W dzieciństwie pragnęłam, by choć na chwilę znaleźć się w dżungli (zwłaszcza po obejrzeniu „Tarzana”, „Króla Lwa” i „Pocahontas”) wśród tych wszystkich gęstych zarośli, palm, bananowców, kakaowców, paproci, hebanowców w kolorach o rozmaitym nasyceniu oraz kształcie (od delikatnych mechatych mgiełek po ostre, skórzaste, ścięte na kształt noża), których pnie porastają epifity, z koron zaś zwisają liany. Tam, w sekretnym zacienieniu, otoczona figowcami, kaktusami, drzewkami cytrynowymi, storczykami i ananasami, odurzona aromatem cynamonu i wanilii, ukojona szumem strumyka lub widokiem niekończącej się rzeki, w towarzystwie małp, papug, kameleonów, lampartów i krokodyli (kompletnie nie rozważając, że meszki, że malaria, jadowite węże, pająki, kolczaste rośliny, gniazda szerszeni, niebezpieczne bagna, że klimat jak w łaźni) zapomnieć, że istnieje hałaśliwy świat z permanentnymi zmartwieniami i pędzącymi gdzieś ludźmi. Głucha cisza.
I marzenie poniekąd zostało spełnione w dniu wczorajszym, bowiem spędziliśmy go w Palmiarni Miejskiej w Gliwicach, której to początki sięgają już 1880 roku (wtedy też powstały pierwsze szklarnie o charakterze wystawowym; a że ludzie chętnie tam bywali, to były stale rozbudowywane, aż osiągnęły obecną powierzchnię około 2000m2).
Parkowymi alejami, usłanymi dywanem jesiennych liści, przy akompaniamencie cieniutkiego deszczu, idziemy zatrzasnąć się w dzikiej – mimo że trochę wystylizowanej – otchłani natury. Mijamy niewielkie ławeczki, całą masę krzewów oraz drzew, budkę na książki (coś genialnego – można ofiarować bibliotece swoją, w zamian wziąć inną)
by ostatecznie ujrzeć: pomnik patrona parku – Fryderyka Chopina (ponoć w północnej części znajduje się Domek Ogrodnika, łudząco przypominający ten letni weimarski Goethego – tego niestety nie wiedzieliśmy, w efekcie: nie zobaczyliśmy)
i ogromny oszklony budynek chroniony przez dwa czarne lwy
Wchodzimy. Kupujemy bilety i rozpoczynamy wiecznie zieloną przygodę.
Wędrówka odbywa się w 5 pawilonach tematycznych (w każdym z nich panuje odmienna temperatura oraz wilgotność, a kwitnięcie roślin jest uzależnione od konkretnej pory roku):
I ROŚLIN UŻYTKOWYCH, których większość pochodzi z subtropikalnej sfery klimatycznej i są na co dzień wykorzystywane przez człowieka; zobaczyć pomelo, avocado, pnącza czarnego pieprzu w stanie wzrostu – bezcenne, a ujrzeć ponad 200letnie drzewo oliwne – po prostu niezapomniane
II TROPIKALNYCH z solidną kolekcją sagowców (jedne z najstarszych na ziemi, niegdyś podstawowe źródło pożywienia dinozaurów), palm, begonii, storczyków, anturiów, bambusów opatrzonych miarką (byłam w szoku, że one tak błyskawicznie rosną, dosłownie z dnia na dzień), roślin mięsożernych, wzbogaconych kaskadą oraz oczkiem wodnym, gdzie pływają piranie, pielęgnice pawiookie i sumy afrykańskie
III HISTORYCZNYCH, czyli zajmujących największe i najwyższe pomieszczenie, bo gromadzące szczególnie okazałą roślinność, wraz z 3 najstarszymi, tzw. feniksami kanaryjskimi, które przybyły tutaj w 1924 roku. Znajduje się tu również przepiękna altanka, kilka ławeczek oraz gigantyczne układanki (odpowiednio przesuwając kwadraciki tworzy się obrazek)
IV SUKULENTÓW reprezentowanych przez ogrom niezwykle zróżnicowanych kaktusów (na ostatnim zdjęciu, ten sowity, okrągły jest określany mianem: fotela teściowej 😛 ) i litopsy – żywe kamienie
no i V AKWARYSTYCZNY, wzbudzający we mnie swoisty podziw i trwogę, bo gromadzący przepiękne, ale nigdy do końca nieoswojone morskie potwory z niedookreślonych głębin
ta mnie zwyczajnie przerażała: o niebotycznych rozmiarach i z rozwścieczoną miną
Po palmiarni spaceruje się wyznaczonymi dróżkami, gdzieniegdzie poprzecinanymi miniaturowymi mostkami, na których można natknąć się chociażby na ptaki (szkoda tylko, że zamknięte za kratami), jaszczurki, wiewiórki, szynszyle, świnki morskie czy przezroczysty tunel wypełniony pracowitymi mrówkami. Warto również wspomnieć, że wszystkie pawilony są połączone estakadą, dzięki której można oglądać rośliny z różnej wysokości
Na samej górze miła niespodzianka w postaci przytulnej kawiarenki z wiklinowymi stolikami i krzesłami (tuż obok funkcjonuje sklepik z pamiątkami), gdzie uraczyłam się kawą o smaku lawendowym: W-Y-B-O-R-N-A (w sąsiedztwie deser ptasie mleczko, umilający Jego podniebienie 😉 )
Miejsce warte odwiedzenia właśnie w chłodnym okresie, tak zajmujące, że wchodzi się rano, a wychodzi wieczorem 😉