Bardzo nie lubię pałętać się po galeriach, w ogóle być w tym miejscu, bo jest tam zbyt głośno, zbyt tłoczno, zbyt kolorowo i zbyt rozlegle – po prostu za dużo wszystkich (w tym mnie) i wszystkiego, choć niestety paranoiczny plus jest taki, że w tym „wszystkich i wszystkiego” można znaleźć dosłownie WSZYSTKO na jednej przestrzeni, włącznie z toaletą (to jest genialne, bo niezależnie jak długo tam przebywam, to minimum 2 razy nawiedzam), kinem i kawiarnią; i tak definitywnie (jak w „Milionerach”) cenię sobie te kameralne, ale już wolę skryć się w niewielkim wycinku, za szklanymi drzwiami, z kubkiem czegoś parującego niż wałęsać pośród ludzko-dźwiękowo-produktowego chaosu.
I tak też uczyniłam jakieś 2 tygodnie temu, kiedy nie do końca świadoma własnej decyzji, z samego rana (wtedy jeszcze jest znośnie, aczkolwiek ta ogromna płaszczyzna mnie jakoś dziwnie osłabia – myślę, że cierpię na jakiś rodzaj agorafobii, która budzi się akurat w przestronnych, jasnych budynkach, bo nie odczuwam tego lęku chociażby w przepotężnych górach czy ciemnozielonym lesie), znalazłam się w rybnickiej galerii o bardzo wakacyjnej nazwie „PLAŻA”, gdzie szybciutko (na tyle na ile mogę i potrafię na obcasach) wpadłam do piekarni, potem do drogerii, następnie do sklepu, by kupić czapkę męską i czapkę damską (bo jesteśmy już w takim wieku, w którym człowiek nie wstydzi się noszenia czapki, a nawet uznaje, że mądrze jest głowę zasłonić, podczas gdy zimno), a na sam koniec i już do oporu (bo czekałam) utkwiłam w różowej „Cafe pod Różą”, gdzie popijając jeżynową herbatkę z dodatkiem kandyzowanej papai, zatopiłam się we wspomnianej tu kiedyś lekturze „Przepiórki w płatkach róży” autorstwa Laury Esquivel, którą to praktycznie przeczytałam tam w całości – właśnie tam.
Powieść składa się z 12 rozdziałów, reprezentowanych przez poszczególne miesiące – odpowiadają one konkretnej potrawie, do której są podane składniki, a w trakcie ich przygotowywania toczy się akcja – wygląda to następująco:
STYCZEŃ – Gwiazdkowe bułeczki (podawane na gorąco bułki nadziane sardynkami, kiełbasą, cebulą, chile i lebiodką)
LUTY – Tort weselny chabela (biszkopt z dodatkiem skórki cytrynowej, przełożony morelową marmoladą, pokryty nugatem i lukrem z gotowanego cukru granulowanego)
MARZEC – Przepiórki w płatkach róży (gotowane w sosie z kasztanów, miodu, czosnku, soli, mączki kukurydzianej, płatków róż i esencji różanej)
KWIECIEŃ – Mole (czyli sos czekoladowy z chilli) z indyka z migdałami i ziarnem sezamowym
MAJ – Kiełbasa na sposób północny (doprawiona chile ancho, kminkiem, lebiodką, pieprzem, goździkami i czosnkiem)
CZERWIEC – Zapałki (guma arabska+fosfor+saletra+minia+szafran)
LIPIEC – Zupa ogonowa (podana z pokrojonymi ziemniakami, fasolką szparagową i pomidorami)
SIERPIEŃ – Champandongo (zapiekanka przekładana warstwą śmietany, placków tortilli, farszu mięsnego z pomidorami, orzechami, migdałami oraz cykatą, polana sosem mole i oprószona żółtym serem manchego)
WRZESIEŃ – Czekolada i kołacz na Święto Trzech Króli (ręcznie ubijana gorąca czekolada z gęstą pianą wykonana z samodzielnie przygotowanej na palonych ziarnach kakaowca czekolady i ciasto drożdżowe uformowane na kształt obwarzanka, wypełnione i obsypane kandyzowanymi owocami oraz cukrem)
PAŹDZIERNIK – Torrejas (smażone na oleju śmietanowe kwadraciki, oblane syropem ze skórką pomarańczową, anyżkiem oraz goździkami i posypane cynamonem)
LISTOPAD – Fasola na sposób tezcucański (gotowana z listkami tequesquite i mięsem biała fasola podana z tartym serem, przybrana świeżymi listkami sałaty, plasterkami awokado, posiekanymi rzodkiewkami, strączkami chile i oliwkami)
GRUDZIEŃ – Chile w sosie orzechowym (nadziane cebulą, mięsem, kminkiem, cukrem, brzoskwiniami, jabłkami, orzechami, rodzynkami i migdałami strąki chile zalane sosem śmietanowo-orzechowo-serowym, udekorowane owocami granatu)
A akcja rozgrywa się na ranczo, w czasie meksykańskiej rewolucji, gdzie skupiają się losy rodziny De La Garza, w której gotowanie odgrywa bardzo istotną rolę, wydaje się być wręcz namiętnością, roztaczającą zapach ciasta śmietanowego, zupy makaronowej, tymianku, liści laurowych, kolendry, ciepłego mleka, czosnku, cebuli czy fasoli, dodatkowo spotęgowaną wraz z przyjściem na świat najmłodszej z 3 córek – Josefity określanej Titą, która z powodu utraty przez Mamę Elenę pokarmu (zaniknął po niespodzianej śmierci męża Juana, który padł na zawał, bo przypadkiem dowiedział się o romansie żony z Mulatem José Treviño – owocem tej zakazanej, lecz wielkiej i prawdziwej miłości jest najstarsza córka Gertrudis), od najmłodszych lat, wśród kukurydzianych kleików, ziołowych herbatek i bulgoczących garnków, przebywa ze służącą Chenchą i podstarzałą kucharką Nachą w kuchni, ucząc się tajemnej wiedzy kulinarnej i nabierając przeświadczenia, że zapachy mają to do siebie, że przywodzą na pamięć przeszłość z wszystkimi jej dźwiękami i pachnieniami, niemożliwymi do powtórzenia w chwili obecnej, co po zejściu z areny życia 85-letniej mistrzyni pichcenia przyczynia się do nominowania jej na oficjalną kucharkę. Decyzja ta wypełnia ją radością i napawa dumą, ale gdy pewnej wigilijnej nocy pod wpływem wzroku Pedra Muzquiza 16-letnia wówczas Tita doznaje uczucia niczym wrzucony do rozgrzanego oleju, pokrywający pęcherzykami pączek, już wie, że poza jedzeniem są również inne zmysłowości – wtedy sama sobie zaświadcza, że będzie go kochała zawsze.
Niestety te marzenia błyskawicznie rozdeptuje matka, przypominając, iż funkcjonuje tu zasada: najmłodsza córka ma obowiązek być przy matce i opiekować się nią aż do śmierci, stąd odda mu rękę, ale 2 lata starszej Rosaury; w tym domu dialog nie jest najlepszą formą komunikacji – należy zaakceptować pokornie rozkazy i kropka. Ku ogromnemu zaskoczeniu chłopak przystaje na tę propozycję, stąd pożądanie zrozpaczonej Tity zastępuje bezbrzeżna pustka i bolesny chłód, czego konsekwencją jest tworzenie na szydełku kołdry, będącej mieszaniną barw, faktur i form, do której zrobienia używa wszelkich dostępnych włóczek.
Żar roznieca się na nowo, gdy w trakcie wesela Pedro wyszeptuje jej do ucha, że ten ślub był jedynym sposobem na to, by mógł być blisko niej – odtąd zaczynają tworzyć specyficzny związek poprzez jedzenie; te lubieżne zapachy, smaki i struktury, jakimi go częstuje, to w jaki sposób gotuje – uwodzi, bo tak jak kochankowie przez dotyk, zapach ukochanej osoby czy też wzajemne pieszczoty wstępnej gry miłosnej wiedzą, że nadchodzi moment intymnego zbliżenia, tak też i tamte dźwięki, i zapachy (…) były oznaką, że zbliża się prawdziwa rozkosz.
Uwodzi do tego stopnia, że emocje, jakie zostają tam dołożone, odbijają się również na pozostałych osobach: łzy wmieszane do weselnego tortu przygnębiają wszystkich gości, a różane przepiórki tak rozpalają Gertrudis, że nie może się ochłodzić pod prysznicem, bo krople wody wyparowują zanim zdążą ją musnąć, z kolei wonność jej ciała, wzmożona seksualnym głodem, przywodzi villistę Juana, który wciąga ją na swojego konia i gasząc ogień trawiący trzewia uwozi hen hen przez pola i lasy; a smak wolności tak przypada jej do gustu, że najpierw zatrudnia się w burdelu, a potem zostaje generałem wojsk rewolucyjnych.
Wynaturzona rodzicielka wyrzeka się jej, paląc akt urodzenia, do tego na tyle dobrze kontroluje sytuację między Pedrem a Titą, że oddelegowuje nowożeńców do San Antonio, by zamieszkali u jej ciotecznego brata, gdzie dochodzi do prawdziwej tragedii: w konsekwencji nieodpowiedniego żywienia umiera Robert – syn Pedra i Rosaury, czego Tita nie może przeboleć, więc rozpętuje istną awanturę, za którą matka postanawia zamknąć ją w domu dla obłąkanych. Traf chce, że mający w tym pomóc owdowiały, samotnie wychowujący syna Alexa, Doktor John Brown, zakochuje się w dziewczynie i zabiera ją do swojego domu, gdzie ta nabiera sił do ostatecznego sprzeciwu, odzyskuje spokój ducha, zaczyna emanować radością, poznaje trudniącą się medycyną naturalną indiańską babkę Kikapu oraz przyjmuje oświadczyny lekarza.
Jednak pomimo twardego zamiaru odcięcia się od rancza, na wieść o okrutnej napaści, w wyniku której matka zostaje sparaliżowana od pasa w dół, postanawia wrócić, lecz odtąd nie jest już tak bezmyślnie posłuszna. Wstrętne matczysko tak strasznie nie może się z tym pogodzić, że oskarża ją o podtruwanie, a żeby się przed tym ochronić spożywa wywar z ipekakuny – bierze go tak dużo, że umiera w potwornych męczarniach, którym towarzyszą spazmy i gwałtowne konwulsje. Ten dramat doprowadza do przedwczesnego porodu kolejnego dziecka: Rosaura rodzi Esperanzę.
Tak oto znika przeszkoda szczerego uczucia tej dwójki (bo z Johnem rozstaje się w zgodzie), która odtąd spotyka się w „ciemnym pokoju”, by urzeczywistniać buzujące w nich namiętności, które jeszcze z zaświatów stara się przytłumiać mama Elena (na przykład oblewa Pedra naftą i podpala), zaś świadoma wszystkiego Rosaura, w akcie wymuszonej pokuty za odebranie siostrze wybranka, histerycznie i nienawistnie wyraża zgodę na te rozwiązłości, wszak nie pozwala na rozwód, bo co ludzie powiedzą.
I kiedy po nagłej śmierci Rosaury (z powodu niedrożności jelit) mieliby już być otwarcie szczęśliwi, kiedy rytmiczne uderzenia zagłówka o ścianę i ich gardłowe, niepowstrzymywane miłosne jęki zmieszały się z wrzawą podnoszoną przez tysiące gołębi, które krążyły nad dachem w wielkim zamieszaniu, szósty zmysł nakazywał ptakom jak najprędzej opuścić ranczo. To samo zrobiły inne zwierzęta: krowy, świnie, kury, przepiórki, barany i konie (…) W tym momencie z rozpalonych ciał Pedra i Tity zaczęły sypać migotliwe iskry. Od nich zajęła się kołdra, a od kołdry całe ranczo. Co za szczęście, że zwierzęta zdążyły uciec w samą porę i uniknęły pożaru! „Ciemny pokój” zamienił się w wulkan w stanie erupcji. Miotał kamienie i popiół we wszystkie strony. Kamienie wybuchały wysoko w powietrzu i rozpryskiwały się na tysiące kolorowych światełek Pedro z tego nadmiernego upojenia postanawia stuknąć w kalendarz, a w ślad za nim, po zjedzeniu pudełka zapałek podpalonego miłosnymi wspomnieniami, podąża ukochana Tita – tam są już razem, na wieki.
„Przepiórki w płatkach róży” to taki iberoamerykański harlequin, taki tasiemiec telewizyjny, telenowela (nawiasem: akurat „Zbuntowanego Anioła” i „Marię Isabelę” uwielbiałam) z elementami baśniowości, kuglarstwa, wróżebności, w którym przez wzgląd na zastosowanie realizmu magicznego wszystko jest możliwe, więc zatwardziały realista zapewne w niektórych momentach odczuje irytację, ale chyba o to chodzi by ta trzeźwość skłębiła się z wyobraźnią, rozmyła, bo zazwyczaj tak właśnie pisana jest historia – na podstawie relacji naocznych świadków, których wersja nie zawsze odpowiada rzeczywistości – ten świat postrzega się emocjami.
Aczkolwiek tym, co mnie najbardziej zezłościło nie był nawet ten wszechobecny nonsens, to miłosne bajdurzenie, tylko dosłowność, naturalizm, okrucieństwo względem zwierząt: skręcanie przepiórczych szyjek (jedna na tyle nieudolnie, że biegała po kuchni, ze zwisającą na bok głową, skarżąc się żałośnie), „spożytkowanie prosiaka”, faszerowanie masą kiełbasianą krowich kiszek, napełnianie martwych kur ziarnem pszenicy lub owsa i zasypywanie popiołem, tuczenie indyków małymi orzeszkami na 15 dni przed zabiciem albo sposób ich kastrowania… no litości…
Nie jest to pozycja dla mnie, ale nie jest to również opowieść, która doszczętnie mnie znudziła, bo po pierwsze jest napisana dość przystępnym językiem, a po drugie liczy zaledwie 237 stron i to wcale nie najmniejszą czcionką (Wydawnictwo Znak Literanova, 2013 rok).
Muszę jednak przyznać, że tej książce nie można odmówić jednego: tutaj wręcz gorzeje od uczuć i kuchennych pasji, a podane w trakcie upływającej historii, gdzieś pomiędzy wersami przepisy pięknie pachną, lecz wymagają wielu produktów oraz ogromnego nakładu pracy, bo są naprawdę skomplikowane.