Nad samotnością można się rozwodzić godzinami, bo ten temat, wbrew pozorom, dotyczy bardzo wielu osób (nierzadko nawet tych, którzy zwykle są otoczeni solidną gromadką ludu powszedniego do tego stopnia, że ledwo dychają). Można ją interpretować, postrzegać, odczuwać na wiele sposobów – w zależności od tego jaki jestem, a jaki chciałbym być, jakie mam wyobrażenie o sobie, innych, świecie, jaki jest mój poziom wrażliwości, osobista historia, karty przeszłości, w jakich barwach maluje się teraźniejszość, jak ją przeżywam, jakie cechy charakteru dominują, czy łatwo krzywdzę i czy łatwo mnie skrzywdzić, jak spędzam wolny czas, jak przyjmuję porażki i sukcesy, czy długo rozpamiętuję niepowodzenia, czy wyciągam wnioski, podnoszę się choć z trudem, czy upadam i pozostaję w pozycji leżącej, żyję chwilą czy wybiegam 10 lat w przyszłość, na jakim etapie egzystencji obecnie się znajduję i przede wszystkim: CZY LUBIĘ LUDZI? Bo jeśli nie lubię, to z rozkoszą wracam do domu, zamaszyście zatrzaskuję drzwi, odgradzam tym kawałkiem sklejki albo drewna od niepotrzebnego zgiełku, by celebrować ciszę rozpływającą w najdrobniejszych kątach, szczelinach, przedmiotach, i popijając zbyt słodką gorącą czekoladę z grubą warstwą bitej śmietany lub mocną jak śmierć kawę, w przerwach między łykami, pokazuję jazgotliwej rzeczywistości faka, po czym łapię oddech ulgi, bowiem na samą myśl „o święci-przeklęciALBOwniebowzięci nareszcie sama w swoim towarzystwie” pozwalam ukazać się szczerze egoistycznemu uśmiechowi, który jedynie odzwierciedla jak dobrze mi na co dzień wyłącznie ze sobą, ewentualnie psem/kotem/chomikiem/królikiem/wiewiórką syberyjską, ale w żadnym wypadku z żadną istotą z gatunku homo sapiens [celowo nie użyłam tu słowa CZŁOWIEK, bo coraz skrupulatniej rozważam nad tym, co współcześnie oznacza BYĆ CZŁOWIEKIEM (chociażby w zwrotach: no bądź człowiekiem, bądź ludzki, nieludzkie traktowanie) – szczycić się czy wstydzić z obrazu, poczynań i wniosków?]. Schody zaczynają się wtedy, gdy po tym ostentacyjnie radosnym, w tym przypadku raczej skromnie niechętnym, wręcz ociągającym zamknięciu drzwi ta pustka, ten spokój po prostu WADZĄ do tego stopnia, że w celu jej przerwania ma się ochotę, jak za dzieciaka, rozpaczliwie uderzać metalową chochlą w gary: ta martwota ciąży, przeszkadza, nudzi, krzywdzi, doprowadza do szaleństwa, frustracji, wpędza w depresję, wzmaga uczucie obojętności, nienawiści, beznadziei (i bywa tak, że by się chciało, a się nie potrafi, albo nawet i się potrafi, ale Los nadzwyczaj wstrętny i nie pozwala, bo mimo, że personalnie-prywatnie niczego – poza tym u boku w postaci KOGOKOLWIEK – nie brakuje, to ta hiena opatrzności tak chamsko krzyżuje ścieżki, że jak sam był tak jest, choć usilnie zaprzecza takiemu stanowi; znam i współczuję, ale tylko tym, którzy faktycznie nie z własnej winy i dobrzy na przestrzał, bo są też tacy z niepotrzebnym uczuciem lepszości bądź niedostrzegalnymi imiennymi błędami), bo ta herbata w pojedynkę nie smakuje jak powinna, ust nie ma do kogo otworzyć, pomarudzić kiedy źle, dzielić szczęściem kiedy dobrze, przytulić w chłodną noc do ramienia zamiast owijać pustelniczo kołdrą w rulon – zatwardziałość w milczeniu, która zabija od środka, i tak bywa, niestety…
A zmaga się z nią bohaterka dramatu psychologicznego przeszytego grubą nicią thrillera „Notatki o skandalu” w reż. Richarda Eyre’a (ekranizacja na podstawie powieści Zoë Heller), zbliżająca wielkimi krokami do wieku emerytalnego, na pierwszy rzut oka niesamowicie zgorzkniała nauczycielka historii Barbara Covett (Judi Dench), która ubolewa nad zmianami zachodzącymi nie tyle w szkolnictwie, co w uczniach (plebejskie gołowąsy, przyszli hydraulicy, sprzedawcy i niewątpliwie jakiś terrorysta z przypadku. Dawniej zabieraliśmy im papierosy i pornosy – dzisiaj konfiskujemy noże i kokainę, i to się nazywa postęp), zdając sobie sprawę, że wyłącznie dzięki zołzowatości ma u nich szacunek (wychodzi z założenia: albo cię lubią albo szanują). Z zewnątrz jest cyniczna, chociażby na zebraniu wręcza dyrektorowi króciutki raport, poważnie stwierdzając, że napisanie go zajęło jej prawie całe lato, w którym stwierdza, że wyniki egzaminów od 30 lat utrzymują się na niezmienionym poziomie: są poniżej średniej krajowej, ale powyżej poziomu katastrofy – zalecenia: brak konieczności zmian. Jej postać zyskuje zupełnie odmienny wymiar po tym, gdy do kadry brytyjskiego liceum St’ Georges dołącza 40letnia nauczycielka sztuki Sheba Hart (Cate Blanchett) – prowadzona przez nią plastyka ma być traktowana jako resocjalizacja przez wykształcenie. Początkowo historyczka nie może rozgryźć nowicjuszki, nawet w duchu prowadzi monolog dotyczący jej osoby: sfinks czy głupia? artystyczny nieład w wyglądzie, zdający się mówić jestem taka jak wy, ale nie jest, farbowany lis przyodziany w płaszcz włóczęgi, któremu udało się wzburzyć wody spokojnego stawu, bo garną się do niej dosłownie wszyscy, jednak nie umie poradzić sobie w obszarze pedagogicznym, traci kontrolę nad „pieprzonymi gówniarzami” – i właśnie w jednym z takich momentów bezradności, kiedy to Davis (Leon Skinner) i Steven Connolly (Andrew Simpson) okładają się na stołówce, ta starsza doświadczona pomaga młodszej (posługując się złotą zasadą: mózg-usta-słowa), zaskarbiając sobie tym gestem u niej względy: między kobietami rozkwita przyjaźń. W trakcie jednej z grzecznościowych rozmów umawiają się do kawiarni, gdzie pada propozycja odwiedzin – dla Barbary to niezwykłe przeżycie, wymagające nieprzeciętnych przygotowań (fryzjer, nowa sukienka, prezent), bo przecież nie bywa u kogoś ot tak, ponieważ jej dni upływają w potwornym odosobnieniu, którego absolutnie nie akceptuje, które ją męczy, które pragnęłaby wypełnić kimś. I tym kimś staje się łaknąca dojrzalszego, zdystansowanego, wyrozumiałego spojrzenia na rzeczywistość Sheba, tkwiąca w udanym, ale nie do końca satysfakcjonującym małżeństwie ze sporo starszym Richardem (Bill Nighy), z którym wychowuje 2 dzieci: niesforną, mającą problem z alkoholem córkę i chorego na zespół downa syna – i w zasadzie jej oczekiwania co do Barbary kończą się na tym, by móc powierzyć swoje sekrety, wygadać się, jednak tamta spodziewa się czegoś zupełnie innego, mianowicie: bezwzględnego oddania, uzależnienia od siebie, więzi nie do zerwania, co skrzętnie relacjonuje w swoim pamiętniku (Wszyscy zawsze powierzają mi swoje tajemnice. A komu ja mam się zwierzać? Tobie. Tylko tobie). Gdy plastyczka zaczyna czuć się niekomfortowo w tej relacji i zapewne najchętniej by z niej zrezygnowała starsza pani odkrywa jej sekret: Sheba ma romans z 15letnim uczniem, co jest materiałem zarówno na skandal jak i przestępstwo, aczkolwiek dla osobistych korzyści postanawia to zataić – wtedy też zaczyna opartą na szantażu grę, której intencją jest zagarnięcie kobiety tylko dla siebie. Czy jej się to uda? Przekonajcie się sami 😉
„Notatki o skandalu” to genialny film, w którym złamanie zawodowej etyki jest jedynie pretekstem do poruszenia tematu trudnych relacji międzyludzkich, najciemniejszych zakątków psychiki, toksycznej przyjaźni zbudowanej na strachu, fałszu, presji, naiwności, premedytacji, chłodnym planowaniu, manii prześladowczej, kłamstwie, specyficznym tragizmie, inteligentnych intrygach, co naturalnie wynika z pewnych predyspozycji psychicznych, ale tutaj również w dużej mierze z odrzucenia, licznych zawodów oraz zagubienia, bo Barbara od zawsze jest samotna i na tę samotność nie wyraża zgody, bowiem jest oddana i godna zaufania jak mało kto (jest zawsze i na 100%), bo ma w sobie duże pokłady wrażliwości, bo wysłucha, poradzi, nie zawiedzie, w związku z tym każda zdrada, złamana obietnica, każde rozczarowanie są nadzwyczaj bolesnym ciosem (bo jak to ona potrafi a ktoś nie – to znaczy, że jest nic nie warta?), które solidnie maskuje (a jej rzeczywistość wyłącznie z masek oraz kumulowania emocji się składa, wszak Barbara jest jeszcze kobietą homoseksualną, co zawzięcie skrywa, bo wiek, prawdopodobnie w przeszłości brak odwagi, nie stanięcie na drodze odpowiedniej osoby, od lat wykonywana profesja i związana z nią moralność nakazuje tuszować takie „odstępstwa od normy”), by jak zwykle wyjść z dumną twarzą i nienaganną opinią, choć potłuczonym sercem (ale serca przecież nie widać, więc nic nie szkodzi – krzywdź do oporu, zniosę, udźwignę, a potem w podły sposób się zrewanżuję). Ta zachłanność, ten egoizm, trochę niedojrzałość to rozpaczliwy krzyk samotności, to tęsknota za drugim człowiekiem w budowaniu wspólnej powszedniości, nie zaś wypad na herbatę od święta z odizolowanym, bo wtedy jego apetyt wzrasta, a jak coś posmakuje, lecz wygłodniałemu i nieszczęśliwemu uporczywie nie sposób tego zdobyć, a wydaje się być na wyciągnięcie ręki, to może zacząć być niebezpiecznie, bo tacy pomimo wszystko i na przekór wszystkim.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/45/16/264516/7136400.3.jpg
źródło ilustracji: http://www.cyfraplus.pl/ms_galeria/galeria/26667_6.jpg
źródło ilustracji: https://3.bp.blogspot.com/-3O6KN1plnoE/V2FG5svmAwI/AAAAAAAABZE/pinB_RrR79ofmrxMEn_RTILfmy98EjDwACLcB/s1600/notatki-o-skandalu.jpg
źródło ilustracji: http://www.cyfraplus.pl/ms_galeria/galeria/26667_2.jpg
źródło ilustracji: http://i1-1.fdbimg.pl/2327/1152x748_jrcnfo.jpg
Coś do posłuchania:
(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=DnGdoEa1tPg)