W Sobotę wybraliśmy się do kina, na film Jana Jakuba Kolskiego „Serce, serduszko”. Seans zaplanowany na godzinę 17.50 (reklamy trwały 30 minut, więc i tak rozpoczął się po 18.00), ciemny płaszcz nieba zapraszał gorącym gestem: „Wyjdźcie na spacer, wtuleni, oboje” – wyszliśmy. Wiatr, w swej późnojesiennej roli, okazał się bardzo konsekwentny, nie odpuszczał, aczkolwiek my zrezygnowaliśmy z jego nieprzyjemnego towarzystwa – wybraliśmy przytulne, ciepłe zacisze klubokawiarni Duquesa (w tej samej bramie, co herbaciarnia Cafe Belg); żyrandol wykonany z czarnych szkiełek, abażurowe lampki, wrzos w prowansalskich wiadereczkach, srebrno-biała tapeta z moim ulubionym wzorem:
(źródło ilustracji: http://pixers.pl/fototapety/srebrna-tapeta-vintage-luxury-46479366)
Honey’nut latte (kawa latte z dodatkiem syropu orzechowego i prawdziwego miodu) puściła mi z karty oczko – uległam. Drugie oczko należało do czekolady po wiedeńsku i zostało puszczone już nie w moim kierunku;) Ujmująca, bo wspólna, chwila, lecz wskazówki zegara nie chciały stanąć w miejscu, w związku z tym musieliśmy pożegnać to przesympatyczne miejsce – wiatr czekał na nas za rogiem (ukłon w Twoją stronę Szanowny Panie Wietrze – dziękuję za ten ból karku i piersiowego odcinka kręgosłupa).
„Serce, serduszko” to coś na pograniczu dramatu oraz filmu familijnego. W bieszczadzkim sierocińcu przebywa niezwykle dojrzała, bardzo samodzielna, jak na swój wiek, 11-letnia Maszeńka (Marysia Blandzi – wspaniała, naturalna gra młodziutkiej, debiutującej aktorki), która wprost żyje baletem; kręci piruety (namawiając do tego czasem pulchne kucharki) w kuchni, rzeczce, na trawie, karuzeli – wszędzie. Swój dziecięcy obraz świata [trudnego; w wypadku samochodowym zginęła jej mama, ojciec-inżynier Mirek (Marcin Dorociński) wpadł po tym w sidła alkoholizmu] przenosi na kartki papieru – maluje animowane filmy, podszyte prawdziwymi zdarzeniami i jednostkowymi wizjami. Maszeńka tańczy, temu tańcowi przygląda się Kordula (Julia Kijowska) – miłośniczka death metalu, w czarno-czerwonych glanach, z dwoma kolczykami w nosie, licznymi tatuażami, mocnym makijażem. Bohaterka jest wykształcona, ukończyła studia, ale ciężki charakter komplikuje jej znalezienie pracy (jak się okazuje, sama zwalnia się z poszczególnych miejsc). Kordula bywa wulgarna, uszczypliwa (zapewne tak reaguje, bo czuje się głęboko skrzywdzona przez matkę – odeszła do innego mężczyzny), lecz w gruncie rzeczy posiada więcej wrażliwości niż solidna grupa osób. Bo to właśnie ona, jako pierwsza, wyrusza w ślad za Maszeńką (za mapę służą jej rysunki dziewczynki), która (już po raz kolejny) opuściła dom dziecka, by (tym razem) zorganizować swojemu tacie imieniny – nie udaje się, bo zdążył zapić smutki – w efekcie wieczór przy torcie dziewczynka spędza ze swoją nową wychowanką (ich hasłem staje się SZAFA, czyli szantaż emocjonalny). Pijany ojciec nie może zawieźć córki na egzamin do szkoły baletowej w Gdańsku – jedzie Kordula. Kordula jest więc sercem, a Maszeńka serduszkiem. Wspólna podróż (do której jednak dołącza Mirek, z maleńkim kurczaczkiem Sraluchem), przesycona wieloma mądrymi dialogami, humorystycznymi wydarzeniami (taniec ojca, w stroju primabaleriny, na peronie kolejowym, walka na tatuaże; Kordula kontra Ksiądz, jadący pociągiem na gapę, wiadomość od Pelasi (Ewa Sąsiadek); by ksiądz wciągnął nogawki w skarpetki, gdy mknie na rowerze – nie wciągnął, wplątały się i wjechał pod samochód), barwnymi osobami (wytatuowany Ksiądz Pietryga (Borys Szyc), prowadzący videobloga, na którym freestyluje do wiernych, Droselmajer (Franciszek Pieczka), spożywający posiłki z kotami i lalkami, Madame Lisiecka (Maja Komorowska)- emerytowana baletnica oraz Basieńka (Gabriela Muskała) – weterynarz, wraz z którą bohaterki odbierają poród źrebaczka o zacnym imieniu Pirlipatka – jej postać spodobała mi się szczególnie; chodzi o ogromną wyrozumiałość, umiejętność eleganckiego zachowania, brak zdziwienia w rozmaitych sytuacjach) skleja się w piękny krajobraz z nieprzeliczonymi bliznami; są marzenia, dowcipy, śmiech, ale też tęsknoty, żale, rozczarowania, nerwy – a więc nic innego tylko życie.
Wyrazista kreacja bohaterów przykuwa wzrok, czym jednocześnie sprawia, że chętniej się ich ogląda; rapujący ksiądz z tatuażami, prezentującymi Matkę Boską przydałby się w wielu parafiach, bo przełamuje stereotyp, bo tym samym intryguje, zachęca, porzuca bierność na rzecz poszukiwań różnorodnych środków kontaktu ze współczesnym człowiekiem, z młodym człowiekiem, bo w nim tkwi nadzieja, ekscentryczna opiekunka w domu dziecka, z bagażem bolesnych doświadczeń i ciętym językiem, być może, wbrew pozorom, złapałaby lepszy kontakt z podopiecznymi, przez wzgląd na miękkie serce, twardy umysł oraz ciekawą osobowość, a rozważnie tolerancyjna pani weterynarz to już w ogóle wzór godny naśladowania. Mała-wielka Maszeńka to symbol dziecka wrzuconego w świat dorosłych – każdy schematycznie powinien przejść przez okresy dorastania, ale niestety nie każdy ma taką możliwość; jedni biorą się w garść, stają się odpowiedzialni, inni znoszą to gorzej, czego objawem jest bunt, frustracja, nałogi – nie każdy jest ulepiony z tej samej plasteliny, toteż nie musi rozumieć i reagować w identyczny sposób – kluczem dla takiego dziecka są ludzie, jakich spotka na swojej od początku niełatwej wędrówce. Perypetie bohaterów są po części realistyczne, po części trochę bajkowe, ale to chyba dlatego, że tutaj na pierwszym planie ustawiają się marzenia, a może ta bajkowość wynika z malowniczych okolic, a może z tego, że świat oglądany jest oczami dziecka, a może po prostu w zawikłanych sytuacjach trzeba trochę odpłynąć, by nie zwariować. A może tej bajkowości wcale nie ma, lecz stworzyła się ciepła, oparta na szczerości relacja między kobietą a dziewczynką i to zderzenie dwóch odległych światów wydaje się bajkowe. Są szalone pomysły, by przeprosić, coś osiągnąć lub złapać fantazje za warkocze, jest humor – przyzwoity; czasem w nerwowych sytuacjach człowiek reaguje śmiechem, czasem śmieje się przez łzy, bywa, że pojawia się on jako pieczątka absolutnej bezradności, ale są też momenty nieudawanej radości – jednak cieszyć się również należy umieć. Serdeczna atmosfera z gorzkimi konturami, dialogi bardziej i mniej poważne, to całe „Serce, serduszko” Jana Jakuba Kolskiego. Dla młodego oraz starszego widza, dla umęczonego życiem z przejawami beztroski, dla tego, który już sporo wie i dla tego, który jeszcze wiele musi się nauczyć, poznać i zobaczyć. Jedno jest pewne: myślenie w tych czasach sercem wcale nie jest tak banalne, jak mogłoby się wydawać.
Naprawdę polecam.
(źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/Serce,+Serduszko-2014-702438)