„Im człowiek jest starszy, tym życie okrutniejsze” – „Po trochu” autorstwa Weroniki Gogoli

Podążam szlakiem płynących chmur, a z ich kształtów układam historie niestworzone; tak jak ze skrawków fantazji i materiałów szyję sukienki.

Po tym błękicie fruwam razem z ptakami, a pośród suchych traw cykam z niewidzialnymi świerszczami.

Lubię być niewidzialna.

Lubię gry słowne.

I lubię robić swoje.

Przeglądam się w starych zwierciadłach i samotnych kałużach.

Zaciągam zapachem książek, benzyny i porannej mgły.

Przedzieram przez pokrzywy, boleśnie parząc sobie nogi.

Ale ten ból jest do wytrzymania.

Wiem, że może być gorszy.

Zasypiam przy smutnej melodii deszczu, poprzetykanej w mojej głowie dźwiękami pozytywki z tańczącą baletnicą lub wirującą karuzelą.

Przesypuję piasek z jednej dłoni do drugiej, upajając jego miałkością.

Nie zazdroszczę motylom wiotkich kolorowych skrzydeł, bo to właśnie te od kruków: dumne, czarne i upierzone wzbudzają mój zachwyt.

Nie kręci mnie słodki smak arbuza, lecz cierpki smak krwawiących wiśni.

Nie chcę różowych gum balonowych, tylko lekko ostre, pachnące cynamonem.

Sok z porcelitowego kubka jest dla mnie sztuczny i mdły, bo pragnę wody mroźnej, źródlanej, tryskającej wprost ze skalnych szczelin albo mocnej, fusiastej kawy.

Moja szklanka jest do połowy pusta.

Nie wierzę w happy endy.

Mój świat nie jest bajkowy – to mroczna baśń w ciernistym ogrodzie, z czającymi się potworami oraz zaklętymi w porcelanie lalkami.

 

Z pewną dozą ostrożności, po lekturze książki „Guguły”,  która kompletnie mnie nie porwała, sięgnęłam po literacki debiut autorstwa Weroniki Gogoli „Po trochu”, mając mimo wszystko na uwadze genialnego „Skorunia” i…  tutaj również się nie zawiodłam, bo w tym przypadku wspomnienia z dzieciństwa układają się w naprawdę urokliwą balladę!

 

Wieś Olszyny. Mama strasząca rakami i wilkami. Głuchy Wujek Władek informujący o pożarze Gieesu, słynącego z najlepszych słodyczy. Wstyd z powodu przyjmowania od miejscowego pijaczka lodów „Apacz” oraz wstyd spowodowany strachem, płaczem i bieganiem. Ulubiona Pani z Kościoła, co to wygląda jak Księżna Diana, tyle że ma popękane pięty. Spacery do chatki czarownicy. Strach przed pływaniem, połykaniem tabletek, szalem z lisa, pająkami, tym, że Duch Dziadka poklepie po plecach i wspinaniem, bo bezpieczniej jest być blisko ziemi (ale na drzewa już można się wdrapywać, bo z tej ziemi wyrastają). Zabawa w Indian, Kucyki Pony i produkcję soku z obitych jabłek. Pogrzeb Paziów Królowej uzbieranych za wersalką. Łapanie świetlików. Inkarnowany Kot Gryziskwarek, zachowujący się jak papuga oraz Koza Plamka, lubiąca listki z wierzby i obierki po ziemniakach. Kuzyn z Lublina, który tłumaczy czym są narkotyki i prezerwatywy. Pogrzeb przyszywanej Babci Klimci. Zapach kaszy, cementu i chłopińca (wódka, tytoń i obora). Szał na jedzenie karpatki, picie cappuccino w kolorowych asymetrycznych filiżankach tudzież pieczenie w żeliwnych piekarnikach. Pobyt w szpitalu oraz wdrapujący po murze z siatkami smakołyków rodzice. Wyprawy rowerowe na most na Krzyżówkę, by spotkać jakichś fajnych chłopaków. Jedzenie papierówek. Marzenie o mężu w delegacji i narzeczonym z Żoliborza. Mary. Bereza z obwisłymi cyckami. Janko Cholibka. Pan z Aktówką. Wojtek Bębniarz i Babka kamieniarka. Śmierć mamy przyjaciółki i rozczarowanie, że sposoby „Doktor Quinn” jednak zawodzą.

 

„Po trochu”  to 175 stron (Wydawnictwo Książkowe Klimaty) zamkniętych w 12 rozdziałach dziecięcej klechdy, gawędy, rodzinnej opowieści pozlepianej z plątających w szufladze wspomnień dialogów i anegdot, snutej piórem narratorki, które jest lekkie, niewymuszone oraz czarujące. Wyczuwa się tu sporo czułostkowości, chociaż „wypowiadanej” w żartobliwie-łobuzerkim tonie, bo wypowiadająca je dziewczynka raczej należy do tych niepokornych. Jest o rzeczach nowych, ważnych i nieoswojonych. O przynależności i tożsamości. O ludziach, miejscach, przedmiotach i relacjach. Jest śmiech i są łzy. Śmierć. Choroba. Ulubione smaki i zapachy. Mrzonki. Zawody. Zwyczaje. Legendy. Zabobony i powiedzonka, które zostają w człowieku na zawsze. To kontrolowany chaos z okruchów przeszłości, z których każdy może złączyć prywatną historię, a ta złożona tutaj jest pięknie udana.

Tylko to nadmuchiwanie żab słomkami i rzucanie w nie kamieniami, by wybuchły, wyrywanie pająkom nóg, topienie kociąt, świniobicie, zabijanie kaczek… Okrutne.

Jak się patrzy długo w ogień, to różne dziwne myśli przychodzą do głowy.

Jak się coś widzi pierwszy raz, to człowiek się boi.

Niektórzy widzą coś, czego nie powinno być, a inni nie.

Kiedy zmierza w twoją stronę wielka fala, wiesz, że nic ci już nie pomoże.

Czasem są tacy ludzie, że nawet nie zdążysz im powiedzieć z czym masz problem, a oni jakoś wiedzą. I pomogą.

Bo tak już jest, że jak się człowiek boi albo nie rozumie, albo po prostu, kiedy jest mu smutno, to potrzebuje coś słodkiego na język i dużo snu. Dużo snu, żeby nie było tego, co jest naprawdę.

Bo tak już jest, że niektórym ludziom wszystko jakoś tak przemyka tylko przez głowę, zainteresowanie innymi też, a innym znowu zostaje. I są ludzie, którzy pamiętają to, co im się opowiada, a są tacy, którzy tylko kiwają głową, mówią: »No, no, no«, ale nie słuchają.

Często tak jest, że jak się czegoś bardzo chce, to tego nie można mieć.

Czy nie lepiej by było, jakbyśmy się wszyscy tylko rodzili i umierali? I nic więcej? Jakbyśmy nie musieli pamiętać? I zmieniać wszystkiego w głowie? Bo czasem, jak coś się przywołuje z pamięci, to by się chciało, żeby było piękne. A tu brzydkie wychodzi. I co z taką pamięcią? Wszystko na nic.

Czasami po prostu lepiej jest wiedzieć mniej o świecie. Bo im więcej się wie, tym więcej trzeba cierpieć.

Czasami jest tak, że człowiek coś przeczuwa. Coś, co ma się za chwilę wydarzyć. Jeszcze nie przychodzi, ale jak przyjdzie, to człowiek nie czuje zaskoczenia.

Człowiek czasem musi powiedzieć »kurwa«. I jak jest dobrze, i jak jest źle, »kurwa« najlepiej pasuje. Taka prawda.

Smutek szybciej znika, kiedy człowiek chce go wychodzić, niż przespać. Przespany smutek trwa dłużej.

Ale czasami na pewne rzeczy jest już za późno. Nawet jeśli wszyscy się spieszą.

Wiele rzeczy wyglądałoby inaczej, gdyby to od nas zależało.

Bo czasami jest tak, że kiedy już jakaś rzecz do człowieka przylgnie, to potem staje się bardzo cenna. Jakby coś z tego człowieka wzięła.

Bo najgorzej jest patrzeć na kogoś, kto nigdy nie płakał, a nagle zaczyna szlochać. Bo to trochę tak, jakby ci się walił dom.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *