Kakaowe biscotti z czekoladą i migdałami

Dzisiaj te cudowne włoskie ciasteczka w wersji kakaowej z kawałkami mlecznej czekolady i prażonymi migdałami, bo pojawiły się już kawowe z orzechami laskowymi i piernikowe; a mam na nie jeszcze dużo różnych pomysłów, ponieważ są banalne (ot połączyć składniki, uformować wałeczki, chwilę podpiec, pociąć nożem i podpiec ponownie, czyli żadnego wałkowania, wycinania, wyrastania, lukrowania, zdobienia, itd.) oraz błyskawiczne w wykonaniu, do tego nie potrzebują jakichś wyszukanych składników, dłuuugo zachowują świeżość (bo chyba nie ma możliwości, by stały się jeszcze twardsze xD), przepięknie pachną i tak przyjemnie chrupią (a jak ktoś aż tak bardzo nie lubi chrupać, to może przed każdym kęsem zanurzać je w ciepłej kawie) – polecam!

Przepis na kakaowe biscotti z migdałami (mi wyszły 24 sztuki) (Przepis pochodzi z bloga: https://wszystkiegoslodkiego.pl/ )

Składniki:

  • 320 g mąki pszennej (tortowej)
  • 200 g cukru 
  • 50 g gorzkiego kakao
  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • 3 jajka
  • 30 g miękkiego masła
  • 10 g proszku do pieczenia
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 50 g posiekanej mlecznej czekolady
  • 100 g migdałów

Sposób przygotowania:

Migdały wysypać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200°C na około 10 minut, by je podprażyć.

Cukier zmiksować z jajkami na puch, potem dodać suche składniki i masło – połączyć. Na sam koniec wmieszać migdały i posiekaną mleczną czekoladę.

Z powstałego ciasta uformować 2 wałeczki, ułożyć je na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce i piec przez 20 minut, w temperaturze 180°C.

Wyjąć. Wystudzić. Pokroić na ukos na około 2 cm kromeczki i ponownie wstawić do piekarnika: tym razem na 10 minut, w temperaturze 180°C; należy je poukładać poziomo i obrócić w trakcie podpiekania (muszą odpowiednio wyschnąć).

Wyjąć. Wystudzić.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Czasami ludzie kłamią dla dobra sprawy, prawda?” – „Pozwól mi wrócić” autorstwa B.A. Paris

Nie lubię wracać, a wracam myślami wciąż i wciąż i pamiętam tak dużo i tak dokładnie, że może się to wydawać nieprawdopodobne.

Pamiętam barwy, zapachy i emocje. Smaki i dźwięki. Słowa. Obrazy. Imiona. Ludzi. Ich ubiór i ich tajemnice. Pogodę. Otaczającą mnie przyrodę.

Czasem chciałabym coś zapomnieć – uciec, ale i tak wracam, bo te powroty paradoksalnie podszeptują jak postępować, utwardzają, jednocześnie wciskając swoje szpony w szyję.

 

W zeszłym roku byłam pod wrażeniem książki autorstwa brytyjskiej pisarki B.A Paris „Na skraju załamania”, która podbiła rynek literacki już swoją pierwszą pozycją „Za zamkniętymi drzwiami”, a ja zamiast zacząć od tej pierwszej, to przeczytałam najpierw drugą, a teraz trzecią, bo „Pozwól mi wrócić” – tak więc wychodzi na to, że najlepsze zostawiłam sobie na koniec; co nie oznacza, że tamte są złe, bo są bardzo, bardzo dobre 😉

A teraz krótki zarys fabuły.

W 2006 roku Finn i o 8 lat młodsza Layla wracają z nart w Megéve (poznali się w noc sylwestrową, w Londynie; urzekły go zabójczo piękne rude włosy i nieskrępowany styl bycia, dlatego też, gdy spotkali się ciut później, postanowił porzucić dla niej swoją dziewczynę Caroline) – zatrzymują się na obiad w Paryżu i ponownie wyruszają, by jak najszybciej znaleźć się w wiejskim domku, w St Mary’ s, w Devonshire. Po drodze stają jeszcze raz: na parkingu piknikowym w Fonches, gdzie mężczyzna idzie skorzystać z toalety, a gdy wraca… okazuje się, że ukochana zniknęła.

Początkowo to on zostaje oskarżony o morderstwo, ale z braku dowodów zostaje dość szybko oczyszczony.

Tylko, że w trakcie przesłuchań nie wyjawił całkowitej prawdy…

12 lat później, gdy już trochę się otrząsnął, nawet wszedł w kolejny związek, i tutaj uwaga: z jej siostrą Elle, otrzymuje telefon od śledczego policji Tony’ego, że były sąsiad Thomas Winter  widział pod domem Laylę.

Do tego Elle znajduje na chodniku matrioszkę, która jeszcze w dzieciństwie zginęła z jej kompletu i od zawsze jest przekonana, że ukradła ją właśnie Layla.

I może sprawę można by uznać za nieporozumienie albo przywidzenie staruszka, ale… tych matrioszek pojawia się więcej i więcej, a sama Layla śle do Finna maile, absolutnie mieszając mu w głowie.

Tylko czy naprawdę za tymi mailami stoi Layla?

 

„Pozwól mi wrócić” to thriller psychologiczny, który, mimo 316 stron (Wydawnictwo Albatros), pochłania się w jeden, no może maksymalnie w dwa wieczory, a to dlatego, że autorka pisze w bardzo wdzięczny (choć o niewdzięcznym), nieskomplikowany sposób, co dodatkowo ułatwia podział historii na krótkie rozdziały.

Są tu demony przeszłości. Sekrety. Kłamstwa. Groźby. Obsesja. Lęk. Bezradność. Brak zaufania czy skołowanie, czyli tak naprawdę tematy uniwersalne; zwłaszcza, gdy odnoszą się do sfery miłości i utraty, ale zaserwowane w taki sposób, że po prostu chce się to czytać.

Oczywiście książka ma swoje dobre i złe strony, tak więc:

Na plus: napięcie, gwałtowne zwroty akcji (przynajmniej do momentu, aż człowiek się nie domyśli o co w tym wszystkim chodzi), intrygująca fabuła, dobrze wykreowani bohaterowie (choć znacznie bardziej podobały mi się portrety psychologiczne w „Na skraju załamania”), ciekawe dialogi i monologi wewnętrzne, zaskakujący, niemniej jednak trochę nielogiczny finał.

Na minus: zbyt wiele matrioszek (co w końcu staje się nużące), denerwująco niedomyślny Finn, podejmujący absurdalne decyzje oraz brak mrocznej, dusznej atmosfery, którą uwielbiam w tego typu literaturze.

Koniec końców polecam.

Wspomnienia wyprawiają dziwne rzeczy z czasem.

Niestety, jak ktoś ma depresję, w końcu odcina się od całego świata.

Miłość może nas pchnąć do zachowań, które są niezgodne z naszą naturą, do czynów, o które byśmy sami siebie nie podejrzewali.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Drożdżowo-sernikowy tort z kruszonką

Drożdżowy torcik z „Nutellą” okazał się tak smaczny, że postanowiłam upiec go ponownie, ale tym razem z dodatkiem sernika – wyszło nieziemsko!

Blaty z tego przepisu są idealnie napuszone i mięciutkie, sernik dość ciężki, ale jednocześnie rozpływa się w ustach, konfitura truskawkowa oraz cytrynowa przepysznie się przenikają, a słodka kruszonka przyjemnie chrupie 😉

To naprawdę porządny kawał smakowitego i bardzo aromatycznego ciasta (kawał, bo ciasto wychodzi naprawdę wysokie).

Polecam!

Przepis na drożdżowo-sernikowy tort z kruszonką (tortownica o średnicy 26 cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: https://fully-flavoured.blogspot.com/, a na masę serową z bloga: http://gotujebolubie.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 3 i 1/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 60 g świeżych drożdży
  • 280 g miękkiego masła
  • 6 jajek
  • 1 szklanka cukru
  • 3/4 szklanki ciepłego mleka
  • 3 łyżki cukru waniliowego
  • 1 łyżka pasty waniliowej
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

Masa serowa:

  • 1 kg twarogu półtłustego (zmielonego przynajmniej dwukrotnie)
  • 200 ml kwaśnej, gęstej śmietany 18%
  • 5 jajek
  • 1 szklanka cukru
  • 1 pełna łyżka cukru wanilinowego
  • 1 budyń waniliowy bez cukru

Kruszonka:

  • 1 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła

Dodatkowo:

  • 4 łyżki konfitury truskawkowej
  • 4 łyżki konfitury cytrynowej

Sposób przygotowania:

Ciasto:

Masło utrzeć z cukrami oraz pastą waniliową na puch, potem, cały czas miksując, dodawać po jednym jajku i drożdże rozpuszczone w ciepłym mleku. Na sam koniec wmieszać mąkę i skórkę otartą z pomarańczy.

Ciasto przelać (będzie dość rzadkie) do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i odstawić na 20 minut.

Po upływie wskazanego czasu ciasto z wierzchu obsypać kruszonką (połączyć wszystkie składniki) wstawić do piekarnika nagrzanego do 150°C  i piec przez 20 minut, a potem zwiększyć temperaturę do 180°C i piec kolejne 40 minut.

Wyjąć. Wystudzić. Przekroić na 3 blaty.

Masa serowa:

Zmiksować wszystkie składniki i wlać do tortownicy wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec przez 45 minut, w temperaturze 180°C, potem temperaturę obniżyć do 160°C i dopiec przez 30 minut.

Wystudzić w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami.

Chłodny sernik przeciąć w poprzek na 2 części.

Wykonanie:

Pierwszy blat drożdżowy posmarować dżemem truskawkowym, ułożyć na nim połowę sernika, posmarować go dżemem cytrynowym, przycisnąć drugim blatem ciasta, posmarować dżemem truskawkowym, ułożyć drugą część sernika, posmarować dżemem cytrynowym i przycisnąć blatem z kruszonką.

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Serniki, Torty | Dodaj komentarz

„Zabójstwo umyślne dowodzi skrajnego nieokrzesania sprawcy, kompletnej nieznajomości sztuki podejmowania gości” – „Zbrodnia hrabiego Neville’a” autorstwa Amélie Nothomb

Z iluzji słów i obrazów utkany świat.

Mój z bólu, słów i fantazji.

Nie potrzebuję słońca, tylko księżyca.

Zaklęcia kruka i kielichu naparu wiedźmy.

Odetchnąć.

 

Powrót do Amélie Nothomb – tym razem „Zbrodnia hrabiego Neville’a”.

 

68-letni hrabia Henryk Neville otrzymuje telefon od wróżki Rosalby Portenduère, która informuje go, że w środku nocy znalazła w lesie „zwiniętą w kłębek i szczękającą zębami” jego 17-letnią córkę Sérieuse, która aktualnie przebywa u niej, a gdy ten wstawia się po nią, to poza reprymendą, że nie zważa na uczucia dziecka, dodatkowo napiętnowanego imieniem (oznacza ono tyle, co „poważna”), otrzymuje przepowiednie o tym, że wkrótce wyda duże przyjęcie, gdzie zabije jednego z gości.

Hrabia początkowo zdaje się być zirytowany całą sytuacją, potem ciut drwi, jednak w końcu ogarnia go przerażenie, bo… jak tu uniknąć nieuniknionego? Uznaje więc, że jeśli i tak ma się wydarzyć, to on sam wybierze tego, kogo zabije, bo zawsze znajdzie się ktoś za kim się nie przepada, a jego zniknięcie przyjmuje się z rozkoszą.

Niestety rzecz, zważywszy na obowiązującą etykietę, status i związaną z nim zbiorową opinię, okazuje się niezwykle trudna, zwłaszcza, że owy dzień zbliża się wielkimi krokami, bo coroczne garden party jest zaplanowane na 4 października i musi wypaść pierwszorzędnie z 3 istotnych powodów:

Po pierwsze garden party na zamku Pluvier uchodzi za najważniejsze towarzyskie wydarzenie w belgijskich Ardenachw ciągu jednego niedzielnego popołudnia można było uwierzyć, że należy się do jakiejś nierealnej zbiorowości, zasługującej na miano świata szlacheckiego.

Po drugie hrabia jest postrzegany jako mistrz urządzania tego rodzaju przyjęć – postępuje zgodnie z „hołdem gościa”, czyli wszystkie działania upodabniają gościa do kogoś w rodzaju mesjasza. Hołd, który mu oddawano, był czymś bardziej skomplikowanym niż kult otaczający Chrystusa. O ile przykazania boskie były stosunkowo jasne, o tyle »przykazania« dotyczące gościa zawsze jakoś umykały uwadze nawet najbardziej zapobiegliwego gospodarza, który w razie uchybienia mógł liczyć na pobłażliwy osąd (…) gdy nietakt zdarzał się zbyt często, kara była nieuchronna: gość zaczynał przejawiać niezadowolenie. Miał zastrzeżenia do wydanego przez nas przyjęcia, a może nawet do nas samych. Nie przygotowaliśmy się dostatecznie starannie do jego odwiedzin, ten brak taktu mógł się dla nas okazać zgubny: będziemy mogli uznać się za szczęściarzy, jeśli przyjmie nasze następne zaproszenie (…) Ale kiedy wszystkie obmyślone przezeń elementy widowiska stworzyły harmonijną całość, czuł niewypowiedziane szczęście, niczym choreograf, który patrzy na swój balet i dołącza do tancerzy, zachwycony, że udało mu się wyczarować piękno tam, gdzie można się było po ludzkim gatunku spodziewać najbardziej drapieżnych ruchów – nie chce stracić tego statusu, bo ponad lęk, że zostanie odrzucony zmaga się z „kompleksem pokoleniowym”; istnieją dwa gatunki ludzi, które nigdy nie zdołają się porozumieć – te w, które przyszły na świat, by uwodzić, i te, które narodziły się po to, by ktoś je uwodził, a on zdecydowanie należy do tego pierwszego.

Po trzecie to pożegnalne garden party, ponieważ Henryk, mimo zarządzania arcybogatym klubem golfowym, nigdy nie został milionerem (cechuje się nadmierną uczciwością), w związku z tym jego rodzina jest na ten moment zrujnowana, stąd musi opuścić zamek i zamieszkać w domu u jego podnóża, czyli Aumônière.

Podczas gdy hrabia bije się z myślami, jego najmłodsza pociecha (jedna z trzech, ponieważ posiada jeszcze 22-letniego syna Orestesa oraz 20-letnią córkę Elektrę, jednak oni, podobnie jak jego olśniewająca urodą żona Aleksandra, są zupełnie inni: energiczni, radośni, wygadani, spontaniczni, towarzyscy), czyli właśnie Sérieuse podaje mu mu gotowe rozwiązanie: ZABIJ MNIE – w ten sposób przepowiednia się spełni, on nie będzie miał rysy na wizerunku, a ona uzyska święty spokój, bo chociaż odczuwa zmysłami, to nie wyzwala to w niej żadnych emocji; wciąż ten lodowaty mur dzielący mnie od samej siebie. Tak bym chciała, żeby runął.

Najpierw hrabia się waha. Następnie się zgadza. Potem znowuż zaprzecza.

 

Czy Sérieuse ostatecznie nakłoni go, by zmienił zdanie?

Jak dalej potoczy się ta historia?

I najistotniejsze: czy przepowiednia się sprawdzi?

 

To pytania dla tych, którzy chcąc poznać odpowiedzi, sięgną po tę fenomenalną książkę 😉

 

„Zbrodnia hrabiego Neville’a” to jak zawsze w przypadku tej autorki króciutka książka, bo licząca 109 stron (Wydawnictwo Literackie), ale też jak zawsze na tyle treściwa, że wcale nie potrzebuje ich więcej.

Akcja jest dynamiczna. Dialogi superciekawe. Bohaterowie wyraziści. Obserwacje trafne. A sama historia po prostu genialna!

To specyficzna, intrygująca, prześmiewcza, tragikomiczna opowieść, z elementami karykatury, groteski, obłędu i czarnego humoru, którą określiłabym jako baśniowy thriller o tym, że antyczne fatum wciąż jest aktualne, ale nie można tego przyjąć jako pewnik, czyli sterczeć w miejscu i bezmyślnie czekać „niech się dzieje, bowiem i tak nic nie można zrobić”, tylko zbadać sytuację, ruszyć głową, nabrać odwagi i podjąć jakąś decyzję, by zmienić bieg wydarzeń złudnie nieuniknionego. Wszakże to nie tylko doskonale kpiarski obraz tych, co wierzą w przepowiednie, ale też tych, którzy są w stanie poświęcić bliskich w imię społecznej opinii i pozycji zajmowanej w tym społeczeństwie, a więc i kontrast między biedotą a bogactwem. Jest również o przymykaniu oczu na wszelkie nikczemności, o pozorach, bezczuciu, zagubieniu, „postaw się a zastaw się”, o tym, że warto dać upust długo tłumionej rozpaczy i o tym czy da się rozpoznać moment, w którym człowiek z ofiary zmienia się w winowajcę. Nawet o bezsenności, pięknie i dręczących myślach jest ten utwór, zatem o takich rozmaitościach i w tak cudowny sposób, że naprawdę warto przeczytać 😉

Milczenie kierowcy podczas jazdy jest czymś normalnym, a nawet pożądanym: świadczy o tym, że skupia się on na prowadzeniu samochodu. Milczenie ojca podczas spaceru z córką jest już czymś mniej oczywistym.

Czasem dorastające dzieci zmieniają się na niekorzyść.

Honor wyklucza kradzież.

Nienawiść i miłość coś ze sobą łączy.

Premedytacji nie da się ukryć. Ktoś, kto zabija z rozmysłem, robi to inaczej niż ten, kto zabija w afekcie. Nie ma nic prostszego niż udowodnienie komuś umyślnego działania.

Być szlachcicem nie znaczy mieć więcej praw niż inni. Znaczy mieć o wiele więcej obowiązków.

Nie ma szans na zakochanie ten, kogo nie dotyka nawet ból.

Los działa niezależnie od tego, co czujesz.

Bezsenność to jedna wielka tajemnica. Bo w gruncie rzeczy dlaczego miałoby być męczarnią długie leżenie w wygodnym łóżku, choćby bez snu? Dlaczego nachodzą wtedy człowieka okropne myśli? Wytłumaczenie jest jedno: bezsenność to długotrwałe wspólne więzienie z najgorszym wrogiem. Przeklętą częścią naszego ja. Nie wszyscy ją w sobie mają. I dlatego nie wszyscy wiedzą, czym jest bezsenność. Tym groźniejsze to przekleństwo, że dotyka ludzi zanurzonych w ciemności, a więc nie mających szans na zaczepienie na czymś wzroku.

Podobno młodzież ma prawo błądzić.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Śmietankowo-truskawkowy kwadratowy tort piętrowy z pralinkami „Raffaello” i „Ferrero Rocher”

Wymarzył mi się tort kwadratowy, piętrowy, po przekrojeniu z efektem zebry, do tego bogato zdobiony, a że była ku temu okazja, to taki właśnie upiekłam 😉

Na bazie już wielokrotnie przetestowanego jasnego, idealnie puchatego biszkoptu i dla kontrastu tego ciemnego (miękkiego i wilgotnego, ale nie ciężkiego).

Blaty nasączyłam truskawkową wódką, posmarowałam truskawkową konfiturą i przełożyłam cienkimi warstwami kremu śmietankowego z kostkami czerwonej galaretki.

Z wierzchu ozdobiłam truskawkami oblanymi białą oraz gorzką czekoladą i pralinkami „Raffaello” oraz „Ferrero Rocher”, a z boku poprzyklejałam plasterki truskawek.

Tort wyszedł wysoki, bardzo delikatny i mimo wszystko niezbyt słodki.

Jest pracochłonny, ale naprawdę warto 😉

Przepis na śmietankowo-truskawkowy kwadratowy tort piętrowy z pralinkami „Raffaello” i „Ferrero Rocher” (kwadratowa tortownica o wymiarach 24×24 cm) (Przepis  na biszkopt jasny pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty, a na ciemny z bloga: http://gotujebolubie.pl/)

Składniki:

Biszkopt jasny:

  • 1 i 1/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1 i 1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 3/4 szklanki cukru
  • 8 średnich jajek
  • szczypta soli

Biszkopt kakaowy:

  • 1,5 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 1,5 szklanki cukru
  • 8 średnich jajek (białka i żółtka osobno)
  • 3 łyżki gorzkiego kakao
  • 3 łyżki oleju
  • 3 łyżki zimnej wody
  • 1,5 pełnej łyżeczki proszku do pieczenia

Krem śmietankowy z galaretką:

  • 750 g serka mascarpone
  • 1 litr śmietany 36%
  • 2-3 płaskie łyżki cukru pudru
  • 2 galaretki truskawkowe rozpuszczone w 500 ml wrzątku (użyłam tych z agarem)

Dodatkowo:

  • wódka truskawkowa (do nasączenia)
  • konfitura truskawkowa
  • pralinki „Raffaello” i „Ferrero Rocher”
  • około 22 truskawki
  • 50 g białej czekolady+ 1 łyżka mleka
  • 50 g gorzkiej czekolady + 2 łyżki mleka

Sposób przygotowania:

Galaretki rozpuścić, podzielić na 2 równe części i odstawić do stężenia.

Białą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z 1 łyżką mleka, a gorzką z 2 – każdą z nich oblać 6 truskawek i wstawić do lodówki, by zastygła.

2-3 truskawki przekroić na pół (do udekorowania wierzchu; na samym środku), a resztę w dość cienkie plasterki.

Biszkopt jasny:

Białka ubić ze szczyptą soli, po czym powoli, łyżka po łyżce, wsypać cukier, następnie, cały czas miksując, wlać żółtka. Na sam koniec masę jajeczną wymieszać ręcznie, szpatułką, z przesianymi mąkami.

Ciasto przelać do wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia tortownicy.

Piec około 35-40 minut, w temperaturze 170°C

Wyjąć. Wystudzić. Ściąć górę i przekroić na 3 blaty.

Biszkopt kakaowy:

Białka ubić z cukrem na sztywno, cały czas miksując dodać żółtka, potem olej i wodę. Na sam koniec wsypać mąkę przesianą z proszkiem oraz gorzkim kakao – wymieszać ręcznie, szpatułką.

Ciasto przelać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i delikatnie wysmarowanej masłem oraz oprószonej bułką tartą.

Piec około 30-35 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić. Zdjąć papier z biszkoptu i podzielić go na 3 blaty.

Składniki na krem zmiksować na sztywno, odłożyć kilka łyżek do worka cukierniczego do ozdobienia wierzchu, a resztę podzielić na pół: jedną część zostawić do posmarowania wierzchu, a do drugiej wmieszać pokrojoną w kostkę galaretkę.

Wykonanie:

Blaty biszkoptowe poprzeplatać w kolejności ciemny-jasny-ciemny i jasny-ciemny-jasny: pierwsze odłożyć (to będzie dolne piętro), a drugie przyciąć do wymiarów 16×16 cm (to będzie górne).

Pierwszy większy ciemny blat nasączyć wódką, posmarować konfiturą i kremem z galaretką, przycisnąć jasnym blatem, nasączyć, posmarować dżemem i kremem z galaretką, przycisnąć ciemnym, nasączyć, całość (wierzch i naokoło) cienko posmarować odłożonym kremem (tym bez galaretki), na wierzchu, na środku ułożyć mniejszy jasny blat, nasączyć wódką, posmarować konfiturą, potem kremem z galaretką, przycisnąć ciemnym blatem, nasączyć, posmarować konfiturą i ostatnią częścią kremu z galaretką, przycisnąć jasnym, nasączyć, całość (wierzch i naokoło) cienko posmarować odłożonym kremem (tym bez galaretki; ja robiłam to przy pomocy szpachli cukierniczej).

Do boków przykleić plasterki truskawek.

Wierzch (naokoło i środek) oraz niższe piętro udekorować pralinkami i truskawkami w czekoladzie (przykleić je na śmietanowe kwiaty wyciśnięte z worka cukierniczego, by lepiej się trzymały) – schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

 

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Torty | Dodaj komentarz

Cykliczne śmierci

Umarłam po raz wtórny.

Z rozpaczy dnia dzisiejszego.

Zaszufladkowano do kategorii Życie, Życie | Dodaj komentarz

Donutowe babeczki

Babeczki w kształcie donutuów, czyli biszkopt kakaowy nasączony porzeczkową wódką, konfitura z czarnej porzeczki, krem śmietankowy, czekoladowe polewy w 3 kolorach i cukrowe perełki 😉

Ciastka są delikatne, puchate, mięciutkie, poza polewami niezbyt słodkie.

Idealne na wszelkiego rodzaju imprezy, bo cieszą oczy i podniebienia.

Polecam!

 

Przepis na donutowe babeczki (mi wyszło 12 już gotowych babeczek, czyli przed złożeniem 24 sztuki o średnicy 7,5 cm) (Przepis na biszkopt pochodzi z bloga: http://gotowaniecieszy.blox.pl/html)

Składniki:

Biszkopt kakaowy:

  • 1 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 1 szklanka cukru
  • 5 jajek (białka i żółtka osobno)
  • 2 łyżki gorzkiego kakao
  • 2 łyżki oleju
  • 2 łyżki zimnej wody
  • 1 pełna łyżeczka proszku do pieczenia

Krem śmietankowy:

  • 200 ml śmietany 30%
  • 125 g serka mascarpone
  • 1 łyżka cukru pudru

Polewa czekoladowa:

  • 9 łyżek śmietany 30%
  • 150 g białej czekolady
  • 75 g mlecznej czekolady
  • szczypta różowego barwnika w proszku

Dodatkowo:

  • wódka porzeczkowa (do nasączenia)
  • konfitura porzeczkowa
  • perełki cukrowe (białe, czarne i różowe)

Sposób przygotowania:

Białka ubić z cukrem na sztywno, cały czas miksując dodać żółtka, potem olej i wodę. Na sam koniec wsypać mąkę przesianą z proszkiem oraz gorzkim kakao – wymieszać ręcznie, szpatułką.

Ciasto przelać do specjalnych silikonowych foremek na donuty (tak po 2,5 łyżki na jednego donuta).

Piec około 20 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić.

Składniki na krem ubić na sztywno.

Białą czekoladę roztopić w kąpieli wodnej z 6 łyżkami śmietany, podzielić na 2 równe części i do jednej z nich dodać różowy barwnik.

Mleczną czekoladę roztopić z 3 łyżkami śmietany.

Wykonanie:

Donuty nasączyć delikatnie wódką.

Połowę z nich posmarować konfiturą z czarnej porzeczki, a na nią powyciskać z worka cukierniczego zakończonego ozdobną tylką kwiatki z kremu śmietankowego, na których należy ułożyć kolejnego donuta, oblać go roztopioną czekoladą i ozdobić cukrowymi perełkami.

 

Zaszufladkowano do kategorii Babeczki, muffiny, tartaletki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Moja Dusza

Moja Dusza to szkatułka tęsknych cieni

nie zmieni tego nikt

konflikt nie istnieje

nie poczernieje bowiem straszniej

zaciszniej przygasła skruszeje

nie ogrzeje jej nic

niewolnic skrzydeł trzepot rozlega

ostrzega przed ławicą złego

choć umarłego za życia ciężko ożywić

a ogłuszyć może głuchy dźwięk

jęk własnego strapienia

pastwienia myśloemocji

despocji kwiatu uwiędłego

przebrzydłego braku nadziei

odysei samotnej w głąb

ziąb czerni nieskończonej

czczonej przez tęskne cienie.

 

Nie zmienię tego ja.

Nie zmieni tego nikt.

 

(autor: Ja)

 

Zaszufladkowano do kategorii Moje wiersze | Dodaj komentarz

Drożdżowy torcik z „Nutellą”

Dość nietypowy, bo drożdżowy torcik, złożony z 3 cienko posmarowanych „Nutellą” blatów, z wierzchu oprószony dużą ilością słodkiej, maślanej i chrupiącej kruszonki 😉

Ciasto jest mięciutkie, delikatne, niesamowicie aromatyczne i bardziej wilgotne od tradycyjnego drożdżowego.

Pięknie się kroi, nie wymaga długiego wyrastania (odstawia się jedynie na 20 minut) i cudownie smakuje!

Przepis na drożdżowy torcik z „Nutellą” (tortownica o średnicy 26 cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: https://fully-flavoured.blogspot.com/ )

Składniki:

Ciasto:

  • 3 i 1/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 60 g świeżych drożdży
  • 280 g miękkiego masła
  • 6 jajek
  • 1 szklanka cukru
  • 3/4 szklanki ciepłego mleka
  • 3 łyżki cukru waniliowego
  • 1 łyżka pasty waniliowej
  • skórka otarta z 1 pomarańczy

Kruszonka:

  • 1 szklanka mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła

Dodatkowo:

  • „Nutella”

Sposób przygotowania:

Masło utrzeć z cukrami oraz pastą waniliową na puch, potem, cały czas miksując, dodawać po jednym jajku i drożdże rozpuszczone w ciepłym mleku. Na sam koniec wmieszać mąkę i skórkę otartą z pomarańczy.

Ciasto przelać (będzie dość rzadkie) do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i odstawić na 20 minut.

Po upływie wskazanego czasu ciasto z wierzchu obsypać kruszonką (połączyć wszystkie składniki) wstawić do piekarnika nagrzanego do 150°C  i piec przez 20 minut, a potem zwiększyć temperaturę do 180°C i piec kolejne 40 minut.

Wyjąć. Wystudzić. Przekroić na 3 blaty.

Pierwszy blat posmarować „Nutellą”, przycisnąć drugim, posmarować kremem i przycisnąć trzecim blatem z kruszonką.

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Przepisy, Torty | Dodaj komentarz

Premiery kinowe 2020

Jakiś czas temu wstawiłam listę numer 1 (będzie też numer 2, ale muszę w końcu do niej przysiąść…) filmów kinowych z 2019 roku, które obejrzałam i szczerze polecam (może zrobię i taką z, w moim odczuciu, fatalnymi produkcjami), a że teraz chcę być ciut bardziej aktualna, to tamta jeszcze poczeka, natomiast ja zaprezentuję wszystkie filmy, na jakie udało mi się pójść w 2020, bo teraz to wiadomo, że na inne może być ciężko, a szkoda, gdyż miałam w zamyśle konkretne tytuły – no ale nic: z poniższych bilans i tak wypada znakomicie, ponieważ 9 było naprawdę fajnych, a tylko 1 nietrafiony.

1. Sala Samobójców. Hejter, reż. Jan Komasa

Tomek Giemza (Maciej Musiałowski) zostaje wyrzucony ze studiów prawniczych za plagiat, a że pochodzi z małego, pozbawionego perspektyw miasteczka, to za wszelką cenę postanawia uniknąć powrotu – w związku z tym musi działać błyskawicznie: zatrudnia się w firmie bezlitosnej Beaty Santorskiej (Agata Kulesza), która płaci, i to sporo, za… internetową nagonkę.

Chłopak bardzo szybko dowiaduje się, że niszczenie komuś życia umożliwia wspinanie po szczeblach kariery, bo wtedy zyskuje się pozycję i pieniądze, a jak się ma jedno i drugie, to człowiek zaczyna się liczyć – jest wzorem siły i sukcesu, czym i imponuje i wzbudza strach.

A on tej pozycji i tych pieniędzy potrzebuje, ponieważ ponad wyrwanie z biedy desperacko pragnie zaimponować wywodzącej z wyższych sfer Gabi Krasuckiej (Vanessa Aleksander).

By dostosować się do tego barbarzyńskiego środowiska, musi wyprać się z uczuć, uformować nowego, imitowanego siebie, choć wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie zawsze, ale momentami tak bywa – wystarczy spojrzeć w oczy, bo w tym surowym, pozornie pustym spojrzeniu jest wszystko. Wszystko co złe, smutne i mroczne.

To mocny. Prawdziwy. Aktualny. Bolesny i przerażający film o potyczkach pomiędzy tymi z elit, a tymi z marginesu społecznego. O machinacjach. Grach. Łgarstwach. Cynizmie. Hipokryzji. Frustracji, a z tej frustracji wykluwającej zemście. O hejcie. Tworzeniu sensacyjnych fake newsów, które potęgują gniew, szerzą nienawiść i wspaniale sterują tłumem. I o tym, że w dzisiejszych czasach trollowanie stało się pomysłem na biznes. Na zwycięstwo. I na upadek. Ale to już zależy, po której stronie się stoi.

W podobnym tonie był zeszłoroczny „Joker” oraz „Parasite”, o których nakreśliłam zaledwie kilka słów TUTAJ. No i „To my” – o tym napisałam TU znacznie więcej.

2. Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn), reż. Cathy Yan

Po genialnym „Jokerze” przyszedł czas na Harley Quinn (Margot Robbie), która najpierw była jego psychiatrą w szpitalu Arkham, potem została dziewczyną, pomocnicą, obiektem manipulacji i dobrą rozrywką, a gdy się znudziła, to „Pan J” (albo pieszczotliwie „Puddin”) po prostu ją porzucił, pozostawiając nie tylko z krwawiącym sercem, ale też osamotnioną pośród tych, którzy chętnie się na niej zemszczą za liczne przewinienia.

Bohaterka początkowo łapie doła, jednak świadomość męskiej dominacji sprawia, że dość szybko zbiera się w sobie: raz, że ma zamiar to zmienić, a dwa, że na jej drodze stają równie silne kobiety, czyli Czarny Kanarek (Jurnee Smollett-Bell), Łowczyni (Mary Eliabeth Winstead) oraz policjantka Renee Montoya (Rosie Perez), które w wyniku zaistniałych okoliczności muszą stworzyć superdrużynę.

I tworzą. I wychodzi im to świetnie.

Film jest opowiadany z perspektywy Harley, więc nie powinno dziwić, że jest absolutnie chaotyczny, pokawałkowany, przypadkowo posklejany, dynamiczny, jazgotliwy, groteskowy, szalony, komiksowy, pełen nonsensów, psychodelicznej muzyki, dobrego humoru, zabarwień, rolek, waty cukrowej, karuzeli, akrobatycznych pojedynków, fantazyjnej broni, kostiumów czy brokatowej amunicji – no przesłodzony do granic możliwości, a… ta słodycz jest doprawdy zabójcza. Ale jakże smakowita.

3. Co przyniesie jutro, reż. William Nicholson

To film o Grace (Annette Bening), którą po 29 latach szanowny małżonek Edward (Bill Nighy) opuścił i wpadł w ramiona matki swojego ucznia; no zakochał się chłopak, nie planował tego, to cóż ma uczynić? W zasadzie nigdy nie był szczęśliwy, tylko udawał, bo źle wybrał, wsiadł nie w ten pociąg, itd., więc 5 minut po tym jak zaserwował wieloletniej połowicy niedzielnego tosta, spakował walizkę i wyfrunął, nazbyt się nie tłumacząc, nawet nie dając szansy na przeprowadzenie jakiegokolwiek dialogu: wziął koszule, zamknął drzwi, wsiadł w samochód, zmienił numer i pojechał być szczęśliwy gdzie indziej.

A ona została za tymi drzwiami w szoku, bo w zasadzie nic z tego nie pojmuje. W uczuciu krzywdy, straty, odosobnienia i fikcji (bo to nie dzieje się naprawdę. Nie może się dziać). I coraz bardziej zapada się w sobie. Tęskni. Czeka, karmiąc złudną nadzieją. Wszędzie go widzi i patrzy na drzwi, bo a nuż naciśnie klamkę i wróci. A obok jest syn Jamie (Josh O’Connor), który przyjeżdża na weekendy i za bardzo nie wie jak wyszarpać ją ze szponów depresji, co zrobić, by jakoś rodzicielkę poskładać i nauczyć żyć na nowo, zwłaszcza, gdy również ma się osobiste problemy? Jakich argumentów użyć, by przełamać bezsilność? Jaką drogę wskazać? I czy to w ogóle możliwe?

Do bólu szczera, intymna i pełna emocji opowieść.

4. Kłamstewko, reż. Lulu Wang

Film inspirowany prawdziwą historią.

Od lat rezydująca w Nowym Jorku Billi (Awkwafina) dowiaduje się, że jej ukochana babcia Nai Nai (Shuzhen Zhou) ma nowotwór płuc, w efekcie zostało jej niewiele czasu – ta informacja załamuje ją tak bardzo, że natychmiast chce jechać do Chin, by się z nią pożegnać, ale jej rodzice są innego zdania, bowiem w ich rodzimej kulturze takie rzeczy się zataja, wierząc, że strach przed śmiercią jest gorszy niż sama choroba.

Postanawiają więc uciec się do podstępu, spraszając rozsypaną po świecie rodzinę na migiem zorganizowany wystawny ślub kuzyna (kij z tym, że Hao Hao praktycznie nie zna swojej przyszłej żony), który ma się odbyć właśnie tam, gdzie mieszka ukochana babcia.

Jednocześnie porusza i bawi. Ukazuje różnice światopoglądowe oraz obyczajowe. Perfekcyjne równoważy dramat i komizm. Daje do myślenia. I pozwala zrozumieć czym jest szlachetne kłamstwo. A raczej kłamstewko, bo przecież dla dobra sprawy.

5. Małgosia i Jaś, reż. Oz Perkins

Fascynująca adaptacja chyba jednej z najbardziej lubianych baśni, w której to tym razem Małgosia (Sophia Lillis) wiedzie prym, a Jaś (Samuel Leakey) cóż… staje się główną przeszkodą do jej rozkwitu, uniezależnienia, wniknięcia w głąb siebie, również swojej cielesności i korzystania z własnych talentów oraz mocy (o czym chociażby świadczy odwrócenie kolejności imion), ale w samym środku lasu tkwi sobie wycięta ze słodkiego koszmaru chatka, gdzie bytuje czarownica Holda (Alice Krige), która ostrzy pazury, by ją tego wszystkiego nauczyć; pomaga w tym ich matka, która z poczucia beznadziei (brak pracy i głód) postradała zmysły i wepchnęła pociechy wprost w jej spowite czarną suknią ramiona.

Tę produkcję warto zobaczyć nie tylko dlatego, że ma całkiem inne przesłanie niż pierwowzór, ale dla tego surrealistycznego, horrorowego, gotyckiego, mrocznego, dusznego, arealnego, pokręconego, sennego, narkotycznego, obłąkańczego klimatu.

6. Małe kobietki, reż. Greta Gerwig

Zupełnie nowa adaptacja popularnej powieści autorstwa amerykańskiej pisarki  L.M. Alcott (parę słów o książce TUTAJ) o niezwykle dobrodusznej Marmee March (Laura Dern), której mąż (Bob Odenkirk) udał się na wojnę, zostawiając ją z czterema, bardzo jak na ówczesne czasy nowoczesnymi córkami: krnąbrną, żywiołową, rozkochaną w literaturze Jo (Saoirse Ronan), dystyngowaną, marzącą o teatralnym aktorstwie i życiu na salonach Meg (Emma Watson), rozkapryszoną, wszakże pięknie malującą  Amy (Florence Pugh) oraz powściągliwą, delikatną, cudnie grającą na pianinie Beth (Eliza Scanlen) – siostry, pomimo wielu różnic w obszarze celów, fantazji, charakterów i wynikających z nich sporów, łączy silna więź; uwielbiają spędzać wspólnie czas na pracy, rozmowach i doskonałej zabawie ( zwłaszcza przy wystawianiu swoich własnych sztuk teatralnych). W pewnym momencie do ich kobiecego świata wdziera się wnuk wychowywany przez mieszkającego w sąsiedztwie Pana Laurence’a (Chris Cooper) Theodore „Laurie” (Timothée Chalamet), który dyskretnie stara się zasygnalizować Jo, że pała do niej gorącym uczuciem, jednak ona wcale nie zamierza zawracać sobie tym głowy, bo jej wolą nie jest pokorne trwanie w cieniu męża, lecz funkcjonowanie w tej męskiej rzeczywistości na równych prawach: posiadanie własnej tożsamości i realizacja własnych pragnień.

I to właśnie z perspektywy Jo jest opowiedziana ta historia, w której sielskie dzieciństwo przeplata się z nafaszerowaną trudnościami dorosłością, co nie oznacza, że pozostałe siostry milczą, bo tak nie jest, bowiem każda z nich dochodzi do głosu, opowiadając o swoich uczuciach, poglądach, ambicjach i priorytetach. Nawet ciotka March (Meryl Streep) ma czas, by wytłumaczyć swoje zgorzknienie.

To naprawdę dobry, bo uwspółcześniony i obfitujący w sprzeczne doznania klasyk.

7. Emma, reż. Autumn de Wilde

Kolejna ekranizacja, tym razem kultowej powieści autorstwa Jane Austin o 25-letniej uroczej, błyskotliwej, wrażliwej, ale trochę egocentrycznej Emmie Woodhouse (Anya Taylor-Joy), mieszkającej wraz z owdowiałym, hipochondrycznym ojcem (Bill Nighy) w zamożnej angielskiej posiadłości, która jest przekonana, że nigdy nie wyjdzie za mąż, ale za to uwielbia swatać wszystkich naokoło.

Los, za sprawą pewnego George’a (Johnny Flynn) i pewnego Eltona (Josh O’Connor), potrafi bywać przewroty.

Cudowna scenografia, cudowne kostiumy i krajobrazy.

Inteligentnie. Romantycznie. Z humorem, ale nie groteskowo. Dominuje spokojna, pastelowa kolorystyka, ale nie przyprawia o mdłości. Jest teatralnie, lecz nie sztucznie. Dość długo i niespiesznie, wszakże nie nudno, bo z taką łagodną nastrojowością.

8. Pan T., reż. Marcin Kryształowicz

Tytułowy Pan T. (Paweł Wilczak) jest cenionym, ale za sprzeciw wobec systemu odsuniętym od literackiego świata artystą – ten stan rzeczy postanawia po prostu przeczekać, zajmując skromniutki pokój w hotelu dla literatów, za który płaci, udzielając korepetycji maturzystce Dagnie (Maria Sobocińska), z którą wdaje się w romans, do tego sporadycznie coś naskrobie, by schować to na później, udzieli kilku wskazówek marzącemu o pisarskiej karierze sąsiadowi Filakowi (Sebastian Stankiewicz), który notabene na niego donosi, zawita na balu dziennikarzy, posłucha występów Bolesława Bieruta (Jerzy Bończak), zapali z nim zioło w łazience, posłucha jazzu w podziemnych klubach i pofantazjuje o wysadzeniu Pałacu Kultury i Nauki, za co zresztą znajduje się pod odstrzałem Urzędu Bezpieczeństwa.

Jest błyskotliwie. Zabawnie i melancholijnie. Ironicznie. Czasem surrealistycznie, irracjonalnie oraz osobliwie. Z pozoru spokojnie, a jednak niesamowicie emocjonalnie.  Czarno-biało, a jednak barwnie. Klimatycznie. Poetycko. Przydługawo, ale nie nudno. Z masą genialnych, choć powściągliwych dialogów i równie powściągliwą mimiką, metafor, symbolów, powtórzeń, nawiązań i niedopowiedzeń.

Wyśmienita satyra z elementami dramatu i czarnej komedii (albo dramat z elementami satyry i czarnej komedii, albo inaczej plus coś jeszcze, na przykład sensacja czy biografia – zwał jak zwał, a obejrzeć warto, bo mistrzostwo!)

9. Wyspa Fantazji, reż. Jeff Wadlow

Piątka szczęśliwców, czyli Elena (Maggie Q), Melanie (Lucy Hale), Randall (Austin Stwoell), Ryan (Brandley) oraz Jimmy (Brax) wygrywa konkurs, którego nagrodą jest podróż na tajemniczą, osnutą magią i mitami egzotyczną wyspę, na której zagadkowy i wyposażony w nadziemskie moce pan Roarke (Michael Peña) spełni ich najskrytsze fantazje: pierwsza chce ponownych zaręczyn z niegdyś porzuconym chłopakiem i założenia z nim szczęśliwej rodziny, druga pragnie zemsty na szkolnej koleżance, trzeci poczuć jak to jest walczyć na froncie, a bracia chcą rozpusty, rozrywki i obrzydliwego przepychu – niestety taka utopia nigdy nie trwa wiecznie, ale tutaj zamienia się w autentyczną makabrę, a oni, by przeżyć muszą dojść do źródła, bo jak się okazuje: nic nie dzieje się z przypadku.

Mniej więcej do momentu rzezi bawiłam się dość dobrze, a gdy powinno być jeszcze lepiej, bo wszystko zaczęło się komplikować, to stało się potwornie męcząco (ani nie śmiesznie, ani nie strasznie) i chaotycznie (ale w taki bałaganiarski sposób). Brakuje napięcia, całość jest niekonsekwentna, dialogi nieciekawe, klimat nijaki, dowcip żałosny, do tego totalny miszmasz gatunkowy, akcja niby dynamiczna, ale absurdalnie rozwlekła, a finał niesatysfakcjonujący – zresztą: jak się człowiek tak wynudzi, to nic go nie intryguje, bo jedyne czego naprawdę pragnie, to wyjść stamtąd natychmiast i nigdy nie wrócić na nic podobnego.

10. Mayday, reż. Sam Akina

Tym razem na ekran została przeniesiona głośna sztuka teatralna według scenariusza Raya  Cooneya o niefrasobliwym taksówkarzu Janku Kowalskim (Piotr Adamczyk), który po pierwsze ma wielkie serce, a po drugie nie potrafi się zdecydować, więc bierze ślub z dwiema kobietami: trochę potrzepaną, barwną, kokieteryjną masażystką Basią (Anna Dereszowska) i bardziej przedsiębiorczą i poukładaną Marysią (Weronika Książkiewicz), stając się bigamistą. Do pewnego momentu udaje mu się sprawnie manewrować między jedną a drugą, ale w skutek wypadku i drobnej pomyłki wszystko zaczyna się komplikować, zatem rozpaczliwie stara się z tego wybrnąć, w czym wiernie pomaga mu kolega Staszek (Adam Woronowicz).

To zaskakująco dobra i śmieszna polska komedia, którą ogląda się z przyjemnością, a nie z poczuciem okrutnego zażenowania; może humor nie jest jakiś górnolotny, może wszystko zbyt dosadne, mało przenikliwie, przewidywalne, ale sytuacyjny dowcip, krętactwa, kombinacje i zbiegi okoliczności naprawdę mogą rozbawić.

*wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony: https://www.filmweb.pl/

Zaszufladkowano do kategorii Film | Dodaj komentarz