Czarne niebo źrenicę zalało…

Czarne niebo źrenicę zalało.

Rozpacz ciało wprowadza w bezruchy.

Martwy obraz. Śmierć zimy. Liść suchy.

To wciąż boli i będzie bolało.

Zasępione świstają podmuchy.

Senny szelest jezioro zmąciło –

wśród mgieł nocnych błąkają się duchy.

Pieśń utraty coś ciągle nuciło:

»serce nigdy nie zazna otuchy«.

 

Pójdę smętnie, szaleńczo przed siebie –

tam, aleją, gdzie gęste moczary.

Wachlarz wspomnień rozprasza opary.

Darmo oddam uczucie radości,

siądę w kącie wystygłej pieczary,

nie chcę wzroku społecznej litości –

to są moje ponure obszary.

Tej dobroci brakuje od Ciebie.

Biel różana ozdabia mizary.

 

I kołyszę się w środku zgryziona,

bo to miejsce doprawdy upiorne.

Ludzkie plany są śmiesznie przezorne;

wykrzyczane tak głośno – sonorne.

Fatum jednak złośliwie przekorne.

Próżnym szczęściem nie będę mamiona, 

to wrażenie jest zbędnie wytworne.

Tak zostałam brutalnie zgnieciona.

Rady innych bezwzględnie są sporne,

bowiem dusze jak ja: nieodporne.

(autor: Ja)

Nawet alkohol okazuje się za słaby, nawet udawany uśmiech ciąży, nawet ta chwila, kiedy bym chciała inaczej – nieszczera, bo sztuczna wesołość miesza się z głębokim smutkiem i gniewem – nie chce mi się nic…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Moje wiersze i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *