„To niejedyne kłamstwo, które powiedziałam. Niejedyny sekret, którego muszę dochować” – „Rodzina” autorstwa Louise Jensen

Budzę się jeszcze wcześniej dla tej mgły – tego mlecznego szala obracającego wszystko w nicość.

Kawa w kocim kubku paruje, a ja jestem wyziębiona, nierzadko skamieniała, choć jeszcze potrafię zachwycać się tą mgłą.

Czarownice chichoczą drwiąco, wirując na karuzeli z mioteł wokół płonącej świeczki

Ja czasem też chichoczę. Spojrzeniem.

Obrywam płatki z czarnych róż i strzepuję z kolan fioletowy brokat.

Chowam do puzderka z napisem „później” i wtedy właśnie zaśmiewam się w głos, bo… nie mam pewności na to później.

 

Przeczytałam pierwszą książkę autorstwa brytyjskiej pisarki Louise Jensen, która w notce o sobie informuje, że ma stukniętego psa – fajnie, bo mogę poczuć dziwną więź, też mając stukniętego psa, a nawet dwa stuknięte – a wybrałam ją na zasadzie… okładki (nie oceniaj książki po okładce mówią, i dobrze mówią, ale ja i tak się skusiłam, niegroźnie), bo „Rodzina” ma tę okładkę naprawdę genialną: ponurą, tajemniczą, zalesioną, z podniszczonym domem w różnych odcieniach niebieskiego – jak z przerażającej baśni, która jednocześnie każe uciekać i wejść do środka.

Weszłam.

 

Laura znajduje się na życiowym zakręcie: mąż Gavan zginął, spadając z rusztowania, jego brat Iwan z żoną Anwyn odwracają się po skandalu z toksyczną działką pod budowę bloku, firma upadła, społeczność nie akceptuje, rodzice już lata temu się wyrzekli, ubezpieczalnia nie wypłaca odszkodowania, więc nie ma za co opłacić kwiaciarni, w której i tak nikt nie kupuje, co powoduje nawrót epilepsji oraz nakłania do zamknięcia biznesu i sprzedaży domu z czym nie może pogodzić się 17-letnia córka Tilly, która po cichu zmaga się z własnymi problemami, bo nie dość, że straciła ojca, nie dogaduje się z mamą i nie lubi swojego wyglądu, to jeszcze szkolna wydra Kate odbiła jej chłopaka Kierona, ale chyba najgorsze jest to, że pozbawiła ją wszystkich znajomych, a zwłaszcza ukochanej kuzynki Rhianon.

Światełko w tym osamotnieniu i beznadziei pojawia się, gdy niedawno poznana właścicielka warzywno-owocowego sklepu Saffron proponuje im pobyt na biofarmie przy Oak Leaf Lane, na której mieszka 14-osobowa wspólnota prowadzona przez charyzmatycznego i bardzo życzliwego Alexa.

I ten pomysł, który z początku wydaje się wybawieniem jest pierwszym krokiem do horroru, bo tutaj, pod okiem czarnej wrony i w makabrycznej bieli ubrań, tak naprawdę nie można zaufać nikomu.

 

„Rodzina” to 427 stron (Wydawnictwo Burda Książki) thrillera psychologicznego, który idealnie pasuje na te przesycone mgłą, jesienne wieczory, bo panuje tu dość ciężki klimat, ale na przekór niemu sama historia (opowiedziana z perspektywy 3 osób: Laury, Tilly oraz Alexa) jest napisana lekkim językiem; ta ciężkość jest pewnie efektem samego miejsca, zamkniętej społeczności i tego, że każdy skrywa w sobie jakiś mroczny sekret.

Pozorne wsparcie i pozorne zrozumienie czy zniekształcony sposób ich pojmowania?

Kłamstwa. Zbyt wiele kłamstw.

Cienka granica między dobrem a złem.

Zagubienie.

Manipulacja.

Złudne poczucie bezpieczeństwa.

Pranie mózgu.

Kradzież tożsamości.

Uwięzienie.

Otoczenie.

Brak wyjścia… a może jednak?

Czy prawda zawsze powinna wyjść na jaw, gdy Kłamstwa. Kłamstwa. Kłamstwa. Pochłaniały prawdę tak, jak oceany i lasy pochłaniały dwutlenek węgla, a rezultaty były równie śmiercionośne?

Bardzo dużo postaci, wątków i zwrotów akcji – chyba nawet za dużo, ponieważ wdziera się niepotrzebny chaos i nadmierny tragizm, ale napięcie pozostaje, więc by się go pozbyć  nie pozostaje nic innego jak doczytać do końca; a czyta się szybko i przyjemnie.

Polecam.

Lęki. Każdy jakieś ma. Ten pełzający niepokój. Uczucie wstrętu wobec czegoś.

Czasami, gdy dzieje się coś okropnego, człowiek już po fakcie przesiewa wspomnienia i rozpaczliwie próbuje ustalić dokładny moment, w którym sprawy potoczyły się nie tak.

Są blizny, które stale ze sobą nosimy. Blizny, których nie widać, ale to nie oznacza, że są mniej bolesne.

W niektórych okolicznościach zegarów nie da się uniknąć, ale życie składa się z momentów i jeśli ciągle planujemy i patrzymy na zegarek, umyka nam to, co tu i teraz.

Czasami najlepsze co można zrobić, żeby zapomnieć o własnych problemach, to pomóc komuś innemu.

Zbyt pochopnie wydajemy sądy na temat innych ludzi.

Dom to coś więcej niż budynek. To zapach, uczucia, otaczający cię ludzie.

Samotność i wykluczenie, to powszechniejsze zjawiska, niż sądzimy.

Media budzą negatywne odczucia i nierealne oczekiwania.

Komunikowanie się z innymi to umiejętność, którą warto opanować. Przynosi wyzwolenie. Duszenie w sobie wszystkiego nigdy nie wychodzi na dobre.

Wszyscy popełniamy błędy, prawda? Dryfujemy między światłem a cieniem, błądzimy w odcieniach szarości.

Może nie wszyscy jesteśmy w stanie wybaczyć i zapomnieć.

Niektóre rzeczy lepiej trzymać w tajemnicy.

Zmiana imienia może zainicjować zmianę. To może być dar dla nas samych.

Jesteśmy zaprogramowani, żeby traktować nasze relacje z rodziną bezwarunkowo. Myśleć, że te więzi są niezrywalne. Ale nie zawsze tak jest. Czasami przyjaciele okazują się bardziej lojalni, nie osądzają nas tak surowo.

Szacunku nie można dostać za darmo – trzeba na niego zasłużyć.

Nie zawsze potrzeba słów, żeby dostrzec to, co mamy przed oczami.

Żeby się rozwijać musimy ewoluować.

Zło przychodzi w wielu odcieniach szarości i czasem wygląda jak ty. A czasami jak ja.

Dzielenie się prawdą jest wyczerpujące.

Każda chwila to szansa na nowy początek.

Potrzeba czegoś więcej niż więzów krwi, żeby utkać rodzinę, prawda? Potrzeba nici dobroci i zrozumienia; miłości i cierpliwości. 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *