecz, był brygadzistą w ekipie remontowej przy oczyszczalni ścieków, w tym czasie Marek pełnił zaszczytną funkcję burmistrza sporej gminy, zaś Grzesiek starosty powiatowego i razem kręcili lody, zgarniając dla siebie nielegalne pieniądze, a ponieważ osobiście dokumentów do niszczarki nie wrzucali, to kopie trafiły w niepowołane ręce miejscowego krezusa Kozowskiego, który chcąc zatuszować własne nieprawidłowości, zbierał haczyki i przynęty na wszystkich, z którymi miał kontakty. I właśnie owy Kozowski przyjaźnił się z Filipem, prawdopodobnie nakłaniał go do homoseksualnych zbliżeń, więc nim wyjechał do Anglii, podarował mu te papiery, jako rekompensatę, klucz do zachowania milczenia za drobne przyjemnostki, bo a nuż się kiedyś przydają. I przydały. Bo Trzeba jednak wiedzieć, że czasem i najbardziej strzeżone sekrety wydostają się na zewnątrz i nawet po latach bywają groźne. Tu właśnie mamy taki przypadek. Albo uda się nam zapobiec katastrofie, albo będziemy mieli największą w powojennej historii naszego wspaniałego kraju aferę z udziałem wysokich urzędników państwowych. Filip jako Piotr poi Martę trunkiem z lekiem usypiającym i zawozi ją na zamojską wieś, do specjalnie okratowanego, zmonitorowanego domu po dziadkach, w którym czekają: Marcin Czyżewski (pochodzi z ubogiej rodziny, nigdy nie umiał dopasować się do osiedlowego prymitywizmu, więc udawał, z wykształcenia informatyk, zawiedziony tym, że wykształcenie nie daje gwarancji poprawy bytu) oraz Porno (Kamil). Mężczyźni zamykają Martę w ciemnym, zatarasowanym pokoju, rozlewają krew prosiaka, by upozorować zabójstwo Piotra i przez 2 tygodnie przetrzymują ją, przemawiając zniekształconym przez maszyny głosem. To zwykłe porwanie dla okupu, niestety nie zdają sobie sprawy, że te papiery są dla Marka ważniejsze od żony. Sytuacja najpierw komplikuje się, gdy w wypadku samochodowym ginie Filip, następnie, gdy rekonstrukcja rządu ma nastąpić w dniu przekazania Marty (Marek oczywiście wybiera wyjazd do Warszawy), ale plan pozostaje podobny, choć z udziałem innych osób: Roman Migielski (osobisty sekretarz Marka), o godzinie 13.30, ma siedzieć na ławce przed wyjazdem z podziemnego parkingu Ikei – tam dojdzie do transakcji wymiennej: Marta i dokumenty za 1, 5 mln zł spakowanych w trzy reklamówki, które zaraz po 12.00 przyniesie Agata (ma żal do Marty, ale postanawia jej pomóc, wiedząc, że Marek jest zwykłym draniem, bo przecież: Miłość poczeka, a polityka, sama wiesz, jest niecierpliwa, ponadto, gdy tamta została porwana oni uprawiali razem seks, co już w ogóle świadczy o jego bezduszności) – później udają się do jej domu. Tak też się dzieje. Jednakże Marta nie jest już tym samym człowiekiem, co dziwne nie sprawia wrażenia zastraszonej, lecz pogrążonej w głębokiej tęsknocie; faktycznie cierpi, gdyż zakochała się w „niewidzialnym kochanku”, jednocześnie swoim oprawcy, Marcinie, który jako jedyny z porywaczy przemawiał do niej łagodnym głosem, puszczał muzykę, wysyłał wiersze, opowiadania, otwierał okno, parzył herbatę, chronił przed napalonym Kamilem, słuchał, pewnej nocy przyszedł, położył się obok, i w tych trudnych warunkach, w obskurnym pomieszczeniu, przeżyli razem moment cudownego uniesienia, pełnego namiętności, ckliwości, szczęścia. Obiecał, że będzie jej prywatnym aniołem stróżem, czuwającym nad każdym krokiem, w porę przepędzającym ciemne chmury. Nie móc wytrzymać tej rozłąki przyszedł do kawiarni, usiadł przy stoliku, odganiając natrętnego pasierba, potem zadzwonił, nakazując po rozmowie wyrzucić telefon. Czas minął, ślady zostały perfekcyjnie pozacierane (co do papierosa), pieniądze ulokowane na kilku kontach, racjonalnie wydawane, dola Filipa przekazana jego siostrze Julii (od lat zakochanej w Marcinie). Elka jest partnerką Romana, któremu Marek umiejętnie blokuje możliwość zatrudnienia w spółkach, sądach, nawet w prywatnych kancelariach, by ostatecznie się od niego odciąć (sam Roman planował wdrapywać się na coraz wyższe stanowiska dzięki znajomościom Marka). Jednak życie figle płata i jego syn związuje się z Patrycją, której stryjkiem jest rzecz jasna sam Roman Migielski. Agata prosi Marka, by zwrócił Marcie wolność, jemu zaś grunt pali się pd nogami, być może będzie musiał  poddać się do dymisji, bo Grzesiek został sfotografowany z młodą prostytutką, co więcej opublikowano jego rozmowę z wpływowym biznesmenem, bo w tej przestrzeni każdy każdego podsłuchuje (ale już kombinują, by przejść do opozycji, jednak sprawa przycicha i zostają w swojej partii). Marek wnosi pozew o rozwód, Marta z Marcinem zamieszkują w kawalerce na przeciw jego apartamentu i ratują go od popełnienia samobójstwa (w podziękowaniu chce ją zgwałcić, ale zostaje zaatakowany przez Marcina). Zakochani postanawiają wyjechać na Śląsk, ale wcześniej udają się na grób Filipa, by ostatecznie pożegnać się z przeszłością.

„Kochanek pani Grawerskiej” to trochę dramat polityczny/społeczny/psychologiczny, trochę kryminał, romans, ale i farsa (w zasadzie tragifarsa) na to, co dzieje się w świecie i pomiędzy nami. Czyta się lekko, język jest genialny: od oficjalnego, przez zwykły rynsztok, pełen wulgaryzmów, gdzieniegdzie zabarwiony podwórkowym slangiem, wyraźnie odgrodzonym od ostro-subtelnej erotyki chwili. Akcja nie rozwija się ani w tempie błyskawicznym, ani ślimaczym, co odpowiednio potęguje napięcie, tworzy sekretną atmosferę. Umiejętnie przeplecione rozmaite wątki, bez zbędnego chaosu, wraz z przewracaniem kolejnej kartki, wspaniale uporządkowują historię. Historię, którą naprawdę warto przeczytać.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Literatura i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *