Ludzie bajki lekką ręką piszą, bo w wielu siermiężnych historiach tyle fantastyki, tyle wymuszonych morałów. Bardzo nie lubię PRZESADNIE porządnych (oczywiście nie chodzi mi o tych z ustabilizowanym, czystym bytem, autentycznie szlachetnych, godnych naśladowania, bo tacy bezsprzecznie są; świat nie składa się wyłącznie z tych złych, jest cała masa ciepłych, wrażliwych, niosących dobro osób, takich, które zawstydzają swoją postawą, swoimi uczynkami – choć zło jakoś łatwiej się i rozprzestrzenia, i akceptuje), gdyż przesada niesie w sobie jakiś fanatyzm, a dla mnie fanatyzm jest zakłamany, jest przykrywką „czegoś”, zaś pod owym magicznym „czymś” kryje się własny syf skrzętnie uprzątnięty pod dywan. Ten syf jest zwykle syfem nad syfami, w innym wypadku nie potrzebowałby takiego rozległego parawanu. Mimo wszystko ma to do siebie, że błyskawicznie się pomnaża, tak więc prędzej czy później kątami wychodzi, zatem widać.
Tym wewnętrznym syfem odznacza się główny bohater jednej z najdziwniejszych, po jakie ostatnio sięgnęłam, powieści zatytułowanej „Mechaniczna pomarańcza”, autorstwa szkockiego pisarza Anthony’ego Burgessa, gdzie zamieszkały na co dzień w Bloku Municypalnym 18 A między Kingsley Avenue i Wilsonsway, na 10 piętrze, 14-letni Alex (jego ojciec pracuje w farbiarni, zaś matka w Gosmarkecie na magazynie wypakowuje towar), wraz ze swoją bandą: Petem, Georgiem i Jołopem sieją nocami okoliczny postrach. Chłopaki przesiadują w „Barze Krowa” (to była taka melina), piją mleko z żyletami w środku (człowiek się od niego naostrzy), a że na ogół wieczór był chujnia mrok ziąb zima sukin kot choć suchy, to dumają co przeskrobać, choć chyba słowo „przeskrobać” jest w odniesieniu do gwałtów, pobić, włamań zbyt delikatne. Dla nich zabawą jest napad na profesora, niosącego książki o krystalografii, zwieńczony potarganiem tychże, wydarciem z ust protezy i roztrzaskaniem o chodnik, rozebraniem, skopaniem, wyśmianiem, na dokładkę kradzież papierosów, pieniędzy ze sklepiku ze słodyczami i tabakiem Slouse’a, ubarwiony zmasakrowaniem właściciela oraz jego matki, po czym wzięcie pod but „starego, bełkoczącego rzęcha”, walka przy miejskiej elektrowni na nóż, cepki, brzytew z szajką Billyboy’a, grabież samochodu Daro 95 (gdy brakło paliwa wrzucili go do Kanału Przemysłowego), wtargnięcie (pod pretekstem szklanki wody dla kumpla, który zasłabł), w maskach (mój był Disraeli, Pete miał Elvisa Preslyea, Georgie Króla Henryka VIII, a stary bidny Jołop wziął poetę nazwiskiem Pebe Shelley), do DOMCIU młodego małżeństwa (mężczyzna jest pisarzem, twórcą pojęcia MECHANICZNA POMARAŃCZA, który oznacza, że ludzie są niczym owoce, wzrastające w sadzie życia, niestety w większości godzą się by ich przerobić na maszyny; działają tak, jak nakazują im inni, czyli większość) i dokonanie makabrycznego gwałtu, rozboju (podruzgotali maszynę do pisania, lampę, fotele), a na sam koniec powrót autobusem, w którym tłuką szyby oraz zdzierają z siedzeń tapicerkę, do „Księcia Nowego Jorku”, gdzie wcześniej zapewnili sobie alibi, ponieważ dali sprytną łapówkę „3 starym babulom”, kupując im: koniak „Yonk General”, paje z mięsem, serki na krakersach, precelki, chrupki, batony czekoladowe, piwsko z rum bumem, czarną z mydlinami, by poświadczyły policji, że oni cały czas z nimi przebywali. I mimo, że Alex już od 11 roku życia przebywa w poprawczakach, ma kuratora P.R. Deltoida, to kompletnie nie chce się zmienić, jest zły, bo zło to coś samo w sobie, radość, pychota – on lubi być sobą a nie gromadną maszyną. Szkoła jest dla niego przybytkiem nikudysznym do niczewo niesposobnej nauki, a muzyka klasyczna naostrza go do owych uczynków (choć czytał gdzieś, że Współczesną Młodzież należy pobudzać do Wrażliwości Artystycznej, to wtedy się uspokoi). Chłopak stara się uniknąć wpadki, jednak w pewnym momencie zawodzą jego koledzy (wściekli, że on uważa się za ich szefa, bowiem pragną bardziej demokratycznych relacji), bo gdy udają się na Stare Miasto, do „Starożytnej Próchniaczki”, będącej w posiadaniu złota, srebra, obrazów, zegarów, biżuterii, wazonów i tym podobnych ozdobnych kosztowności, to w akcie odwagi wdziera się do środka sam, ale pechowo potyka się o kocią miskę i zostaje zaatakowany laską, a zaalarmowana wcześniej policja zastaje na miejscu wyłącznie jego (tamci uciekli). Niestety skatowana kobieta umiera, toteż Alex zostaje skazany na 14 lat w Wupie (Więzieniu Państwowym) numer 84 F. Trochę przerażony wyrokiem, by uzyskać przedterminowe zwolnienie, chce pokazać, że się poprawia, w tym celu zajmuje się donosicielstwem, pracuje w warsztacie, ćwiczy, maszeruje, wykonuje polecenia, ale po raz kolejny tyłem do wiatru wystawiają go osoby dzielące z nim celę, bo jak pojawia się nowy, który zaczyna się rządzić, to poturbowali go na śmierć, a całą winę zrzucili na Alexa. Wtedy zostaje podjęta decyzja, że chłopak, ponieważ jest młody, zuchwały i zły, to przetrze drogę w eksperymencie, który ma dać gwarancję, że dokona się w nim taka przemiana, iż nigdy więcej nie wróci do więzienia. Owa Kuracja Resocjalizacyjna jest przeprowadzana w Państwowym Instytucie Resocjalizacji Osobników Kryminalnych, przez Doktora Brodzkiego i jego asystenta Branoma, przy użyciu Techniki Ludovycka, polegającej na wstrzykiwaniu w ramię, po każdym posiłku, specjalnego płynu, który ma wywoływać określone reakcje, w trakcie karmienia leczonego zwyrodniałymi filmami (jak komuś wydłubują oko brzytwą, jak odcinają policzek, staruszka płonie, o japońskich torturach, czy Niemcach, którzy rozstrzeliwują Żydów), a żeby nie mógł zamknąć oczu ma zaczepione na czole klipsy unoszące powieki, co więcej nie może wstać, bo siedzi unieruchomiony w fotelu, zaś w tle płynie jego ukochana muzyka. Multum zegarków oraz strzałek odczytuje jego reakcje, a więc: mdłości, suchość w gardle, przyspieszony puls, nadmierna potliwość, ból brzucha. Chłopak nie jest w stanie wytrzymać takiej dawki sadyzmu (bo co innego oglądać, co innego zadawać), toteż zaczyna wrzeszczeć, płakać, staje się niespokojny, a co najgorsze: kiedy tylko poczuje się lepiej, to sesja rozpoczyna się na nowo, i chociaż wycofano zastrzyki, to złe samopoczucie w dalszym ciągu mu towarzyszy, i to nie tylko wtedy, gdy coś widzi, ale nawet wtedy, gdy sobie pomyśli, że mógłby robić coś podobnego, jedynym ratunkiem jest wyobrażenie sobie czegoś miłego, bo: ulega przymusowi dobra przez to, paradoksalnie, że ulega przymusowi zła. Intencja zadania gwałtu natychmiast łączy się z przemożnymi doznaniami fizycznego dyskomfortu. Ażeby mu zapobiec, obiekt musi błyskawicznie przestawić swój odruch na jego diametralne przeciwieństwo. Po 2 tygodniach zostaje wypuszczony, wraca do domu, jego pokój jest zajęty przez lokatora, bo nikt się go nie spodziewał, jest przybity, dodatkowo efektem ubocznym eksperymentu staje się obrzydzenie do muzyki, więc zdesperowany postanawia popełnić samobójstwo. W tym celu idzie do Publ Biblioteki, gdzie spotyka starego Jacka, któremu zniszczył szczękę, ale w akcie zemsty zostaje pogruchotany przez pozostałych staruszków. Przybywają policjanci, a okazują się nimi Billyboy i Jołop (George nie żyje, a Pete wziął ślub i pracuje w Państwowych Ubezpieczeniach Morskich), wywożą go na wieś, by porządnie natłuc. Alex, by uzyskać pomoc, dociera do przypadkowego budynku, który dopiero po chwili poznaje – to ten, gdzie zgwałcili kobietę, a ona nie wytrzymała tego faktu i się zabiła – sam nie będąc z początku rozpoznanym, bo mieli na sobie wtedy maski. Mężczyzna przyjmuje chłopaka i razem ze swoimi znajomi (Rubinstein, Z.Dolin, D.B. da Silva) chce go wykorzystać do rozgrywek na arenie politycznej. Tamten, nie wytrzymując napięcia, wyskakuje z okna, przechodzi operację głowy, po której wyzwala się ze zmian, które przyniósł eksperyment, więc zakłada nową bandę, w skład której wchodzą: Len, Rick, Bycho, ale tutaj zajmuje się wyłącznie rozkazywaniem, bo ma już 18 lat, w ciągu dnia jest specem od muzyki w Centralnym Archiwum Narodowym (przerzucił się na bardziej romantyczne, tęskne dźwięki), ponadto zaczyna się z nim dziać coś dziwnego, mianowicie marzy o stabilizacji: żonie, dziecku, spokoju, bo jak sam stwierdza: Być młodym to być jakby taką maszynką, a on dojrzewa, więc ma prawo i chęci, by przeciwstawić się systemowi, gangom – komukolwiek.
„Mechaniczną pomarańczę” na samym wstępie określiłam „najdziwniejszą” przez wzgląd na styl; coś w rodzaju dzielnicowego gang slangu, pełnego neologizmów, zapożyczeń, hybryd. Początkowo czyta się ją dość ciężko, ponieważ język stanowi ogromną barierę, jednak po jakimś czasie nieświadomie się ją przekracza, wdraża w ten klimat nastoletniego buntu, okrucieństwa, który i w tej sferze znajduje swoje ujście. Kilka przykładów: horror szoł, hyp hyp z kiszek, władować po nastojaszczy łomot, to było paskudne i szmucyk, stary chryk, siejczas, płaksiwa dziuszca, niemnożko ultra kuku, ułybając, wałach z galarety odlany, deisteryło, wpychle w średnim wieku ze średnich klas, poli mili cyjniaki, ryps wyps, wunder bar, wsiotwieracz, szutniacki, śmajko, rozumniak, tasztuk, ubijca, trwohyda, pieredyszka, piąchnąć w usto, uczastek. Ta historia jest relacjonowana przez samego Alexa, przez co kojarzy mi się z taką bandycko-moralizatorską gawendą: chaotyczny potok luzackich słów, typowych dla danego środowiska. Książka nie jest długa, bo w przekładzie Roberta Stillera liczy 120 stron, ale uważam, że to w zupełności wystarczy, by trudny temat zobrazować w tak nowatorski sposób. Ten utwór z pewnością uświadamia jedno: że złe uczynki prędzej czy później sprawiedliwie wrócą do człowieka.
Ja też mam na co dzień swoją prywatną łobuzicę, którą nakryłam, gdy chciała napić się kawy (sprawdzone – już kilka razy opróżniła kubek):