„Czy sprawiedliwości powinno stać się zadość bez względu na cenę?” – „Siostry” autorstwa Bernarda Miniera

Chłód pożera pobłyski ciepła, a noc pożera dzień.

Chmury wchłaniają niebo.

Mrok zalewa ludzkie serca.

Woda zalewa chodniki.

Niepewne chodniki, które pod stopami kołyszą do snu nieszczęśników.

 

Maluję usta fioletową szminką, ponieważ chcę poczuć zapach fiołków.

Chcę poczuć namiastkę luksusu, bo fiolet to luksus i cierpienie, a cierpienie już we mnie wsiąknęło; zagnieździło się nieproszone i wytrwale buja w wyplatanym ze zszarganych nerwów fotelu.

Bezimienny śmiech wnika w miękką ziemię – skrapla się

na trzepoczących rzęsach ledwo widocznych traw.

Wiatr, tylko wiatr stara się rozproszyć to wszystko.

 

Pożeram i ja jak ten chłód i jak ta noc: pożeram kawę i słowa.

 

Przeczytałam książkę „Siostry” autorstwa Bernarda Miniera i nie zawiodłam się wcale – podobnie było w przypadku „Paskudnej historii” i „Bielszego odcienia śmierci„.

 

W łagodny czerwcowy wieczór 1988 roku o godzinie 22.30 osobliwie piękne nastoletnie siostry Alice oraz Ambre ubrane w przypominające komunijne sukienki spotykają się potajemnie w bezmiernym lesie z pisarzem Erikiem Langiem, którego czczą za to, że jego powieści są pełne przemocy, odstręczających scen, dekadenckiej atmosfery, morderstw i tortur, a bohaterami rządzą niezdrowe instynkty, brudne motywacje oraz perwersje.

W 1993 roku wiosłujący po Garonnie chemik François-Régis Bercot zauważa nieopodal miasteczka studenckiego przywiązane do drzew ciała sióstr: tylko jedna z nich ma zmasakrowaną twarz (jakby stała się obiektem furii szaleńca) i krzyżyk na szyi, ale obie ubrane są w białe sukienki.

Młody, jeszcze niedoświadczony Martin Servaz (jest też wzmianka z jego życia z 1989 roku, kiedy to znalazł ciało swojego ojca) wraz z dowódcą policji Léo Kowalskim oraz inspektorem Manginem rozpoczynają śledztwo, jednak dość szybko zostaje ono zamknięte, bo rudzielec Cédric Dhombres popełnia samobójstwo i zostawia list, w którym przyznaje się do winy, co Martinowi, zważywszy na fakt, że był świadkiem ataku paniki studenta, który mamrotał coś o mścicielu, wydaje się dziwne i nie za bardzo daje temu wiarę.

25 lat później Amalia – żona Erika Langa,  odziana w przywodzącą na myśl komunijną sukienkę, zostaje znaleziona martwa pośród wielu jadowitych węży. Tę sprawę otrzymuje  już będący zasłużonym komendantem Martin Servaz, Espērandieu oraz Samira. Servaz dostrzega dużo elementów wspólnych ze sprawą sióstr (stąd po latach kontaktuje się z będącym na emeryturze Kowalskim), zwłaszcza, że łączy je postać pisarza, bo w powieściach: „Panna w bieli”, „Szkarłatny diabeł”, „Ukąszenia”, „Nieujarzmiona”, „Lodowata śmierć” istnieje multum analogii; tak, jakby te morderstwa były stylizowane.

Czy rzeczywiście tak jest, kto zabija i jaki ma motyw?

To pytania dla tych, którzy sięgną po tę książkę i poznają mrożącą krew w żyłach historię.

 

„Siostry” to naprawdę dobry kryminał i thriller psychologiczny w jednym, który liczy sobie 358 stron (Wydawnictwo Rebis), ale akcja jest tak wartka, a fabuła zaskakująca i utrzymująca w napięciu, że to mija z szybkością błyskawicy. To 5 pozycja z cyklu o Martinie Servazie, ale jest napisana w taki sposób, że wcale nie trzeba sięgnąć do wcześniejszych, by rozeznać się w historii (ale szkoda nie sięgnąć!). Intryga jak zwykle zajmująca. Śledztwo szczegółowe. Portrety bohaterów mistrzowskie. Dialogi ciekawe, ale opis scenerii jeszcze lepszy, bowiem tak piękny, że aż zapierający dech; niczym z ponurej baśni, bo jest tu chociażby delikatna mozaika liści przypominająca wyblakłą tapetę, białe plamki drobnych kwiatów rozrzucone w trawie jak popcorn, porośnięte paprociami brzegi rzeki, wici okrzewy, jeżyny, oblepione ziemią korzenie powalonego dębu wyciągające się do gwiazd, latające nad głową ćmy, żaby, rzekotki, strumienie, puszczyki, niebieskie ważki, jasne kłosy zbóż, perłowe niebo, moczary, lśniące pnie, nierzeczywiste jak sen łososiowe pasma mgły i te sprawiające, że krajobraz wygląda jak artystyczny szkic, powietrze pachnące ściętym drzewem, żywicą, igliwiem i świeżym śniegiem – i to wszystko bardzo nasila moje zmysły. Do tego trzeba doliczyć zero chaosu, co przy nakładaniu wydarzeń z przeszłości i teraźniejszości niestety się zdarza (ale tu nie!). Równowaga między warstwą obyczajową i kryminalną. Zaskakujące oraz realistyczne zakończenie.

Jest ponuro, zdumiewająco i strasznie. Często wręcz obłąkańczo. Jest o demonach, dzikich żądzach i lękach. O słabościach, nadmiernej pewności siebie, sztuce kreacji oraz wyobraźni. O nadużywaniu pozycji, przekraczaniu granic. O winie, karze, zemście, odpowiedzialności i tym, czy zawsze są słuszne.

Polecam!

Mężczyźni składają obietnice i zapominają ich dotrzymać.

Tak jest zawsze: silni w końcu zostają pokonani przez słabszych.

Wszyscy jakoś nazywamy swoje emocje, ale emocje pozostają emocjami.

Czy można kogoś kochać i nienawidzić jednocześnie? Z pewnością.

Nic nie kłamie tak bardzo jak rodzinne fotografie.

Najlepsze książki wymagają od czytelnika wysiłku.

Wszystko, co przychodzi łatwo, jest puste i bezwartościowe.

Zmarli nie mówią. Zmarli nie myślą. Zmarli nie opłakują żywych. Zmarli są nieżywi, po prostu.

Oku medyka sądowego nie umknie nic lub prawie nic. Nic poza uczuciami, emocjami, myślami – czyli dowodem na to, że istota, która spędziła na tej ziemi jakąś chwilę, zanim zniknęła, była człowiekiem.

Zazdrość bez wątpienia jest jednym z głównych motywów morderstw popełnianych z premedytacją lub bez.

Niektórzy kłamcy potrafią się zachowywać bardzo przekonująco.

Słowami można kogoś uszczęśliwić  lub uczynić bardzo nieszczęśliwym, można porywać i przekonywać, słowa wywołują emocje i pozwalają ludziom wpływać na siebie nawzajem.

Noc bardziej skłania do refleksji – ale także do udawania i tajemnic.

Nocą jeszcze bardziej niż za dnia widać, że oba świty, choć się stykają, nie mają ze sobą nic wspólnego oprócz łączących je dróg.

Doświadczony gliniarz zna różnicę między fałszywymi pewnikami, własną chęcią przeskakiwania do konkluzji, a wymową faktów.

W lesie rzeczy są ukryte, ale z całą pewnością tam są, wystarczy wiedzieć jak szukać.

Istnieją na tym świecie ludzie pozbawieni poczucia jakiejkolwiek przyzwoitości, osoby, których poziom odczłowieczenia jest niezrozumiały dla ogółu śmiertelników.

Na pogrzebach zawsze jest tak samo: można wyczuć, że obecni wcale nie mają ochoty tutaj być, ponieważ nie mogą się powstrzymać od myślenia o dniu, kiedy przyjdzie kolej na nich. Ponieważ w trakcie pogrzebu ludzie zawsze jakoś użalają się nad sobą. Ponieważ pogrzeb przypomina im, że są śmiertelnikami. A nikt nie lubi myśleć o własnej śmiertelności.

To musi być straszne, gdy śmierć jest coraz bliżej, a człowiek uświadamia sobie, że przegrał swoje życie.

Ludzie dzielą się na dwie kategorie: na takich, którzy rezygnują przy pierwszej przeszkodzie, i pozostałych.

My pisarze, karmimy się rzeczywistością, to jasne. Jesteśmy gąbkami, wampirami. Wchłaniamy ją, wyciskamy z niej krew, żeby tworzyć nowe opowieści. Jesteśmy jak te czarne dziury: nic nam nie umknie, ani materiał z aktualności, ani rozmowa przy stoliku obok, ani najnowsza teoria naukowa, ani zawiłość historii. Wszystko zostaje wchłonięte, przemielone, przekształcone i wyplute na kartkę.

Ludzie się nie zmieniają, wszyscy sądzą, że ich system wartości jest właściwy, że postępują słusznie. Nikt nigdy nie uważa, że to jego rozmówca ma rację, a on sam się myli (…) Każdy myśli, że to on jest zabawny. Oszukujemy sami siebie. Udajemy, upiększamy, przedstawiając innych w czarnych barwach, by się dowartościować. I dzięki temu jakoś żyjemy.

Być fanem to nie znaczy po prostu lubić kogoś, jego dzieło, to, co sobą reprezentuje, jego osobowość, podziwiać go, chcieć być takim jak on. Nie, to o wiele więcej.

Hipokryci są najgorsi.

Tylko poeci potrafią opisać życie w całej jego cudowności.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *