Cierpienie nie uszlachetnia – trochę o filmie „Jak pies z kotem” w reż. Janusza Kondratiuka

Smugi poranka świetliście cieniują granatowe niebo niczym rozpędzone strzały mitycznych centaurów.

Biały szron pokrywa parapety i chodniki, przywodząc na myśl szydełkowe cuda tworzone przez zapracowane i nigdy talentem niedocenione prababki.

Chłód wślizguje się przesz szczeliny okien i usadza wyniośle na moich ramionach.

Jest zimno. Tak potwornie zimno, że ani sweter, ani gorąca herbata, ani intensywny płomień pachnącej choinką świecy nie jest w stanie z nim wygrać. Szczękam zębami i drżę na całym ciele, nie mogąc znaleźć rozgrzewającego ukojenia. Mróz rozwielmożnił się ostatecznie. Nie mam mocy i ochoty nad nim zapanować.

Chłodno mi wszędzie i w każdej minucie.

Mróz rozsrożenia.

Mróz rozżalenia.

Mróz nieistnienia.

Niezgoda na absurdalną rzeczywistość. Gorzką rzeczywistość; kiedy człowiek uderza głową w mur bezradności, a potem już wali z bólu bez końca.

To uczucie podobne do momentu, gdy osobnik stoi nad brzegiem przepaści, zachwiał się i ma pewność, że spadnie albo zdaje sobie sprawę, że ta fala, która na niego pędzi odbierze mu życie, jako że nie ma odwrotu, nie ma ratunku – z jednej strony jest śmiertelnie przerażony, a z drugiej chce mu się histerycznie śmiać, bo popada w obłęd z bezsilności, nie może już nic, choćby nawet znalazł siłę (a znalazłby), ponieważ świat i wszyscy wkoło wiedzą, że się nie da, że po prostu nie ma możliwości i trzeba się pozbyć złudzeń (bo pogodzić nie sposób): to równocześnie przykre, chamskie i upokarzające – sterczy się w miejscu i nie dowierza, ma się takie puste i idiotyczne spojrzenie pierwotniaka.

Niedawno obejrzałam film o cierpieniu i rozsiadłam się tam w poczuciu „byłam tam i jestem nadal”, bowiem znam to. Oh, jak mi tu źle, ale jakże swojsko, gdyż poznaję każdziuteńką ścianę, grymas, etap i gest – ten film nosi tytuł „Jak pies z kotem” i został wyreżyserowany w oparciu o prywatną historię braci Kondratiuków przez młodszego z nich – Janusza (TU napisałam trochę o filmach tego reżysera: „Dziewczyny do wzięcia” oraz „Czy jest tu panna na wydaniu?”).

To w przesłaniu bardzo smutna, choć humorystycznie (humor raz przez wzgląd na nałożone przez bliskich maski durnej radości zatajającej zgnębienie, gdy patrzą w chore oczy szukające u nich szczątkowej nadziei, dwa przez wzgląd na gorączkową desperację chorującego, który nie dowierza, że to się dzieje, że finito) przedstawiona opowieść o ostatnich miesiącach życia Andrzeja Kondratiuka (Olgierd Łukaszewicz), który doznał rozległego wylewu, w efekcie którego stracił sprawność i został skazany na pomoc oraz opiekę innych.

Innym okazał się Janusz (Robert Więckiewicz), bo to właśnie do niego jako pierwszego zadzwoniono ze szpitala, nie wiedząc o kiepskiej relacji, urazach, konfliktach i dawno poluzowanych więzach (świadczy o tym na przykład fakt, że nie pamięta pod którym numerem brat mieszka albo że nie ma żadnego kontaktu do jego przebywającej za granicą połowicy).

Ale zacisnął zęby, nieporozumienia odsuwając na bok (zwłaszcza, gdy ujrzał obdarzonego cierpieniem brata – a taki widok uderza surowo, rozpływa się po najdrobniejszym nerwie i utrwala w pamięci już na wieki – nie przemija) i unaocznieniu, iż szacowna małżonka Iga (Aleksandra Konieczna) nie podoła, bo mimo że kocha, to ma ogromny problem alkoholowy, zabiera go do swojego domu, gdzie stara się stworzyć godne warunki do… umierania.

Bo to jest w zasadzie wegetacja utaplana w fizjonomii, szwankującej pamięci i zmienności nastrojów, w której dawne gniewy przeplatają się ze współczuciem oraz przyjemnymi wspomnieniami.

To bardzo intymna przestrzeń chorującego, którą ułatwia rodzina i mieszkające z nimi zwierzaki.

Najbardziej podziwiam postawę Beaty (Bożena Stachura), która z pokorą, miłosierdziem i zaangażowaniem niesie pomoc swojemu dotychczas nieznanemu szwagrowi.

„Jak pies z kotem” to pełen empatii i dyskrecji komediodramat, który niby może wywołać chwilowy uśmiech, jednak gdy ktoś przeszedł coś podobnego, to prędzej mu do przygnębienia i irytacji, gdyż wie do czego to prowadzi i jak się czują bliscy w zderzeniu ze swoim człowiekiem dotkniętym chorobą (ponieważ jak się czuje ten człowiek nie dowie się nikt, kto nie zazna na własnej skórze). Wszyscy aktorzy odegrali role fenomenalnie – w każdym z nich aż kipi od emocji, nikt nie jest pokraczny ani nijaki.

To film, którego szczerze nienawidzę za brutalną prawdę i kocham za to, że został stworzony na odpowiednim poziomie.

*wszystkie ilustracje pochodzą ze strony: https://www.filmweb.pl/film/Jak+pies+z+kotem-2018-801951

Ten wpis został opublikowany w kategorii Film. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *