„Jest tu sporo znajomych twarzy, ludzi, którzy dzień w dzień jeżdżą tam i z powrotem, tak jak ja” – „Dziewczyna z pociągu” autorstwa Pauli Hawkins

Buja się. Buja na prawo i lewo. Kołysze rytmicznie uderzając o tory. Tk-tk-tktktk. Ciężki. Solidnie naoliwiony. Monumentalny. Odgradzający kawałkiem żelastwa od niezmiennie rozmazanego za szybą obrazu. Pędzi wśród pól i kryjących mroczne tajemnice lasów. Mija kulawe lisy, bele siana, suche krzaki ostu, porzucone ubrania, uszkodzone dętki rowerowe. Tam w oddali widnieje staw zrozpaczonych topielców – tak mówią, półszeptem, zasłaniając usta ręką i płochliwie rozglądając na boki, po czym umęczeni wrażeniami-problemami zasypiają, opierając głowę pełną myśli na cudzym ramieniu, śniąc o lepszym jutrze.

Spocony wtacza na obskurne perony, nierzadko na ostatnią chwilę, by piskliwie i z nagłym szarpnięciem zatrzymać na wyznaczonej rozpiską stacji, intuicyjnie wybudzając tych, którzy pogrążyli się w letargu niepotrzebnych marzeń oraz bolesnych wspomnień. Czeka na pielgrzymkę nowych, stałych, okazjonalnych i nie par butów, wnoszących garstkę cichuteńko odtajnianych historii, kierowanych zwykle do przypadkowo usadowionych, tymczasowo wzbudzających zaufanie; pozbyć się ich. Pozbyć i z lżejszą piersią wysiąść, celem podążenia prosto przed siebie i w swoje. A o tym właśnie „Obrotnica” Jerzego Granowskiego:

kolejowa karuzela nie dla rozrywki

a cieszy nie tylko maszynistę

wskazuje azymut przestrzeni gdzie

stawać można w zawody z wiatrem

szybując niczym orzeł

 

ptak opuszczający gniazdo

wchodzi na gałąź i leci wolny

a lokomotywa z wachlarzowatej szopy

wtacza się dostojnie

wybiera kierunek i gna przed siebie

ku zielonym światłom semaforów

 

to szczególny kompas gdzie

igłą magnetyczną szyny

otwarte okno na świat sieci torowisk

znaczonych spokojem podróżnych

 

Od zawsze lubiłam pociągi: stukot kół słyszany nocą spod prywatnej kołdry i monotonny rytm w trakcie odbywania podróży za dnia. Pociągi mieszczą niezliczoną ilość opowieści i nigdy nie nawiązanych relacji ze znanymi twarzami, od miesięcy zajmującymi to samo miejsce; czasem brakuje odwagi, czasem chęci. Bo jak wiele jest osób systematycznie spotykanych w konkretnym punkcie, z którymi nigdy nie zamienimy nawet słowa? Znamy się, ale tylko z widzenia, a co by zmieniło poznanie nie dowiemy się nigdy, bowiem nikt nie wykona tego pierwszego kroku, tak bywa.

 

 

Jakieś 3 tygodnie temu, wędrując między carrefourowskimi półkami, podświadomie wkroczyłam w książkową alejkę; poukładane jedna na drugiej i jedna obok drugiej, szykowne zapomniane i bestsellerowsko wychwalane. Zobaczyłam pociąg, sięgnęłam więc ręką, przeczytałam tytuł, wiedząc już, że znam z recenzji, pochwał, losowo klikanych blogów oraz instagramów, zrobiło mi się wstyd, że takie popularne, a nieprzeczytane, a tu nawet film kręcą (i chyba pójdę, choć sama nie jestem do końca przekonana; jakoś tak mam, że lubię zawitać w teatrze na odgrywanej klasyce, by przeżyć to piękno w innej odsłonie, być możne odnaleźć nowy, dodatkowy sens, a trochę irytuje mnie oglądanie zekranizowanych bestsellerów, gdzie trudno o głębsze rozważania i bogatą metaforykę, a przebieg akcji i zakończenie znam) i zabrałam ze sobą do domu (czego nie zrobiłam chociażby w przypadku „Pięćdziesięciu Twarzy Greya”, ale tam przez wzgląd na żałosną w moim mniemaniu tematykę jakoś nie mam wyrzutów sumienia), aby w towarzystwie korzennej kawy i nadziewanych masłem orzechowym, daktylami, musowym twarożkiem jabłkowo-gruszkowym, rodzynkami, sowicie oprószonych cynamonem oraz mielonymi orzechami śliwek zanurzyć się w treści kompletnie zapominając o świecie. Udało się.

Udało, bo „Dziewczyna z pociągu” autorstwa Pauli Hawkins to P-O-T-W-O-R-N-I-E (z naciskiem na potwornie) wciągający thriller opowiedziany lekkim, przystępnym, ale budującym napięcie językiem, w formie kartek z dziennika 3 kobiet, którego główną bohaterką jest jeżdżąca tam i z powrotem (od 3 miesięcy, w godzinach pracy, bezsensownie włóczy się ulicami Londynu, bo przecież została wyrzucona z Public Relations za to, że zalana w trupa naubliżała klientowi do tego stopnia, iż zerwał z nimi kontrakt, jednak wstydzi się przyznać przed Cathy, u której mieszka – stąd te pozory), pogrążona w alkoholowym nałogu, rozwiedziona i nie potrafiąca pogodzić się z tym rozwodem Rachel. Jej umysł posiada już mimowiedną mapę drogi, a jak pojawia się wadliwy semafor zaczyna być szczególnie czujna, jako że wkrótce ujrzy ukochane, piętrowe, wiktoriańskie bliźniaki, gdzie dzieliła życie z wyidealizowanym Tomem, obecnie mieszkającym tam z Anną i ich córeczką Evie. Wszakże jest jeszcze jeden dom, ten z beżowymi firankami w granatowy wzorek i z brakującymi 4 dachówkami po prawej stronie, w którym według jej obserwacji Jason oraz Jess wiodą wspaniałe życie. Wszystko zmienia się gdy Jess, a raczej Megan Hipwell ginie – wtedy też Rachel przestaje być tylko dziewczyną z pociągu.

Kim jest tutaj Scott? Kim Mac? Kim nielubiana Riley? A kim Sierżant Trądzik? Jaką rolę odegrał Kamal Abdic i ten pechowy pocałunek? Co z niebieską sukienką i porzuconą kupką garderoby? Co z tunelem pod wiaduktem?

Z jednej strony niechciana ciąża, a z drugiej bezpłodność. Z jednej dziury w pamięci, z drugiej wyimaginowane fakty. W tle wyliczanka: jedna sroczka smutek wróży, dwie – radości pełne dni. Trzy to dziewczę urodziwe, cztery – chłopiec ci się śni. Pięć da srebra cały dzbanek, sześć przyniesie złota moc. Siedem tajemnicę kryje w najstraszniejszą ciemną noc, której przyjemność rozwiązania pozostawię tym, mającym ową lekturę jeszcze przed sobą 😉

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Literatura i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *