Wychowałam się w swojej głowie i w swojej Duszy, a nie w świecie, zatem nie dziwię się, że choć przeczytałam w dzieciństwie ogrom fenomenalnych książek, to równie wiele fenomenalnych pominęłam, jednak nie ubolewam, ponieważ mam możliwość nadrobienia, dzięki czemu mogę się zatopić w ten tajemny, rozbrajający obszar, który wymyślają i postrzegają w taki sposób właśnie dzieci – ale… ja też sobie sentymentalnie będę odczuwała, bo mimo że moje odczuwanie zawsze było dość ponure, to niewątpliwie nie brakowało mu magii.
A zanurzam się w słodką rzeczywistości „Cukierni »pod Pierożkiem z Wiśniami«” autorstwa Clare Compton.
11-letnia Ania oraz 6-letnia Prudencja nazywana Kicią na co dzień mieszkają razem z Tatą w małym domku 6 mil od Brystolu, ale kiedy kolega z pracy Taty niespodziewanie ulega wypadkowi, ten musi wyjechać na pół roku (od października do marca) do Australii, a że nie może zabrać córek ze sobą, to prosi o pomoc ich cioteczną babcię Zofię, która mieszka w Londynie. Dziewczynki są przerażone tak długą rozłąką oraz wizją przebywania u praktycznie obcej osoby w nieznanym sobie domu, ale po przyjeździe na miejsce czeka je szereg naprawdę wspaniałych przygód i niespodzianek, bo na peronie wita je przesympatyczna Klocia, która na wstępie wręcza im przewiązane tasiemkami celofanowe torebki, napakowane domowej roboty krówkami, dom okazuje się być wyśmienitą „Cukiernią »Pod Pierożkiem z Wiśniami«”, gdzie drzwi są pomalowane lakierem w kolorze płatków geranium, a okno wystawowe jest wybrzuszone i składa się z mnóstwa małych szybek ze szkła pełnego pęcherzyków, jak szkło na dnie butelki po lemoniadzie (…) I nawet hałas jest tu jakiś miły i wesoły, a tam królują oblane czekoladą biszkopty, suflety owocowe, grzanki z miodem, ptysie naładowane kremem, lepkie pierniki, bakaliowe babeczki, kolorowe ciasteczka, bułeczkami pokryte lukrem i zatrzęsienie innych, zapijanych aromatyczną kawą i herbatą z filiżanek ozdobionych czerwonymi wisienkami, które serwują bardzo uprzejme, ubrane w srebrnoszare sukienki oraz czerwone fartuszki z falbankami kelnerki Shirley i Connie, z kolei cioteczna babcia Zofia nie jest chudą, zgryźliwą staruszką w okularach, z haczykowatym nosem i wiecznie ściągniętymi brwiami, lecz stosunkowo młodą, szczupłą, uśmiechniętą kobietą z krótko przystrzyżonymi włosami i śniadą cerą.
A tak zaskakująco miły początek może być jedynie wstępem do poznania nowych ludzi, miejsc, smaków, zapachów, odczuć i rekwizytów, czyli przeżycia genialnych przygód oraz zgromadzenia pierwszorzędnych wspomnień.
„Cukiernia »pod Pierożkiem z Wiśniami«” to bardzo apetyczna (chyba jedna z najbardziej apetycznych, na jaką się do tej pory natknęłam) powieść dla dzieci, licząca 278 stron, które są podzielone na 20 rozdziałów (Wydawnictwo Dwie Siostry). Druk jest duży i wyraźny, dzięki czemu książkę czyta się błyskawicznie, ale ta lekkość oraz przyjemność nie tyle wynika ze składu (choć wizualna estetyka naprawdę pomaga i zachęca), ile z samej fabuły, która jest wzruszająca, ciepła, kojąca, magiczna i mądra, do tego okraszona ślicznymi ilustracjami Marii Orłowskiej-Gabryś, kojarzącymi mi się z dziećmi na obrazach Danuty Muszyńskiej, czyli trochę cherubinkowe jak u Rubensa czy Perraulta, a trochę lalkowato-eteryczne, jakie malował Fritz Zuber-Buhler; co prawda nie jest to moja estetyka (chociaż podoba mi się czarno-różowa, oszczędna kolorystyka), bowiem nigdy nie zachwycałam się dziećmi na obrazach, tym bardziej charakteryzującymi takim słodkim, dziewczyńskim wizerunkiem, mimo to nie można odmówić im urokliwości (mnie po prostu bardziej ekscytuje makabryczne, marionetkowe, niemalże nierealne, zaklęte w baśniowym smutku piękno, które widzę i czuję u dzieci Marka Rydena, Nicoletty Ceccoli czy Krzysztofa Iwina) – poniżej prezentuję kilka z nich:
Tym, co ciut mnie niepokoi jest kreacja bohaterów, gdyż wszyscy są serdeczni, tacy do rany przyłóż, a rzeczywistość niestety tak nie wygląda, no ale… to nie jest rzeczywistość, lecz książka, więc można jej wybaczyć tę donikszoterię (sytuację ratuje mniej poukładana Kicia) 😉
O miłości. Przyjaźni. Tęsknocie. Wsparciu. Samodzielności. O zaufaniu. Podejmowaniu „dorosłych” decyzji. O odwadze. I spełnianiu marzeń.
Pełna przeżyć, smaków, aromatów, życzliwości, spokoju i poczucia bezpieczeństwa.
Taki odrobinkę wyidealizowany oraz zamierzchły świat widziany oczami dziecka.
Polecam!
Dorośli mają chyba zupełnie inne poczucie czasu.
Nie ma sensu tak ciągle gonić…
Dorośli często obiecują i potem zapominają.
Zawsze miło jest wiedzieć, że zrobiliśmy przyjemność naszym prezentem.
Nic tak nie podnosi na duchu jak filiżanka herbaty.
Że też przepraszanie to taka trudna sprawa!
To okropne nie wiedzieć, czy zrobiło się coś dobrze, czy źle.
Niewiele jest sytuacji bardziej nużących niż daremne czekanie na coś, co się nie chce zdarzyć.
W tego typu książce po prostu nie mogło zabraknąć przepisów na cudownie proste słodkości, które bez problemu może wykonać mały czytelnik, bo są to: gorące placuszki, chrupki czekoladowe, guziczki miętowe i daktyle nadziewane czekoladą oraz marcepanem; ja oczywiście wykonałam jeden z nich, ponieważ chciałam sprawdzić czy faktycznie coś z tego wyjdzie i wyszło, a skusiłam się na gorące placuszki, które po upieczeniu przypominają maleńkie, kruche bułeczki – akurat one nie zawierają cukru, więc znakomicie smakują, gdy jeszcze ciepłe przekroi się w poprzek i posmaruje masłem 😉
Przepis na gorące placuszki (mi wyszło 15 sztuk)
Składniki:
- 250 g mąki pszennej (tortowej)
- 40 g masła
- około 125 ml mleka
- 0,5 łyżeczki soli
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia
Sposób przygotowania:
Wszystkie składniki zagnieść na jednolite ciasto (mleko dolewać stopniowo). Gotowe ciasto rozwałkować na grubość kciuka i małą filiżanką lub okrągłą foremką wykroić ciasteczka.
Placuszki poukładać na blaszce wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.
Piec około 10-12 minut minut, w temperaturze 180 °C (do zezłocenia).
Wyjąć.
Można jeść na gorąco lub na zimno.
Najlepiej smakują przekrojone w poprzek i posmarowane masłem.