Wspomnienia przy kawie: książki mojego dzieciństwa

Jesienne cappuccino, z mlecznym sercem i klonowym syropem, zamknięte oczy, ten specyficzny wir w żołądku, nęcącym chłodem ogarniający ducha i… niezdarnie poprowadzona kreska, w pozycji poważnie przykurczonej, obgryzionym ołówkiem, na postrzępionym świstku kraciastej kartki, w biegu ułożonej na podłodze. Szybko zanotować, notując utrwalić i ruszyć po więcej, by przypadkiem nie ominęło, by nie spóźnić się na ukradkowe (choć utrudnione; przez skromny jak na 4latkę przystało wzrost – ale spokojnie, można stać na palcach) zerknięcia przez braterskie ramię, sterujące długopisem na kształt alfabetu, pozwalającego przekroczyć pierwszy i najważniejszy stopień wtajemniczenia literackiego – literki: insygnia czytelnictwa. I tak mieć swoje właśnie, mocno ściskając w garści umysłu, by przełożyć na język elementarza, a tam o tym, że ALA MA KOTA, TA LALA TO LOLA, TO JEST KLASA, CELA I LUCEK IDĄ DO APTEKI, JANEK MA ŁADNE PUDEŁKO, BOSO BOLEK, MAMA, TATO, BOSO BOBIK, BO TO LATO. BOSO MAMA, BOSO TATA I MOTYLEK BOSO LATA, KTO TU STOI KOŁO OKNA HALINKI? TO STEFEK LEPI TU BAŁWANKA, jednakże tego ciągle mało, za mało (do dnia dzisiejszego nie potrafię wyznaczyć chwili, kiedy posiadłam tę umiejętność, bo ja jakby od razu to chłonęłam: zobaczyłam i już, moje jest – nie pamiętam również, bym kiedykolwiek nie umiała czytać), więc wszystkie szyldy sklepowe, menu w przydrożnych budkach, Gazeta Wyborcza, nierozmyślne woluminy z kompletnie abstrakcyjną treścią, byle tylko czytać, w światy inne przy pomocy opatrzonych magicznymi ilustracjami Baśni braci Grimm (O wilku i siedmiu koźlątkach, Roszpunka, Jaś i Małgosia, Kopciuszek, Pani Zima, Czerwony Kapturek, Królewna Śnieżka, Trzy małe świnki górowały) i Hansa Christiana Andersena (z Królową Śniegu, Dziewczynką z zapałkami, Księżniczką na ziarnku grochu, Nowymi szatami cesarza, Brzydkim kaczątkiem, Świniopasem, Dziewczyną, która podeptała chleb, Zupą z kołka od kiełbasy na czele) wstępować, wiersze Brzechwy przyswajać, ciesząc się skrycie współbrzmieniem wyrazów oraz rymami, bo MOŻE PAN SIĘ O MNIE OPRZE, PAN TAK WIĘDNIE, PANIE KOPRZE, NAD RZECZKĄ OPODAL KRZACZKA MIESZKAŁA KACZKA-DZIWACZKA, WY NIE WIECIE, A JA WIEM, JAK ROZMAWIAĆ TRZEBA Z PSEM, NA BRZEGU BŁĘKITNEJ RZECZKI MIESZKAJĄ MAŁE SMUTECZKI, PROSZĘ PANA, PEWNA KWOKA TRAKTOWAŁA ŚWIAT Z WYSOKA, Z KĄPIELI KAŻDY KORZYSTA, A MUCHA CHCIAŁA BYĆ CZYSTA, NA ULICY TRYBUNALSKIEJ MIESZKA SOBIE STAŚ PYTALSKI, SAMOCHWAŁA W KĄCIE STAŁA I WCIĄŻ TAK OPOWIADAŁA, NA TAPCZANIE SIEDZI LEŃ, NIC NIE ROBI CAŁY DZIEŃ, POSŁAŁ KOZIOŁ KOZIOŁECZKA PO BUŁECZKI DO MIASTECZKA, wszakże ileż można tak szczątkowo i przypadkiem, więc Drodzy Rodzice: tam, na ostatnim regaliku, w sklepie spożywczym nieopodal przychodni, tuż pod kolorową prasą o publicznych sensacjach i bzdurach, są pięknie opatrzone książeczki, maleńkie – bajki Walta Disneya, przy których przykucam za każdym razem, gdy stoicie w ciągnącej się wiekami kolejce (bo znowu do lekarza, bo obniżona odporność, zapalenie oskrzeli razy tysiąc), przeglądając i marząc jak rozsiadam się z nią w pokoju i wstępuję w ten obszar, w te krainy, wśród bohaterów dobrych oraz złych, zaczarowane przedmioty i balowe suknie, ale Wy rozumiecie, mam to szczęście, bo widzicie przecież, że mnie to absorbuje niesamowicie, że staję się nieobecna tu, stąd na biurku, półkach, w szafkach piętrzą się stosy dawno przeczytanych oraz oczekujących – jest cudnie. I nadchodzi taki dzień fascynujący, kiedy poznaję bibliotekę, a tam, o Panie, jedna przy drugiej, kieszonkowce i tomiska, czytadeł co niemiara, które przynoszą mi miłe kobiety, bym mogła wybrać, a że za każdym razem zagarniam maksymalną ilość, i to na karty całej rodziny, to zaczynam być wpuszczana, by pochodzić między księgozbiorami, samodzielnie upolować, wybrać i oddawać się pasji, już zawsze.

I są takie dzieła, które z rozrzewnieniem wspominam, na myśl o nich ciepło rozlewa się w klatce piersiowej, bo pamiętam poszczególne fragmenty, obrazy, zdania, słowa, dialogi, które wywarły na mnie ogromne wrażenie, mianowicie:

Bracia Lwie serce (Astrid Lindgren)

Nie kończąca się historia (Michael Ende)

Momo (Michael Ende)

Dzieci z Bullerbyn (Astrid Lindgren)

Alicja w krainie czarów (Charles Lutwidge Dodgson – Lewis Carroll)

Mały Książę (Antoine de Saint-Exupery)

Janko Muzykant (Henryk Sienkiewicz)

Lassie wróć! (Eric Knight)

Pippi Pończoszanka (Astrid Lindgren)

Pinokio (Carlo Collodi)

Plastusiowy pamiętnik (Maria Kownacka)

O psie, który jeździł koleją (Roman Pisarski)

Tajemniczy ogród (Frances Hodgson Burnett)

Przygody Tomka Sawyera (Mark Twain)

Ten obcy (Irena Jurgielewiczowa)

Chłopcy z placu broni (Ferenc Molnar)

Kamienie na szaniec (Aleksander Kamiński)

Oczywiście wcześniej był okres Martynki (Gilbert Delanhaye, Marcel Marlier), Pollyanny (Eleanor H. Porter), Bułeczki (Jadwiga Korczakowska), Lotty (Astrid Lindgren), Małej Księżniczki (Janet Allison Brown), Mikołajka (Rene Goscinny), Kubusia Puchatka (Alan Alexander Milne), później przyszedł czas na Jezioro osobliwości (Krystyna Siesicka), Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz (gdzie królował Kwiat kalafiora), Oskara i Panią Różę (Eric Emmanuel-Schmitt), i wiele, wiele innych, przeplatanych poezją (bodajże zaczęłam od Tuwima, Konopnickiej, Krasickiego, Mickiewicza, Jachowicza, Czechowicza, wspomnianego wcześniej Brzechwy) oraz prozą, pozwalających, szczebelek po szczebelku, własnym tempem, w tylko mi odpowiadającym kierunku, wspiąć się na utwardzony czytelniczo poziom, uprawniający i zachęcający do sięgania po coraz cięższe, nierzadko kryminalne, awangardowe, osnute mrokiem, grozą, zagłębiające w psychikę bohaterów pozycje, toteż dzięki temu jestem tu gdzie jestem 😉

Naturalnie powyższe to zaledwie garstka, bowiem nie sposób wymienić tego, co do tej pory przeczytałam i co w danym momencie silnie mną wstrząsnęło, wszak zależało od nastroju, miejsca, czasu, wieku, sytuacji, osobistych przeżyć, rozważań, pragnień, zdobytej wiedzy o ludziach i o sobie samej (prawdopodobnie wielu już nawet nie pamiętam, bo trafiałam na nie przygodnie, te zaś są pierwszym i znaczącym elementem układanki; od nich wszystko się zaczęło).

Nie ukrywam, że bardzo żałuję, iż nie dotarłam do tych (nikt mi nawet o nich nie napomknął): Pokój pełen liści (Joan Aiken), Najbłękitniejsze oczy (Artur Daniel Liskowacki), Babcia na jabłoni (Mira Lobe), Jak na huśtawce (Leonid Siergiejew), Senne widziadła (Kath Walker), Dom pod kasztanami (Helena Bechlerowa) oraz Zapałka na zakręcie (Krystyna Siesicka) – ale obiecuję, że nadrobię, zresztą: ta ostatnia pocztą już zmierza 😉

Nie było też tak, że trafiałam wyłącznie na coś fajnego, bo szczerze nie znosiłam tych oto: Cykl o Panu Samochodziku (Zbigniew Nienacki), Karolcia Mari Kruger (w głównej mierze), Oto jest Kasia (Mira Jaworczakowa), Awantura o Basię (Kornel Makuszyński), Król Maciuś Pierwszy (Janusz Korczak), W pustyni i w puszczy (Henryk Sienkiewicz), no i niezbyt przepadałam za Doktorem Dolittle (Hugh Lofting), Akademią Pana Kleksa (Jan Brzechwa) i Anią z Zielonego Wzgórza autorstwa Lucy Maud Montgomery (choć filmy lubiłam) – jakoś nie miały tego czegoś, co odurzyłoby moją duszę (a może przeczytałam je w złym momencie?), podczas gdy wyżej wymienione połknęłam chyba z milion razy.

 

 

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Życie i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *