A kiedy jakiś tajny szabrownik ukradnie wszystkie gwiazdy, pakując je do połatanego chciwością wora, rozpanoszą się koszmarne, nie rozświetlone blaskiem łagodności sny i nastanie noc najczarniejsza z możliwych. Księżyc wyblaknie, smętnie zwiesi nos i zapłacze do lustra jeziora, w którym nie będzie chciał widzieć własnego samotnego oblicza, więc skoncentruje się na dzikim tańcu obślizgłych ropuch i wściekle szukających pożywienia szopach. Nastroszone kruki zagęszczą smoliste niebo, zajadle przeganiając chichoczące, marzące o łyku życiodajnej krwi i wplątaniu w długaśne warkocze nietoperze, podczas gdy na zaniedbanych balkonach będą pękać odurzające wiesiołki i nasturcje. Zamglone grzęzawiska i opuszczone zgliszcza będą się dławić sekretami przeszłości, a krążące po nich strzygi ostrymi szponami przegonią czające za krzewami wilkołaki. Nieruchome spojrzenie przemądrzałych sów wypatrzy owłosione ćmy, ludzkie kompleksy tudzież nienawiści, a wśród niesprecyzowanych zawodzeń, huków oraz szelestów wzrośnie uczucie lęku i niepewności. W tej atmosferze dziwności zasiądę ja, z kubkiem gorzkiej kawy i cudaczną książką, prawie tak pokręconą jak ta, którą przeczytałam ostatnio.
A mam na myśli dramat „Między nami dobrze jest” autorstwa Doroty Masłowskiej (ostatecznie wygrał w kolejności z „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”, po który również zamierzam sięgnąć), który co prawda zgłębiałam nie w asyście kawy, lecz mrożonej herbaty (herbata z czarnej porzeczki, rabarbaru i aloesu, do tego cytryna, pestki granatu, kwaśne jabłko, pomarańcza, fioletowe winogrono, arbuz + kostki lodu), ale wymogła to zbyt wysoka temperatura, zamieniająca zieloniutkie trawy w suche, pożółkłe kłosy.
To prześmiewcza, groteskowa, niespójna opowieść złożona z chaotycznego zlepku zdeformowanych reklamowo-tabloidowo-pismakowych haseł (1. Czy jesteś spontaniczną wycieczkowiczką, ciepłolubną domatorką, seksowną wampirzycą, zapracowaną pracoholiczką, fantazyjną wichrzycielką, niepoprawną globtroterką, grubą świnią, czy przecenioną mrożoną pangą z Kerfura… 2. To, czego nie zjedzą inni, popij tym, czego nie wypiją. Nareszcie zaakceptuj siebie i całkowicie się zmień. W tym celu wychodź dużo z domu i spaceruj, bo jak przystało na zodiakalną Grubą Świnię jesteś grubą świnią, ale nie wychodź i nie spaceruj, zwłaszcza innym ludziom po ich polu widzenia: mają prawo do tego, by rzygać z lepszych powodów 3. Jednej połowy włosów nie umyj swoim zwykłym szamponem, a drugiej połowy też. Nasz trick: im częściej tego nie robisz, tym lepiej widać, że ich nie masz, dłużej też utrzymują niepokojący zapach szafki na buty i przepoconej słoninki), muśniętej nutą nostalgii, szyku i poezji przedwojennej polszczyzny (Przed wojną to się chodziło że aż hej. Do kina, na wafle, na ptifury, nad rzekę. Po piasku, po ziemi, nad rzekę. Po trawie, po fiołkach puszystych, nad rzekę, w upalne dni, gdy jej gruba, czysta, porżnięta promieniami słońca jak jaka karafka tafla(…) Kąpać się, opalać, marzyć, śnić sen najpiękniejszy, najświętszy sen młodości, czysty jak łzy, co po policzkach(…) Płotki łowiliśmy, drobne, dzikie, tak się targały raptusy, srebrną łuską brukając nam dłonie) oraz internetowej nowomowy, prześmiewczego slangu, koncentrującego na tym, co nie literacko uwznioślone, a pospolicie odstręczające (1. W końcu jest postmodernizm. Co ty znów wygadujesz? Co to za słowa? Też nie znam, dopiero ściągnęłam z internetu. No i tak nie spacerowałyśmy sobie w najlepsze w tę i we w tę po ozłoconych jesienią alejkach, gdy ni stąd ni zowąd przyczepił się do nas pewien natręt. Jak myślę, był Niemcem, bo był kurturalny i nawet ukłonił się, stuknął obcasami i mówi tak: Dzień dobry, moje nazwisko Arzheimer, ale to jego nazwisko to całkiem wyleciało mi z głowy… No jakże on to tam… no zapomniałam… czy ja już zupełnie tracę głowę? Takie znane nazwisko na A… Jakże to… No nieważne. W każdym razie ledwie zapomniałam nazwisko tego, już pojawił się następny, też zapukał, bardzo kurturalny, ubrany w taką perukę i mówi: jestem tym znanym filozofem niderlandzkim, tym, no jak mu tam, no ten co przeciwstawił się dualizmowi kartezjańskiemu… No SKLEROZA. No właśnie. 2. …brudną, a ciepłą, zielonkawą, spienioną, jadowitą taflę tej gnojówy(…) Zawsze jak wychodzę na brzeg, raźno parskając benzyną, to mam odrę, dur brzuszny i zatrucie kadmem, i nie żyję, więc dostaję zwolnienie rekalskie), którego autorkami są zamieszkujące jednopokojowe, duszne, zagracone, nigdy nieremontowane mieszkanie w wielokondygnacyjnym budynku w Warszawie, reprezentujące zupełnie odmienne generacje trzy spokrewnione ze sobą kobiety: zatopiona w uroczych wspomnieniach, jednocześnie obawiająca powrotu II wojny światowej Osowiała Staruszka na wózku inwalidzkim, pracująca jako specjalistka przemieszczeń palet towarowych w przestrzeni sklepowej klasyczną metodą fizyczną, żyjąca z dnia na dzień, wyzbyta marzeń, kartkująca przyniesione ze śmietnika kolorowe czasopisma oraz gazetki cenowe Halina i niepokorna, uszczypliwa, ordynarna, deformująca wypowiedzi innych, zaciekle, zarazem bezmyślnie czerpiąca informacje z wirtualnego świata i dosadnie wywlekająca okropieństwa autentycznego Mała Metalowa Dziewczynka – dodatkowo asystuje im sąsiadka Bożena (sama stereotypowo i prymitywnie określająca się „Grubą Świnią”), na co dzień obejmująca stanowisko specjalisty usuwania zanieczyszczeń sanitarnych w przestrzeniach prywatnych własnych, również cierpiąca na chroniczny brak wszystkiego [w zasadzie nikt tutaj nie wyjeżdża na wakacje (No to pewnie się spotkamy – masz numer na mój brak komórki. Nigdzie, stare dobre nigdzie, wszystkie wspomnienia mam właśnie stamtąd. Chociaż od paru lat bardzo tam tłoczno, po prostu wszyscy się tam pchają), nie posiada swojego pokoju, komórki, modnych ubrań, dobrej jakości jedzenia, satysfakcjonującej pracy, czasu, żeby porządnie się wyspać, nawet jakichkolwiek nadziei; każdemu zależy tylko żeby jakoś przetrwać], niespełniony, rozerwany pomiędzy tym, co ważne, a tym, co chwytliwe, dające gwarancję sukcesu Reżyser (twórca filmu „Koń, który jeździł konno”), niezbyt utalentowany Aktor, łaknąca rozgłosu, zapatrzona w siebie celebrytka Monika (Szczerze, to ciężka praca. Nieraz zdarzało się, że po całym dniu spędzonym monotonnie na niejedzeniu, niepiciu, potem niesikaniu i niesraniu, a w międzyczasie jeszcze niepoceniu się byłam tak zwężona, wydłużona i znużona, że kładłam się wprost na kozetce w photoshopie, nie mając siły jechać do tego domu, którego ze zmęczenia zapomniałam, że nie miałam, bo nie istniałam i tak całymi dniami i nocami leżałam, czekając, aż ktoś mnie zauważy i z powrotem poszerzy i skróci, i nie mówiąc już o bólu fantomowym po usunięciu pępka. A jednak jednocześnie wiele zawdzięczam nieistnieniu i niebyciu), posługująca medialnym bełkotem, niezbyt zainteresowana rozmówcami, lecz tanimi sensacjami Prezenterka i mająca altruistyczne ciągotki rozhisteryzowana Edyta, czyli istna menażeria osobliwości, odzwierciedlająca jak najbardziej aktualne problemy, bo jest tu i o konflikcie pokoleń, o nieumiejętności i niechęci porozumiewania się i zrozumienia, o wzajemnie upartym niesłuchaniu, otępieniu codziennością (mówi się o zmianach, ale nic nie zmienia), pogodzeniu z nędznym losem, rezygnacji z pragnień, braku perspektyw, pseudoszczęściu, nietolerancji, sztampowości, znieczulicy, chorych konfliktach, relacjach, systemach, uprzedmiotowieniu, kredytach hipotecznych, biedzie, niezliczonych magistrach, nie gwarantujących zadowalającej pracy, o rzeczywistości pozbawionej wdzięku, wszechobecnych kłamstwach (Niektórym z nas rośnie nos, innym leci z niego dym, a jeszcze inni potrafią robić to z kamienną twarzą), wścibskim życiu życiem pozostałych, denną plotką, lekceważeniu społecznych bolączek i zajmowaniu idiotyzmami, o upadku prawdziwej sztuki (artyzm czy sława?), bezwiednym posiłkowaniu internetową wiedzą, multikulturowości, problemie ustalenia tożsamości narodowej albo też wstydzie wynikającym z pochodzenia:
Każdy wie, że Polska głupi kraj, biedny i brzydki. Architektura brzydka, pogoda ciemna, temperatura zimna, nawet zwierzęta uciekły i schowały się w lasach. W telewizji złe programy, dowcipy niedowcipne, prezydent wygląda jak kartofel, a premier jak kabaczek. Premier wygląda jak kabaczek, a prezydent jak premier. We Francji jest Francja, w Ameryce Ameryka, w Niemczech są Niemcy i nawet w Czechach są Czechy, a tylko w Polsce jest Polska. W Francji są bagietki, w Anglii grzanki, w Niemczech bułki a w Polsce ciągle tylko ten chleb chleb chleb. W Francji jest bagietka, we Włoszech makaron a w Polsce do dziś je się nie wiadomo czemu te kartofle. We Francji wszyscy mówią po francusku, w Anglii po angielsku i tylko w tej Polsce wszyscy pierwsza litera pier druga do po polsku czego nikt nie rozumie. Ja to już od dawna zdecydowałam, że nie jestem żadną Polką, tylko Europejką.
„Między nami dobrze jest” to po prostu genialna, przejaskrawiona tragikomedia, satyra na społeczeństwo i to, co się w nim za sprawą ludzi dzieje; gorzka, wszakże napisana z dużą dozą czułości podszytej nadzieją na lepsze: jutro, pojutrze, za tydzień albo dalej.
Traf chciał, że akurat jak byliśmy w kinie na filmie „Jutro będziemy szczęśliwi” (kiedyś zrecenzuję, ale napomknę, iż warto zobaczyć), to przed seansem wyskoczyła na ekranie wiadomość, że 2 czerwca, od godziny 18.00 do 20.00, w tutejszej Miejskiej Bibliotece Publicznej odbędzie się spotkanie autorskie z Dorotą Masłowską właśnie, co zważywszy na fakt obecnego zaprzyjaźniania się z dorobkiem pisarki naprawdę mnie ucieszyło, więc poszłam i byłam tam wczoraj; najpierw w Alei Pisarzy przy Galerii Książki, gdzie na wmurowanej w trotuar tablicy z brązu odsłoniła wybrany cytat: Zobacz dziś stronę świata jasną, jest cień, więc musi być też światło
potem już wewnątrz budynku, w auli, na wieczorku.
Przy okazji nabyłam najnowszą książkę, a chodzi o zbiór felietonów „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu”, którą w najbliższej przyszłości i tak planowałam kupić, ale ta różni się tym, że jest…
…z dedykacją 😉
Miałam również ambitny plan poprosić o wspólne zdjęcie, jednak osobisty uroku pisarki i z pewnością fakt, że jestem szczerze zachwycona jej twórczością (w niej wyobraźnią, spostrzeżeniami, stylem, językiem, eksperymentami literackimi, skrupulatnymi obserwacjami, tym, w jaki sposób operuje ironią, groteską, jak w krzywym zwierciadle, w sposób przerysowany, czasem skandaliczny, kąśliwy, nowatorski przekazuje dostrzeżone paradoksy, nakreśla portrety) sprawił, że spłynęła na mnie niespodziewana fala onieśmielenia, której kompletnie nie przewidziałam, w efekcie na poniższej fotografii, chcąc jakoś utrwalić owy dzień, stoję sama…
Sytuacja osobistego zawstydzenia (czasem niestety tak mam i bardzo mnie to denerwuje, choć raczej do nieśmiałych osób nie należę) została niezbyt skutecznie zapita arbuzowo-winogronową Bubble tea
i już bardziej skutecznie pokrzepiona widokiem Tego Mi Pisanego, jak wciągał ulubione kulki o smaku liczi, z rozkoszą…
…z psychodeliczną rozkoszą.
Naprawdę świetny Blog !♥ Ja również zapraszam do swojego http://picturefashion.blog.pl ♥♥♥
Dziękuję, wpadnę 😉