„Jego się nie da zmienić, na zawsze będzie zmięty i kanciasty” – „On” autorstwa Zośki Papużanki

Świat wybucha zielenią co rusz. Na moich oczach otwierają się pąki i rośnie trawa. Niebo rysuje się jasnym błękitem. Słońce przenika zza koronkowych drzew. Ptaszynki gadają jak najęte, ciesząc się wybudzoną wiosną.

Szepty. Szumy. Klekoty.

Zapach ziół.

Motyle.

I przyjemny deszcz.

A ja skryta za tym deszczem czytam mniej przyjemną niż ten deszcz książkę, bo smutną i gorzką, choć czasem zabawną – między innymi o matce niezadowolonej, ponieważ zmęczonej oraz zawstydzonej własnymi pragnieniami i wzrokiem społeczeństwa, czasem bezradnej, na pewno nie złej, tylko pogrążonej w słabościach, która chciała i nie chciała, ale kochała mocno i tuszowała tym wewnętrzne podenerwowania, czyli „On” autorstwa Zośki Papużanki.

I już na wstępie wspomnę, że zachwyciła mnie językiem, stąd posłużę się wieloma fragmentami, bo tego nie da się opisać, to trzeba poczuć – ja poczułam.

To portret „Śpika” (tak został nazwany w pierwszy dzień szkoły, bo mu śpik wisiał z nosa aż do kołnierza koszuli, jednak śpikowatość jego już była w nim zaczajona, ukryta i tylko czekała na wydobycie jej na światło dzienne przez sprytnego Kowalskiego, którego nie dało się przezywać, bo się nazywał Kowalski), który nie jest tym wyśnionym dzieckiem (prawdopodobnie urodził się z zespołem Aspergera), jako że mało mówi, jest naiwny (nieświadomie daje się wykorzystywać i namawiać do łobuzerstwa), niezdarny (gubi i niszczy różne rzeczy, potyka się), źle się uczy (łapie same „łabędzie”), ma problemy z zasypianiem, kojarzeniem, rozumieniem, zapamiętaniem nawet najprostszego wiersza, nie chce się bawić, chodzić do kościoła, nic go nie ciekawi, tępo patrzy, przygłupio uśmiecha, lubi tylko bezwiednie kręcić się na karuzeli (na huśtawce nie potrafi się huśtać), patrzeć przez okno i jeździć tramwajem (bo fajnie kołysa), co przerzuca się na niesamowitą umiejętność, jaką jest znajomość, co do minuty, absolutnie wszystkich rozkładów jazdy na każdym przystanku, co zapewne pozwala mu jakoś uporządkować prywatny świat, bo w tym ogólnym kompletnie się nie odnajduje i chyba nawet nie ma ochoty tego robić – jest wyalienowany, niemniej jednak po swojemu szczęśliwy, a bez dwóch zdań autentyczny, dobry, nie mający żadnych oczekiwań, nie potrzebujący poklasku, nie ulegający powszechnym wzorcom i filozofiom:

Słyszał kiedyś o szczęściu i samorealizacji, ale jakie to mogło mieć znaczenie. Wszystko zapomniał. Był szczęśliwy i zrealizowany bezmyślnie. Siedział w głowie niebieskiej gąsienicy i jechał, a świat wokół niego sterczał w miejscu jak kołek w płocie i dziwił się głupiemu Jasiowi, który wszedł na szklaną górę, wyrwał pióro z ogona Żar-Ptaka i zdobył rękę pięknej królewny.

A mama głupiego Jasia stała przy oknie i płakała, bo wiedziała, że głupi Jaś sobie nie poradzi. Zje go wilk, porwie go czarodziej, znajdzie się w lesie mówiących drzew, Królowa Kier zetnie mu głowę, choćby nawet sobie poradził, to i tak sobie nie poradzi.

Śpik stanowi obiekt szkolnych i osiedlowych kpin, bo ludzie dostrzegają jego inność, w związku z tym przyklejają łatkę fajtłapy, ale nikt tak naprawdę nie zastanawia się dlaczego on taki jest, nikt nie sięga głębiej, tylko wyśmiewa to, co powierzchowne i sytuacyjne – wyłącznie matka, która ma dla zderzenia jeszcze młodsze dziecko, stara się pojąć dlaczego zachowanie syna tak dziwnie odbiega od normy; czuje, że jest z nim coś nie tak, ale nigdzie nie może uzyskać fachowej diagnozy, a z tego niezrozumienia (nawet mąż, który praktycznie w życiu domowym nie uczestniczy, bo wszyscy mieliśmy ojców z huty, żelaznych ojców wypalanych w piecach martenowskich, lekceważąco podchodzi do problemu; syn to idiota i tyle – ważniejsze jest typowanie liczb w totolotka, oglądanie pornoli i latanie do kochanicy), przygnębienia, braku pomocy miewa względem niego chwiejne nastroje i przemyślenia:

Dlaczego jesteś taki, wcale cię takiego nie chciałam, kiedy cię nosiłam w brzuchu, wyobrażałam sobie, jaki będziesz ładny i mądry, a wcale nie jesteś, jesteś głupi i brzydki. Wszystkie mamy urodziły ładnych i mądrych synów, a ja zamiast niedzielnych spacerów miałam poradnię psychologiczno-pedagogiczną, zamiast kina wieczorem – czytanie lektur na głos, żebyś cokolwiek umiał, chociaż i tak nie umiałeś, miałam wieczne podklejanie pogryzionych zeszytów, zaszywanie dziur, dyktanda dwa razy w tygodniu, nawet ó kreskowane jest wymienne, tylko ty jesteś niewymienny. Wszystkie mamy będą miały niedługo wzruszające wesela swoich ładnych i mądrych synów, potem urodzą im się ładne i mądre wnuki, a dla mnie to tępe spojrzenie, które nic nie wyraża, nic, ani złości, ani smutku, ani niepokoju, wyraża tylko wieczne trwanie, perpetuum mobile głupoty i brzydoty, nitka w kłębku, kręć się, kręć, wrzeciono, wić się tobie, wić, ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić, jak niekończące się tory tramwajowe, nie można wysiąść, nie ma przystanków, i  tylko ktoś nieustannie sprawdza bilety, czy jesteś gotowa, czy jesteś gotowa.

Wstyd, taki wstyd (…) urodziłam, wykarmiłam i muszę się wstydzić. I muszę za wstyd wziąć odpowiedzialność (…) Skoro wstyd mój wstydu nie ma, może nie ma wstydu (…) Ja jestem mamą i ja mam prawo decydować. I w ciążę się nie zachodzi przypadkowo, tylko z rozmysłem. Z chcenia. Jak się chciało, to trzeba chcieć cały czas z taką samą intensywnością. Raz zachciałam i chcę (…) Chcę, żeby był Śpikiem, podoba mi się bycie mamą najgorszego, uwielbiam wysłuchiwać pretensji na wywiadówkach, uwielbiam pływać wśród karcących i współczujących spojrzeń, jak go pani wychowała, no ale też trudno się dziwić, uwielbiam, jak się na mnie gapią i kończą rozmowę, gdy próbuję się wtrącić, przepadam za poczuciem wykluczenia, nigdy nie chciałam być w grupie, mile łechcze mnie niepewność, czy Pani ze Stoiska Mięsowędliny wrzeszczy dzień dobry na cały sklep, gdy mnie widzi, bo wszystkim tak wrzeszczy, czy też chce zademonstrować, jak pięknie i w sposób czysty uprawia tolerancję. Chcę, żeby był Śpikiem, na złość Pani ze Stoiska Mięsowędliny, na złość Lodówie, na złość innym dzieciom, których nie ma (…) jakie to może mieć znaczenie, skoro kocham cię takiego, jaki jesteś, i takiego, jaki będziesz, takiego cię chciałam, jesteś moim wymarzonym dzieckiem, najlepszym i najpiękniejszym, usmarkanym kretynem bez perspektyw, pryszczatym brzydalem skazanym na celibat, durniem do kwadratu, moim kochanym synkiem z tłustymi włosami, wielkimi łapami, które niczego nie potrafią zrobić, tylko gubią i psują, wszyscy się z ciebie śmieją i podpuszczają cię, a ty się szczerzysz i dajesz z siebie kpić, myśląc, że taki jest dobrze, jesteś błaznem, karykaturą dziecka, a ja muszę być karykaturą matki, kocham cię, mój śliczny brzydki synku, i to wszystko nieprawda. Wszystko bzdury. Co do słowa.

Śpik kocha pachnącą włóczką babcię, ale bezgraniczną miłością obdarza właśnie mamę, która jako jedyna stara się znaleźć do niego jakąkolwiek drogę, stara się go przeniknąć w tych jego osobliwych uwarunkowaniach – matka jest więc dla niego całym światem i każdym na tym świecie, w który on nazbyt się nie wciąga, dzięki czemu nie cierpi z wyszydzenia i wyeliminowania, tak jest mu łatwiej.

„On” to genialna, wyróżniająca sposobem przekazu powieść psychologiczno-wspomnieniowa o relacjach matka-syn, społeczeństwo-jednostka, o potępianej, bo niezrozumianej inności, w czasach, w których każdy był, bo powinien być, taki sam, o odrzuceniu, ogromnej, chociaż trudnej miłości, oddaniu, dopasowaniu, szarych schematach i wybijających na ich tle barwnych marzeniach, o obojętności, bezbronności, wadliwej rodzinie, matczynej niezłomności „matek muzealniczek”, dzieciństwie i dorastaniu. To również sentymentalny, niekiedy humorystyczny obraz pełnej przezwisk (Arabela, Bubik, Fakir, Mozart, Precel, Świerszczyk, Żyrafa, Katiusza, Rumcajs, Platfus, Lodówa, Blacha), złośliwości oraz dowcipów szkoły i wystanej w Relaksach kolejce rzeczywistości lat 80.

Zdarzają się tu momenty metafizyczne, oniryczne, bełkotliwe, przeplecione strumieniem świadomości, jakby szyfrem i charakterystycznymi odzywkami.

Historia może sprawiać wrażenie pokawałkowanej, ale to myślę dlatego, że jest bardziej wewnętrzna (głównie opowiada ją koleżanka z klasy – Chuda, sporadycznie matka) – wtedy też ciężej ją przekazać, no bo jak ten natłok wszystkiego ogarnąć? Jednak po odpowiednim skoncentrowaniu i wczuciu odnajduje się specyficzną magię – te 287 stron  (Wydawnictwo Znak Literanova) mija nie wiadomo kiedy.

Swoją przygodę z Zośką Papużanką celowo rozpoczęłam od książki „On”, bowiem jest mniej doceniana niż debiut „Szopka”, więc mam nadzieję, że jak ta mnie zachwyciła, to tamta literacko powali.

A oto moje ulubione cytaty, choć w zasadzie mogłabym tu przepisać prawie całą treść:

Ludzie się tak szybko zmieniają, a najszybciej matki.

Odpycha się człowieka szybko, a pogodzić się trudniej, potrzeba czasu, to musi trochę potrwać, po kawałku, nie oddawaj się cały naraz.

Jeśli się coś powtórzy, to staje się mocniejsze, wiesz, bardziej chcemy w to uwierzyć.

Zobacz, jeden ruch nadgarstka i cały świat się zmienia, od tego też są ręce, odrzucenie pokazuje się tak, gestem do góry, a potem rączka się odwraca i paluszkami zaprasza do swojego ciepłego, pachnącego środka, gdzie linie życia, mądrości, serca nie są jeszcze wyraźnie napisane, gdzie wszystko dopiero się staje według znanej zasady, że zasady są płynne, że kocham cię i nie chcę cię znać.

Bici biją, szczęśliwi się nie rozwijają, bo nie mają po co.

Dziecko ma w sobie prawdę, dziecko jest silniejsze od systemu.

Ja się mogę nazywać Nowak, a pani Kowalska. To zresztą nie ma znaczenia, bo to widać. Znaczenie ma to, co byśmy chcieli ukryć.

Trzeba spełniać ambicje własne i cudze, własne trzeba mieć, a cudze spełnić.

Człowiek chodzi po świecie i zdaje mu się, że jego to nie dotyczy, że nie można być przesądnym, wierzyć w takie rzeczy. Nieprawda. Ktoś zapłacić musi, tylko nie wiadomo, kto.

Czasem tak jest, że jedna chwila w życiu człowieka przesądza o jego dalszych losach.

Ludzie nie lubią, gdy się ich podsłuchuje, chcą mieć swoje historie dla siebie.

Jeśli nie można komuś spojrzeć w oczy, nie wiadomo, czy się złości, czy panikuje, czy obojętnieje, czy uodparnia się.

Przyzwyczajamy się do ludzi zbyt szybko, a przecież ich nie ma. Przyzwyczajamy się i mówimy, że kochamy. A co teraz? Kogo się teraz kocha? I kto nas kocha? Albo też żyjemy z ludźmi z poczucia obowiązku, to jest gorzej niż z miłości. Ale obowiązek też nazywamy miłością (…) latami można tak żyć i wmawiać sobie, że się tego własnie chciało.

Czasem się łudzimy, że nie zostaliśmy zauważeni albo rozpoznani, że przejdziemy mimo, opuścimy wzrok albo udamy, że szukamy czegoś na podłodze, że ktoś do nas dzwonił i trzeba szybko sprawdzić kto, wyciągnąć telefon, nacisnąć kilka klawiszy i usunąć się poza wzrok, poza wyczekujące spojrzenie (…) Dzień  dobry, dzień dobry, tak, rozpoznaję cię, choć nie chcesz być rozpoznana, i ty mnie rozpoznajesz, choć wolę pozostać nikim.

Nie można być kimś innym. Przegranego bohatera literackiego widać od pierwszej strony. Nie można nagle zmienić pomysłu na życie i pozwolić przegranemu bohaterowi wygrać. Jesteśmy zapisani, klamka zapadła, genetyka, determinizm, konwencja literacka, myślenie magiczne i życiowe obrzędy.

Zanadto od życia romantyczne strofy są odległe.

Jak się człowiek wtrąca w za duże sprawy, to sobie nie poradzi, Główny Dyspozytor Ruchu tak to urządził i już. Trzeba ze swojego miejsca zająć się tym, czym można zająć, a nie wymyślać nie wiadomo jakie zadania, świata się nie zbawi.

 

A TEN O PAZERNYM WIKARYM TO ZWYCZAJNIE KOCHAM 😀 :

Ksiądz wikary też cieszyłby się z nowej aureoli dla Skromnego Świętego, ale bardziej cieszyło go nowe tabernakulum, które ufundowali parafianie z wymienionych w kazaniu ulic i osiedli. Tabernakulum było długie jak trumna, matowe i ryte z zewnątrz w pobożne wzory, za to w środku złote i błyszczące, jakby ktoś nieustannie je polerował. Wikary powoli rozdawał komunię, powoli, żeby skończyć jako ostatni, bo powinnością ostatniego było przekładanie pustych kielichów do tabernakulum. Ksiądz wikary miał dwie zdrowe ręce, ale odnosił kielichy po jednym, żeby mieć dla siebie jak najwięcej złotych chwil; odkładał kielichy, patrzył na swoje odbicie w złotej ścianie i myślał, że bardzo mu ładnie w tym kolorze i że powinien też się postarać o aureolę, zapracować na ołtarzowe złoto cnotliwym życiem i skromnością. Miał jeszcze wiele życia przed sobą i wiele pracy; wcześnie zaczął łysieć, ale jego łysa głowa podobała mu się w złotej oprawie. Brak włosów stwarzał więcej miejsca dla złota wokół. Szkoda było rezygnować z takiego pobożnego widoku.

 

*na talerzyku wegańskie malinowe bezy

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *