Kwestia wiary bądź niewiary jest niezwykle trudna do racjonalnego wyjaśnienia, bo dla człowieka, stąpającego po ziemskim padole, z racjonalnością ma niewiele wspólnego. Przeważnie wierzy się w to, co się widzi i w zasadzie nie ma w tym nic horrendalnego; żyje się tu i teraz, doświadcza tego i tamtego, dostrzega to czy tamto, rozumie bądź nie, zgadza z czymś lub czemuś sprzeciwia. Deklarować jest łatwo – ciężej sprostać, zwłaszcza w zderzeniu z krzywdzącym epizodem, którego w żaden sposób nie da się ani pojąć, ani z nim oswoić, a to dlatego, że jest on odbierany z czysto ludzkiej strony, więc znacznie bardziej emocjonalnej niż uduchowionej. Osobisty dramat rzadko jest przyjmowany z rozrzewnieniem jako łaska i mało kto w obliczu potwornego bólu składa ręce w podziękowaniu za otrzymane cierpienie (czy to własne czy bliskich), wykrzykując radosne: „dziękuję”! Łatwo jest tłumaczyć z pozycji obserwatora z jakiej racji tak się stało i czemu to może służyć, ale jak zaznaje się jakiegoś nieszczęścia in persona, to wtedy te argumenty błyskawicznie tracą wartość – skala nagle leci w dół jak szalona – a dzieje się tak zazwyczaj wtedy, gdy jesteśmy bezradni, mimo szamotania z Losem? Przeznaczeniem? Fatum? Bogiem? Przypadkiem?, zwał jak zwał, i tak naprawdę nic nie zdziałamy, nie zmienimy – pozostaje tylko patrzenie, a w efekcie wzrastający bunt na niewiadomokogo, z głucho obijającym się w przestrzeni pytaniem: „dlaczego”?
W zasadzie nie mam pojęcia czy na wiarę potrzeba siły, czy naiwności, czy jednego i drugiego po trochu, toteż sama nie wiem czy jestem silna czy też naiwna, bo wierzę, że musi być Ktoś więcej, Ktoś ponad ten nędzny, choć piękny świat, stworzony przez Kogoś, urządzony przez nas – w innym wypadku, jeśli miałoby się zakończyć jedynie na tym tutaj, to nie miałoby to najmniejszego sensu. Wierzę, a raczej chcę wierzyć, bo wiara chyba opiera się na chceniu, a nie na przymusie; brakuje mi kilku świadectw i zdroworozsądkowych uzasadnień, niemniej jednak uważam, iż wiara polega na wierzeniu, a nie na naukowym udowadnianiu. Aczkolwiek zastanawia mnie zagadnienie wolnej woli, bo jak się przy szczególnie dotkliwych dramatach okazuje: wybierać nie możemy, natomiast czy udręki mają być jakąś lekcją? uświadomieniem czegoś? karą? impulsem do zmiany? skutkiem feralnej wyliczanki? przewartościowania dotychczasowego? częścią jakiegoś planu? Nie wiem, po prostu nie wiem. Tymczasem wiem jedno: zapewne wiary nie stracę nigdy, bo nie wydaje mi się, by na tych niedorzecznościach miało się skończyć wszystko, ostatecznie za wszelkie przykrości się na Boga obrażę, a jeśli Najwyższy faktycznie istnieje, to będzie miał ze mną kiedyś ciężką dyskusję, bo właśnie od Niego będę chciała znać odpowiedź na pytania, rozpoczynające się od słowa „dlaczego”?
Tak w temacie dzisiejszych rozmyślań: oglądałam kilka dni temu amerykański dramat „Bóg nie umarł” w reż. Harolda Cronka, który opowiada historię studenta pierwszego roku, Josha Wheatona (Shane Harper), udającego się na wykład z filozofii prowadzony przez Profesora Radissona (w tej roli Kevin Sorbo – kojarzony z roli serialowego Herkulesa), będącego zaciętym, wręcz apodyktycznym ateistą, nakazującym, każdemu z osobna, na samym wstępie, napisać na kartce coś w rodzaju oświadczenia, zgody na wyrzeczenie sił wyższych, sformułowanych w pojęciu: BÓG UMARŁ, co ma jasno dać do zrozumienia, że nauka oraz rozsądek wypleniły przesądy. Naturalnie informacja o tym, iż owa deklaracja jest warunkiem zaliczenia przedmiotu nakłania słuchaczy do jej złożenia – wszystkich poza Joshem, który, nie chcąc czynić wbrew własnej wierze, nie chcąc rozczarować Najwyższego, podpisuje się pod słowami: BÓG NIE UMARŁ, co niesamowicie rozsierdza wykładowcę, w konsekwencji popycha do postawienia warunku: chłopak, w trakcie trzech kolejnych wykładów, posługując się logicznym wywodem, musi udowodnić całej grupie, że Bóg istnieje, inaczej popełni „samobójstwo akademickie”, bo ten nie dopuści, by student dostał się na wymarzone prawo. Młodzieniec, wbrew zakazom dziewczyny i rodziców, podejmuje wyzwanie, otrzymując wsparcie od pastora, który podsuwa mu dwa motywujące cytaty z ewangelii wg św. Mateusza i ewangelii wg św. Jana:
1. Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie.
2. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.
Josh postanawia wytoczyć Bogu proces, gdzie on będzie adwokatem, Radisson prokuratorem, zaś pozostali ławą przysięgłych, a w celu skrupulatnego przygotowania wertuje masę książek, które wraz z personalnymi refleksjami prowadzą go do następujących wniosków: po pierwsze zarówno teista jak i ateista mają problem z wiarygodnym objaśnieniem powstania świata, po drugie ewolucja zastępuje Boga, ale nie tłumaczy skąd wzięło się życie, lecz analizuje to, co już istnieje, po trzecie łatwo odrzucić coś czego się nie rozumie lub nie chce zrozumieć, a zło jest najpotężniejszą bronią ateistów – Bóg pozwala istnieć złu, gdyż dał ludziom wolną wolę, a zło to wybór – jeśli więc nie ma Boga to nie trzeba zachowywać się moralnie, wtedy wszystko jest dozwolone i pozbawione sensu: życie oraz śmierć nie mają znaczenia, zaś sama religia z natury jest wrogiem rozsądku, za którym tak bardzo opowiada się profesor, aczkolwiek na jego niekorzyść przeważa fakt, iż, chcąc, by wszyscy nie wierzyli, naucza antyteizmu, z kolei student daje im wolną rękę, bo wyboru mogą dokonać indywidualnie – spór za spór, słowo przeciwko słowu, podniesiony ton, emocje, wspomnienia i nagle Radisson przyznaje się, że tak właściwie to on Boga nienawidzi, bo odebrał mu matkę, gdy ten miał 12 lat i gorliwe modlił się o jej uzdrowienie, a przecież nie można nie tolerować kogoś w kogo się nie wierzy.
Wątek Josha i Radissona jest tym głównym, ale istnieją tu również poboczne w postaci: Martina Ypa (Paul Kwo) z Chińskiej Republiki Ludowej oraz jego materialistycznego ojca, lewicowej dziennikarki Amy Ryan (Trisha LaFahe), która dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora, ukrywającej wiarę chrześcijańską muzułmanki Aishy (Hadeel Sittu), tłumionej przez profesora ukochanej Miny (Cory Oliver), również Wielebnego Dave’a (David A. R. White) i Wielebnego Jude’a (Benjamin A. Onyango), gdzie drugi otwiera oczy pierwszemu na czym polega autentyczna wiara w codzienności.
„Bóg nie umarł” to film, który, pomimo jego wdzięcznej prostoty oraz naiwności (banalne motywacje, nijak powybierane cytaty, oczywisty triumf, chaotycznie poprowadzona fabuła, stereotypy, przypadkowość, powierzchowność) należy obejrzeć, by po uczciwych rozważaniach odpowiedzieć sobie na pytanie: czy i w kogo wierzę? a jeśli tak, to czy to wiara autentyczna czy taka od tragedii i święta, w razie buntu lub słabości do wyparcia. Wierzyć trzeba chcieć, bowiem z tego chcenia rodzi się umiejętność, stabilizacja. Wiara nie może być wymówką, ostatnią deską ratunku, bajeczką do wyjaśnienia tego, co dobre i tego, co złe, lecz czymś, co trwale nosi się w sobie, czego się nie odrzuci, gdy coś pójdzie nie po naszej myśli bądź częściej będzie pod górkę niż z górki – łatwo jest zwątpić, jeśli spotyka nas coś, czego nie akceptujemy, nie rozumiemy, ale tylko prawdziwe zagrożenie może być sprawdzianem wiary, co nie oznacza, że ze wszystkim musimy się zgadzać, bo nie musimy – nie na tym rzecz polega, bo człowiek to człowiek, a nie ziemski mesjasz, więc jeśli mówi, że wierzy, to niech tak faktycznie będzie i w słowie, i w czynie, ale to, że deklaruje wiarę nie zobowiązuje go do dźwigania każdego brzemienia z uśmiechem na twarzy, bo czasem, gdy z niesprecyzowanego powodu jest już za dużo, to po ludzku a nie bosku ma prawo się obrazić – i to jest akurat obraza uzasadniona, bo wynikająca z nieuzasadnienia, bo choć słowa: czasem diabeł pozwala ludziom przeżyć beztrosko życie, bo nie chce, żeby zwrócili się do Boga. Twój grzech jest jak cela więzienna: tyle, że wygodna i przyjemna – nie ma potrzeby jej opuszczać – drzwi są otwarte, ale pewnego dnia czas się skończy i drzwi się zatrzasną, i nagle jest już za późno brzmią pięknie, to nie zawsze wystarczą TU i TERAZ, by ukoić ziemską rozpacz.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/40/49/684049/7677911.3.jpg
źródło ilustracji: http://www.polskasocjologia.pl/bognieumarlfilm.jpg
źródło ilustracji: http://www.stylowy.net/data/film_foto/12/1286_840x420.jpg
źródło ilustracji: http://bosko.pl/sites/default/files/artykul/2015/kevin-sorbo-at-desk-crop_0.jpg
źródło ilustracji: http://www.pch24.pl/images/min_mid_big/mid_34291.jpg