Mleczna mgła rozmazuje kontury krajobrazu; zatarła się podstawowa linia horyzontu, zniknęły patykowate ręce ogołoconych z liści drzew, gdzieś przebija światło rowerowej lampki. Kot przeciąga zaspany grzbiet, znad szklanki płynie miętowa para, budzik wrzeszczy nieubłaganie, wzmiankując, że nadszedł kolejny dzień. Dzień szczęścia, obłudy, smutku, prostactwa, uśmiechu, awantury i osamotnienia. Dzień, w którym zawsze jesteśmy sami ze sobą, a czasem obok ludzi: planowo lub całkowicie przypadkowo. Mijamy się, nieprzyzwoicie wytrzeszczając oczy, dla upewnienia bądź z prymitywnej ciekawości zakręcamy tułów, by odprowadzić spojrzeniem, wyłapując liczne nieprawidłowości: INNY. Inny w moim zamglonym umyśle. Człowiek we mgle. Człowiek mgła. Niewyraźny, bo tak bardzo skomplikowany dla otoczenia. Wyrzucić go, wyrzucić – poza krąg normalności spisanej ręką ludu.
W ostatnich latach świat szczyci się nabywaniem TOLERANCYJNEGO (nie znoszę nadużywania tego słowa, bo postrzegam je raczej jako pobłażliwość, wielkoduszność – już wolę określenie akceptacja, któremu bliżej do faktycznego zrozumienia, a przynajmniej podjęcia próby) podejścia do szeroko pojętej inności. Niby nic nie jest w stanie zaszokować, a jednak grymas na twarz wkracza, głowa automatycznie się obraca, łokieć szturcha łokieć, słychać ironiczny śmieszek, pochrząkiwanie, wzgardliwy wzrok wychodzi na pierwszy plan, któremu towarzyszy nieodpowiedni komentarz lub dla kontrastu nadmierne współczucie, ale: CO ZŁEGO TO NIE JA (tylko ciężko mi jakoś pojąć, że on inaczej myśli, wygląda, odczuwa niż ja). Ponadto nasza rzeczywistość totalnie nie jest przystosowana do wszelkich dysfunkcji fizycznych – wystarczy spojrzeć na środki komunikacji, na budynki użytku publicznego: hotele, uczelnie, biblioteki, przychodnie, kino, gdzie brak wind, rozkładanych podestów, balustrad, podjazdów, dodatkowych pasów bezpieczeństwa, większej ilości miejsc parkingowych, określonego sprzętu, udogodnień w wyposażeniu oraz osób odpowiednio przygotowanych do kontaktu, pracy z niepełnosprawnymi, a do tego jeszcze trzeba dołożyć całą masę wścibstwa, chamstwa, niepotrzebnego osłupienia, nieżyczliwości, zbytniego dystansu, bezrefleksyjności i głupoty, tak po prostu. Wystarczy się rozejrzeć, przeczytać kilka artykułów, trafić na dany reportaż, podyskutować ze znajomymi lub zupełnie obcymi, a w szczególności popatrzeć na własne ja, bo: nadużywana w debatach tolerancja to w dalszym ciągu puste hasło, mające nas ułudnie popchnąć do przodu i ustawić w szeregu z tymi, którzy faktycznie prezentują wyrozumiałą, pełną empatii postawę – owszem, bardzo byśmy chcieli, w imię przyzwoitej, dumnie brzmiącej postępowości (która nie jest tutaj jednoznaczna z ćpaniem, chlaniem, katowaniem, niechcianą ciąża i przygodnym seksem) – ale niestety mamy zbyt duży problem ze sobą, więc gdzie tu wymagać wczucia się w sytuację innych, czyli nie takich, jak my sami – a przecież MY, my jesteśmy najlepsi, nieprawdaż? Nieprawdaż. Serca mamy najgorsze a to w nich ma się dokonać postęp – jasne, że nie wszyscy, ale zdecydowana większość, bo w innym wypadku świat nie wyglądałby tak, jak wygląda.
Te rozważania nasunęły mi się po obejrzeniu dramatu obyczajowego „Czarny balonik” w rez. Elissy Down. Film przedstawia historię rodziny Mollisonów, w której starszy syn Charlie (Luke Ford) zmaga się z autyzmem, więc tak sobie żyją: oni z Charliem i Charlie obok nich, naprawdę fajnie radząc sobie z trudami codzienności (bo mają własny język, zasady, strukturę postępowań), jednakże jest coś, czego nie są w stanie przezwyciężyć, to społeczne nieokrzesanie, zamierzony dystans, wyśmiewanie, traktowanie z góry, przedrzeźnianie, towarzyszące im w każdym nowym miejscu [ojciec Simon (Erick Thomson) jest wojskowym, stąd nagminne przeprowadzki], ale zbudowali już swój mur, są na te ataki, następstwa odporni. Jednak sytuacja trochę się komplikuje w chwili, kiedy mama Maggie (Toni Collette) ląduje w szpitalu z powodu zagrożonej ciąży, a to właśnie ona jest filarem, to ona powtarza, że dostali Charliego, ponieważ są na tyle silni, by się nim zaopiekować, bo jeśli ktoś nie opiekuje się swoim chorym dzieckiem, to znaczy, że jest słabeuszem. I tym słabeuszem, na pewien czas, okazuje się ich młodszy syn Thomas (Rhys Wakefield), który odczuwa wstyd przed rówieśnikami, gdy jego brat uderza łyżką o chodnik, niemiłosiernie krzycząc, gdy biegnie ulicą w samych majtkach i małpiej czapce, gdy wkrada się do obcych domów w celu skorzystania z toalety, gdy zaciska w zębach tampon, czy macha z, jego zdaniem, kompromitującego wyglądem autobusu, wiozącego Charliego do szkoły – te pojedyncze incydenty krępują, krępacja przechodzi w irytację, potem w nienawiść, ta w złość, nawet w agresję. Te odczucia oraz działania potęguje fakt, że chłopak się zakochał, że koledzy drwią, dokuczają, że on chciałby być poważny, normalny jak pozostali, ale patrzy się na niego przez pryzmat Charliego, toteż cała powaga znika, a na jej stołku zasiada kolejna kompromitacja. Thomas, pod presją kolegów, zawierusza zrozumienie, ale można mu to wybaczyć, bowiem znajduje się w takim wieku, w którym opinia rówieśników, układy z nimi są bardzo ważne – on nie musi mieć tężyzny na miarę osoby dorosłej, choć na jej miarę ma doświadczenie, ale gdy w grę wchodzą emocje, obawa przed odrzuceniem to budzi się coś na kształt sprzeciwu – i tak też się stało; Thomas miał prawo się złamać, bo był sam przeciwko nim wszystkim. Na szczęście Jackie Masters (Gemma Ward) to rozsądna, szlachetna dziewczyna, posiadająca moc za nich dwoje; potrafi odeprzeć uszczypliwe docinki, czym i uświadamia Thomasowi, iż jego brat NIGDY, nigdy się nie zmieni (balonik to marzenie, czarny balonik to albo jego śmierć, albo odznaczanie się w tłumie – marzenie Thomasa o tym, by Charlie był normalny umarło, z kolei sam Charlie zawsze będzie się wyróżniał), jednocześnie pokazuje, że się da, że to nie w nim, tym bardziej nie w Charliem tkwi problem, lecz w ludziach, którzy wprost przepychają się w kolejce do wytykania palcami i publicznego krytykowania, jak tylko zauważą coś, kogoś odcinającego się od nich: łysy, gruby, na wózku, o kulach, bez nogi, z monstrualnym znamieniem, z jednym okiem, z zajęczą wargą, jąkający się, homoseksualny, transseksualny, wytatuowany, wykolczykowany – gorszy? Nie. Po prostu inny, mający do tej inności prawo, bo ona nikomu krzywdy nie czyni, mimo to im krzywdę się zadaje: pokpiwając. Nie tędy droga.
Jeśli zaś chodzi o sam autyzm (nazwa pochodzi od greckiego słowa autos, czyli sam) to jest to bardzo ciężkie schorzenie spowodowane mikrouszkodzeniami mózgu (co skutkuje upośledzeniem mowy oraz wszystkich sfer osobowości), polegające na odizolowaniu człowieka od zewnętrznej rzeczywistości, wręcz przymusowo subiektywnym odczuwaniu wykluczenia – taka osoba ma ograniczoną możliwość wymiany informacji, nie radzi sobie z ich uporządkowaniem, interpretacją, w efekcie przestaje odbierać owe sygnały i zamyka się w swoim bezpiecznym świecie.
W swoim życiu miałam kontakt z ludźmi autystycznymi i pamiętam, że pierwsze co zarejestrowałam to fakt, że oni bezwzględnie nie akceptują zmian; mają jakiś schemat i według niego funkcjonują, a jeśli coś im go zaburzy wpadają w panikę. Podobnie jest z nami; gdy czegoś nie znamy, to się tego boimy, a jak się boimy, to unikamy, ewentualnie tworzymy pancerz ochronny w postaci zbiorowych szykan, bo w grupie siła. I o ile osobom autystycznym należy się zrozumienie, o tyle nam nie, bo mamy umiejętność racjonalnej analizy. Niestety nie posiadamy empatii, na własne życzenie, i to nas gubi – zbyt często.
Film naturalnie polecam, zwłaszcza tym, którzy powinni spojrzeć właśnie na siebie, i to krytycznym okiem.
Bardzo krytycznym.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/96/84/439684/7236072.3.jpg
źródło ilustracji: http://www.cyfraplus.pl/ms_galeria/galeria/33721_2.jpg
źródło ilustracji: http://filmowapasjaniedlawszystkich.blogujaca.pl/files/2013/10/163541.1.jpg
źródło ilustracji: http://cineman.as.e54-po.insyscd.net/vod/photos/XL/CZARNY%20BALONIK/_MG_2472.jpg
źródło ilustracji: http://cdn1.stopklatka.pl/dat/movie/0000000115/0000115551/g-8.jpg