Spienione morze chmur miota nadniebnymi syrenami, które jednocześnie w strachu i amoku gubią migoczące łuski ze swoich ogonów, wplatając je wśród gęste strugi szafirowego deszczu (to to wrażenie barwnych błysków widziane między drobnymi kroplami).
Rozbrzmiewa burza nad odległymi wierzchołkami łagodnych gór niczym pochrząkiwania usadowionego w bujanym fotelu, z kraciastym kocem na kolanach, starszego pana, któremu zaschło w gardle od opowiadania ciekawych, nieznanych nikomu historii i magicznych legend.
Świat pochował motyle i stracił swoje poranne kolory, bo przypomina teraz czarno-białe zdjęcie zalane bezcukrową herbatą.
A cały ten obłąkany pięknem koncert trwał zaledwie chwilę, ale wystarczył, by wszczepić w Duszę tęskne odczucie.
Zabieram psy i przekręcam dwukrotnie klucz starego zamka.
Wkraczam do rozświetlonego słońcem letniego królestwa, gdzie zielone trawiaste dywany tłumią wszelakie dźwięki. Po lewej mam szałwię i ostrożeń, a nad głową korale jarzębiny. Trwam w rozpuście emocji i ciepłym błękicie rozmarzenia. Mam rozszalałą wyobraźnię.
Przeczytałam kolejną po „Portrecie Doriana Graya” książkę kontrowersyjnego literata, skandalisty, „krańcowego estety”, posiadającego własny mit Oscara Wilde’a – tym razem „zakazaną”, zbyt śmiałą, a chodzi o dzieło „Teleny”, czyli anonimową powieść o znacznym ładunku erotycznym, tyle że jest to ładunek homoseksualny i to bodaj szokuje, choć nie powinno, ponieważ homoseksualizm nie był w tamtym okresie jakimś niepospolitym tematem w pisarstwie – tym bardziej nie powinien być teraz, no ale…
Do dnia dzisiejszego trwa dyskusja nad tym, czy książka w ogóle wyszła spod pióra Wilde’a (wskazuje na to zmysłowy, elegancki, pełen ładunku dramatycznego i drobiazgowości styl, obecność epigramów i aforyzmów, pojawiających się w jego innych tekstach, odniesienia do jego biografii, poruszanie ulubionych tematów, pouczenia moralne), czy był on tylko jednym z autorów tego dzieła (z kolei o tym świadczy to, że strukturalnie książka jest chaotyczna, wyjątki, fragmenty akcji, niewiele mają do czynienia ze strukturą powieści, punkt kulminacyjny jest zaskakującą kombinacją tematów, osiągniętą poprzez narracyjną logikę i nieuchronność, które zawodzą przy podstawowej epizodycznej strukturze, ostatni rozdział pozostawia wiele luźnych dygresji, niektóre epizody są pozbawione związku, zróżnicowana jakość – od napuszenia do udanej zmysłowości, a poszczególne edycje zawierają parę drobnych niekonsekwencji: dowolna interpunkcja, różna pisownia, sprzeczność punktów widzenia, luki i wstawki prowadzące do przeoczenia tematu).
Akcja rozgrywa się w latach 70-tych XIX wieku, w wersji angielskiej jest umieszczona w Paryżu, a w paryskiej w Londynie.
To historia miłości dwóch młodych mężczyzn: Kamila Des Grieux’a i René Teleny’ego, opowiedziana przez tego pierwszego bliżej nieokreślonemu narratorowi, która rozpoczyna się w teatrze, na koncercie dla celów dobroczynnych – udaje się tam wraz z będącą protektorką imprezy matką, gdzie Teleny gra na fortepianie lekką, uroczą i prostą melodyjkę niczym upudrowana dama w sukni z żółtego jedwabiu, flirtująca zza wachlarza, a potem dziką, mistyczną, pełną żaru i pasji węgierską rapsodię, rozniecając u Kamila zmysłowe doznanie, wywołane myślą, że dotyka jego skóry – to tak bardzo podniecało system nerwowy, że intensywność owej niedorzecznej przyjemności zrazu wywoływało miłe otępienie na całym ciele, które potem, jako że nie ustępowało, przemieniało się w tępy ból.
Czar urody pianisty, który był dość wysokim, szczupłym młodzieńcem w wieku około 24 lat. Jego krótkie i falujące włosy – w stylu, który wylansował ten aktor Bressan – miały popielaty odcień (…) jasność jego włosów mocno kontrastowała z ciemnymi brwiami i krótkim wąsikiem. Cera posiadała ową ciepłą, zdrową bladość, która jest charakterystyczna dla artystów w okresie ich młodości. Oczy miał granatowe, choć powszechnie uważano, że były czarne. Aczkolwiek zdawały się zawsze spoglądać ufnie i pogodnie, wnikliwy obserwator potrafiłby dojrzeć w nich wyraz głębokiej powagi i lęku, jak gdyby dostrzegały jakąś przerażającą, mglistą wizję (…) nie miał wzroku, który można by nazwać hipnotyzującym. Jego spojrzenia były o wiele bardziej marzycielskie niż świdrujące (…) Nie miał ponurego czy chmurnego usposobienia – był tylko bardzo przesądny (…) był nadzwyczaj ładny, i to w pewien osobliwy sposób, inaczej niż uderzająco przystojny. Ponadto jego styl ubierania się, aczkolwiek zawsze nienaganny, był odrobinę ekscentryczny (…) Jak na mężczyznę miał skończenie piękne dłonie, raczej duże niż drobne, mocne, a mimo to delikatne, z długimi szczupłymi palcami, tak że jego uścisk był pewny i silny zarazem staje się nie do przezwyciężenia, gdy tamten rzuca mu przeciągłe, senne spojrzenia; ogarnia go uczucie jakby z oberwanej chmury sypały się rubiny oraz szmaragdy.
Wsłuchując się w błogą, acz rozgorączkowaną melodię, młodzieńca nawiedzają wizje, które zresztą pojawiają się jeszcze kilkukrotnie i w rezultacie okazują się prorocze (od początku łączy ich również coś na zasadzie telepatii – „nić sekretnego przywiązania”), z kolei po wycieńczającym i wprowadzającym w trans występie poznają się w zielonym salonie, a moc wzroku przyciąga ich do siebie, dlatego też udają się na wspólny spacer, na którym Teleny wręcza Kamilowi bukiet białych heliotropów, by zawsze o nim pamiętał i śnił.
Po rozstaniu Kamila dręczy chorobliwy stan, objawiający się niepewnością, niepokojem, czymś podobnym do tęsknoty za ojczyzną, lecz z niesprecyzowanymi pożądliwościami, poczuciem ogromnej samotności, opuszczenia, niemalże ograbienia – miał za złe muzykowi, że go tak omamił, co skutkowało pogardzaniem sobą, swoją błazenadą (był zbity z tropu i zastraszony) i doznawaniem odrazy do całego rodu niewieściego, co powodowało ogromne wyrzuty sumienia (uznawał, iż jego uczucia są wynaturzeniem oraz grzechem): chciał o nim zapomnieć, wyjechać z miasta, nawet rzucić się w ramiona 16-letniej pokojówki, wmawiał sobie obojętność, jednocześnie śledząc tamtego.
Podczas jednej z takich przechadzek zrozpaczony Kamil postanawia rzucić się w odmęty lodowatej, szemrzącej rzeki, wtem pojawia się Teleny, chwyta go w ramiona, wsadza do dorożki i wiedzie do swojej rezydencji – tam przeżywają pierwszą, porywającą, namiętną noc, co wypełnia ich szczęściem i kojącą ufnością – odtąd stają się nierozłączni.
Jednakże po pewnym czasie Teleny’emu coś zaczyna leżeć na sercu, sprawia wrażenie odległego, zaczyna napomykać o przeznaczeniu i losie, o natychmiastowym wyjeździe do Hiszpanii lub Włoch; prawda okazuje się okrutna, bowiem poprzez nadmierną rozrzutność narobił sobie długów, w efekcie nachodzą go wierzyciele, a ten, chcąc się z nich wyplątać, zaczyna potajemnie sypiać z matką Kamila, która obiecała je spłacić (to kobieta w wieku 37-38 lat, niesamowicie atrakcyjna, ale lekko się prowadząca – choć trudno zaliczyć ją do bardzo młodych, to wcale nie była przez to mniej godna podziwu. Jej uroda posiadała urok rozkwitłej róży, a rozkosz, którą potrafiła rozdzielać, przypominała cudowną woń rozsiewaną przez ten czerwony kwiat w najpełniejszym rozkwicie, ową błogość, którą pasące się miodem pszczoły wiedzie na zatracenie. Ciało Afrodyty było stworzone, by obdzielić rozkoszą nie tylko jednego mężczyznę, jako że stworzona była przez przyrodę na kapłankę Wenus; co zresztą prawdopodobnie doprowadziło jej dużo starszego małżonka do śmierci w obłąkaniu). Kierowany dziwnym przeczuciem Kamil, mimo zapewnień kochanka o wyjeździe na koncert, udaje się nocą do jego domu, a tam zastaje go z własną matką – zazdrość zamienia się w udrękę, czuje się wyklęty jak Kain albo jak Wieczny Wędrowiec, aczkolwiek bezgraniczne uczucie popycha go do ponownych odwiedzin u Teleny’ego, którego zastaje na wpół wyciągniętego na niedźwiedziej skórze ze sztyletem wbitym w pierś – popełnił samobójstwo.
„Teleny” to krótka powieść (158 stron – Wydawnictwo Softpress), ale wręcz buzująca od konwulsji, dreszczy emocji, oślepiających błyskawic, wewnętrznego ognia, drżeń, dygotów, pieszczot, łaknących warg, postrzępionych nerwów, zatopionych zmysłów, gwałtownych spazmów, pojękiwań, fali rozkoszy, paroksyzmów erotycznego szaleństwa, obłąkańczego delirium i rozszerzonych oczu, wszakże można tu znaleźć również klasyczne aluzje, porównania z Biblią, sporo cytatów z innych dzieł, szeroki kontekst historyczny oraz kulturalny.
To historia karmiąca wyobraźnię, jednak wyłącznie osób otwartych na tego typu tematykę – wyzbyci tolerancji kompletnie nie powinni po nią sięgać, bo pewnie się zirytują i otrząsną z obrzydzenia (no chyba, że sami się zdziwią, że te opisy podziałają na nich pobudzająco; w co szczerze wątpię).
Są tu ponoć najpopularniejsze i najlepiej napisane sceny erotyczne we współczesnej literaturze gejowskiej.
Jest pierwszą nowoczesną powieścią gejowską i zasługuje, by być traktowaną jako pozycja klasyczna.
Mnie się ta książka podobała, zwłaszcza dlatego, że jest to wielce zadziwiająca opowieść o namiętności; przy opisie scen, przekraczających najdziksze wyuzdanie, kulturalny styl autora dodaje narracji jeszcze więcej pikanterii (…) to doskonała afirmacja fizycznej miłości mężczyzny z mężczyzną.
Mimo wszystko scena z butelką ( rozdrażniła mnie wynikająca z lubieżności głupota: wepchnięcie butelki w odbyt dla chwili upojenia, co kończy się śmiercią, bo ona w ostateczności pęka; już te orgie u Briancourta mnie kompletnie nie ruszyły, a ten jeden urywek zwyczajnie… zabił) i pobyt w burdelu (tutaj ohydny opis prostytutek) nie tyle mnie zszokowały, co odstręczyły.
*cytaty pochodzą z przedmowy, którą napisał John McRae
W każdym artyście tkwi w znacznym stopniu szaleniec.
Fizjolodzy twierdzą, że człowiek zmienia się co siedem lat, lecz ludzkie pasje zostają ciągle te same. Można je dławić, ale nadal skrycie wzbierają w piersiach i jeśli nie znajdą ujścia, charakter z pewnością nie ulegnie poprawie. Człowiek coś tylko przed sobą udaje i oszukuje innych, zachowując się nienaturalnie.
Opłaci się żyć tylko tak długo, póki życie sprawia przyjemność.
Cnota to słodki smak brzoskwini, a grzech to kropelka kwasu pruskiego w pestce, przydającego cudownego aromatu. Życie pozbawione obu tych rzeczy przestaje mieć sens.
Pocałunek jest czymś więcej niż pierwszym zmysłowym kontaktem dwóch ciał – to oddech dwóch zakochanych dusz. Ale morderczy pocałunek, przeciwko któremu człowiek się wzbrania i walczy, po długim okresie tęsknoty, jest czymś więcej. W swej dojrzałej słodyczy smakuje jak zakazany owoc, jest żarzącym się węglem na wargach, cierniem, który wpija się głęboko, a krew zamienia na stopiony ołów czy wrzącą rtęć.
Przysięga to obietnica warg, którą można złamać i która faktycznie często jest łamana.
Wdzięczność jest bowiem niesamowitym balastem naszej natury.
Współczucie nie jest jednak żadną miłością, podobnie jak sympatia nie zastąpi zmysłowego pożądania.
Nic bowiem nie czyni ludzi tak przesądnymi, jak występek. Albo ignorancja. Ach, to już zupełnie inna odmiana przesądu.
Nigdy nie powinieneś popadać w przesadę i sądzić ludzi, zanim ich dobrze poznasz.
Nawet jeśli społeczeństwo nie wymaga od kogoś, żeby był dogłębnie dobrym człowiekiem, to przynajmniej każe udawać moralność, a przede wszystkim unikać skandali.
Niezwykle podoba mi się zawarta tu charakterystyka ludzkich dłoni:
Ręce wielu ludzi posiadają jakby własną temperaturę. Jedne w środku zimy są ciepłe i rozpalone, drugie zaś zimne i lodowate podczas największych upałów. Niektóre są suche i wychudzone, inne stale wilgotne, klejące się i oślizgłe. Bywają dłonie mięsiste, pulchne, muskularne albo i chude, kościste, szkieletowate. Ich uścisk bywa czasami mocny jak chwyt imadła, czasami zwiotczały jak szmata. Istnieje ponadto sztuczny wytwór naszej współczesnej cywilizacji, deformacja w rodzaju stopy Chinki, dłoń za dnia stale wtłoczona w rękawiczkę, nocą często natarta balsamem i wypielęgnowana przez manicurzystę, biała jak śnieg, o ile nie chłodna jak lód. Mała, próżniacka rączka, która z pewnością wzdrygnęłaby się przed dotykiem stwardniałej, chudej, ogorzałej i zabrudzonej ręki robotnika, która pod wpływem ciężkiej, ustawicznej pracy staje się nieomal łapą. Niektóre ręce są powściągliwe, inne obmacują cię bezwstydnie. Uścisk niektórych jest obłudny i stale próbuje coś udawać. Istnieje też aksamitna, namaszczona, księżowska, dłoń oszusta, otwarta rozrzutnika, zaciśnięta w pięść lichwiarza. Jest też magnetyczna dłoń, której tajemnicze powinowactwo oddziałuje na ciebie, a sam jej dotyk podnieca twój system nerwowy i napełnia cię rozkoszą.