„Spójrz w obłoków różowe w niebie pączkowanie”…, czyli luźne refleksje o (nie)lubianym lecie

Z latem mam podobnie jak ze świętami, bowiem i lubię i nie lubię tej pory roku [czego w zasadzie, tak do końca, nie mogę powiedzieć o pozostałych, w których mimo, że doszukuję się zarówno wad, jak i zalet (z moim charakterem to norma, nawet przeważnie dostrzegam więcej mankamentów), to raczej darzę je sympatią, a nie niechęcią]. Myślę, że ta specyficzna nieprzychylność wiążę się PRZEDE WSZYSTKIM po pierwsze z wiekiem, a po drugie z nadmiernym, katorżniczym upałem, dokładniej: w dzieciństwie czy okresie nastoletnim lato było synonimem wakacji, a więc wyjście z roli ucznia, komfort psychiczny, że nie ciążą nade mną żadne dydaktyczne powinności (nota bene w późniejszym wieku i tak nic z tego nie wynika; albo masz szczęście, albo znajomości, albo pieniądze, ewentualnie każdego po trochu, jeśli nie, to zapomnij – mozolna, sumienna praca, niestety, nie zawsze zostaje wynagrodzona, a wykształcenie nierzadko sprowadza się do szlachetnego papierka bardziej lub mniej miłych wspomnień), długie, nocne spacery, wyjazdy na kolonie, obozy, zamazanie się dobowych kryteriów (brak czasowych granic wytyczonych przez odgórne obowiązki), pełen luz, komfort (choć ja nigdy szczególnie spontaniczna nie byłam, to jednak miałam ten letni luksus: MOGĘ COŚ, lecz NIE MUSZĘ NIC), to był taki rodzaj nagrody, magii, pływający w atmosferze swobody, sympatyczna przerwa przed wkroczeniem w nowy etap, wyższy poziom wtajemniczenia zwany ŻYCIEM, a z tym związana naiwna ciekawość, co więcej wielość atrakcji, zawieranie nowych znajomości, apetyt na przygodę, maksymalne korzystanie z każdej minuty, trochę rozważnego szaleństwa, które jakoś pozwoliły zapomnieć o upałach? przetrwać je? zepchnąć na drugi plan? a może po prostu w tym wieku to tak nie dokuczało? nie wycieńczało? a może temperatury były niższe? Do dzisiaj nie potrafię sobie tego wyjaśnić, ale wiem, że kiedyś ten żar aż tak nie męczył (a zaznaczam, że już od baaardzo dawna ubieram się wyłącznie w czerń). A teraz? Dni wolnych od szkoły nie ma, a skwar pozostał.

Lato lubię za:

  • niebo (o poranku nieskazitelnie błękitne, pociągnięte pędzlem śnieżnobiałych, ulotnych niczym mgła chmur, wieczorem cieniowane różem i fioletem, zaś nocą najczarniejsze z czarnych, usiane mrowiem lśniących srebrem gwiazd)
  • pola przyozdobione snopami słomy (widok jak z pocztówki albo jakiejś książki z pięknymi wiejskimi krajobrazami)
  • burzowe spektakle
  • wypoczynek wśród potężnych gór, do których wędruje się sekretną głębią lasu, otoczonego szybą absolutnej ciszy
  • ciepłą morską pianę wzburzoną krystalicznie letnim spokojem
  • łąki przepełnione czerwonymi makami
  • szum wiatru w zbożu
  • rechot żab taplających się w stawie
  • odgłosy koników polnych
  • pouczające wystawy, muzea, zamki, zabytki – ogólnie punkty, które niby odwiedza się PRZY OKAZJI w trakcie urlopu, a nieplanowanie wychodzi z nich bogatszym o wzrok i wiedzę
  • dźwięk gitary przy ognisku
  • orzeźwiającą lemoniadę (cytrynową lub rabarbarową z listkami świeżej mięty oraz z kostkami lodu)
  • koktajle/sorbety/sałatki/ciasta/musy z sezonowych owoców (truskawki, maliny, morele, jagody, jeżyny, czereśnie, agrest)

Lata nie lubię za:

  • uciążliwy upał, z falującą panoramą, półpłynnym asfaltem, odbierający chęci do wyjścia, wykonania jakiejkolwiek czynności, gestu, którego nie sposób złagodzić NICZYM (gdy mroźno da się ubrać więcej swetrów, gdy spiekota bardziej niż do naga człowiek się nie rozbierze)
  • zaduch (brak podmuchu, „suche” powietrze dosłownie stojące w miejscu)
  • oślepiające słońce i chowające się przed nim za okularami oczy (nie znoszę okularów przeciwsłonecznych; lubię patrzeć ludziom w oczy)
  • spoceni w komunikacji miejskiej ludzie (wiem, wiem, że nie zawsze sposób się odświeżyć, że niczyja wina jak i kiedy się kto spoci, ale nie jest to przyjemne, i tyle)
  • roztopione lody
  • błyskawicznie nagrzewające się napoje
  • swąd, dym krwawych grillowych przysmaków i ryb smażonych na starym oleju
  • wstrętne, nierzadko jadowite robactwo/owady, uprzykrzające codzienność (komary, muszki owocówki, stonki ziemniaczane, pszczoły, szerszenie, osy, kleszcze, meszki, gzy)
  • bolesne, swędzące ukąszenia (w moim przypadku również niebezpieczne)
  • więcej odurzonych alkoholem osób wylęgających się na zewnątrz
  • pijacki śpiew zakłócający zjawiskowe, spokojne noce
  • hałaśliwe disco-polo (jestem tolerancyjna dla rozmaitej muzyki, ale niech każdy słucha we własnym gronie, zaciszu, niekoniecznie dzieląc się tym z innymi, a latem jakieś szaleństwo owych rytmów świat ogarnia: z okna, telefonu, mijającego samochodu, rankiem, nocą…)
  • dym papierosowy, potęgujący duchotę
  • specyficzna woń balsamów/olejków/kremów do opalania
  • odór sprayów chroniących przed insektami
  • zapchane miejscowości turystyczne
  • biwakowy gwar (w ogóle hałas; lato to chyba najbardziej wrzaskliwa pora roku)
  • rozkładające się, zgiełkliwe wesołe miasteczka, śmierdzące mdłą watą cukrową i słonym popcornem
  • zabrudzoną przez człowieka przyrodę
  • budzące się do życia REMONTY, zwłaszcza na blokowiskach, co wiąże się z trzaskaniem od samego rana, wulgaryzmami sypanymi z rusztowań, pyłem, zaglądaniem w okno pozaklejane grubymi foliami
  • rumor kosiarki
  • szał ulicznych ciał (chyba nie muszę wyjaśniać?)
  • brak wakacyjnego umiaru (co wiąże się zarówno z jedzeniem, jak i zachowaniem: jakaś nadmierna beztroska się włącza)

Bilans „za” i „przeciw” wydaje się być oczywisty: LATO JEST FAJNE, ALE JA ZA NIM NIE PRZEPADAM – stanowczo wolę wiosnę, a w jesień i zimę wpisuję się charakterem… 😉

Trochę lata na fotografii (tego przyjemnego 🙂 ):

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Życie i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *