Jestem zmęczona.
Zmęczona zmęczeniem bezdusznym, mimo że z Duszy wywodzącym do tego stopnia, że nawet 100 lat ciągłego snu nie jest w stanie tego zmęczenia wytępić.
W skali od 1 do 10 jestem zmęczona na milion.
Liczę oddechy, krople kapiące z kranu, kroki przebyte z pokoju do pokoju i zastanawiam się czy opłaca mi się pokonywać tak daleką podróż.
Dalsze odbywam w rojeniach, ale rojenia urojoną głowę koją.
Koją mnie też szumy.
Szum tych bieszczadzkich drzew i połonin ukoił mnie ostatnio.
Ta dopiero co malująca złoto-bordowymi liśćmi dróżka także.
(jedna z magicznych ścieżek na Korbanię)
I liżące kominek płomienie.
Migotliwość gwiazd.
Psia sierść.
Huk sowy.
Czerń. Czerń. Czerń.
Gładka tafla szklanej wody.
Kawy łyk. Wina łyk.
I Twoje błękitne oczy.
Ronię. Łzy. Suche. Duchem. I. Bezduchem.
Siebie nie zgubiłam, jednak zgubiłam drogę tysiące lat temu. I wcale nie szukam. Nie jestem na rozstaju, po prostu zboczyłam w ciszy.
Szukam tylko światów książkowych. Te pożeram na potęgę. A nawet nie mam siły o nich pisać. Muszę to zmienić, bo szkoda mi nie napisać nic o przeczytanym wszystkim bezmiernym.
Przeczytałam już „Pod śniegiem” autorstwa Petry Soukupovej, zachwyciłam się, więc sięgnęłam po „Zniknąć”, też się zachwyciłam, no to nadeszła kolej na „Najlepiej dla wszystkich”, ta powieść co prawda zachwyciła mnie najmniej, ale nie na tyle mało, by o niej w ogóle nie napomknąć.
Hana Ptačková, będąc jeszcze w liceum aktorskim, zakochała się w pięknym Janie, w którego oczach pragnęła utonąć – piękny Jan najpierw namiętnie oddał się wódce, a potem beznamiętnie prysnął, a owoc miłości szaleńczej-młodzieńczej i w sumie tylko wakacyjnej, czyli Viktor został przy Hanie. Obecnie Viki ma 10 lat i razem z mamą mieszka w Pradze. Niespełniona zawodowo mama nie ma dla niego zbyt wiele czasu, dlatego też chłopiec raczej wychowuje się sam (a gdy już jest z nim pachnąca papierosami i perfumami, to opychają się lodami z bitą śmietaną i z legowiska złożonego z poduszek oglądają duuużo filmów; chyba, że bywa nieposłuszny, to wtedy mówi mu, że jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie poczynić pewne kroki, których nie czyni, zamykając się w kuchni z nosem w telefonie) – koniec końców z jednej strony jest super rozpieszczony i przyjemnie potulny, a z drugiej to mały emocjonalny szantażysta oraz łobuz, z którym Hana nie potrafi sobie poradzić. W związku z tym, a raczej bardziej z tego powodu, że dostała główną rolę w 10-odcinkowym serialu u boku słynnego aktora i chce się skupić na własnej karierze, postanawia wysłać syna na jakiś czas do Rybnej – wioski oddalonej o 150 km – gdzie mieszka jej niedawno owdowiała mama Eva, dla której przyjazd wnuka staje się ogromnym wydarzeniem, gdyż kompletnie nie potrafi sobie poradzić z pustką i samotnością, dotychczas wypełniając ją pieczeniem i sprzedawaniem wypieków do pobliskiej kawiarni. Niestety nikt nie zapytał Viktora czy on ma ochotę na zmianę miejsca zamieszkania, szkoły, na zostawienie mamy oraz kolegów, dlatego też rodzi się w nim bunt. Bunt ten ma różne oblicza, ale z czasem między babcią a wnukiem nawiązuje się nić porozumienia, której nagle zaczyna zazdrościć Hana: z jednej strony uświadamia sobie, że dla kariery pozbyła się dziecka i ma z tego powodu wyrzuty sumienia, z drugiej cieszy się, że zrobiła w pracy coś nowego, z trzeciej jest zła na matkę, że ta nadmiernie się rządzi, z czwartej czuje wdzięczność, do tego tłumi dawne urazy i wdaje się w skandaliczny romans, a na domiar złego Eva zaczyna się źle czuć…
„Najlepiej dla wszystkich” to taki roczny, 416-stronicowy dziennik (Wydawnictwo Afera), a raczej sumiennie prowadzony pamiętnik, 3 pamiętniki, relacjonujące ten sam rok, bo pisze uparta Eva, pisze nerwowa Hana i pisze również krnąbrny Viki – każdy po swojemu, z perspektywy własnego czucia oraz postrzegania, innym językiem, z inną świadomością, wrażliwością i innym bagażem doświadczeń, lecz… każdy zagubiony, potwornie zagubiony. Czyta się to i szybko i wolno, łatwo i trudno, czyli tak, jak czyta się osobiste zapiski; w zależności od tego, co sami przeżyliśmy i jak mocno chcemy tudzież możemy się utożsamiać. Wszakże na pewno z niezmiennym poruszeniem poznawania czyichś sekretnych myśli (i z wrażeniem krępacji spowodowanej egoizmem matki i babci, które niby zamierzają dobrze, tylko trochę za często dla siebie, ale ciiii, bo milczą i się nie przyznają; żadna nawet przed samą sobą), bo na tym to właśnie polega. Ta powieść emocjonalnie wrząca pod czasem pozornie spokojnymi zdaniami (wyłączając z tego rozkrzyczaną Hanę) jest ciężka i smutna, choć tak dobrze znana, ponieważ z takimi problemami zmaga się ogrom osób, ale to szczególne pochylenie nad bohaterami i ich relacjami, ta czułostkowość i drobiazgowość prywatnych rozważań, uciech, szamotań, zgnębień, motywów, tęsknot czy dylematów rysuje wzruszająco żywe portrety, a te z kolei tworzą historię, w którą na przekór żali, niespełnień, ułomności, bezradności i wzajemnych pretensji, na przekór ogromnemu zmęczeniu wszystkich wszystkim po prostu się wierzy. A może właśnie dlatego się wierzy.
Po co dorośli pytają: »co ty na to?«, skoro wcale nie są ciekawi zdania dzieci?
Bo tylko jeśli ma się porządek w sprawach na pozór błahych, można mieć porządek w całym życiu.
Musi minąć trochę czasu, nim zaufasz osobie, która wiele razy cię zawiodła.
Matki nie zawsze rozumieją swoje dzieci.
Są sprawy, na które nic nie można poradzić.
Na samym końcu książki znajduje się lista potraw, jakie ugotowała Eva, czyli: rosół z pulpecikami, ciastka kruche z Linzu, misie łapki, chałka bożonarodzeniowa, wołowina w sosie śmietanowym, zapiekanka mięsna z makaronem, wielkanocne ciasto drożdżowe, baranek wielkanocny oraz czeski klops wielkanocny.
I ja postanowiłam jakiś z tych czeskich przysmaków przygotować – wybór padł na Vanočke, czyli tradycyjne drożdżowe ciasto bożonarodzeniowe, które splotem przypomina chałkę, jednak jest od niej cięższe (ma więcej bakalii) oraz słodsze.
Ponieważ autorka nie umieściła przepisów, tylko nazwy i ich krótkie wyjaśnienie, to posłużyłam się tym przepisem: http://bayaderka.blogspot.com/2012/06/svatecni-vanocka-czyli-czeska-chaka-z.html.
Ciasto wychodzi naprawdę pyszne: mięciutkie, puchate, nafaszerowane rodzynkami, słodkie, z chrupiącą skórką, kruszonką i migdałami – idealne do zjedzenia bez niczego, ale i posmarowane masłem lub ulubioną konfiturą (na przykład malinową, różaną albo wiśniową!) 😉
Przepis na Vanočke (zrobiłam 1 dużą i dodatkowo obsypałam kruszonką)
Składniki:
Ciasto:
- 300 g mąki pszennej typ 450
- 5 g suchych drożdży lub 10 g świeżych (z nich należy najpierw wykonać rozczyn)
- 45 g cukru
- 2 żółtka
- 210 ml mleka
- 50 g roztopionego i wystudzonego masła
- 50 g namoczonych w ciepłej wodzie rodzynków
- szczypta soli
Kruszonka:
- 0,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
- 1/3 szklanki cukru
- 50 g masła
- 2-3 szczypty migdałów w płatkach
Dodatkowo:
- 1 jajko wymieszane z 1 łyżką mleka
Sposób przygotowania:
Mąkę wymieszać z suchymi drożdżami (ze świeżych najpierw wykonać rozczyn). Dodać resztę składników i wyrobić ciasto tak, by stało się miękkie i elastyczne – uformować z niego kulę, włożyć do miski oprószonej mąką i odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na około 1,5 h.
Po upływie wskazanego czasu ciasto ponownie wyrobić, podzielić na 4 równe części, zrolować je w wałeczki i uformować chałkę – ja skorzystałam z tego filmu: https://www.youtube.com/watch?v=KgQN4zxlnEU
Chałkę ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, wierzch posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem, obsypać kruszonką (połączyć wszystkie składniki) oraz płatkami migdałów i odstawić na 30 minut do ponownego wyrośnięcia.
Piec około 30-35 minut, w temperaturze 200°C.
Wyjąć. Wystudzić.