Są takie drażliwe dla mnie tematy, które czasem w większym gronie wolę przemilczeć, ewentualnie w jednym zdaniu określić swoje stanowisko, nie wdając się w głębszą dyskusję (co kilka razy mi się zdarzyło i miałam ochotę zmieść świat z przestrzeni kosmicznej; nie dlatego, że on zły, lecz człowiek), bo musiałabym używać naprawdę nieprzyzwoitych słów, by wyrazić co czuję i co o tym wszystkim myślę. Jednym z nich jest kwestia psychopatów, zboczeńców, tyranów, porywaczy, morderców, gwałcicieli, pedofilii, terrorystów – krótko ujmując: oprawców. A dlaczego? Dlatego, że życzę takim potworom jak najgorzej, marząc w danych sytuacjach o powrocie prawa talionu – dalej nie piszę, bo aż mną trzęsie.
Takich okrutnych, ociekających wstrętem historii są miliony – ich kreatorem pospolity śmiertelnik, któremu w swym wypaczonym umyśle, mniemaniu wydaje się, że może więcej, że może władać życiem, godnością drugiego, że od niego w ogóle coś zależy. Jedne wychodzą na jaw, inne na wieki pozostają bolesną dla rodziny zagadką, ale jeśli już się uda, to są nagłaśniane – tak było chociażby w przypadku Elisabeth Fritzl i Nataschy Kampusch, które stały się dla Emmy Donoghue inspiracją do napisania książki „Pokój”. Długo się zbierałam, żeby ją zakupić (a wielokrotnie obracałam w rękach), a jak już to zrobiłam, to znowu zbierałam się, by ją w ogóle przeczytać, czyli dobrnąć do końca, nie rozdzierając w trakcie przerzucania kartek na strzępy. Chwile z nią spędzone chciałam umilić kawą (nawet sobie usypałam cynamonowe serduszko dla pozorów), suszonymi daktylami i nerkowcami, ale to niestety nie pomogło: zwyczajnie smak nie przebił się przez ludzką ohydę, zapach nie zniwelował wewnętrznego smrodu.
Bo jest to opowieść drastyczna, choć zaskakująco w odpychający sposób nie napisana, a to za sprawą opowieści z dziecięcej perspektywy 5letniego Jake’a, wraz z Mamą zamkniętego w pokoju mierzącym 11 stóp kwadratowych (kiedyś to była zwykła szopa ogrodowa. Prosty kawał blachy z winylem dwanaście na dwanaście. Zamontował dźwiękoszczelne okno dachowe, dołożył od środka mnóstwo pianki izolacyjnej, a do tego dodał warstwę blachy ołowianej, bo ołów tłumi wszystkie odgłosy. No i drzwi na zamek szyfrowy. Ciągle się przechwala, jak to zmyślnie urządził), gdzie 7 lat temu umieścił ją Stary Nick (gdy miała 19 lat, wczesnym rankiem, słuchając muzyki z odtwarzacza, szła przez parking do biblioteki uniwersyteckiej – tam została przez niego zaczepiona pod pretekstem udzielenia pomocy psu). Dla chłopca pomieszczenie istnieje od zawsze, jest całym światem, normą, co zresztą wpaja mu rodzicielka, ostrożnie tłumacząc (by utrzymać tajemnicę, pielęgnować to „dobre kłamstwo”), tworząc reguły, fasady; i jej to daje jakąś psychiczną stabilizację, siłę, umiejętność dostosowania, i jemu kreuje ułudnie szczęśliwą rzeczywistość, bowiem pokój to cała ziemia, zaś w telewizorze (nie można oglądać zbyt dużo jako że ogłupia) są poszczególne planety (kreskówki, wiadomości, przyrodnicze) rozstawione w kosmosie, dostrzegalne z okna zamontowanego w suficie. To, czego nie ma w pokoju nie istnieje, czyli na przykład ser i brokuły są naprawdę, ale lody już nie. Ich codzienność to ciągła zabawa w czterech ścianach wsparta bardzo ciepłymi, emocjonalnymi, ze strony matki heroicznymi relacjami: o określonych porach spożywają 5 posiłków (na śniadanie odliczają po 100 płatków zalanych „mlekospadem bez rozchlapywania”), w obawie przed zarazkami skrupulatnie dbają o higienę, uczą się czytać (ich stałe pozycje to: „Wielka księga rymowanek”, „Koparka Delma”, „Króliczek ucieka”, „Na lotnisku – książka z okienkami”, „Chata”, „Zmierzch”, „Anioł Stróż”, „Miłość na zakręcie”, „Kod Leonara Da Vinci)”, pisać, liczyć, zmyślają opowiastki, rymowanki, rysują na papierze toaletowym (bo mogą jeszcze go wykorzystać), śpiewają, tańczą, grają w warcaby, szachy, wojnę, memory, łowienie rybek, teatrzyk pacynek, domino, nawet w orkiestrze (Twang to ulubiony instrument: pudełko po płatkach, na którym skolażowane są różnorakie nogi, buty, kurtki i głowy ze starego katalogu, a na środku naciągnięte 3 gumki), raz w roku mierzą urodzinową wysokość, zapisując cyferki przy drzwiach, na Niedzielną Rozpustę mogą sobie zażyczyć w liście zakupów coś fajnego (na przykład czekoladę), podlewają roślinkę, w poniedziałki piorą, a we wtorki i w piątki myją octem podłogę, na początku każdego miesiąca nadmuchują balon, opalają pod oknem, ćwiczą na wuefie na boso (bieganie po Torze, Trampolina, Karate), wszak stopy mają wtedy lepszą przyczepność, odbijają piłkę plażową (ściśle pozgniatane kartki owinięte torbą po zakupach), wędrują po zmyślonych krainach nazywając to, co na niby widzą, bawią w Papugę (odgadywanie bieżących wypowiedzi w ściszonym telewizorze), Mruczando (mruczenie melodii w trackie jedzenia), Umarlaka (leżenie do momentu aż ktoś się poruszy), Ojca Wirgiliusza, sznurkiem w przeplatanki (komponują Tory Tramwajowe, Karo, Żółwia, Druty, Skorpiona), na Bujaku, budują Blog literacki (wieża z książek), Okręt Piratów, Czołg, Starożytną Piramidę Egipską, Statek Kosmiczny, Jajowęża (wydmuszki nawleczone na nitkę; bowiem te potłuczone nadają się tylko na mozaikę), Labirynt (zlepione taśmą środki papieru toaletowego), Fort (z puszek i fiolek po witaminach), frotaż z Widelca, Grzebienia, nakrętek ze słoików i szwów dżinsów, poza weekendami stają na Stole i głośno krzyczą (w istocie chodzi o to, by ktoś ich usłyszał; z tego samego powodu Mama, gdy się ściemni mruga światłem z Lampki), noce, uprzedzone długimi pożegnaniami ze wszystkim przedmiotami i po wypowiedzeniu stałej formułki „dobranoc pchły na noc, karaluchy pod poduchy” spędzają oddzielnie [mama na łóżku, a Jack w Szafie, skąd dochodzą do niego skrzypnięcia Łóżkiem, które nieświadomie, ale nerwowo liczy (podobnie jest z zębami: w stresowych sytuacjach sumuje je językiem); wtedy też ten zwyrodnialec dokonuje gwałtów, które matka niemo znosi, lękając jedynie o ukrytego przed tym draniem syna]. Jednak nadchodzi czas, że Jack zaczyna pytać, coraz bardziej dociekliwie, w związku z tym kobieta naprostowuje wcześniej wpajany obraz, a w obawie o bezpieczeństwo kombinuje jak się stąd wydostać, ale potrzebuje jego pomocy. Pierwszy plan brzmi: Auto Szpital Policja Ocalić Mamę, ale ten zawodzi, bo Stary Nick nie zabiera chłopca, pozorującego chorobę, do szpitala, natomiast drugi: Martwy Auto Ucieczka Policja Ocalić Mamę skutkuje, ponieważ porywacz nabiera się i zabiera ciało owinięte dywanem w celu zakopania – wtedy też malec, precyzyjnie przygotowany przez Mamę (bo przecież świat jest czymś zupełnie obcym), wyskakuje z samochodu (brązowego pikapa), gdy ten zwalnia przed znakiem stopu i czym prędzej biegnie do spacerującego z córeczką oraz psem mężczyzny, któremu od samego początku nie podoba się stosunek tamtego podającego się za ojca (dogonił go, wziął na siłę i gwałtem podarł kartkę, na której kobieta spisała swoją historię, prosząc o ratunek), więc postanawia zadzwonić na policję; w tym czasie Stary Nick ucieka, zaś posterunkowi nie potrafią dogadać się z kompletnie rozkojarzonym, nie umiejącym odnaleźć w otoczeniu Jackiem. Początkowo domniemają, że zbiegł z jakiejś sekty, ale po nitce do kłębka docierają pod dom gnębiciela i uwalniają Mamę, która na komisariacie streszcza im swoją historię. Stamtąd zostają przewiezieni do placówki psychiatrycznej, kliniki Cumberland, gdzie opieką otaczają ich: doktor Kendrick, Clay, Noreen i rejestratorka Pilar. I w tym momencie kobieta może nie tylko odetchnąć (jednakże nie obywa się bez próby samobójczej), obracać wśród bliskich (adopcyjni rodzice, w tym nowy parter mamy Leo, która rozstała się z mężem, gdy ten w akcie rozpaczy, po zaginięciu córki, zorganizował jej pogrzeb, po czym wyjechał do Australii, 3 lata starszy brat Paul, jego żona Dean i pociecha Bronwyn), ale ponownie nauczyć żyć z traumą, z przeraźliwymi wspomnieniami, doświadczeniami, z kolei dla chłopca zaczyna się etap ciągłego zadziwiania, obserwacji, poznawania i adaptacji w nowej przestrzeni, bo wysmarowany grubą warstwą kremu chroniącego przed poparzeniem skóry, odgrodzony maseczką od zarazków, a ciemnymi okularami od słońca Jack ma trudności z koordynacją, prawidłowym poruszaniem (potyka się), schodzeniem po schodach, braniem prysznica, korzystaniem z windy, placu zabaw, butów, sztućców, okien, nie zna ani klocków Lego, ani chipsów, ani wielu innych przedmiotów codziennego użytku czy po prostu uciechy, aczkolwiek największą barierą jest porozumiewanie z ludźmi (w Pokoju była wyłącznie Mama i rzeczy, z którymi z braku przyjaciół był tak zżyty, że traktował je na równi z tymi personalnymi; stąd autorka napisała je z wielkiej litery).
Bo chłopiec ma swój własny język, gdzie aż roi się od poprzekształcanych, nieporadnych, posklejanych, oryginalnych, wymyślonych słów typu: Balonka, Nacodziennie, Podłóżko, Ciaplaty ser, Łyżka-Roztopka, Supermięciutkie, najgorzej ulubiona liczba, oszukańczy rym, Pan Piątak, JackerJack, Odkłamywać, Nazewnątrz, jumbomegatronowa, Przydziadek, które to właśnie nadają dramatycznej historii magię naiwności, niewiedzy, kolorując ponury, depresyjny, makabryczny świat barwami zabawy, ciekawości i dziecięcej percepcji, dzięki czemu i matka dostosowuje się do ekstremalnej sytuacji, usilnie chroniąc nie tylko dziecko, ale też własną psychikę przed totalnym rozstrojeniem – sama zresztą stwierdziła, że Jack był jej wybawieniem.
„Pokój” jest w przesłaniu i swej prawdziwości koszmarny, wstrząsający, bo przecież takie sytuacje mają miejsce, ale został napisany w taki sposób, że urzeka: emocjami, siłą, a przede wszystkim młodocianym, idealistycznym postrzeganiem oraz umiejętnością kreacji brutalnej powszedniości w coś najzwyklejszego.
W oparciu o tę książkę powstał film w reż. Lenny’ego Abrahamsona, ale raczej sobie daruję, bo chyba roztrzaskam ekran telewizora, potem z bezradności i pogardy zwymiotuję.