„Niecierpliwie wina wrą, U fryzjerów ludzie mdleją, Czekający za koleją(…)” (Julian Tuwim, „Bal w Operze”)

Noworoczna wstęga przecięta – mamy 2015 rok,  rok świeżych perspektyw, szans, celów, rok, który zapewne otwiera nowy rozdział lub stanowi kontynuację poprzedniego, ale być może z innym, lepszym nastawieniem? Są koncepcje, jest energia – tylko działać. Siła tkwi w naszych umysłach.

Sylwester to dzień szampańskiej rozrywki, śmiechu, głośnej muzyki, szykownej fryzury, błyszczącej sukienki, barwnych drinków, zabawy w doborowym towarzystwie, dzień pozostawienia czegoś za sobą i zerknięcia w przyszłość; nie jakąś szczególnie odległą, bo to zwyczajnie nie ma sensu, lecz taką bliższą, na wyciągnięcie ręki – realną, od nas zależną. Bo wszystko, co MY warunkujemy jak najbardziej da się zrealizować, jednak trzeba chcieć, posiadać trochę niezbędnej odwagi. Dobrze przypomnieć sobie wspaniałe osiągnięcia oraz klęski, ale wyłącznie dlatego by sukcesy powielać, a porażek już nigdy nie powtórzyć – bilans rocznego postępowania.

Gdy byłam młodsza (okres nauki w gimnazjum, liceum), w Sylwestra, spotykałam się ze znajomymi, w większym gronie, mam na myśli domówki – wspomnienia pozostały; szalone, śmieszne, absurdalne – generalnie przyjemne. To było coś nowego, co łaknęłam poznać, a więc naturalnym było, iż muszę tego pokosztować. Nie żałuję, bo fajnie spędziłam tamte chwile, wszakże nie taka jest moja dusza – ona nie żąda balangi, wręcz się jej wystrzega. Wolę harmonię, za którą uważam sami jesteśmy odpowiedzialni. Teraz ten dzień spędzam zupełnie inaczej, razem, we dwoje, w atmosferze spokojnej szczęśliwości. Każdy wiek ma swoje prawa, jeśli mimo wszystko podszyty jest rozwagą. Ja z natury byłam, pozostałam domatorką – nie lubię tłumów, hałasu, NADMIARU, przesadnego w ilościach alkoholu, i tego, jak ludzie się po nim zachowują. I o ile dla wielu Sylwester jest synonimem imprezy o tyle dla mnie nie. Dla mnie to czas, w którym wskazówki zegara poruszają się znacznie wolniej, bo wiem, że z niczym nie muszę się spieszyć (a spieszyć się bardzo nie lubię); wejrzenie w błękitne oczy, czuły uśmiech, rozmowa, która mogłaby nie mieć końca, kokosowo-migdałowy likier, karmelizowane owoce, wymyślne układy fajerwerków, rozpryskujących się z hukiem (które słychać jeszcze do dnia dzisiejszego), marzenia, retrospekcje, humor zrozumiały wyłącznie przez nas – tak miało być, tak było, aczkolwiek muszę tutaj dołączyć uporczywe nagabywania Ofelii, bo jest piłka, nawet dwie, jest kółeczko i gumowa kostka – nie chcesz się bawić? Zdejmę tę ładną fioletową kokardkę z firanki albo kocyk podrę, na rogu, a może bieżnik ze stołu ściągnę? Odświeżacz powierza z przedpokoju potłukę? Ozdobne serduszka pogryzę…, bo z drewna? Butelkę ukradnę, kieliszek łapką trącę, laptopa dotknę, w szybę podrapię – niedelikatnie. Więc jak? Naturalnie, że się ze mną pobawicie – chcę tego ja, chcecie wy. No i dźwięk akordeonu, płynący z piętra wyżej, którym towarzyszył chóralny śpiew wszystkich możliwych biesiad;p

Puk-puk obijały się o szklaną powierzchnię, wczesnym rankiem, krople deszczu, chowając za plecami niesforny wiatr. Jednak jego chłód był bezradny w obliczu wełnianych swetrów, toteż na przekór pogodzie poszliśmy na rynek zobaczyć choinkę, później nakarmić kaczki oraz łabędzie.

DSC06094

DSC06112

DSC06113

Na talerzu calzone (drożdżowy pieróg z dowolnym, ulubionym nadzieniem)

DSC06087

Tutaj karmelizowane banany i gruszki

DSC06103

Sprawczyni dysharmonii

Ofelcia

  DSC06111

DSC06108

DSC06109

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Życie i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *