Zachwycam się magią codzienności, starymi przedmiotami i zapomnianymi miejscami.
Tłukę rzeczywistość niczym kryształową szklankę, z której można spijać przykrości, marzenia i inspiracje, by każde szkiełko obracać osobno w dłoni – podarować mu należytą uwagę, tożsamość, niezależność istnienia.
Świat oglądam z własnej perspektywy, ale mam umysł, oczy i wrażliwość otwarte na inność czucia i postrzegania.
Nie zawsze rozumiem, a raczej nie zawsze mieści mi się w głowie – kiedy się nie zgadzam rezygnuję i odchodzę, ale już zawsze pamiętam.
Teraz szaleje burza – o Święci i mniej jakże ja kocham to zjawisko – a we mnie oszalało wspomnienie z dzieciństwa, gdy przechadzając się po białostockim „Empiku”, sięgnęłam po książkę z baśniowo-horrorową okładką, którą okazało się być „Pudełko z guzikami Gwendy” autorstwa Stephena Kinga i Richarda Chizmara, a wszystko dlatego, że posiadałam kiedyś pudełko z guzikami: najbardziej lubiłam te z rzeźbieniami i dużymi błyszczącymi kamieniami.
A historia ta ma początek latem 22 sierpnia 1974 roku, w miasteczku Castle Rock, kiedy to, zamieszkująca parterowy domek przy Carbine Street, 12-letnia Gwendy Peterson (połączenie Gwendolyn po babci i Wendy z „Piotrusia Pana”), w celu zrzucenia kilku nadprogramowych kilogramów, pokonuje Schody Samobójców (skoczył z nich jakiś mężczyzna, potem kobieta; rada miejska chciała zdjąć, ale uznano je za atrakcję turystyczną i w efekcie zostawiono), prowadzące na punkt widokowy Castle View – tam spotyka zagadkowego dżentelmena w czarnych dżinsach, czarnej marynarce, białej koszuli rozpiętej pod szyją i maciupkim, schludnym czarnym kapeluszu, który przedstawia się jako Richard Farris i oznajmia, że od czasu do czasu ma pewnych ludzi na oku i teraz właśnie zajął się nią, ponieważ nie było nikogo lepszego w tym miejscu i czasie, a ma dla niej prezent, bo poza tym, że jest młoda, to mocno stoi na ziemi, a on takich osób potrzebuje do tymczasowego zaopiekowania się umieszczonym w brezentowym worku mahoniowym pudełkiem z guzikami. Pudełko lśni brązem, ma 35 cm długości, około 30 cm szerokości i połowę tego wysokości, do tego jest zaskakująco lekkie: na jego wieczku znajdują się szkliste i wypukłe guziki – 6 w rzędach po 2 oraz pojedyncze na obu końcach. Te w parach to jasnozielony i ciemnozielony, żółty i pomarańczowy, niebieski i fioletowy, a każdy odpowiada innemu kontynentowi. Jeden guzik na końcu jest czerwony – ten można nacisnąć więcej niż raz. Drugi czarny – ten jest szczególnie niebezpieczny. Są tam też małe dźwignie na obu końcach i coś jakby szpara pośrodku. Te guziki bardzo ciężko się przyciska – trzeba użyć kciuka i porządnie napiąć mięśnie. Znacznie łatwiej pociągnąć za dźwigienki – wystarczy użyć małego palca – a kiedy się to uczyni z jednej strony wypada czekoladka w kształcie zwierzątka: mikroskopijna, niewiele większa od żelków, bardzo słodka, hamująca apetyt na inne łakocie, z kolei z drugiej strony wartościowa srebrna moneta – dolar Morgana. I chociaż pudełko daje prezenty, to raz, że jest to tylko znikoma rekompensata za sumienność, a dwa, że należy na nie zasłużyć. Zatrwożona i zarazem zafascynowana Gwendy przyjmuje pudełko i najpierw chowa je pod sękatymi korzeniami dębu na tylnym podwórzu, potem w ścianie piwnicy, a po tym jak zostaje zalana w szafie, do pudełka po butach. Nastolatka stale wraca do niego myślami: z ciekawości, z instynktu posiadania, strachu, że ktoś je ukradnie, chętki na czekoladowe przysmaki, także przyciągają ją same guziki, bo ich dotknięcie napełnia ją odmiennymi barwami; ogarnia ją wtedy przygnębienie połączone ze zmysłową przyjemnością, jednakże nigdy, nawet pomimo całego szeregu profitów (stała się atrakcyjna, lubiana, adorowana, popularna, polepszyła jej się pamięć, zmniejszył apetyt, wyostrzył wzrok, układ odpornościowy, rodzice przestali pić i na nowo się w sobie zakochali), nie korzysta z niego więcej niż sobie założyła: ani z pazerności, ani, by wyładować złość. Po upływie paru, poprzeszywanych wzlotami i upadkami latach, Gwendy dostaje się na psychologię na Uniwersytet Browna, który kończy z wyróżnieniem – wtedy też po pudełko wraca Pan Farris, dziękując za jej silną wolę, pozostawiając w niepewności co tak naprawdę stało się za sprawą pudełka, a czemu sama się przysłużyła.
„Pudełko z guzikami Gwendy” to coś w rodzaju tajemniczej, zabawnej, ujmującej, ciut przerażającej nowelki (ma zaledwie 174 strony; pisane dużą czcionką – Wydawnictwo Albatros) o takim niejasnym, ale oszałamiającym klimacie – zdecydowanie nie jest to groza, wszakże są elementy trzymające w napięciu oraz przyprawiające o lekkie dreszcze: te podwieszone schody, złowieszczy melonik, nadnaturalne moce, no i poczucie, że jakaś nieroztropna lub zwyczajnie podła osoba może zniszczyć losy całej ludzkości (pojedynczych osób też). Jednak przede wszystkim to opowieść o dylematach, odpowiedzialności, dorastaniu, młodzieńczych emocjach, kompleksach, wynikającym z wątpliwości niedużym obłędzie, podejmowaniu decyzji i o tym, jak posiadanie czegoś niezwykłego wpływa na nas samych: czy to faktycznie ta rzecz coś zmienia, czy to właściwie nie jest od tego zależne, bo wystarczy tylko świadomość?
Chęć poznawania i chęć działania to podstawowe cechy rasy ludzkiej.
Bo ludzie są ciekawi: kiedy widzą dźwignię, chcą za nią pociągnąć. A kiedy widzą guzik, chcą go nacisnąć.
Tylko że świat jest szalony. Wystarczy oglądać wiadomości, żeby się o tym przekonać.