Ciche drżenie

Krzyk niezgody rozbrzmiał mocny,

lecz okazał niepomocny.

Czy zdławiony? Czy dziwacznie nieczytelny?

Ciche drżenie. Milknę już.

Bez bezkarnie zawirował,

człowiek szloch w ramieniu schował –

rozpacz ma tu kącik dźwiękoszczelny.

Potajemnie wezmę nóż

i wyryję ostrzem baśnie.

Nikt nie zaśnie. Nikt nie zaśnie.

W czerni nieba gwiazda gaśnie.

Niosę bukiet białych róż.

To za dużo. To za wiele.

Nieodpłatnie żalem dzielę.

Morze moje pełne burz.

 

Przymus-uśmiech nikło tkwiący

trawi Duszę jak kwas żrący.

Sztucznie wesół nie jest dzielny.

Same doły. Zero wzgórz.

Siedzę w mglistej łez pomroce:

nic mi nigdy nie migoce –

chłodny obszar światłoszczelny.

Senne mary są tuż tuż.

A te cienie co pląsają

dodatkową ciemność dają.

Każdy zmysł niewierzytelny.

Na ślepo wróż.

Nic mnie nigdy nie wyzwoli.

Bo bolało i wciąż boli.

Smutek bardziej niż subtelny.

Z kart nadziei zwiało kurz.

Nie wierzę już.

 

Nie wierzę już.

 

(autor: ja)

Zaszufladkowano do kategorii Moje wiersze | Dodaj komentarz

Jednak może boleć jeszcze bardziej. Jednak może.

Ból rozdaję.

Ochoczo.

Na kilogramy.

I całkiem darmowo.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Dodaj komentarz

Kruche ciasteczka kokosowe w pudrze

Bardzo szybki przepis na ciasteczka do herbaty 😉

Kruche, maślane, mocno kokosowe kuleczki, z wierzchu obtoczone w słodkim cukrze pudrze.

Robi się je błyskawicznie, bezproblemowo i z małej ilości składników.

Cudownie pachną i są naprawdę pyszne 😉

Przepis na kruche ciasteczka kokosowe w pudrze (mi wyszło 30 sztuk) (Przepis pochodzi z bloga: https://malacukierenka.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 2 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1/3 szklanki cukru pudru
  • 200 g wiórków kokosowych
  • 200 g masła
  • szczypta soli

Dodatkowo:

  • cukier puder (do obtoczenia)

Sposób przygotowania:

Z wyżej podanych składników zagnieść ciasto, odrywać z niego nieduże kawałki i formować z nich kulki wielkości orzecha włoskiego (ciastka nie muszą być idealnie okrągłe).

Ciasteczka poukładać na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce w niedużych odstępach (nie urosną).

Piec około 15 minut, w temperaturze 180°C (do lekkiego zarumienienia).

Wyjąć. Wystudzić. Obtoczyć w cukrze pudrze.

 

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Siedzę i chce mi się krzyczeć, niech wszyscy wiedzą, że umieram, niech mnie wreszcie zaczną traktować poważnie” – „Bellevue” autorstwa Ivany Dobrakovovej

Zasadniczo nie odczuwam nic.

 

Tylko zapach niezapominajek i konwalii – nie mniej odurzający zmysły niż „Bellevue” autorstwa Ivany Dobrakovovej.

 

Ale tu może oszaleć umysł.

Co kiedy jest już szalony?

 

19-letnia Blanka właśnie zakończyła II rok studiów i pragnie wypocząć gdzieś z dala od rodzinnej Bratysławy, niestety jej chłopak Peter nie daje się namówić na wyjazd do USA, ponieważ woli ten czas poświęcić na czytanie lektur obowiązkowych do egzaminów końcowych oraz robienie powtórek z hiszpańskiego – dziewczyna wpada więc na pomysł odbycia wolontariatu w „Bellevue”, czyli ośrodku dla niepełnosprawnych w Marsylii, gdzie będzie miała zapewnione darmowe zakwaterowanie i wyżywienie, a przy okazji doszlifuje język francuski, zwiedzi piękne miejsca, pozna interesujących ludzi, spędzi z nimi miłe chwile oraz nabędzie nowych doświadczeń – plan wydaje się być cudowny, zwłaszcza, że samotna podróż w nieznane przebiega w atmosferze podekscytowania, które na miejscu potęguje obraz trzykondygnacyjnego budynku, rozpościerającego na wzgórzu ponad miastem, tuż obok bambusowego zagajnika i oleandrów, gdzie witają ją pozostali wolontariusze: Luca, Martina, Elena, Drago, Isabelle, Yasmin i Ingeborg, którzy już na wstępie wydają się być od niej bardziej otwarci, energiczni i pozytywnie nastawieni do tej trudnej rzeczywistości.

Jednak dziewczyna początkowo zaciska zęby, na nic się nie skarży, stara nawiązać bliższe relacje ze współtowarzyszami oraz bojowo i z uśmiechem wykonywać swoje zadania, pomimo to z czasem widok nieforemnych, drżących, wykrzywionych w grymasach, tikach, wydających nieartykułowane dźwięki rezydentów, których trzeba umyć, ubrać, nakarmić, ogolić, uczesać, zmienić im pieluchę, wytrzeć ślinę, założyć protezę, wsadzić na wózek, sterować tym wózkiem, zmagać z ich humorami, usiłować rozszyfrować, co mają do powiedzenia, czego potrzebują, zachowując przy tym pełen profesjonalizm i takt wybudzają tkwiące w jej głowie demony; kalectwo i bezradność paraliżują strachem (boi się że zrobi im krzywdę, że ich nie zrozumie, boi się zderzyć z ich gniewem), ona zapada coraz mocniej w sobie i odtąd chce już tylko uciec, bowiem nie może pozbyć się obrzydzenia, jakie wzbudzają w niej niepełnosprawni, jednocześnie czuje litość, niechęć i złość, do tego dziwne pokrewieństwo, wzniecające natrętną myśl, że wystarczy wypadek albo ślepy los i stanie się taka sama jak oni – jednocześnie nienawidzi się za to, że jest sprawna i truchleje na myśl, że mogłaby tę sprawność stracić:

przechodziłam obok nich jak olbrzym i dyskretnie odwracałam wzrok, gapienie się na nich wydawało mi się równie niestosowne jak omijanie ich wzrokiem, za wszelką cenę próbowałam zachowywać się naturalnie, udając, że nie ma w tym nic dziwnego, że komuś brakuje obydwu nóg, że głowę ma dwa razy większą niż normalny człowiek, że ręce ma niby patyczki, cienkie i poskręcane, że ślina cieknie mu po brodzie, że śmierdzi moczem i zaschniętymi fekaliami, że czyjaś twarz skamieniała w jednym grymasie.

Między ludźmi jestem zupełnie spięta, nie wiem, co zrobić z ciałem, zupełnie jakby nie należało do mnie, jakby było na doczepkę, jakby było balastem, który muszę za sobą ciągnąć.

Nie możne się na niczym skoncentrować, traci apetyt, cierpi na bezsenność, męczą ją biegunki, duszności, wymioty i obsesyjne myśli o własnej niedołężności oraz śmierci, do tego boi się że kogoś zabije, że spowoduje wypadek, podpali siłą woli drzewa, a potem świat, że ludzie jej nie znoszą, kontrolują, czytają w myślach, otrują, chcą porwać, uwięzić, oddać do haremu, złowieszczo patrzą, szczerzą zęby, knują, wyśmiewają, współczują, życzą śmierci, śledzą, gardzą, prowokują, chcą zniszczyć nie tylko ją, ale całą jej rodzinę, a że wiedzą o niej wszystko, to celują w słabe punkty, ponadto czeka ją paraliż, skończy na wózku, ciało wymknie się z rąk, będzie bezwładna, z luźno zwisającymi kończynami i cieknącą śliną, zafajdaną pieluchą, której nie będzie miał kto zmienić, wyrzucona do domu opieki, gdzie tak naprawdę nikt się nią nie zainteresuje – zatraca się w wirze, który ją wciąga, leci w dół, nie ufa nikomu z otoczenia, nie ufa swoim zmysłom:

uprzytomniłam sobie, że jestem na świecie całkiem sama, raptem naga i bezsilna jak chory na wózku podczas porannej toalety, niepewna tego, czy utrzymam w ciele mocz, stolec, ze świadomością, że w tej nowej przestrzeni nie ma niczego, czego mogłabym się chwycić, żadnych pewników, i że moje ciało jest zupełnie bezbronne, bezwładne jak ciało noworodka, że po dziewiętnastu latach wybudziłam się z dzieciństwa, a to jest rzeczywistość, od której nie sposób się uwolnić. Ani za pomocą leków, ani narkotyków. Tylko moja obnażona świadomość, a wokół próżnia.

Blanka jest coraz bardziej rozchwiana: raz płacze, innym razem wybucha niekontrolowanym śmiechem, raz ma ogrom energii, a zaraz potem nie ma siły wstać z łóżka, co obrazują jej zmienne stany i zmienne nastawienie:

postanawiam, że się przystosuję, nauczę się, jak to działa, tak jak cała reszta, za nienawiść będę odpłacać nienawiścią, a Bellevue jest wprost stworzone do tego, by to przetestować, nigdzie przecież nienawiść nie występuje w takim stężeniu jak tutaj, wszystkie te kaleki, poniżane każdego dnia podczas toalety, przy każdej intymnej czynności, które ciągle muszą się oglądać na pielęgniarzy, a ci jawnie z nich drwią, śmieją im się prosto w twarz, emanując zdrowiem, mocnymi łydkami i dziarskim krokiem, gdzie indziej mogłabym zobaczyć tyle desperacji i frustracji naraz, podanych jak na tacy, poczęstuj się, wystarczy sięgnąć ręką, to nieszczęście jest niemal namacalne, mury przesiąknięte wrogością, fałszywe uśmiechy i udawana wesołkowatość. Tak, to jest to miejsce, które zrobi ze mnie nowego człowieka.

Uśmiecha się pogodnie, rozkoszuje, że jej to nie dotyczy, a po jakimś czasie przygniata ją niepokój i się wycofuje:

osuwam się na ziemię i jest mi obojętne, że gapią się na mnie chorzy na wózkach, że niektórzy nawet się do mnie uśmiechają, jakby im to pasowało, że już się nie wywyższam, że wreszcie jestem na ich poziomie, a może nawet lepiej, jeszcze bliżej ziemi niż oni, jeszcze bardziej na dnie, wizja, że mam problemy, na pewno napawa ich szczęściem, życzą mi tego, nienawidzą mnie, to nienawiść uczyniła z nich kaleki, to nienawiść ich ukształtowała, zdeformowała, niezmierzona siła nienawiści. 

By znowu wpaść w kolejną euforię:

właściwie od kilku dni mam wrażenie, jakbym była innym człowiekiem, jakbym się zmieniała w kogoś silniejszego, piękniejszego, w kogoś, kto jest bardziej świadom swego bytu. Czuję pulsowanie krwi w żyłach, czuję, jak każda molekuła nabiera mocy, chwilami mam świadomość całego swojego ciała i wiem, że to nie koniec, że ten proces jeszcze potrwa, ten postęp, przemiana, to zaledwie pierwszy krok. Mam coraz mniej litości dla niepełnosprawnych, to przecież zwykłe robactwo, zdechlaki ukrywające się przed światem w ośrodku, nie mogą stanąć na własnych nogach i mocować się z życiem jak reszta ludzi, tak bardzo boją się konfrontacji, że ich ciało poddało się terrorowi strachu, powykręcało, każde odpowiedziało po swojemu, tikami, atrofiami, padaczkami, koślawością, ale w zasadzie wszyscy jedziemy na jednym wózku, leniuchy! tchórze! impotenci! (…) człowiek musi być silny, nie bać się życia, potrafić stawić mu czoło, pokonywać przeszkody, nawet z olbrzymim wysiłkiem, ale własnymi siłami albo z pomocą dobrego przyjaciela, nie uciekać się do łez, słabości, nudności, depresji, nie brać leków, zagłuszających lęk, co sama do tej pory robiłam, całymi latami, właściwie od czasu, kiedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, jak przerażający i straszny jest świat, ale teraz nadeszła pora, żeby sobie udowodnić, że jestem wystarczająco odporna, że dam radę, że parę kalek mnie nie złamie, nie upokorzy, że się z tego wykaraskam, może nawet będę się musiała bronić rękami-nogami, ale sama, bez pomocy lekarzy.

W gruncie rzeczy bohaterka nie potrafi odnaleźć się w świecie, gdzie toczy się niesprawiedliwa, nierówna walka o zachowanie jakiejkolwiek godności oraz normalności, a ponieważ sama w sobie jest zaburzona, lękliwa i chwiejna, to powracają do niej tkwiące gdzieś głęboko krzywdy, których jak dotąd nie przepracowała, nie uświadomiła sobie, nie pogodziła z nimi (i nie godzi na wiele rzeczy, które na co dzień dostrzega), a jedynie tłumiła lekami, co ostatecznie doprowadza do tego, że ląduje w szpitalu psychiatrycznym, gdzie nie odczuwa żadnych wyrzutów sumienia, żadnych porywów duszy, tylko pustka, tylko ta biała szpitalna sala i twoje spowolnione ruchy, twoje przyblokowane myślenie, twoje przygaszone spojrzenie (…) zajmuje ci kilka dni, zanim zapamiętasz układ sal, konstelację stołów, sof, gdzie są toalety, gdzie stołówka, zanim się choć trochę zorientujesz, przyzwyczaisz do nowego miejsca, ale czas nic dla ciebie nie znaczy, nie odczuwasz go, nie płynie, żyjesz teraźniejszością albo nawet nie, wcale nie żyjesz, a jedynie bytujesz.

A gdy wraca do domu, trochę obojętna od farmaceutyków, trochę pokrzepiona miłymi słowami i spojrzeniami, to wewnątrz i tak chciałaby się rozpuścić i spłynąć, zatrzymać całą tę maszynerię, wyjść z siebie jak z pociągu, zachowywać się, jakby mnie to nie dotyczyło, jakby to wszystko działo się obok mnie, chciałabym się przyglądać z boku, tylko się przypatrywać, stać się postronnym obserwatorem. Przemiana mojego ciała, która dotychczas wprawiała mnie w zachwyt, nagle zaczyna mnie przerażać, czym ja się właściwie staję, co to za monstrum potrafiące sterować własnym wzrokiem? Nie chcę żyć w tym świecie pełnym nienawiści, niepewności, samotności i idealnie się w niego wpasować, być jedną z nich, gdyby się tylko dało, wróciłabym do beztroskiego dzieciństwa, do nieświadomości. Ale nie ma odwrotu, to zupełnie oczywiste, przekroczyłam już niewidzialną granicę, zza której nie ma powrotu.

Raptem widzę, czuję, wiem, że nadal jestem, że na zawsze będę w ośrodku Bellevue.

 

„Bellevue”  to spisane na 287 stronach (Wydawnictwo Słowackie Klimaty) studium szaleństwa i niemocy. Bohaterka wciąga czytelnika w mroczny świat swojego umysłu w tempie rozpędzającej kolejki górskiej: najpierw powoli, entuzjastycznie i z pewną naiwnością, wynikającą z wykreowanych przez siebie wyobrażeń podjeżdża do góry, by potem zadusić się gwałtownym haustem powietrza na widok zupełnie nieoczekiwany tudzież drastyczny, który w trakcie zjazdu paraliżuje ze strachu, wybudza demony i doprowadza do obłędu.

To literacki toksykant złożony z kryzysów, lęków, zaburzeń, ułomności, traum, omamów oraz depresji, a zależność, dzięki której odczuwa się wsparcie nie ma nic wspólnego z kojącą równoprawnością i niesieniem pomocy, ponieważ działa na zasadzie kolczastego rzepu wplątanego we włosy, czyli: z histeryczną bezgwiezdnością się na tobie uwieszę, a ty prowadź.

To również nieumiejętność komunikowania z samą sobą i z otoczeniem, wynikająca z braku zrozumienia chyba na każdej możliwej płaszczyźnie, a w szczególności siebie.

To bolesne powroty do przeszłości, ale też niechęć stłuczenia szklanej bańki dzieciństwa – to strach przed dorosłym życiem.

Książka została napisana dość chaotycznie, ale to doskonale oddaje mentalną kotłowaninę bohaterki. Język jest prosty, ale prowokatorski i dosadny, dzięki czemu staje się autentyczny w odbiorze. Fabuła to tak naprawdę nic odkrywczego czy skomplikowanego (ot nastolatka wyjeżdża na wolontariat i nie mogąc poradzić sobie z tym, co tam zastaje zaczyna popadać w paranoję; a ta paranoja jest już prezentowana wręcz fotograficznie), wszakże ciężkie jest to, co dzieje się w Duszy.

To bardzo wewnętrzna twórczość – warto ją „poczuć”.

Tym, co mnie tu irytuje są akapity zakończone przecinkiem.

Bo czymże innym jest depresja, jeśli nie jasnością umysłu, zrozumieniem faktycznego stanu rzeczy.

Depresja jest wtedy, kiedy człowiek zna każde pęknięcie na suficie, kiedy sufit zna lepiej niż samego siebie.

Kontrolowanie ciała to nie wszystko, dorosłość to naturalnie także czytanie w myślach. 

Człowiek nie ma prawa odbierać sobie życia, to strasznie egoistyczne, wobec rodziny i bliskich, ale czasami, gdy człowiek czuje nieznośny psychiczny ból, czasami to przynosi ulgę, kiedy… no, właśnie…

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano , | Dodaj komentarz

Ciasto drożdżowe z brzoskwiniami, kruszonką i białą czekoladą

Ostatnio wspomniałam, że znalazłam przepis na wspaniałe ciasto drożdżowe (przy okazji tego zawijańca), zatem postanowiłam upiec je ponownie, jednak z innymi dodatkami – tym razem są to słodkie brzoskwinie, chrupiąca kruszonka i roztopiona biała czekolada 😉

Ciasto wyszło naprawdę bardzo wysokie (ale wciąż miękkie i puszyste), więc jeśli ktoś nie przepada za takimi „suchymi” i „bez niczego w środku”, to dodatek masła lub konfitury sprawdzi się tutaj idealnie.

Przepis na ciasto drożdżowe z brzoskwiniami, kruszonką i białą czekoladą (2 keksówki o wymiarach 30×11 cm; lub tak jak u mnie tortownica o średnicy 24 cm i keksówka o wymiarach 18 x 9 cm) (Przepis na ciasto drożdżowe pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty)

Składniki:

Ciasto:

  • 540 g mąki pszennej (tortowej)
  • 10 g drożdży suchych (lub 20 g świeżych; z nich najpierw należy wykonać rozczyn)
  • 250 ml mleka
  • 75 g masła (roztopionego i wystudzonego)
  • 80 g cukru
  • 2 duże jajka
  • 3/4 łyżeczki soli

Kruszonka:

  • 1 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła

Dodatkowo:

  • 1,5-2 puszki brzoskwiń
  • 100 g białej czekolady + 3-4 łyżki mleka
  • 1 jajko wymieszane z 1 łyżką mleka (do posmarowania)

Sposób przygotowania:

Mąkę wymieszać z suchymi drożdżami, następnie dodać resztę składników i wyrabiać ciasto do momentu, aż stanie się miękkie oraz elastyczne – uformować je w kulę, włożyć do oprószonej mąką miski i odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce na 1,5 h.

Po upływie wskazanego czasu ciasto podzielić na 2 części (jedną większą a drugą mniejszą, by umieścić je w keksówce i tortownicy lub 2 równe, by umieścić je w 2 keksówkach) i odstawić na 30 minut do ponownego wyrośnięcia.

Po wyrośnięciu powciskać połówki brzoskwiń dobrze odsączone z syropu, wolne przestrzenie posmarować z wierzchu jajkiem wymieszanym z mlekiem i oprószyć kruszonką (połączyć składniki).

Piec około 35-40 minut (lub chwilę dłużej), w temperaturze 175°C.

Wyjąć. Wystudzić. Oblać przy pomocy worka cukierniczego (odciąć końcówkę) rozpuszczoną w kąpieli wodnej białą czekoladą z dodatkiem mleka.

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Owocowe, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Budyniowa szarlotka

Bardzo smaczna, prosta i szybka w wykonaniu szarlotka z budyniem śmietankowym i jabłkami.

Przepięknie pachnie cynamonem, jest idealnie krucha, maślana, dzięki budyniowi kremowa, z dużą ilością jabłek i chrupiącą, słodką od pudru kruszonką 😉

Przepis na budyniową szarlotkę (tortownica o średnicy 27 cm lub forma o wymiarach 25 x 35 cm) (Przepis pochodzi z bloga: https://malacukierenka.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej (tortowej)
  • 190 g brązowego cukru 
  • 12 g cukru waniliowego
  • 250 g masła
  • 1 jajko
  • 2 żółtka
  • 3 łyżki kwaśnej śmietany 18%
  • 2 pełne łyżeczki proszku do pieczenia

Masa budyniowo-jabłkowa:

  • 1,5 kg jabłek 
  • 3 opakowania budyniu śmietankowego bez cukru
  • 1 l mleka
  • 6 łyżek brązowego cukru
  • 1 łyżeczka cynamonu

Dodatkowo:

  • 3-4 łyżki bułki tartej
  • cukier puder (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Z wyżej podanych składników na ciasto zagnieść kruche ciasto, podzielić na 2 części (większą i mniejszą), owinąć je w folię spożywczą i schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzoną większą część rozwałkować, umieścić w wyłożonej papierem do pieczenia formie i dość gęsto ponakłuwać widelcem.

Podpiec około 20 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

W tym czasie przygotować masę budyniowo-jabłkową: jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne i pokroić w kostkę. Do garnka wlać 700 ml mleka, wsypać cukier, zagotować i wlać rozmieszany z resztą mleka budyń – gotować do gęstości, po czym zdjąć z ognia i wmieszać jabłka.

Podpieczony spód oprószyć bułką tartą, wylać masę, oprószyć cynamonem i zetrzeć na tarce drugą część ciasta.

Piec około 45-55 minut, w temperaturze 170°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić. Wierzch posypać cukrem pudrem.

Zaszufladkowano do kategorii Jabłeczniki, szarlotki, z jabłkami, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Są rzeczy, które trudno wybaczyć” – „Jej piękna twarz” autorstwa Robyn Harding

To ten dzień, kiedy jeszcze bardziej niż zwykle odbiera mi mowę.

Pragnę przespać jego rzeczywistość, zatapiając w onirycznym brzmieniu i przedzierających gdzieś ptasich świergotach.

Drzewo z naprzeciwka ma zielone włosy, bo zaświadczam, że to nie są liście.

I zaświadczam, że już bywa za gorąco jak na warunki panujące w mojej Duszy.

Chcę zgubić lato, bo we mnie wieczna zima.

Po cóż mi dodatkowa dysharmonia.

 

Po dobrze przeze mnie wspominanym „Złym towarzystwie” autorstwa Robyn Harding sięgnęłam po jej kolejną pozycję, mianowicie „Jej piękna twarz”, która podobała mi się mniej, ale i tak warto wypić kilka kaw i przeczytać, bo te kobiety noszą w sobie tyle zła…

 

Frances Metcalfe to zakompleksiona pani domu (niezbyt lubiana, stale na diecie, bez specjalnych zainteresowań, w cieniu superprzystojnego i towarzyskiego męża Jasona), która najchętniej schowałaby się do mysiej dziury i nigdy stamtąd nie wychodziła, ale niestety życie zmusza ją do choćby minimalnego uczestnictwa w jego dziejach – ten moment nadchodzi właśnie teraz, bo musi wybrać się na charytatywny bal kostiumowy do Forrester Academy, czyli jednej z elitarnych prywatnych szkół w obrębie Seattle, gdzie uczy się jej syn Marcus. A Marcus sprawia niemałe kłopoty wychowawcze, gdyż cierpi na ADHD i zaburzenia opozycyjno-buntownicze, w związku z czym nie wahał się nasikać do butelki dokuczliwej Abbey Dumas, a jej działająca w zarządzie wredna mamusia postanawia mścić się za to na każdym kroku, obracając przeciwko nim dosłownie wszystkich – nie ma więc co się dziwić, że idzie tam niechętnie, jednak… gdyby tam  nie poszła, to nie poznałaby przepięknej, odważnej i jak się później okazuje wyjątkowo groźnej Kate Randolph, która: oferuje jej wspaniałą przyjaźń, dodatkowo umocowaną więzią, jaka nawiązała się między Marcusem a jej synem Liamem, ale nie tylko, bowiem te kobiety łączy coś znacznie więcej: każda z nich nosi w sobie wyniszczający sekret.

Kobiety, razem z chłopcami, spotykają się praktycznie codziennie, a gdzieś tam w tle zmaga się z nastoletnimi problemami odrzucona przez matkę nastoletnia Daisy, która wdaje się w ryzykowną relację z tajemniczym, jeżdżącym czarnym samochodem, dużo starszym Davidem.

Bo dla niego sprawa Shanea Nelsona i Amber Kunik, którzy lata temu brutalnie zamordowali 15-letnią Courtney Carey wciąż jest aktualna.

Tylko czy zrobili to razem czy jednak nie?

Kto mówi prawdę i jak ona wygląda?

Jako że dla DJ’a również ta sprawa nie została zakończona.

 

„Jej piękna twarz” nie można postawić w jednym rzędzie z mrocznymi, ciężkimi thrillerami psychologicznymi (mimo że są tu pewne elementy), tylko bardziej tuż obok powieści obyczajowych przesyconych kobiecymi sekretami, a jak wiadomo… te bywają wybitnie niebezpieczne – tak właśnie dzieje się tutaj, bo od sekretów jest aż gęsto; ale  dobrze, ponieważ to potęguje napięcie, co przy powolnie rozkręcającej akcji sprawia, że nie chce się tej książki odkładać (liczy sobie 357 stron i jest podzielona na krótkie rozdziały, prezentujące różne punkty widzenia – Wydawnictwo Prószyński i S-ka), lecz przewrócić następną kartkę, by dowiedzieć cóż takiego bohaterki mają na sumieniu, a zaświadczam, że mają bardzo wiele.

Historia dość ciekawa, ale nie jakaś szczególnie powalająca.

Dużo kłamstw, niedoleczonych urazów, manipulacji i okrucieństwa.

Niemożność odcięcia od paskudnej przeszłości.

Niezdrowe fascynacje, uprzedzenia, brak zaufania i ciągłe ucieczki.

Zakończenia można się domyślić.

Jednakże lekkie pióro autorki i intrygujące rysy psychologiczne bohaterów sprawiają, że czyta się ją szybko oraz przyjemnie.

Gdy na horyzoncie zawsze widać jakiś finisz, można sobie swobodnie działać na krótką metę.

Tylko że emocje nie mają wiele wspólnego z rozumem. Emocje to emocje, co nie oznacza, że nie należy ich słuchać.

Jak ktoś nie chce czegoś widzieć, to tego nie widzi.

Każdą ludzką tragedię da się przerobić na rozrywkę.

Młode kobiety, podatne na wpływy, często bywają wykorzystywane przez ludzi, którzy z premedytacją je deprawują, manipulują nimi i sprowadzają je na złą drogę. Mogą się jednak po tym pozbierać, pokierować swoim życiem, zrobić karierę, zdobyć przyjaciół, założyć rodzinę… Tylko że nigdy nie zdołają się uwolnić.

Socjopaci, kiedy im to potrzebne, umieją dbać o relacje z ludźmi.

Socjopata to złożona mieszanina natury i wychowania.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz

Drożdżowy zawijaniec z nadzieniem śliwkowo-malinowym i kruszonką

Znalazłam przepis na najlepsze ciasto drożdżowe, jakie do tej pory upiekłam: idealnie gładkie i elastyczne przed upieczeniem, a puchate, mięciutkie, wyrośnięte, aromatyczne po upieczeniu!

Cudownie smakuje – dosłownie rozpływa się w ustach.

Z poniższego przepisu wychodzą 2 zawijańce – ja tym razem dałam do środka powidła śliwkowe wymieszane z konfiturą malinową, a z wierzchu słodką, chrupiącą kruszonkę, ale tych kombinacji z dodatkami, smakami, kształtami, itd. będzie znacznie więcej, bo ciasto naprawdę jest genialne 😉

Przepis na drożdżowy zawijaniec z nadzieniem śliwkowo-malinowym i kruszonką (2 keksówki o wymiarach 30×11 cm) (Przepis na ciasto drożdżowe pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty)

Składniki:

Ciasto:

  • 540 g mąki pszennej (tortowej)
  • 10 g drożdży suchych (lub 20 g świeżych; z nich najpierw należy wykonać rozczyn)
  • 250 ml mleka
  • 75 g masła (roztopionego i wystudzonego)
  • 80 g cukru
  • 2 duże jajka
  • 3/4 łyżeczki soli

Kruszonka:

  • 1 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła

Dodatkowo:

  • 1 słoik powideł śliwkowych 
  • 1 słoik konfitury malinowej
  • 1 jajko wymieszane z 1 łyżką mleka (do posmarowania)

Sposób przygotowania:

Mąkę wymieszać z suchymi drożdżami, następnie dodać resztę składników i wyrabiać ciasto do momentu, aż stanie się miękkie oraz elastyczne – uformować je w kulę, włożyć do oprószonej mąką miski i odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce na 1,5 h.

Po upływie wskazanego czasu ciasto podzielić na 2 części, a każdą z nich rozwałkować na prostokąt o długości 30 x 22 cm (trzeba je delikatnie podsypać mąką), posmarować powidłami śliwkowymi wymieszanymi z konfiturą malinową, zostawiając 2 cm suchego brzegu i zwinąć ściśle wzdłuż dłuższego boku do otrzymania rolady.

Tak przygotowane ciasto umieścić w posmarowanej masłem i oprószonej mąką keksówce, przykryć ręcznikiem i odstawić na 30 minut do ponownego wyrośnięcia.

Po wyrośnięciu posmarować z wierzchu jajkiem wymieszanym z mlekiem i oprószyć kruszonką (połączyć składniki).

Piec około 35 minut (lub chwilę dłużej), w temperaturze 175°C.

Wyjąć. Wystudzić.

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Szybkie ciasto z jabłkami na kefirze

Dzisiaj przepis z tych, kiedy to najdzie nagła ochota na kawałek ciasta, a nie ma się ani czasu ani produktów ani zapału na długie wypiekanie (ale w dalszym ciągu ma się ochotę na ciasto 😉 ).

Ciasto jest mięciutkie, puchate oraz wilgotne, a dodatek kwaskowatych jabłek i dla równowagi słodkiego pudru cudownie je wzbogaca!

Bardzo szybkie. Bardzo proste. I bardzo smaczne.

Przepis na szybkie ciasto z jabłkami na kefirze (tortownica o średnicy 24 cm lub forma o wymiarach 25 x 30 cm) (Przepis pochodzi z bloga: http://gotujebolubie.pl/ )

Składniki:

Ciasto:

  • 2,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru 
  • 3 duże jajka
  • 160 ml oleju słonecznikowego
  • 250 ml kefiru
  • 2 łyżki cukru waniliowego
  • 2 pełne łyżeczki proszku do pieczenia

Dodatkowo:

  • 600 g jabłek pokrojonych w dość cienkie półplasterki (waga przed obraniem)
  • cukier puder (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki wrzucić do miski i połączyć.

Gotowe ciasto przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia, a na wierzchu poukładać jabłka.

Piec około 45-55 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić. Oprószyć cukrem pudrem.

 

Zaszufladkowano do kategorii Jabłeczniki, szarlotki, z jabłkami, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Nic nie pozbawia nas sił równie skutecznie jak strach” – „Za zamkniętymi drzwiami” autorstwa B.A. Paris

Za zamkniętymi drzwiami na parapecie stoję.

I się boję. I nie boję.

Że tu długo nie ustoję.

Koję.

Goję.

Nie zagoję.

A wiatr tak figlarnie rozrzuca moje włosy. Bawi się kosmykami. Rozwiewa wstążki.

Kieszenie mam wypełnione czarnymi, błyszczącymi koralikami.

Rzucam je w dół, a one zamiast roztrzaskać się z głuchym jękiem, tak zabawnie podskakują, łaskotane ziarenkami piasku.

Zupełnie nie dbam o ten rozpięty guzik, gdy wokoło pachnie kwitnącą jabłonią.

Przesadnie czuję, że tracę kontrolę nad zmysłami.

Wszakże nie chcę przestać.

Za zamkniętymi drzwiami.

 

Przeczytałam kolejną błękitną książkę, a w niej znowu wiele smutku, tęsknot i odosobnienia, jednak to różni się od pozostałych tym, że odbywa się z przymusu, bez udziału wolnej woli – chodzi o „Za zamkniętymi drzwiami” autorstwa B.A. Paris.

 

Jack i Grace Angle są małżeństwem wprost idealnym: on przystojny, dowcipny, inteligentny, czarujący i błyskotliwy, ona piękna, utalentowana, troskliwa, ale… zbyt posłuszna i wylękniona. Zamieszkują wspaniały dom na obrzeżach Spring Eaton, z którego mężczyzna codziennie wyjeżdża do pracy (jest adwokatem, o ironio, występującym w imieniu ofiar przemocy domowej), pozostawiając swoją żonę za jego zamkniętymi drzwiami: uwięzioną w ciemnym pokoju (w zasadzie bez wszystkiego) z zakratowanymi oknami, zasłoniętymi żaluzjami, pozbawioną własnego mieszkania (poprosił przed ślubem, by sprzedała i dołożyła do wybudowania oraz urządzenia ich wymarzonego domu) i pracy (zachęcił do rezygnacji, by mieli więcej czasu dla siebie, ponieważ odbywała dalekie podróże), portfela, paszportu, karty kredytowej, dokumentów, telefonu, maila, gazet, książek, czajnika, zegarka, ubrań (może zakładać tylko to, co jej wskaże), godności, nierzadko odurzoną lekami i głodną (a jak je to coś nędznego na plastikowych talerzykach, plastikowymi sztućcami), bez możliwości kontaktu z kimkolwiek, nawet z rodzicami (chyba, że jej wtedy towarzyszy i w zasadzie to udziela za nią odpowiedzi); jedynie odwiedzają co jakiś czas w specjalnym ośrodku młodszą siostrę kobiety, Mille (cierpi na zespół Downa), ale to też nie z miłości, tylko z bestialskimi intencjami.

To potwór, który żywi się ludzkim strachem, węszy, by poczuć jego zaspach, wykorzystując do znęcania niesamowicie wyrafinowane metody.

Szaleńcza satysfakcja. Toksyczny związek. Chora gra.

I ten makabryczny czerwony pokój.

 

Czy i kto będzie chciał i potrafił przerwać ten horror?

Jeśli tak, to w jaki sposób, jeśli nie, to co stanie się dalej?

Jak ma się do tego czujne spojrzenie jasnoniebieskich oczu Esther?

Jak kryminały Agathy Christie?

A jak źle poprowadzony proces Tomasina?

To pytania dla tych, co zamierzają sięgnąć do lektury.

 

„Za zamkniętymi drzwiami” to 302 strony (Wydawnictwo Albatros) izolacji, krzywdy, ponurych sekretów, strachu, niewoli, fałszywych masek, znęcania, niemocy, pozorów oraz kłamstw.

Klimat jest duszny, mroczny i przerażający, zwłaszcza, że czytelnik tkwi gdzieś w zaciemnionym kącie, wstrzymując oddech obserwuje, co dzieje się w tych zatarasowanych pomieszczeniach i wysłuchuje podle jadowitych gróźb tudzież zamierzeń.

Choć akcja jest przewidywalna, nie ma jakichś gwałtownych zwrotów, to książka wciąga; czyta się szybko i z nieskrywanym zainteresowaniem, ponieważ dialogi są ciekawe (mimo że wywody Grace czasem irytują, ale można uznać, że zwyczajnie paraliżuje ją strach, zwłaszcza o siostrę, oraz że zmaga się z syndromem sztokholmskim), a portrety bohaterów w korelacji kat-ofiara-ślepe i bierne społeczeństwo nakreślone dość intrygująco (no schematycznie, ale w takich przypadkach te schematy przeważnie się powtarzają; chociaż ostatecznie naiwność tak przebiegłego Jacka trochę zdumiewa).

Zakończenie mnie nie zaskoczyło, bo właśnie takiego się spodziewałam (nawet miałam na nie nadzieję), ale to nie umniejsza fali emocji, które zalewają raz po raz, gdy człowiek zatapia się w koszmarze rodzinnego domu, gdzie w istocie powinien czuć się najbezpieczniej.

To miała być niby najlepsza książka tej autorki – według mnie NIE JEST i jak dotąd góruje „Na skraju załamania”, ale może to się zmieni? Bo przede mną jeszcze „Dylemat” 😉

Przełykam szybko łzy, które napływają gdzieś z głębi mojej duszy.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz