Lubię biel i nie lubię bieli, bo albo kłamie złudną niewinnością albo wyraża się zbyt dosłownie, ukazuje najmniejszą skazę.
Lubię…
białe konwalie, hortensje, magnolie, przemienione z mniszków puchate dmuchawce, kwiaty czereśni i lilii, biały rumianek
białe koty, kozy, owce, łabędzie, mewy, króliki, motyle, sowy, foki, niedźwiedzie i wilki polarne
białe poranki identyfikujące się jasnymi promieniami chłodnego słońca
przysłaniającą świat i unoszącą nad jeziorami mgłę
śnieg (otulający wierzchołki gór, ubierający drzewa, gęsto sypiący, również nagie, rozległe, ośnieżone przestrzenie)
te watowe-znikome i zwarte-falbaniaste chmury
pianę na wzburzonym morzu albo wodospadzie
i piankę na kawie
białe żagle (nie napompowane przez wiatr, lecz gładko ułożone spokojnym rejsem)
białą poświatę księżyca na czarniuteńkim, pozbawionym gwiazd niebie
białe lody, pralinki i koktajle, bo smakują wanilią, kokosem lub migdałem
białą herbatę (jaśmin, róża, poziomka, mandarynka, figa, lawenda, melon)
białe, półsłodkie wino w oszronionym kieliszku
białą, lalkową karnację
białe, przepełnione smutkiem, brzydotą, trwogą, absurdem, nostalgią, niepewnością, dysonansami, mrokiem oraz tajemnicą wiersze
białe figury i rzeźby
Nie lubię…
białej farby
tkanin (zarówno w ubiorze, jak i w firanach, serwetach, narzutach, kocach, pościeli)
pomieszczeń (ściany, korytarze, podłogi)
dodatków/przedmiotów (chodzi o meble, sprzęty, lampy, wszelkie drobiazgi do ogrodu tudzież mieszkania, jak i buty, torebki czy biżuterię)
białych sukni ślubnych i welonów
pojazdów
bitej śmietany
białych kremów i balsamów (chyba, że są przełamane jakimiś zapachowymi barwnymi lub świetlistymi drobinkami)
cebuli, czosnku, kapusty, grochu, kalafiora
porcelany (a jeśli już jest biała, to musi mieć jakieś elementy ozdobne)
zawodów wymagających białego kitla w połączeniu z tym specyficznym swądem, który zespaja się ze strachem i cierpieniem (chirurg, stomatolog, aptekarz, i w ogóle każdy lekarz; nielubienie nie obejmuje laborantów i kucharzy, choć biel w kuchni jest dla mnie nonsensem)
kartek, bo kojarzą mi się z pustką, brakiem historii, doświadczenia, ale też z daniem komuś czystej karty (nie można podarować czystej karty, ponieważ zranione serce nie zapomina; nie sposób wymazać – są tacy, którzy starają się wybaczyć, ale w pamięci nadal będzie tkwiło i budziło co raz)
Ja tak dzisiaj o bieli, bo jestem po lekturze thrillera „Bielszy odcień śmierci” autorstwa Bernarda Miniera – jest to kolejna po „Paskudnej historii” (słów kilka TUTAJ) książka tego pisarza, po którą sięgnęłam, i kolejna, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto sięgać po następne – świetna!
Na początku każdej zimy i tuż przed roztopami, w skrytej pośród Pirenejów dolinie Saint-Martin, robotnicy jadą kolejką linową do położonej w sercu góry nastawni, by zakonserwować wiekową maszynerię elektrowni wodnej Arruns, jednak tym razem zamiast zatrważającego opustoszeniem białego bezkresu ich oczom ukazuje się rozwieszone na ramownicy ciało konia z odciętą głową i płatami skóry zdartymi tak, jakby imitowały skrzydła – obraz ten przywodzi na myśl inscenizację, której autorem musi być jakiś szaleniec.
Sprawą, na prośbę prokurator Catherine d’Humières, zajmuje się z ramienia policji komendant Martin Servaz, natomiast z ramienia żandarmerii kapitan Irène Ziegler; każde z nich jest zupełnie inne, bo mężczyzna jest 40-letnim rozwodnikiem, przeciwnikiem nowoczesnych gadżetów, mody, Internetu i nadmiernego rozwoju technologii, odmawiający ślepego stosowania się do zaleceń ministerstwa, dosyć nieporadny fizycznie, mający lęk wysokości i lęk przed nadmierną prędkością, nie potrafiący celnie strzelać z broni palnej, na co dzień sypiący łacińskimi cytatami, rozmiłowany w literaturze klasycznej oraz muzyce Mahlera, zaś ona to piekielnie seksowna homoseksualna kobieta, bardzo wysportowana, odważna, bo nie obawia się ani szybkiej jazdy motocyklem, ani śnieżnym skuterem, ani też pilotowania helikoptera, jednak razem tworzą zaskakująco zgrany duet, ponieważ oboje działają instynktownie, ale ich obserwacje i wynikające z nich spostrzeżenia są trafne, do tego są wnikliwi, niezłomni oraz ambitni, więc za wszelką cenę postanawiają doprowadzić śledztwo do końca, zwłaszcza, że okazuje się, iż zwierzę to czystej krwi gniady yearling, należący do jednego z najbogatszych ludzi, Èrica Lombarda, wywodzącego z dynastii finansistów, potentantów przemysłowych i przedsiębiorców od lat rządzących tą częścią Pirenejów, departamentem, a nawet całym regionem.
Akcja nabiera rozpędu, gdy zostaje dokonane drugie morderstwo: rysownik komiksów znajduje nieopodal huczącego wodospadu wiszące na metalowej platformie, owinięte taśmą, nagie, zmasakrowane, pozbawione serdecznego palca u prawej ręki ciało aptekarza Grimma, odziane w czarną pelerynę z kapturem i charakterystyczne wysokie buty, a potem przychodzi czas na spanikowanego Perraulta, który to z jakiegoś powodu przewidział własną śmierć (on z kolei został powieszony na wagoniku kolejki liniowej).
Wszystko wygląda jak naznaczona symboliką zemsta, tylko za co?
Dochodzenie komplikuje fakt, że na miejscu zbrodni wykryto DNA słynnego szwajcarskiego seryjnego mordercy Juliana Hirtmanna (to straszny zboczony psychopata, społeczny drapieżca, niezwykle inteligentny i przerażający), który w chwili aresztowania pełnił funkcję prokuratora w sądzie w Genewie, ale obecnie siedzi zamknięty w ściśle strzeżonym zakładzie psychiatrycznym dla największych przestępców, którzy są potworniejsi od najbardziej makabrycznych kreatur (…) to nemezis (…) kara za to, że zabiliśmy Boga i stworzyliśmy społeczeństwa, w których zło uznaje się za normę, a chodzi o Instytut Wargniera, w którym dyrektorem został ekscentryczny doktor Francis Xavier z Montrealu (był jeszcze młodym, niewysokim, bardzo zadbanym mężczyzną z pofarbowanymi włosami, w krawacie z obfitymi motywami roślinnymi widocznym spod białego kitla oraz w ekstrawaganckich czerwonych okularach), jednak wydaje się, że władzę sprawuje tutaj naczelna pielęgniarka Èlisabeth Ferney (duża kobieta około czterdziestki o twarzy nieco surowej, ale nie nieprzyjemnej. Kasztanowe włosy, wyniosła mina, spojrzenie proste, ale defensywne (…) wyglądała na osobę ostrą i pewną siebie).
Do tego właśnie zakładu przybywa ciekawska absolwentka psychologii Diane Berg, której wątek zręcznie przeplata się z prowadzonym śledztwem.
Poza tymi dwiema głównymi kwestiami jest też parę pobocznych, jak choćby przypuszczalne problemy 17-letniej Margot, córki samego komendanta, którą na jego prośbę śledzi pomocnik Vincent Èsperandieu, czy proces młodziaka Clèmenta, który zabił bezdomnego.
A co się kiedyś stało za murami zamkniętego ośrodka kolonijnego „Les Isards”?
Jakie makabryczne fakty znajdowały się w dzienniku Alice, która będąc młodą dziewczyną popełniła samobójstwo?
O co w ogóle chodzi z falą samobójstw nastolatków?
Kim jest Maud?
Na czym polegał okrutny pakt?
Do czego służyła chatka w dolinie Sospel i kto się tam spotykał?
Co oznaczają litery „CS” wyryte na sygnetach?
Do czego zdolny jest emerytowany sędzia Gabriel Saint-Cyr?
Jak do całości ma się gambit?
I o co właściwie chodzi z tą bielą?
Dowie się tylko ten, kto sięgnie po tę książkę 😉
„Bielszy odcień śmierci” pociąga smętnym klimatem, duszną atmosferą ustronnych, wąskich, zalesionych dolin, liści, mchu, igliwia, cierni, porośniętych drzewami zaokrąglonych pagórków, postrzępionych szczytów, potoków, żelaznych mostków, źródeł, strumieni, mgły, pól firnowych, lodowych ścian, bo miejsce, w którym toczy się historia to kamienna samotnia, świetliste, białe pustkowie (…), gdzie sypiący śnieg tworzy dystans, zaciera szczegóły, a nawet najokrutniejsze morderstwo staje się czymś małym i śmiesznym w porównaniu z odwieczną potęgą gór (…), bo ta dolina lubi mrok, tajemnicę; nie znosi wszystkich przybyszów z zewnątrz. Autor zadbał o przepiękne i szczegółowe opisy przyrody, również zamkniętych pomieszczeń oraz drobiazgowy opis działań policji, żandarmerii i policyjnych techników. Bohaterowie są precyzyjnie nakreśleni (nie tylko wygląd zewnętrzny, charakter, zainteresowania, ale i podejrzenia, wnioski, sposób działania, myśli i emocje) i mocno zaangażowani w to, co robią. Intryga genialna. Napięcie stopniowo wzrasta. Wiele zwrotów akcji. Ciekawe dialogi. Moralizatorskie wstawki. Szokujące zakończenie. I nawet nie wiadomo kiedy przed oczami przemija te 510 stron (Wydawnictwo Rebis).
Jedyne co mi nie odpowiada to nadużywanie słowa: „złowieszczy”.
Polecam.
Na początku biel była kolorem śmierci i żałoby (…) Na Wschodzie nadal tak jest. Tak jak czerń, biel jest barwą achromatyczną. To także kolor związany rytmami przejścia.
Ludzie są jak góry lodowe (…) Pod powierzchnią kryje się cała masa niedopowiedzeń, cierpienia i tajemnic. Tak naprawdę nikt nie jest tym, na kogo wygląda.
Osłabienie inteligencji to konsekwencja… nieobecności zagrożenia. Zwierzę żyjące w doskonałej harmonii ze swoim otoczeniem działa w sposób mechaniczny. Natura odwołuje się do inteligencji jedynie wówczas, gdy przyzwyczajenie i instynkt są niewystarczające. Inteligencja rozwija się tylko w warunkach zmiany, tam, gdzie istnieje zagrożenie.
Obłęd jest zaraźliwy (…) Nie przechodzi z jednego człowieka na drugiego, ale z jednej grupy na inną. I zaraża całe pokolenie. Nosicielem malarii jest komar. Nosicielem obłędu, w każdym razie nosicielem szczególnie uprzywilejowanym, są media.
Rodzice nie powinni próbować manipulować dziećmi, nawet jeśli uważają, że to, co mówią, jest słuszne. Powinni raczej uczyć dzieci samodzielnego myślenia. Nawet gdyby dzieci miały myśleć inaczej niż oni…
Ludzie rzadko są tacy, jacy się wydają – każdy ma coś do ukrycia.
Zła nie da się policzyć, zredukować do postaci naukowej regułki, biologicznych rozważań ani teorii psychologicznej. Tak zwani myśliciele ośmielają się twierdzić, że zło nie istnieje, uważają je za przesąd, nieracjonalną bajkę dla maluczkich. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że nigdy nie byli poddani śmiertelnym torturom w ciemnej piwnicy, nigdy nie widzieli dzieci uwiedzionych za pośrednictwem Internetu, nigdy nie byli porwani, tresowani, tumanieni narkotykami, gwałceni całymi tygodniami…
Strach to zaraźliwa choroba.