Nadrabianie przeszłości – część VIII: „Dom pod kasztanami” autorstwa Heleny Bechlerowej

Jestem melancholijną jesienią. Urodziłam się jesienią. Jesienny krajobraz szczególnie zachwyca moją duszę. Odnajduję się w swej czerni wśród zanikającej zieleni i coraz gwałtowniej pojawiającego złota, brązu, czerwieni, fioletu, pomarańczu, żółci, bordo oraz wszechogarniającej świat szarości. Rękami odgarniam gęstą mgłę. Wsłuchuję w deszcz i tęskne wycie wiatru. Wycinam lampion z dyni i zapalam znicz. Piję lipową herbatę, miętę albo kawę doprawioną cynamonem, anyżem czy goździkami. Wzrokiem szukam jeży, lisów i zajęcy. Wędruję leśną ścieżką, wdychając zapach wilgotnej ziemi, mchu oraz grzybów. Czekam na łabędzie i jemiołuszki, podziwiając sikorki i gawrony. Zachwycam się klonami, dębami, jarzębami, brzozami, głogiem, kaliną, pelargoniami oraz wrzosem. Wyciągam puchate koce, a termofor napełniam ciepłą wodą. Kąpiele stają się dłuższe i urozmaicone aromatycznymi olejkami. Zwracam uwagę na kalendarze oraz wiklinowe kosze. Cieszę się krótszym dniem i wcześniej zapaloną latarnią, bo tak bardzo kocham noc.

A w te niezwykle ciche noce jeszcze więcej czytam – tym razem o kasztanach, a raczej o tym, co dzieje się w stareńkiej chatce, nad którą rozkładają swoje olbrzymie korony, w chatce, gdzie okna zasłania dzikie wino, duży czajnik podśpiewuje w kuchni, w kredensie dzwonią szklanki, wyszorowana podłoga przyjemnie skrzypi, a na podwieczorek zajada się placek z agrestem, jagodową zupę lub mak wymieszany z cukrem, prowadząc czarodziejskie rozmowy o Łopianowym Potargańcu bądź panu Rodzynku Słodkie Oczko. Rozmowy te odbywają się między Kasią i Piotrusiem u cioci Iwy w „Domu pod kasztanami” autorstwa Heleny Bechlerowej.  

Rodzeństwo spędza tu każde wakacje, ale właśnie w te spotyka w  wypełnionym liliowcami i polnymi konikami ogrodzie kota Tymona, który po wypowiedzeniu zaklęcia:

Tygrysku, dziwne oczy masz,

tygrysku, pewnie czary znasz.

Więc na twoje zawołanie

coś dziwnego niech się stanie!

 

zamienia się w ich oczach w najprawdziwszego pręgowanego tygrysa, z którym przeżywają wspaniałe przygody, bo: poznają nieszczęśliwego z powodu braku korony, źle dobranych pantofli i nakrapianego płaszcza wykonanego z lalczynej sukienki makówkowego króla, któremu tworzą nową garderobę i ofiarowują koniec z kukurydzianych kolb, na bezludnej wyspie toczą walkę z groźnymi piratami wyposażonymi w szpiczaste  kapelusze, pistolety, okręty oraz armaty, wskakują do szklanej łódki ukrytego w bańce deszczowego panka i płyną do deszczowego pałacu, w którym splata się tęczę, jadąc w papierowych hełmach na odkurzonym koniu na biegunach i rzeźbionym lwie z poręczy od fotela, pomagają ruszyć utkniętej na moście karocy, wpuszczeni do błękitnego zamku przez żelaznego halabardnika z kaflowego pieca asystują przy łapaniu monarszej papużki, zaopatrzeni w lampę złożoną z abażuru, kija i latarki docierają do leśnego zakątka, a tam w otoczonej płotem wierzbowej dziupli stykają się z ubraną w chustkę i kolorowy fartuch czarownicą z zakrzywionym nosem, pykając fajki pokoju przy zbudowanym z patyków szałasie goszczą mianowanego Wężem Złotookim, całego w frędzlach oraz piórach Indianina z łukiem i pękiem strzał, gładzą srebrną, błyszczącą, miękką Wielką Niedźwiedzicę, która postanowiła zejść z nocnego nieba, by wyjeść białe astry, wyruszają do Afryki w celu odnalezienia porcelanowego słoniątka, w trakcie wichury napawają się barwnymi ptakami mieszkającymi na strychu w drewnianym zegarze, a  na sam koniec odczytują wyłowiony ze strumyka list od deszczowych panków:

Z kraju, gdzie wciąż pada deszcz,

pluszcze bez ustanku –

przeczytajcie list deszczowy

od deszczowych panków.

 

Już nie zobaczymy was,

jak to było w lecie,

już nie pokażemy wam,

jak się tęczę plecie.

 

Schowaliśmy wszystkie tęcze

zwinięte na kłębki,

a fontanny już się uczą 

jesiennej piosenki.

 

Oto jest niedługi list

z deszczowego kraju,

a deszczowe panki w nim

dziś was pozdrawiają.

 

Wakacje się kończą. Dzieci zostają odwiezione na peron i jadąc pociągiem zamykają w sekretnych szufladkach własnych umysłów letnie wspomnienia. Nadchodzi jesień…

„Dom pod kasztanami” to kolejna książka, która umknęła mi w dzieciństwie; z jednej strony żałuję, bo moja wyobraźnia idealnie współgrałaby z wyobraźnią małych bohaterów, z drugiej się cieszę, gdyż mogłam do obszaru dziecięcej fantazji przenieść się ponownie i poczuć te elektryzujące emocje, które towarzyszą zupełnie innemu, bogatszemu, owianemu tajemnicą postrzeganiu. Dodatkowo były one potęgowane cudownymi, utrzymanymi w stonowanych barwach, rozmytymi jak rozmarzony umysł ilustracjami Jana Marcina Szancera. Książka liczy 79 stron podzielonych na 15 króciutkich rozdziałów napisanych dość dużą czcionką i jest wykonana w rozmiarze A4 (Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1989), dzięki czemu można przeczytać ją od razu, ale można też stopniować sobie tę wyjątkową historię, która pozwala choć na chwilę oderwać się od brutalnej rzeczywistości.

Ja jestem nią szczerze zachwycona 😉

A co do kasztanów, to jestem też szczerze, ale zdziwiona, i jest to zdziwienie negatywne, że tak wiele ich leży pod moim blokiem, w trawie, w otoczeniu przepięknych, sędziwych kasztanów, bo jak ja byłam dzieckiem i ledwo zaczynały spadać, to wszyscy chcieli się o nie pozabijać, by w domowym zaciszu, przy użyciu zapałek, stwarzać z nich ludzki oraz zwierzęta. To przykra świadomość.

W kasztanowych klimatach jest jeszcze kawa, przepyszna, a gdzie? Na stacji paliw Circle K: latte z kasztanowym syropem, spienionym mlekiem (może być również z bitą śmietaną) oraz cynamonem 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Literatura i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *