„Złóżmy pokłon nadciągającym okrucieństwu, chaosowi i strachowi. Drżyjcie, dobrzy ludzie. Wilki są na miejscu” – „Dolina” autorstwa Bernarda Miniera

Zanurzam dłonie w mroźnym śniegu, tam, w dolinie, gdzie jest go najwięcej.

Chcę poczuć.

Cokolwiek.

Choćby to był chłód, którego we mnie i tak zbyt wiele.

Stoję.

Nie czując nic z nadmiernego czucia.

A chmury wtopiły się w białe niebo i połączyły z ziemią, tworząc biel absolutną.

Bo mają prawo. I własny porządek.

Czas też mają.

Czyli coś, czego nie mają ludzie.

Choć wydaje im się, że jest inaczej.

 

Po ogromnym rozczarowaniu hałaśliwego „Na krawędzi otchłani” autorstwa Bernarda Miniera, w końcu sięgnęłam po „Dolinę”. I albo byłam tak strasznie spragniona, albo to faktycznie jest świetne, ponieważ się nie zawiodłam.

 

50-letni komendant policji kryminalnej w Tuluzie Martin Servaz, po ostatnich wydarzeniach związanych ze śmiercią pisarza Erika Langa oraz jego psychofana Rémy’ego Mandela i tymi z austriackiej klinki, gdzie walkę o życie toczył jego syn, został zawieszony i oczekuje na decyzję komisji dyscyplinarnej. Ponadto, po ponownym osadzeniu słynnego szwajcarskiego seryjnego mordercy Juliana Hirtmanna, tym razem w więzieniu Leoben, w Austrii, samotnie wychowuje 7-letniego syna Gustava, którego ma z 8 lat temu uprowadzoną przez Hirtmanna Marianne Bokhanowsky. Kobieta, będąca jego największą miłością, nie daje żadnego znaku, ale u boku pojawiła się atrakcyjna pani doktor Léa Delambre, która opiekuje się chorym na atrezję dróg żółciowych Gustavem.

I może jakoś by się poukładało, gdyby pewnej nocy, z lasów porastających otoczoną Pirenejami dolinę, w pobliżu miasteczka Aiguesvives, nie zadzwoniła przerażona Marianne, informując Martina o swojej ucieczce. Oszołomiony komendant wyrusza na pomoc, zatrzymując się w monumentalnym, dwunastowiecznym opactwie, gdzie mnisi, pod nadzorem ojca Adriela, funkcjonują według reguł świętego Benedykta. To miejsce niezaprzeczalnie emanowało magią (…) Ta dolina miała w sobie coś przejmującego i podniosłego. Niemal religijnego (…) Właściwie w całym klasztorze panowały ciemności – usiane tysiącem drobnych świateł rzucanych przez lampki, jakby cisza i mrok miały nieustannie przypominać mnichom, że człowiek jest śmiertelny. Niestety po nocnym przeczesaniu terenu nie udało im się odnaleźć kobiety, więc Martin wybiera się do kapitana Engueharda z Plutonu Żandarmerii Wysokogórskiej.

Niespodziewanie natyka się na śledztwo w sprawie zabójstwa trudniącego dilerką urzędnika miejskiego Timothéa Hosiera, które prowadzi nikt inny jak kapitan Irène Ziegler. I może obecna sytuacja w postaci zawieszenia powstrzymałaby go przed wtrącaniem, gdyby nie fakt, że… widział ofiarę minionej nocy, do tego morderstwo, za sprawą okrutnych inscenizacji oraz pozostawiania tuż obok sekretnych symboli, zostało powiązane z tym sprzed kilku miesięcy, kiedy to nieopodal szałasu u stóp Pic du Gendarme, na lac Noir, znaleziono zamarznięte ciało pracującego w branży ochroniarskiej Kamela Aissaniego.

To wszystko, w połączeniu z upiornie elektryzującą lekarką Gabrielą Dragoman, potężną eksplozją zamykającą wyjście z doliny, bezlitosną grą „Kiedy rodzice śpią…”, problemami pani mer Isabelle Torrès z lokalną społecznością, wrogim, wręcz agresywnym nastawieniem do władzy i kolejnymi morderstwami, których nie sposób powstrzymać, sprawia, że Martin nieoficjalnie angażuje się w dochodzenie, którego rozwiązanie okaże się naprawdę makabryczne.

 

„Dolina” to kolejny tom z cyklu o komendancie Marcinie Servazie, na który niecierpliwie, mimo że zasadniczo jestem osobą cierpliwą, wyczekiwałam (co świadczy tylko o tym, że czekałam bardzo, bo zżyłam się z bohaterami i odurzyłam atmosferą, dlatego chcę  wracać), i gdy już tylko zdobyłam, umieściłam się w fotelu, otworzyłam i spragniona dusznego, gęstego, mrocznego klimatu… migiem przeczytałam. 425 stron (Wydawnictwo Rebis). Czyli że jest genialnie. Przeraźliwie. Niepokojąco. Złowieszczo. Ryzykownie. Ale intrygująco. Tajemniczo. I przez wzgląd na zamknięcie doliny niemalże klaustrofobicznie. Dużo napięcia. Dużo nagłych zwrotów akcji. Psychozy. Niechęci i braku zaufania. Na tle aktualnych problemów. Zakończenie może zaskoczyć, ale nie musi, bo można się domyślić. I to ponure piękno przyrody, poezja stylu, gdzie niewielkie jeziora pokryte grubą warstwą lodu, szara kopuła nieba, skaliste granie, biały welon mgły, nieruchoma tafla czarnego jeziora, mleczne światło księżyca, gwiazdy – lśniący proszek niczym piasek rozsypany przez boskiego siewcę, kontury gór podobne do szczęk pożerających noc, tunele z pni gęsto rosnących drzew, dywany paproci, liście leszczyny, łukowate kamienne mostki, woń żywicy i igliwia, roślinny labirynt, dolina zatopiona w bursztynie, zielone górskie zbocza usiane białym kwieciem, powietrze pachnące kwiatami.

Z tego, co zdążyłam się zorientować, krytykowane są dość częste nawiązania do poprzednich części i niektóre nierozwinięte, jakby na siłę wciśnięte wątki, jak choćby samotne rodzicielstwo komendanta, które, co prawda zupełnie nic nie wnoszą do fabuły, ale akurat mi jakoś nadzwyczaj nie przeszkadzają. Mnie nie podobają się za to moralizatorskie wypowiedzi Servaza, ponieważ kompletnie do niego nie pasują oraz to, że ostatecznie uległ postępowi technologicznemu, bo to, że do tej pory nie ulegał tak cudownie go wyróżniało.

Bardzo polecam.

A wcześniejsze części tej serii to:

  1. „Bielszy odcień śmierci”
  2. „Krąg”
  3. „Nie gaś światła”
  4. „Noc”

Jest na blogu też słów kilka o świetnej książce „Siostry”, jednej z moich ulubionych, czyli „Paskudnej historii” i szczególnie przeze mnie nielubianej „Na krawędzi otchłani”.

Z drzewami jest jak z ludźmi: są mistrzowie i cała reszta.

Nierówność, niesprawiedliwość to reguły, rządzące zarówno w przyrodzie, jak i wśród rodzaju ludzkiego.

Czy ten świat zwariował? Ta przemoc… to szaleństwo, ta nienawiść do drugiego człowieka.

Nie ma niewinnych. Są tylko bandyci, którzy popełniają zbrodnie, i hipokryci, którzy odwracają wzrok. Tak, wszyscy muszą zapłacić.

Dlaczego życie odbiera nam to, co mamy? Dlaczego po radości zawsze przychodzi smutek i ból?

Zatraciliśmy wyczucie grzechu, pojęcie dobra i zła (…) Nie dostrzegamy już grzechu, nie rozpoznajemy go, nie odróżniamy, co jest grzechem, a co nim nie jest. Za bardzo chcieliśmy się uwolnić od poczucia winy, od odpowiedzialności, szukając zdrowotnych czy społecznych wymówek (…) Chcieliśmy ulżyć sumieniom i ułatwić przebaczenie, odmawiając nazywania zła złem.

Nienawiść szerzy się wszędzie. Nie oszczędza nawet dzieci.

Dusza ludzka to studnia bez dna.

Archetypy występują u każdego człowieka, leżą u podstaw naszej struktury psychicznej.

Tłumy lubią proste odpowiedzi. Słowa takie jak »sprawiedliwość« czy »wolność«. Hasła. Przedkładają fantazję nad rzeczywistość, wierzenia nad fakty, nieposłuszeństwo nad władzę, gniew nad rozsądek, uproszczenie nad złożoność. Żądania grupy mogą być i często są uprawnione (…) większość ludzi, nawet jeśli są rozsądni i racjonalni, znalazłszy się w grupie, traci nie tylko hamulce, ale także zdrowy rozsądek, niezależny osąd, a często również osobiste wartości. W psychologii społecznej nazywa się to dezindywidualizacją.

Rzeczywistość nigdy nie jest prosta.

Co będzie, kiedy rzeczywistość  stanie się drugorzędna, a fantazmat i iluzja – rzeczywiste? Ale czy to się nie dzieje? I czy kraj, który karmi się chimerami, wściekłością i nienawiścią, można uchronić przed pogrążeniem się w chaosie?

Jakie znaczenie ma dzisiaj ta wielowiekowa wiedza? Czy w ogóle jest miejsce dla wiedzy i autonomii na świecie, w którym z jednej strony dąży się do ujednolicenia poglądów, zniesienia prawdy, sterylizacji myślenia, a z drugiej podsyca nienawiść i pozwala na popełnianie coraz to straszniejszych zbrodni?

Zło szerzy się wszędzie, zwłaszcza wśród tych, którzy chcieliby narzucić innym własną wizję dobra.

Zaiste człowiek jest stworzeniem pełnym paradoksów i skłonnym do przesady.

Człowiek potrafi odwracać oczy od najgorszego i skupiać się na chwilach radości.

Są takie okoliczności, w których jedyną odpowiedzią jest milczenie.

Źli ludzie często udają dobrych, a dobrzy mogą wydawać się nieprzystępni.

Bo tak naprawdę największym wyzwaniem jest kochać samego siebie, nie bać się ani nie wstydzić tego, kim się jest, ale przeciwnie, sprawić, żeby to się stało twoją siłą. Być może ludzie będą się z ciebie śmiać, mówić niemiłe rzeczy, będą próbowali cię upokorzyć, poniżyć, będą ci przypominać twoją przeszłość, będą chcieli cię sprowokować, będą ci mówić, że oznaką odwagi jest niszczenie, przemoc i bicie, ale to nieprawda. Oznaką prawdziwej siły jest być sobą, nie bać się kochać, a przede wszystkim chronić tych, których się kocha, chcieć dla nich lepszego świata, bez przemocy, nienawiści, bez kłamstw. Nieraz zdarzy się potknąć i upaść. Ale jeśli zbudujesz w sobie tę siłę, będziesz się podnosił i z każdym dniem stawał silniejszy i lepszy (…) Bo prawdziwy sens można nadać życiu, jedynie żyjąc – w pełni, świadomie, w każdej minucie i każdej sekundzie.

Zwycięstwo nigdy się nie należy. Albo się wygrywa, albo przegrywa. To wszystko.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *