Ludzka hodowla, bioetyka, donacje, nieistniejąca galeria, rzekome spełnienie – „Nie opuszczaj mnie” w reż. Marka Romanka

Mam różne zdanie odnośnie tematów powszechnie uznawanych za kontrowersyjne: z jednymi się zgadzam, z innymi nie (zawsze, nie będąc hipokrytką, rozpatrując to personalnie). Wszystkie granice są ruchome, więc można je NIEKONIECZNIE spokojnie przesuwać; to zależy od czasu, miejsca, grupy, obecnej sytuacji, tradycji, poglądów, powiązań, rządów, regulaminów (które spokojnie cwany zmieni, dostosowując do siebie lub bliskich), zastosowanych praktyk, no i oczywiście sposobu wyjaśnienia, uformowania, ubrania w słowa nowych norm uznanych za słuszne, lepsze. Niby standardy określa społeczeństwo, ale nierzadko tym mózgiem okazuje się być władza, która wymyśla, podkręca, dyskutuje, rozpatruje, zatwierdza albo i nie, bo dzierży pałeczkę – to taki głos iluzorycznego rozsądku, moralności, sumienia w imię całości – polityka za zasłonką bioetyki, tworząca ultranowoczesne definicje, nawet te odnoszące się do szeroko pojętego życia oraz śmierci (ja bóg, co nie?). W zakres tego delikatnego i tak naprawdę nikomu tutaj ostatecznie nieznanego obszaru wchodzi kwestia klonowania; by działo się gorzej, i by działo się dobrze (w istocie zależy gdzie kto siedzi).

I o tym klonowaniu ten film właśnie, mianowicie „Nie opuszczaj mnie” (trochę melodramat, trochę science fiction, bo w alternatywnej rzeczywistości, jednakże wizja jak najbardziej realna) w reż. Marka Romanka (na podstawie powieści autorstwa Kazuo Ishiguro), który, bez wcześniejszego zapoznania się z fabułą (gdzieś na forum przeczytany tytuł, opinie, że warto, bo fajne, wzruszające, przeszywające, głębokie – wystarczyło, by odpalić w niedzielne popołudnie, sącząc, przyozdobionego plastrem cytryny, zielono-niebieskiego drinka: sok kiwi, wódka, syrop bule curacao), obejrzeliśmy jakiś miesiąc temu (musiałam przeżuć problematykę), co pozwoliło nam poznać bolesną i wkurzającą historię wielu, ukazaną z perspektywy 3 uczniów: Kathy (Izzy Meikel-Small, Carey Mulligan), Tommy (Charlie Rowe, Andrew Garfield), Ruth (Ella Purnell, Keira Kinghtley) (bo jak wiadomo pojedyncze dramaty trapią dotkliwiej niż te zbiorowe), uczęszczających do elitarnej, zamkniętej placówki z internatem (bardziej sierocińca), jaką jest Hailsham. Co zaskakujące: młodzi zamiast nazwisk mają inicjały, na rękach noszą dziwne identyfikatory, nie znają własnej przeszłości, rodziny, w pamięci jakby czarna dziura, a nic nie tłumacząc o wykształcenie oraz szczególną higieną im dbać karzą (jak przypadkiem znaleziono wypalone papierosy, to wnet zwołano apel), duchowo i artystycznie (trwają w ułudzie, że ich najlepsze rysunki trafiają do domniemanej „galerii”, w której są doceniane – ważne, by być TUTAJ kreatywnym) rozwijać również (bo to takie intrygujące: czy oni w ogóle posiadają duszę? wyhodowana? da się?), pojawiają się też rozrywki, ale o autentycznym funkcjonowaniu kompletnie nie mają pojęcia (chociażby uczą się na specjalnych zajęciach jak zamawiać herbatę), co więcej nie wiedzą, że istnieje pieniądz (który przecież o dziwo panuje nad człowiekiem) – zepchnięci na margines codzienności, jednocześnie w centrum, ale badań: badań genetycznych – KLONY, czyli zbiory komórek będące kopią przeznaczoną wyłącznie do donacji (oddawania organów), góra 4, choć zwykle już po 3 umierają. I oni na pewnym etapie się o tym dowiadują (gdy oddelegowuje się ich do jakiegoś wiejskiego domku w oczekiwaniu na), ale tak, że niekoniecznie czują zawód, tudzież nie misję, tylko coś w rodzaju konieczności, może irracjonalnego spełnienia w zderzeniu z którym większość pozostaje kompletnie bierna, potulna (tak nam przeznaczone i już); wyjątek stanowi zakochana w sobie para głównych bohaterów, pokrzepiająca się utopijną plotką, że jak pojawia się miłość, to mają więcej czasu na zrealizowanie swojej powinności, co naturalnie okazuje się być kłamstwem – nadzieja upada, wraz z nią reszta.

I tak sobie myślę (zupełnie na trzeźwo), że niech tworzą macierzyste, w efekcie w laboratoriach, pod kopułami, pielęgnują wątrobę, nerki, płuca i pozostałe, niezbędne do przeszczepów, ale odosobnione, a nie składające się na człowieka, bo: primum non nocere („po pierwsze nie szkodzić”), a tu się szkodzi, bowiem kosztem jednego ratuje się drugiego, i to w bezczelny, obrzydliwy sposób, od samego początku, nie dając możliwości wyboru, ukierunkowując go na bycie dawcą, takim pudełkiem z organami: bez marzeń, przeszłości, planów, perspektyw, emocji – urodzić się (raczej: zostać wyhodowanym), by chamsko, z chłodną kalkulacją zostać tego życia pozbawionym; nie ma w tym żadnej szlachetności, sam konformizm.

„Nie opuszczaj mnie” to zimny, dyskretny, o zgrozo wizualnie przyjemny obrazek bezduszności, eksperymentalnej celowości, mirażów, zbyt szybkiego przemijania, godzenia z własnym losem, bezradnością, nakreślający granice człowieczeństwa i zbyt swobodnie je przesuwający.

Propozycja warta zobaczenia, bo skłaniająca do refleksji, aczkolwiek mnie niesamowicie irytująca, za tę pasywność, za ten fanatyzm w oczach, za durne pomysły, za ich realizację, za to, że ten absurd tak leniwie się ciągnie, a jednak ciągnie, gdyż nikt nie mówi stop, za to, że to tak fałszywie ładne, poprawne, a wewnątrz krztuszące jadem, upychające kasą bezkresne kieszenie – dobrze, że miałam tego drinka, polecam to samo (znieczula na chwilę, a o chwilę tu chodzi, bo na życie znieczulić się nie sposób).

źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/28/84/502884/7361267.6.jpg

źródło ilustracji: http://niechwiedza.pl/upload/avatar_user/13989730057ba49f39647d24bb80f9aa9dcce2060copuszczaj_mnie_4925298.jpg

źródło ilustracji: http://gracz.org/wp-content/uploads/2015/01/Never-Let-Me-Go-06.jpg

źródło ilustracji: https://raizdelglifo.files.wordpress.com/2011/04/donador.jpg

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Film i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *