Pomijany fenomen: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Mniej więcej na etapie gimnazjalnym zafascynowałam się poezją Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:

Maria_Pawlikowska-Jasnorzewska_nac_PIC_1-K-1734-2)

(źródło ilustracji: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/c9/Maria_Pawlikowska-Jasnorzewska_nac_PIC_1-K-1734-2%29.jpg)

na_kanapie

(źródło ilustracji: http://www.womkat.edu.pl/files/standaryzacja/grupa38/ewa_kubisz_jany/na_kanapie.jpg)

Ową fascynację przypieczętowałam zakupieniem zbioru wszystkich wierszy i tak siedząc młoda-dorosła przerzucałam kartki, czytałam, rozmyślałam, podkreślałam ulubione fragmenty, niektóre teksty utrwaliłam do tego stopnia, iż mogłam je recytować z miejsca, o każdej porze dnia oraz nocy. Pamiętam, że tym, co akurat mnie urzekło były niesamowite połączenia słów, wręcz elektryzujące. Zapadałam w słowno-literacko-nastrojowy trans! Ja te słowa spijałam z kartek duszą, ich subtelność była czymś niezwykłym – kwintesencją prawdziwego piękna. I tu absolutnie nie chodzi o to, że wiele utworów ma oddźwięk romantyczny (bo akurat taki klimat nieszczególnie na mnie wpływał;p); jest miłość, pocałunek, szybsze bicie serca, splecione dłonie, lecz o „znikomą błyskotkę przyrody”, „seledynowy stos skrzydeł”, „rzeźby obłoku”, „puzdro szklane”, „ułudę księżycowej nocy”, „morze w drżeniach jedwabi”, „szelest bezwładu”, „złośliwie tajemniczy świat”, róże wśród drucianych więzów”, „siwe atłasy”, „otulone brokatem kwiaty”, „upiornie kwitnące zioła”. Moja dusza wręcz się rozśpiewała, bo to była jej melodia. Dla mnie już wtedy księżyc nie był księżycem, lecz pieprzykiem nocy, krnąbrnym opiekunem gwiazd, a same gwiazdy cyrkoniami wtopionymi w atramentową taflę nieba, południe pachniało rozmarynem, wieczór był porą goryczy, zaś szklanka składała się z przechłodzonych minerałów (faktyczne urywki z moich młodzieńczych „wierszyków”;p).

 W każdym razie Pawlikowska była artystką od urodzenia; w słowie, geście, a jej twórczość była niezwykle zróżnicowana. Niestety poezja Pawlikowskiej, w świadomości czytelniczej, utrwaliła się jedynie jako ta, która porusza tematyką miłosną. W związku z tym, odbiorcy kojarzą ją z debiutanckim tomikiem „Niebieskie migdały” (1922), „Różową magią” (1924) oraz z niewątpliwie znakomitymi czterowierszami z „Pocałunków” (1926), gdzie faktycznie dominuje ekstatyczny zachwyt życiem,  zmysłowy opis stanów uczuciowych, czy bogactwo barw, jednak jej twórczość była znacznie bardziej wielokształtna i wielowymiarowa (Zob. Włodzimierz Bolecki, „Wstęp”, [w:] Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, „Być kwiatem?… Wybór wierszy i szkiców poetyckich”, wybór, układ i wstęp Tegoż, Warszawa 2007). O tym zróżnicowaniu, w książce „Lilka: wspomnienia o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”, Zygmunt Leśnodorski napisał:

Jasnorzewska należała do najdziwniejszych w Polsce kobiet. Wydawała się chwilami istotą zupełnie nierzeczywistą. Uosobioną magią poezji. Zjawa seansu, która boi się ostrego światła, zgiełku i ruchu. Salamandra, co wypełzła z ognia i zamieniła się w kobietę po to, by tajemnice różnych czarów, misteriów i niesamowitych wcieleń wyrazić w formie subtelnej miniatury wierszowej. Może dlatego było jej zawsze tak zimno? Otulona szalami, zwinięta w kłębek, spędzała większą część życia na kanapie w półmrocznym pokoju, z małą lampką umieszczoną nastrojowo gdzieś w kącie, na niskim stoliczku lub podłodze. W takim klimacie – przesiąkniętym wonią kwiatów, perfum, mocnych papierosów i starych mebli – czuła się najlepiej. Rozmawiała wtedy czarująco nawet o rzeczach bardzo zwykłych i prostych („Lilka: wspomnienia o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”, zebrała i opracowała Mariola Pryzwan, Warszawa 2010).

Bo właśnie ku powszedniości, choć w zgoła niekonwencjonalnym stylu, poetka zwróciła się w „Surowym jedwabiu” (1932); tu znajdują się wiersze ogłoszone w latach 1930 i 1931 w „Tygodniku Ilustrowanym”, „Świecie”, „Wiadomościach Literackich”, „Czasie”, „Bluszczu” [Zob. Elżbieta Hurnikowa, „Maria Pawlikowska-Jasnorzewska: (zarys monograficzny)”, Katowice 1999], „Śpiącej załodze” (1933), „Balecie powojów” (1935), „Krystalizacjach” (1937), oraz w „Szkicowniku poetyckim” (1939). Owa niekonwencjonalność polega na opisaniu rzeczy szkaradnych w naprawdę wdzięczny sposób; mimo, że pastele, seledyny, puzdra świecidełek zderzają się z chorobami, zgnilizną, trupami, duchami lub topielcami, to makabryzacja i brzydota nie są przeciętne. Wprawdzie liście to ucięte dłonie, jesień to krwotok, a księżyc broczy w srebrnych kolcach i stroi ziemię w srebrzystą larwę, lecz Pawlikowska potrafiła te niebanalne porównania, metafory wtapiać w treści w taki sposób, iż ukształtowały się one w dodatkowy element bujności i kalejdoskopowości świata (Zob. Piotr Kuncewicz, „Biologia czuła i okrutna – Maria Pawlikowska Jasnorzewska, [w:] Poeci dwudziestolecia międzywojennego”, pod red. Ireny Maciejewskiej, T. 2, Warszawa 1982).

Co istotne, Pawlikowska była poetką pesymistyczną, niemal schopenhauerowsko-nietzscheańską, ponieważ postrzegała świat jako pasmo bólu i cierpienia. Dlatego też, dla odzwierciedlenia swych stanów duchowych szukała analogii w Naturze, w której rytm narodzin stale przenika się ze śmiercią (upodobania do destrukcyjnych obrazów ukazują skłonność do freudowsko-jungowskiej inspiracji, tyle, że śmierć funkcjonuje raczej jako postbarokowy ornament; służy powierzchownym ekscytacjom) (Zob. Jan Marx, „Miłość i śmierć: o poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”, Wrocław 2007).

W związku z tym, iż poetka oskarżała Naturę o okrucieństwo, szkaradność i brzydotę realizowała problematykę turpizmu; śmierć, rozkład, szpetota działają tu na zasadzie podwójnego ruchu, bo jednocześnie odpychają i przyciągają (Zob. „Literatura polska w okresie międzywojennym”, zespół red. Jerzy Kądziela, Jerzy Kwiatkowski, Irena Wyczańska, T. 2, Kraków 1979).

A ponieważ skupiskiem rzeczy odstręczających jest śmietnik, to poetka w moralistycznym tonie (pod wpływem teorii honorującej zdrowie pokłosiem woli oraz trudu ludzkiego), w utworze „Do chorego”, przedstawiła go jako ekwiwalent tego, co w człowieku niezdrowe i wyzbyte pragnień (Zob. Elżbieta Hurnikowa, op.cit).

Z podobnym zainteresowaniem Pawlikowska nakreśliła obrazy w wierszu „Do mięsożerców”, w którym nawarstwiła komponenty „grozy”, jaka pojawia się w każdej kuchni.

Wyobraźnię poetki absorbowały także tragiczne formy, które skomponowała Natura. Wynikiem tego jest wiersz „Potwór”, który powstał po zetknięciu z siostrami syjamskimi, w Paryżu.

Wszakże na tym nie koniec, gdyż brzydota jest też nośnikiem wartości etycznych, co można zauważyć w liryku „Jesień”.

Ale i łączy się z tematyką śmierci, którą poprzedza etap przemijania. Poetka bardzo bała się starości; uważała, że to dramat egzystencji każdej kobiety, gdyż wiąże się z bezpowrotną utratą powabu. W jej wierszach aż nadto czytelne są: gorzka rozpacz, (która ma swoje źródło w niemożności zatrzymania czasu) oraz zdumienie nad krótkotrwałością urody, które doskonale zostało zaprezentowane w utworach „Kurze łapki” i „Babka”. Pierwiastek śmierci uobecniał się nie tylko w wyglądzie i kondycji człowieka, lecz także w przyrodzie. Zaintrygowanie stanem między życiem a śmiercią zauważalne jest jeszcze w tekstach, w których poetka umieszcza widma z seansów, „dezinkarnatów” (znajdujących się w stanie półżycia), ale i tam, gdzie występują motywy letargu („Góry”, „Córka Jaira”), lunatyzmu („Inkub”, „Słowa lunatyczki”), manekina („Umarła lalka”), rozprawiające o głosie umarłego „Płyty Carusa” oraz postrzeganie świata z perspektywy topielca („Topielec”) (Zob. Elżbieta Hurnikowa, op.cit.).

Nie mniej ważny jest wątek samobójstwa, który, co zadziwiające, roztacza wokół siebie klimat specyficznego piękna. Piękno to polega na potędze literackiego fantazmatu, który w żaden sposób nie odnosi się do autentycznego pragnienia. Wyobrażenie samobójstwa centralizuje się na doznaniach bytu, zręcznie odsuwając myśl o śmierci, dzięki czemu staje się synonimem maski dla tęsknot i emocji („Wydarty bukiet”, „Królowa Mrozu”, „Madame Butterfly”, „Samobójstwo dębu”, „Poetka, samobójczyni”) (Zob. Joanna Kisiel, „Imiona lęku: szkice o poetach i wierszach”, Katowice 2009).

Ponadto brzydota objawia się u Pawlikowskiej w jeszcze jednej osłonie, mianowicie w rzeczach najzwyklejszych, choćby w podwórkach kamienic, uschniętych kwiatach, spleśniałych cytrynach, zgniłej gazecie, czy nędznych katarynkach. Aleksander Nawarecki skomentował to w następujący sposób:

Autorka »Surowego jedwabiu« wnika w krąg zdegradowanej materii i współczesnej szpetoty (Aleksander Nawarecki, „Czarny karnawał. »Uwagi o śmierci niechybnej« księdza Baki – poetyka tekstu i paradoksy recepcji”, Wrocław – Warszawa – Kraków 1991), co zdaje się być dowodem na to, że kreacyjnym symptomem zawsze stawał się skrawek zmysłowo poznawanej rzeczywistości. I tak też dzieje się choćby w utworze „Strych na Kossakówce”.

Należy zaakcentować, iż poetka wokół sztampowych sytuacji i przedmiotów codziennego użytku wysnuła finezyjną aurę; oderwała je od realności, nadając status bytów fantazmatycznych. To, co wydaje się bliskie uzyskało w twórczości Pawlikowskiej, metafizyczny poświatę – prawda marzenia odtajniła nieznane sensy. Rzeczywistość uchwytna jest więc postrzegana jako pretekst do opowiedzenia po stronie świata wyobraźni (Zob. Joanna Kisiel, op.cit.).

Co nadzwyczaj istotne, Pawlikowska, docierając do natury rzeczy odkrywała ich niebywałość, by stworzyć łańcuch minorowych skojarzeń, ale nigdy nie deformowała wyglądu zewnętrznego, gdyż miała na uwadze, że ma do czynienia jedynie z przedmiotami (Zob. Aleksander Nawarecki, op.cit.). Tak oto wyjaśniła to Maria Józefacka:

Pawlikowską interesuje przedmiot sam w sobie, szuka możliwości przekazania jego jedynej esencji i egzystencji. Dokonuje się w tej poezji znamienne i nowatorskie przesunięcie akcentu z podmiotu na przedmiot. Ma ono charakter nie tylko estetyczny, ale ontologiczny. Wyraża koncepcję bytu; każda rzecz istnieje na swój własny sposób. Sztuka polega na tym, aby w strumieniu przemijających zdarzeń, czynności, rzeczy, uchwycić te mikroświaty, ujawniając ich piękno, odczytując sens, w jaki ubogacają człowieka dzięki swojej obecności (Maria Józefacka, „Słowo wstępne”, [w:] Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, „Poezje”, Lublin 1986).

W związku z powyższym należy dostrzec, iż Maria Pawlikowska-Jasnorzewska obracała się wokół trzech klas ikonograficznego schematu martwej natury. Pierwsza z nich to rzeczy odnoszące się do życia światowego, która również dzieli się na trzy grupy: oznaki bogactwa i władzy (biżuteria, kamienie szlachetne, stroje), atrybuty rozrywki i przyjemności (lalki, karty, zabawki) oraz przymioty ludzkiej mądrości (globus, książki, rękopisy). Druga klasa obejmuje wyróżniki marności i przemijania (kurz, pajęczyny, babie lato, kule dmuchawca, uszkodzone rzeczy). Z kolei ostatnia zawiera przedmioty kultu religijnego, podkreślające dogmat zmartwychwstania (Zob. Aleksander Nawarecki, op.cit.).

Tymczasem, mimo obecności rzeczy makabrycznych, martwych ciał, wszechobecnej śmierci i zgniłych odpadków – śmietnikowa scenografia nie odstręcza, lecz przyciąga. Dzieje się tak, ponieważ niebywale subtelne postrzeganie poetki przeniesione na wysublimowane połączenia słów, perfumuje potworną rzeczywistość.

Uważam, że w świetle tak rozmaitej tematyki, pobieżne potraktowanie artystki, która była chodzącą poezją jest wręcz niezgodne z jej literackim dorobkiem, który nie może być stale zawężany do tematyki miłosnej. A Pawlikowska była artystką w pełnym znaczeniu tego słowa; umysł, dusza, sposób bycia, wygląd, co uświadomiła choćby Simona Kossak wypowiedzią:

Lilka od dziecka była »rozpoetyzowana«. Na ten stan składało się wiele rzeczy – zarówno sposób ubierania się, jak i zachowania. Lubiła spacerować po ogrodzie w powiewnych szatach, które czyniły z niej kobietę motyla, elfa(…) Niezwykle wrażliwa, odbierała świat inaczej niż wszyscy. Jej ogromną integrację z naturą widać w wierszach i obrazach. Poezja była u niej czymś organicznym. Lilka jakby urodziła się z talentem poetyckim. Wrażliwa, na wiele rzeczy patrzyła inaczej, widziała więcej i przeżywała silniej niż ludzie z jej otoczenia. Dlatego często nie rozumiano jej i uważano za dziwaczkę, a jej zachowanie za próbę – dziś byśmy powiedzieli – snobowania. A ona zawsze była przede wszystkim sobą, nikogo nie udawała („Lilka: wspomnienia o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”, zebrała i opracowała Mariola Pryzwan, Warszawa 2010).

Turpizm w utworach Pawlikowskiej zdaje się być czymś niezwykłym, przez wzgląd na sposób w jaki został zrealizowany; to taka „wdzięczna makabra wyobraźni”. To podróż w ezoteryczne krainy pragnień i snów, które zostały nakreślone w oderwaniu od jakichkolwiek egzystencjalnych konkluzji, wspartych na psychologicznych intuicjach, to również postrzeganie dowartościowujące rzeczy i zjawiska podrzędne. Pawlikowska żyła jak motyl, gdyż nie lubiła nic długotrwałego, tworzyła o tym, co momentalne, a impresyjna lekkość jej wierszy obrazujących chwilowe nastroje, bezwzględnie wyrzekała się trywialności. Bo odruchowa zwyczajność zwierzeń, westchnień i rozmarzeń jest u niej szyfrem do tajemnej potęgi pozornego banału w niedocenianej rzeczywistości (Zob. Jan Marx, op.cit.).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Literatura i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *