Idealne ciasto na Sylwestra, czyli „Malaga”

Ciasto idealne na nadchodzącą okazję, czyli Sylwestra, ponieważ posiada dużo kremu i posmak alkoholu, a właśnie z takimi kojarzą mi się tego typu imprezy.

Inspirowane jednymi z 3 popularnych rodzajów cukierków, czyli cukierkami „Malaga”.

To nasączone rumem 3 blaty krucho-miodowego ciasta, posmarowane powidłami śliwkowymi, przełożone aksamitnym kremem maślano-budyniowym z kawowo-kakaową mieszanką oraz kawałkami rumowych śliwek, oblane czekoladową polewą i ozdobione kawałkami cukierków.

Jest naprawdę smaczne, bo przenika się tutaj miód, karmel, kawa, czekolada, śliwki i rum, do tego pięknie, bo równo (chociaż jest wysokie!) się kroi i ładnie prezentuje.

Blaty, mimo dodatku miodu, nie wychodzą twarde, tylko raczej kruche, poza tym są nasączone alkoholem i posmarowane kremem oraz powidłami, co sprawia, że odpowiednio miękną.

Polecam 😉

Przepis na ciasto „Malaga” (kwadratowa blacha o wymiarach 24×24 cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: http://znowcosupieklam.blogspot.com/; podaję w proporcjach dopasowanych do formy, w której piekłam oraz z moimi drobnymi zmianami)

Składniki:

Krucho-miodowe ciasto:

  • 750 g mąki pszennej (tortowej)
  • 150 g masła
  • 450 g cukru pudru
  • 3 jajka
  • 6 łyżek płynnego miodu
  • 3 łyżeczki sody oczyszczonej

Krem „Malaga”:

  • 3 szklanki mleka
  • 3 budynie o smaku słonego karmelu (mogą być też waniliowe lub śmietankowe)
  • 1,5 szklanki cukru
  • 375 g bardzo miękkiego masła
  • 1,5 kieliszka rumu + 4,5 łyżki kawy rozpuszczalnej typu „Crema” (ale idealnie sprawdza się również „Inka” o smaku karmelowym) + 3 łyżki gorzkiego kakao
  • 200 g pokrojonych na nieduże kawałki suszonych śliwek + 1 szklanka rumu

Polewa:

  • 50 g mlecznej czekolady
  • 50 g gorzkiej czekolady
  • 80 ml śmietany 30%

Dodatkowo:

  • 1 duży słoik powideł śliwkowych
  • 1 kieliszek rumu + 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej + 2 łyżeczki cukru rozpuszczone w 100 ml wody (do nasączenia)
  • 8 cukierków „Malaga” z Wawelu

Sposób przygotowania:

Noc wcześniej posiekać śliwki i zalać je rumem.

Składniki na ciasto zagnieść, podzielić na 3 równe części i upiec po kolei 3 blaty w kwadratowej foremce wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Każdy blat piec ok. 25 minut, w temperaturze 200 °C.

Wyjąć. Pozbawić papieru. Wystudzić.

W tym czasie przygotować krem: 2 szklanki mleka zagotować z cukrem, a w pozostałym rozpuścić budynie. Do gotującego się mleka wlać przygotowaną mieszankę i gotować go gęstości, mieszając przy tym bardzo energicznie, by nie powstały grudki – gotowy budyń przykryć folią spożywczą i odstawić do wystudzenia.

Rum + kawę rozpuszczalną + kakao – wymieszać.

Bardzo miękkie masło utrzeć na puch (tak długo, aż stanie się naprawdę puszyste i niemalże białe), następnie stopniowo dodawać chłodny budyń, potem wlać rumową mieszankę, a na sam koniec wmieszać nasączone rumem śliwki.

Wykonanie:

Pierwszy blat ciasta nasączyć, posmarować powidłami śliwkowymi, wyłożyć połowę kremu, przykryć drugim blatem, nasączyć, posmarować powidłami, rozsmarować resztę kremu, przykryć ostatnim blatem, nasączyć, posmarować powidłami, oblać polewą czekoladową (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i ozdobić pokrojonymi cukierkami „Malaga” – schłodzić.

Przechowywać w lodówce, ale by było jeszcze bardziej miękkie, to należy je wyjąć 1-2 h przed spożyciem.

 

Zaszufladkowano do kategorii Batonikowo - pralinowe wypieki, Przekładane, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Jeśli naprawdę działo się tutaj coś złego, to źródłem zła nie był sam dom, lecz przebywający w nim ludzie” – „Zbrodnia wigilijna” autorstwa Georgette Heyer

Dla mnie te chmury postrzępione wiatrem mają teraz więcej sensu niż cokolwiek.

I uroku więcej.

Noce błyskają choinkowymi lampkami, a w powietrzu unosi się korzenno-owocowy zapach pierniczków i kompotu.

Ale ja wolę noce najczarniejsze, nie te przeplatane kolorami. Ja wolę ten zapach dziki, nieskażony niczym.

 

Świat jeszcze w grudniu, świątecznie ospały, więc ja o zbrodni, która wydarzyła się w wigilię, czyli „Zbrodnia wigilijna” autorstwa Georgette Heyer.

 

Nathaniel Herriard jest zamożnym, stale skarżącym na lumbago starym kawalerem (wraz z wieloletnim wspólnikiem Edgarem Mottisfontem zajmuje się importem rozmaitych towarów z Indii Wschodnich), który zamieszkuje Lexham Manor – gigantyczną i naprawdę osobliwą rezydencję z czasów Tudorów, uchodzącą za miejscową atrakcję. Od 2 lat mieszka tu również jego młodszy brat Joseph z żoną Maud (po ukończeniu studiów prawniczych łapał się wszelkich zajęć – od poszukiwania złota do współpracowania z kolonialnymi i południowoamerykańskimi firmami turystycznymi – jednak niczego nie żałuje tak, jak porzucenia występów w teatrze, do których jak sam uważa: jest po prostu stworzony, i obecnie, nie mając dalszych planów na życie, zostali lokatorami Nathaniela, z czego nie są zbyt dumni, zwłaszcza, że jest to osoba o trudnym charakterze, chociaż dobrym sercu): mężczyzna stanowi uosobienie serdeczności, wręcz kipi energią, jest niepoprawnym optymistą, bo potrafi obracać niesmaczną prawdę w przyjemną fikcję, pragnie być „rozjemcom rodzinnym” i „ukochanym stryjem”, z kolei kobieta jest flegmatyczna, raczej zamknięta w sobie, a jej pojmowanie szczęścia ogranicza się do wysypiania, regularnych posiłków, stawiania pasjansa oraz czytania gawędziarskich biografii członków rodów królewskich.

Akcja zawiązuje się na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, kiedy to Joseph wpada na pomysł, by urządzić prawdziwe angielskie przyjęcie świąteczne, podczas którego otoczą się rodziną i przyjaciółmi, co nie spotyka się z pozytywnym odbiorem jego starszego brata, tkwiącego w przekonaniu, że prawdziwe angielskie Boże Narodzenie oznacza, zgodnie z jego własnym doświadczeniem, kłótnie pomiędzy nieprzychylnie nastawionymi do siebie ludźmi połączonymi zupełnie przypadkowo więzami krwi i zebranymi w jednym miejscu z powodu wyświechtanego przekonania, że rodziny powinny spędzać święta razem, poza tym ma świadomość, że każdy oczekuje na jego majątek, wszakże Joseph tak mu wierci dziurę w brzuchu, że ostatecznie ulega.

Do posiadłości przyjeżdżają: wspomniany wcześniej wspólnik Edgar Mottisfont, daleka, niezbyt atrakcyjna, ironiczna, rozmyślna, pisząca artykuły do gazet i hodująca bulteriery kuzynka Mathilda Clare, zrzędliwy, opryskliwy, szorstki, inteligentny, rzucający trafionym, choć złośliwym dowcipem bratanek Stephen, jego śliczna, łasa na pochlebstwa, rozhisteryzowana, strachliwa i płytka narzeczona Valeria Dean oraz ekspresyjna, temperamentna, wiecznie niezadowolona, kłótliwa, jednakże fascynująca oraz utalentowana w aktorstwie bratanica Paula i emanujący sztucznymi manierami, nudny, maskujący niepewność gadulstwem, błyskotliwy i tworzący naprawdę udane sztuki „nieznany dramatopisarz” Willoughby Roydon  (rodzeństwo to dzieci zmarłego brata Matthewa).

Taka galeria osobliwości może tylko zapowiadać tragedię.

I rzeczywiście: tuż przed kolacją wigilijną Nathaniel zostaje znaleziony martwy we własnym gabinecie. Szkopuł tkwi w tym, że ktoś zadźgał go, podczas gdy okna i drzwi były zamknięte od wewnątrz. Jak zatem dostał się tam zabójca?

Tego próbują się dowiedzieć lokalny inspektor Colwall i specjalnie wezwany ze Scotland Yardu inspektor Hemingway, co nie jest łatwe, gdyż wszyscy w tym domu kłamali, by osłaniać innych albo ze strachu.

A jak się ma do tego wszystkiego książka „Życie Elżbiety, Cesarzowej Austrii”, o której tak namiętnie rozprawia Maud i która znika w tajemniczych okolicznościach dowie się tylko ten, kto przeczyta.

 

„Zbrodnia wigilijna” to całkiem fajny kryminał a thriller, w którym atmosfera świąt ogranicza się zaledwie do rozwieszenia ozdób (prawdopodobnie dlatego, że właściciel zginął i ze świąt nici, chociaż i tak wydaje mi się, że można było zrobić to bardziej nastrojowo; i nie chodzi mi o nastrój szczególnego ciepła między postaciami, bo o tym w ogóle nie ma tutaj mowy, tylko o ten zewnętrzny). Za to atmosfera eleganckiego mroku wiekowej rezydencji i wewnętrznego napięcia oraz braku zaufania jest wyczuwalna na każdym kroku. Niestety fabuła jest za długa, bo mimo że 421 stron (Wydawnictwo Zysk i S-ka) nie wydaje się być tytaniczną ilością, to jednak tutaj się rozwleka, przez co chwilami nuży. Plus za to, że treść została podzielona na 16 rozdziałów, ponieważ można ją sobie odkładać, kończąc w jakichś sensownych momentach. Tym, co mi się najbardziej podobało są sylwetki bohaterów: niesamowicie głębokie, drobiazgowe oraz wielobarwne – no fenomenalne! A dialogi i ciężkie relacje między nimi przyprawione dużą dawką czarnego humoru: dramatycznie prześmieszne. Intryga też świetna, choć nie ma tu nagłych zwrotów akcji, bo fabuła należy do tych powolnych, a nie dynamicznych. Zakończenie i zaskakujące i nie, bo zaskoczyła mnie nie osoba, a to, jak „wyrafinowanie” dokonała owej zbrodni.

Generalnie polecam; zwłaszcza dla kreacji bohaterów i dla posmakowania klimatu kryminałów z lat 40-tych.

Nasze ciała cierpią, ponieważ jesteśmy śmiertelni.

Niestety często bywamy poddawani skomplikowanym doświadczeniom.

Wiele osób próbuje ukrywać swoje prawdziwe uczucia pod maską oschłości i złych manier.

Ludzie już tak mają: boją się zaplątać w coś nieprzyjemnego, dlatego czasem brną w bezsensowne kłamstwa.

Ludzie często próbują maskować strach napastliwością.

Wysnuwanie przedwczesnych wniosków, to wielki błąd.

Świat jest stworzony dla ludzi o różnych charakterach.

Nerwy czasami biorą górę nad ludźmi w najmniej oczekiwanych momentach.

Niekiedy intuicja jest lepszym drogowskazem niż umysł.

Nie wolno nie doceniać kobiet.

Och, gdyby człowiek potrafił czasami przewidzieć, co się wydarzy.

Nic tak nie wytrąca człowieka z równowagi, jak niepewność.

 

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Ciasto Wedel

Zjawiskowe ciasto siostry Anastazji, która, jak chyba każdy wie, słynie z wypiekania ciast przekładanych, monumentalnych i wielowarstwowych.

Wedel, czyli 3 różne maślane biszkopty (waniliowy, kakaowy i orzechowy) nasączone truskawkową wódką, przełożone czekoladowo-maślanym kremem i czerwoną oraz zieloną galaretką, z wierzchu oblane błyszczącą polewą.

Ciasto marzenie na wszelkie uroczystości: ogromne, wysokie, rodzinne, podzielne, a przy tym stabilne, bo da się je pokroić na nadzwyczaj równiutkie kawałki, do tego, mimo dużej ilości wszystkiego, nie jest zbyt słodkie, bardzo wytworne i nawet w świątecznych barwach 😉

Przepis na ciasto Wedel (duża blacha – o wymiarach 25×37 cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: http://znowcosupieklam.blogspot.com/; podaję w proporcjach dopasowanych do formy, w której piekłam, czyli w dużej)

Składniki:

Biszkopt waniliowy:

  • 3/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 150 g miękkiej margaryny
  • 6 jajek (białka i żółtka osobno)
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Biszkopt orzechowy:

  • 3/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 60 g zmielonych orzechów włoskich (mogą być laskowe lub migdały)
  • 150 g miękkiej margaryny
  • 6 jajek (białka i żółtka osobno)
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Biszkopt kakaowy:

  • 3/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)  (odjąć 3 łyżki mąki i zastąpić je 3 łyżkami gorzkiego kakao)
  • 150 g miękkiej margaryny
  • 6 jajek
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Krem czekoladowo-maślany:

  • 500 g miękkiego masła roślinnego
  • 400 g cukru
  • 1 szklanka mleka
  • 4 łyżki gorzkiego kakao

Polewa:

  • 50 g mlecznej czekolady
  • 50 g gorzkiej czekolady
  • 80 ml śmietany 30%

Dodatkowo:

  • 3 czerwone galaretki + 1050 ml wrzątku
  • 3 zielone galaretki + 1050 ml wrzątku
  • wódka truskawkowa (do nasączenia)

Sposób przygotowania:

Galaretki rozpuścić w gorącej wodzie i odstawić, by zaczęły tężeć.

Upiec 3 biszkopty: margarynę utrzeć z cukrem na jasny puch, potem stopniowo dodać żółtka oraz aromat. Następnie wsypać mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia (w przypadku orzechowego biszkoptu jeszcze zmielone orzechy, a kakaowego kakao) – połączyć. Na sam koniec delikatnie wmieszać białka ubite na sztywno ze szczyptą soli.

Każde ciasto wlać do odrębnej blaszki, wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec około 30 minut, w temperaturze 180 °C.

Wyjąć. Wystudzić. Usunąć papier.

W tym czasie przygotować krem czekoladowo-maślany: w garnku umieścić mleko, cukier oraz kakao – zagotować tak, by mieszanka zgęstniała – odstawić do wystudzenia. Masło ubić na bardzo puszystą masę, dalej wlać do niego wystudzoną mieszankę i zmiksować.

Wykonanie:

Biszkopt waniliowy nasączyć, posmarować połową kremu, wylać zieloną, tężejącą galaretkę, przycisnąć biszkoptem orzechowym, nasączyć, posmarować pozostałym kremem, wylać czerwoną, tężejącą galaretkę, przycisnąć biszkoptem kakaowym i z wierzchu oblać polewą czekoladową (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) – schłodzić przez kilka godzin.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Czekoladowe, Przekładane, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Pani Walewska (Pychotka)

Absolutnie przepyszne ciasto na świąteczny stół, zwłaszcza dla miłośników ciast z bezą i z ogromną ilością kremu, czyli Pani Walewska (nie bez przyczyny zwana również Pychotką): dwa blaty kruchego ciasta, dla przełamania słodyczy posmarowane dżemem z czarnej porzeczki, cudowna, chrupiąca beza obsypana płatkami migdałów, a pomiędzy nimi najlepszy na świecie (tak myślę ;p), bo supergęsty, a jednocześnie idealnie puszysty krem budyniowo-maślany.

Ciasto jest wysokie, ale stabilne, więc wspaniale się kroi. Wspaniale, bo elegancko prezentuje. No i co najważniejsze: wspaniale smakuje 😉

Przepis na ciasto Pani Walewska (Pychotka) (duża blacha – o wymiarach 25×37 cm) (Przepis na ciasto i bezę pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty, a na krem z bloga: https://aniagotuje.pl/; podaję w proporcjach dopasowanych do formy, w której piekłam, czyli w dużej)

Składniki:

Ciasto:

  • 750 g mąki pszennej (tortowej)
  • 300 g zimnego masła
  • 3/4 szklanki cukru pudru
  • 9 żółtek
  • 3 łyżki kwaśnej śmietany 18%
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Beza:

  • 9 białek
  • 2 i 1/3 szklanki drobnego cukru
  • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • szczypta soli

Krem budyniowo-maślany:

  • 1,5 litra mleka
  • 3 budynie waniliowe 
  • 3 budynie kokosowe
  • 6 łyżek cukru
  • 16 g cukru waniliowego
  • 600 g bardzo miękkiego masła

Dodatkowo:

  • 2 słoiki dżemu z czarnej porzeczki
  • 200 g płatków migdałowych

Sposób przygotowania:

Ciasto:

Połączyć wszystkie składniki, zagnieść ciasto, uformować kulę, owinąć folią spożywczą i schłodzić w lodówce przez 1 h.

Beza:

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną, lśniąca pianę, po czym powoli, cały czas miksując, wsypywać cukier. Na sam koniec delikatnie wmieszać przesianą mąkę ziemniaczaną.

Po upływie wskazanego czasu chłodzenia podzielić ciasto na dwie równe części, wylepić nimi wcześniej wyłożone papierem do pieczenia blachy, posmarować dżemem z czarnej porzeczki, potem równomiernie rozprowadzić bezę i oprószyć płatkami migdałowymi.

Piec ok. 45 – 50 minut, w temperaturze 160 °C.

* oba blaty piekłam równocześnie, jeśli nie ma takiej możliwości, to białka i cukier należy podzielić na pół i bezy wykonać oddzielnie, by zaraz po nałożeniu wstawić ciasto do piekarnika – w innym wypadku (gdy ciasto będzie stało poza piekarnikiem i czekało na swoją kolej) beza podejdzie wodą.

Krem:

1 litr mleka zagotować z cukrem oraz cukrem waniliowym, w pozostałym mleku rozpuścić budynie. Do gotującego się mleka wlać przygotowaną mieszankę i gotować go gęstości, mieszając przy tym bardzo energicznie, by nie powstały grudki – gotowy budyń przykryć folią spożywczą i odstawić do wystudzenia.

Bardzo miękkie masło utrzeć na puch (tak długo, aż stanie się naprawdę puszyste i niemalże białe), następnie stopniowo dodawać chłodny budyń.

Wykonanie:

Na pierwszy blat ciasta wyłożyć krem, przykryć drugim blatem (bezą do góry).

Schłodzić przez minimum 3 h.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przekładane, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Mówią, że czas leczy wszystkie rany. Jednak po każdej ranie pozostaje blizna, ślad i przypomnienie bólu” – „Najcenniejszy dar” autorstwa Richarda Paula Evansa

Ktoś mi mi mówi: „też to przeżyłem”

ale problem w tym

że ja

przeżyć

nie potrafię.

 

Czekam na mgłę.

Niech zasłoni wszystko.

 

Przeczytałam jeszcze jedną świąteczną książkę, a chodzi o „Najcenniejszy dar” autorstwa Richarda Paula Evansa, którą pisarz ponoć stworzył w oparciu o własne przeżycia.

 

Richard Evans wraz z żoną Keri oraz 4-letnią córką Jenny po kilku latach pobytu w Kalifornii powracają w rodzinne strony i zamieszkują w cieniu ośnieżonych gór Wasatch, w Salt Lake City, gdzie za namową znajomego zakładają wypożyczalnię uroczystych strojów dla mężczyzn. Interes prosperuje dość dobrze, ale nie na tyle, by było ich stać na zakup większego domu, ponieważ ten, który zajmują obecnie jest naprawdę maleńki. Dlatego gdy natrafiają w gazecie na ogłoszenie Pani Parkin:

Starsza pani z dużym domem w Avenues zatrudni małżeństwo do przygotowywania posiłków, lekkich prac domowych oraz utrzymywania porządku na zewnątrz. Gwarancja niezależnego mieszkania w miejscu pracy. Wakacje. Mile widziane dzieci/niemowlęta.

, postanawiają na nie odpowiedzieć.

Dom okazuje się naprawdę imponującą wiktoriańską budowlą z czerwonej cegły, bogato zdobioną drewnianymi elementami w kolorze kremowo-malinowym i zwieńczoną ciemnozielonymi gnotami. Znajdujące się po zachodniej stronie domu okno wykuszowe podpierało balkon na pierwszym piętrze. Balkon, podobnie jak weranda na parterze, rozciągał się wzdłuż frontu domu, a osłaniający go daszek wspierały ogromne, ozdobnie toczone dźwigary. Pod okapem biegł złocony fryz. Drewno było świeżo odmalowane i dobrze zakonserwowane. W centralnej części dachu, pośród strzelistych iglic z kutego żelaza wznosił się masywny ceglany komin. Fundamenty domu otaczała misterna krata, ukryta tu i ówdzie za równo przyciętymi zimozielonymi krzewami. Pośrodku kamiennego podjazdu stała fontanna z czarnego marmuru wypełniona zamarzniętą wodą (…) Drzwi były pięknie rzeźbione, z szybkami z wytrawionego szkła o zawiłym kwiatowym wzorze, a za tymi drzwiami równie wyśmienite, pachnące mieszaniną nafty i cynamonu, wnętrze: marmurowe posadzki, wzorzyste kafelki, rzędy kinkietów, ościeżnice z wiśniowego drewna, haftowane obrusy, etażerki, porcelanowe figurki, posrebrzane serwisy, kryształowe żyrandole czy fantastyczne rzeźbione kominki, które perfekcyjnie wprost pasują do kunsztownej właścicielki, czyli MaryAnne. Kobieta od 14 lat jest wdową – jej mąż David był biznesmenem i kolekcjonerem: podróżował po całym świecie, a z każdej podróży przywoził coś niesamowitego. W wolnym czasie zgłębiał wiedzę o meblach oraz antykach, a na kilka lat przed śmiercią zaczął kolekcjonować Biblie – i ten dom jest dla niej samej za duży, dlatego też potrzebuje kogoś do pomocy, w zamian oferując mieszkanie na piętrze we wschodnim skrzydle. Po wstępnej rozmowie ustalają, że idealnym rozwiązaniem będzie 45-dniowy okres próbny, na którego koniec stwierdzą, czy ten układ jest dla nich korzystny. Rodzina wprowadza się do staruszki i bardzo szybko nawiązuje się między nimi przyjacielska nić.

Wielkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, interes prosperuje coraz sprawniej, więc i Richarda nie ma coraz dłużej, dziewczyny uwielbiają przesiadywać ze staruszką, a ona sama pyta kiedyś mężczyznę: jakimi zmysłami najbardziej odczuwa święta i co było pierwszym darem przy Bożym Narodzeniu?

Na nieprzemyślaną odpowiedź reaguje dość nerwowo, co zaskakuje, niemniej jednak mocniej zaskakuje go powtarzający się sen o kamiennym aniołku i płynąca z bożonarodzeniowej skrzynki melodia. Skrzynka ta jest wykonana z drewna orzecha włoskiego, misternie rzeźbiona i wypolerowana (…) Ma dwa duże mosiężne zawiasy w kształcie liści ostrokrzewu. Opasają ją dwa skórzane rzemienie spinane na bokach srebrnymi sprzączkami, znajduje się na strychu i jest wypełniona listami.

Do kogo są skierowane listy? I gdzie MaryAnne wymyka się z domu?

Tych odpowiedzi łatwo się domyślić, ale to tylko w trakcie poznawania owej historii, kartka po kartce.

 

„Najcenniejszy dar”  to bardzo krótka książka, ponieważ liczy zaledwie 115 stron (Wydawnictwo Znak Literanova), które dodatkowo są zadrukowane dość dużą czcionką; ja przeczytałam ją w godzinę. Rozpoczyna ona cykl „Christmas Box”, ale nie mam zamiaru zabierać się za kolejne pozycje, czyli „Zegarek z różowego złota” oraz „List”, a to dlatego, że chociaż traktuje o wartościach uniwersalnych i kluczowych, to robi to zbyt banalnie i zbyt prostodusznie, co w żaden sposób nie porusza ani strun mojego zachwytu, ani wzruszenia, a tego właśnie oczekuję od bożonarodzeniowych historii. To taka przewidywalna (mimo tajemnicy), ciut przelukrowana opowiastka, której można z przyjemnością wysłuchać jako anegdoty opowiedzianej w trakcie uroczystości wigilijnych, co zapewne będzie dobrym początkiem do dalszych rozmów na temat religii, wiary czy tego, co jest w życiu naprawdę ważne, na co niepotrzebnie tracimy czas oraz energię i jak właściwie powinny wyglądać ludzkie relacje.

Mądra, ciepła, ze szczyptą świątecznej magii i pięknym przesłaniem, jednak niestety nie dla mnie.

Jedynym, co mi się tutaj podoba jest drobiazgowy opis domu.

Nigdy nie wiadomo, w co się człowiek może wpakować.

Stare domy mają swoje zapachy, nie zawsze przyjemne.

Niektórzy ludzie urodzili się po to, by pracować dla innych. Nie w bezmyślny czy służalczy sposób, ale po prostu pracują lepiej w narzuconym reżimie codziennych zadań i funkcji zawodowych. Inni są obdarzeni zmysłem przedsiębiorczości, lubią podejmować ryzyko i sami decydować o swoim losie.

Najwyraźniej wyparcie jest niezbędnym mechanizmem obronnym potrzebnym człowiekowi do radzenia sobie z cierpieniem.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Sernik zebra

Dzisiaj przepis na dwukolorowy sernik, który może wydawać się trudny czy pracochłonny, ale wcale taki nie jest, ponieważ masa powstaje po prostu ze zmiksowania wszystkich składników (bez odrębnego ubijania żółtek z cukrem, piany z białek czy puszystego masła), podzielenia jej na pół i połączenia jednej części z jasnym proszkiem budyniowym, a drugiej z ciemnym – te właśnie masy wykłada się naprzemiennie na kruchutki, orzechowy spód, tworząc wzór zebry (u mnie jest ona dość skromna, ponieważ upiekłam ciasto w większej tortownicy, ale gdy wybierze się mniejszą, to sernik będzie wyższy, a więc i bardziej widowiskowy). Wierzch pokrywa polewa z gorzkiej czekolady oraz płatki migdałów.

Myślę, że to naprawdę pyszna propozycja na nadchodzące święta: niezbyt słodka, w smaku i konsystencji raczej tradycyjna, bo sernik należy do tych ciężkich i zbitych, ciesząca oko oraz podniebienie 😉

Przepis na sernik zebra (tortownica o średnicy 22, 24 lub 26 cm) (Przepis pochodzi z bloga: https://poprostupycha.com.pl/)

Składniki:

Spód:

  • 180 g mąki krupczatki
  • 70 g zmielonych orzeszków ziemnych
  • 2 łyżki cukru pudru
  • 120 g zimnego masła
  • 1 żółtko
  • 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Masa serowa:

  • 1 kg twarogu półtłustego (trzykrotnie zmielonego)
  • 1 szklanka cukru
  • 20 g cukru z wanilią
  • 5 jajek + 1 białko
  • 80 g roztopionego i wystudzonego masła
  • 1 łyżeczka przyprawy do sernika

Dodatkowo do masy:

  • 1 budyń waniliowy (proszek)
  • 1 budyń czekoladowy (proszek)
  • 2 łyżki gorzkiego kakao
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej

Polewa:

  • 100 g gorzkiej czekolady + 80 ml śmietany 30%

Dodatkowo:

  • płatki migdałów (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki na spód zagnieść, wylepić nim wcześniej wyłożoną papierem do pieczenia formę, ponakłuwać widelcem i podpiec około 18-22 minut, w temperaturze 180°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika).

W tym czasie przygotować masę serową: twaróg, jajka (w całości), białko, cukier, cukier z wanilią oraz roztopione i wystudzone masło – zmiksować. Masę podzielić na pół: do jednej części wmieszać budyń waniliowy (proszek) i mąkę ziemniaczaną, a do drugiej budyń czekoladowy (proszek) i gorzkie kakao.

Na podpieczony spód wykładać naprzemiennie po kilka łyżek masy jasnej i masy ciemnej. Czynność powtarzać aż do skończenia obu mas.

Piec w kąpieli wodnej przez 30 minut, w temperaturze 160°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika), a następnie przez 60 minut, w temperaturze  140°C.

Po upieczeniu trzymać jeszcze ciasto przez 20 minut w uchylonym piekarniku, a po tym czasie wyłożyć i wystudzić.

Wierzch wystudzonego sernika oblać polewą czekoladową (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i oprószyć płatkami migdałowymi.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Serniki | Dodaj komentarz

Ciasteczka jabłka w cukrze nadziane „Nutellą”

Wielokrotnie oglądałam zdjęcia bardzo popularnych i bardzo spektakularnych ciasteczek o nazwie brzoskwinie, ale ponieważ zbliżają się święta, które bardziej kojarzą mi się z jabłkami niż z brzoskwiniami, to postanowiłam je wykonać właśnie w takiej postaci 😉

To sklejone ze sobą 2 wypukłe ciasteczka z ciasta, które określiłabym mianem kruchego biszkoptu, w środku wypełnione „Nutellą” wymieszaną z okruszkami, a na zewnątrz zabarwione barwnikami rozpuszczonymi w wódce (oryginalnie przepis jest bezalkoholowy i ciastka zanurza się w mleku, ale ja postanowiłam dodać im charakteru) i obtoczone w dużej ilości drobnego cukru, który gdy wyschnie, tworzy cukrową skorupkę.

Ciasteczka są słodkie, miękkie (nawet się pokuszę o sformułowanie: „soczyste”, od wódki – coś jak ciastko ponczowe), no i ten wygląd (oczywiście są trójwymiarowe!).

Jest przy nich trochę pracy (nie ma tu nic trudnego, jednak jest to pracochłonne), ale opłaca się 😉

Przepis na Ciasteczka jabłka w cukrze nadziane „Nutellą” (mi wyszło 35 sztuk) (Przepis pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej (tortowej) + 4 łyżki
  • 250 ml oleju rzepakowego lub słonecznikowego
  • 220 g cukru
  • 4 jajka
  • 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia

Nadzienie:

  • 1 szklanka „Nutelli”
  • okruchy z wydrążonych ciastek

Dodatkowo:

  • 1 szklanka wódki o smaku orzecha laskowego
  • szczypta czerwonego barwnika
  • szczypta zielonego barwnika
  • listki waflowe lub cukrowe
  • drobny cukier (do obtoczenia)

Sposób przygotowania:

W większej misce, przy użyciu rózgi kuchennej, roztrzepać jajka z cukrem i olejem, następnie dodać ekstrakt, proszek oraz 4 łyżki mąki – odstawić na 1 h.

Po upływie wskazanego czasu wsypać 500 g mąki – wymieszać (wyjdzie bardzo klejące ciasto, ale takie ma być).

Oprószając ręce mąką, formować z ciasta kulki wielkości orzecha włoskiego i układać je na blaszce wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia, w 3-4 cm odstępach.

Piec około 15-20 minut, w temperaturze 180°C.

Wyjąć. Wystudzić. Od spodu lekko wydrążyć łyżeczką.

Okruchy połączyć z „Nutellą” i tym nadzieniem wypełnić ciasteczka i skleić ze sobą 2 tak, by powstały jabłuszka.

Wódkę podzielić na pół: do jednej szklanki wsypać barwnik czerwony, a do drugiej zielony.

Każde ciasteczko zanurzyć na chwilę w jednym, potem w drugim barwniku, dowolnie nimi obracając.

Zabarwione ciasteczka obtoczyć w cukrze, wbić listki i odłożyć na kratkę do wyschnięcia.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Drożdżowy strudel z czekoladą i kruszonką

Jesienią upiekłam strudla z jabłkami, a zimą postanowiłam upiec takiego z czekoladą: tamten był na bazie bardzo cienkiego i kruchego ciasta oprószonego cukrem pudrem, a ten jest wykonany z puchatego oraz mięciutkiego ciasta drożdżowego, w środku którego skrywa się nadzienie czekoladowe (nawet podwójnie czekoladowe, bo jest i płynna masa i posiekane kawałki gorzkiej czekolady), a z wierzchu złocista, chrupiąca kruszonka 😉

Strudel jest naprawdę smaczny, a do tego tak pięknie pachnie – polecam!

Przepis na drożdżowy strudel z czekoladą i kruszonką (keksówka 30 x 14 cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: https://www.poezja-smaku.pl/, a na kruszonkę z Moich Wypieków)

Składniki:

Ciasto:

  • 3 szklanki mąki pszennej (tortowej) + 2 łyżki
  • 30 g świeżych drożdży
  • 2 łyżki cukru
  • 75 g roztopionego masła
  • 125 ml ciepłego mleka (około  40°C)
  • 2 duże jajka
  • szczypta soli

Nadzienie czekoladowe:

  • 75 g masła
  • 2 łyżki gorzkiego kakao
  • 6 łyżek mleka
  • 5 łyżek cukru trzcinowego
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 100 g posiekanej gorzkiej czekolady

Kruszonka:

  • 0,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1/3 szklanki cukru
  • 50 g masła

Dodatkowo:

  • 1 jajko roztrzepane w 1 łyżce mleka

Sposób przygotowania:

Wykonać rozczyn: drożdże rozkruszyć, zalać połową ciepłego mleka, wsypać 2 łyżki cukru i 2 łyżki mąki – odstawić na 30 minut.

Do miski wrzucić mąkę, cukier, sól, jajka, wlać masło, pozostałe mleko i wyrośnięty rozczyn – zagnieść do momentu uzyskania gładkiego i elastycznego ciasta, uformować w kulę, przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na 40 minut.

W tym czasie przygotować nadzienie czekoladowe: wszystkie składniki (poza czekoladą) umieścić w garnku i rozpuścić do połączenia – wystudzić.

Wyrośnięte ciasto rozwałkować na prostokąt o grubości około 5mm, rozsmarować nadzienie, posypać posiekaną czekoladą i zwinąć wzdłuż dłuższego boku jak roladę. Następnie, przez środek, przeciąć na pół i zaplatać naprzemiennie – odstawić na 1 h do ponownego wyrośnięcia.

Napuszone ciasto posmarować z wierzchu jajkiem roztrzepanym z mlekiem i obsypać kruszonką.

Gotowy strudel umieścić w wysmarowanej masłem keksówce  i piec do zarumienienia, czyli około 45-50 minut, w temperaturze 170 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Zaszufladkowano do kategorii Czekoladowe, Drożdżowe, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Świat, w którym żyjemy, jest okropny, zły, cyniczny, niesprawiedliwy, pazerny i pusty. A my wraz z nim. Zmierza ku nicości, a my wraz z nim” – „Jak przejąć kontrolę nad światem 2” autorstwa Doroty Masłowskiej

Świat oszalał, malując mrozem skryty we mgle.

Ale ja lubię to mroźne szaleństwo.

 

Kiedy tylko usłyszałam, że będzie druga część „Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu” autorstwa Doroty Masłowskiej, błyskawicznie zamówiłam jeszcze w przedsprzedaży i dość niecierpliwie czekałam, ponieważ ta pierwsza wywarła na mnie duże wrażenie.

Poniżej nakreślę słów kilka o każdym z 10 tekstów, gdzie oczywiście posłużę się ogromem długich cytatów, bo po cóż opowiadać o czymś, co jest tak genialnie napisane? Aczkolwiek już na wstępie przyznam, że wolę tę pierwszą część, ale dopiero na końcu wyjaśnię dlaczego tak uważam.

 

1. „Apetyt na miłość”

Czyli o oglądaniu i występowaniu w inscenizowanych programach, gdzie stawką jest albo zawzięte, desperackie poszukiwanie miłości albo chęć pokazania się w telewizji. O tym, że to nie tylko pasjonujące badanie terenowe (…) To także swoisty bestiariusz Polaków. A może wielkie kompendium ich handmade’owych autokreacji? Plus jak zawsze w TVN-ie: najnowsze trendy, błędy językowe i patologie. I o tym, że kiedyś był opiekuńczy stosunek telewizji do”szarego człowieka”, a teraz ta sympatia do zwykłych ludzi zgasła, bo żarty na ogół są nacechowane okrucieństwem i niewybrednymi podtekstami a im bardziej niedorzeczny, atelewizyjny bohater, tym łatwiej między jego słowa wmontowywać ironiczne wtręty; nie chodzi więc o to, by „ośmielić, wspomóc i empatyzować”, tylko o to, by dla oglądalności zrobić z człowieka „czystą bekę”.

 

Taka jest właśnie loteria miłości. Głupia, ale śmiertelnie poważna. Lekka, ale bardzo ciężka.

My w czasach postprawdy chcemy prawdy. Nawet jeśli jest nieprawdziwa. Chcemy dokumentu, nawet jeśli jest spreparowany. Chcemy faktów, nawet nie muszą być autentyczne.

2. „Kuba”

Relacja z podróży na Kubę, gdzie trocinowate buły, psy leżące w poprzek na chodniku, rum i ketchup na kartki, wymalowane na złoty oraz srebrny kolor fiaty 126p, hotele bez okien, bryczki pcv zaprzężone w kulawe koniki, telefon stacjonarny ustawiony na taborecie, ryż z fasolą, ciemność niespotykana: prawdziwa i czarna, wieczna muzyka, pijani, erotyczni ludzie, gdzie co położyło się, to już leży. Co zawisło, wisi. Co śmierdzi, śmierdzi dalej, ale właśnie tu się egzystuje się inaczej, lepiej, bowiem ten świat bez rzeczy, to odseparowanie od internetowych ułud sprawia, że można poczuć życie.

 

Jesteśmy odzwyczajeni ŻYĆ, a tylko oglądamy, przeglądamy, scrollujemy bezustannie jakieś tam rzeczy na tych wytłuszczonych ekranach (…) Dzień po dniu uderza nas coraz wyraźniej, że przedmioty, gadżety, bajery, systemy, technologie dały nam tak wiele, ale zabrały coś kluczowego. Życie. To po to przyjeżdżają tu zachodnie wampiry, kraść tę cielesność, erotyczność, staminę. Ostrzykiwać się tą gorącą, żywą krwią; patrzeć, jak ludzie tu chodzą, jak tańczą, jak krzyczą, jak żyją.

Przedmioty mnożymy jedynie dlatego, że tworzą jakby rodzaj trójwymiarowego języka obrazkowego, którym wywrzaskujemy różne swoje baśnie i stojące za nimi tęsknoty, aspiracje, rozpacze, niespełnienia…

3. „Szycie”

O kursie szycia, poczuciu niemożności, obezwładniającej pokory i konieczności uznania swojej całkowitej bezradności wobec tajemnic kroju, konstrukcji i mody, o tym, że co innego wciągać bezmyślnie co rano bluzkę kupioną za równowartość obiadu, co innego skonfrontować się z niegramotnością własnych rąk, które stają okoniem nad wdaniem głupiego rękawa albo na kwadransie zawieszają się nad kieszenią, o zmianie sposobu konsumpcji odzieży z dobrych jakościowo na tańsze i mniej trwałe, ale NOWE i o zawiązywaniu wspólnoty podczas nauki.

 

Ubrania szyte za ułamki centów, nie mają właściwie żadnej realnej wartości. Tej ostatniej nabierają dopiero, gdy ktoś dopisze do nich marketingową baśń, podinscenizuje ją, puści stosowną muzykę i chmurę perfum. Albo chociaż umiejętnie o nich opowie; słowami jak zaklęciami nada im cechy, których być może wcale nie posiadają. Hokus-pokus – i oto woda szytych w Bangladeszu za bezcen szmatek zamienia się w cenne wino NAJNOWSZEJ KOLEKCJI.

Popyt na nowości właściwie się nie kończy. Sezony, śródsezony, przedwyprzedaże i powyprzedaże; kupujemy ubrania coraz tańsze, coraz szybciej przeceniane, dawno poza naiwnymi, archaicznymi kategoriami niezbędności, użyteczności, trwałości, »porządne, starczy na długo« wcale nie musi tu być zaletą; każda nadmiernie trwała rzecz ruminuje po szafie jak wyrzut sumienia; stara, nudna i ciągle taka sama rzuca cień na zakup nowej, innej, lepszej. Coraz częściej chodzi nam przecież o akt kupna – czasem nawet nie trzeba zakładać czy używać, wystarczy wejść w posiadanie.

4. „En route”

Chaotyczne, przesadne i machinalne przemieszczanie, „sztucznie zapładniane i moderowane” życie towarzyskie i wynikająca z tego ogromna samotność oraz tęsknota za codzienną rutyną.

 

Droga zmienia wyobrażenie o samotności; trzeba nauczyć się nią zarządzać, administrować, coś pęka i ludzie rozlewają się po przypadkowo napotkanych, wzmaga się spontaniczny ekshibicjonizm, rozkwitają szybkie przyjaźnie, skraca się dystans.

Tułaczka jest dziwnym stanem ducha. Percepcja zmienia się: droga rwie rzeczywistość na strzępy, obrazy, refleksy, wrażenia. Rzeczy dzieją się w pośpiechu, chaotycznie, niedożyte i niewybrzmiałe; kumulują się, ale nie tworzą żadnej opowieści, fluktuują w pamięci jak stłuczone szkiełka w kalejdoskopie, składając się za każdym potrząśnięciem w inny kształt.

W drodze różnie bywa. Przeważnie fantastycznie, choć równie często okropnie.

5. „Gruziński mężczyzna w ogrodzie – szkic do portretu”

Historia Tony’ego, który razem z żoną Nuką, prowadzi penthouse: on to „niespełniony samiec alfa”, „człowiek chaos”, „kapitan wiecznie tonącej łodzi”, więc to właśnie ona –”asystentka amortyzująca poczynania niewydarzonego księcia” wylewa wodę za burtę, zatyka rękami dziury; dyskretnie, po cichu, by jemu mogło się wydawać, że steruje. Kompensuje, wyrównuje, podkłada kartonik pod chwiejące się stodoły, gołymi rękami łapie spadające szkło.

 

»Gao bu cheng, di bu jiu!« – tak Chińczycy określają człowieka, którego nie stać na rzeczy wielkie, ale nie potrafi zadowolić się małymi.

6. „Poczta Polska”

Opowieść o aktualnej ofercie Poczty Polskiej, która obfituje w niewydarzone buble, rzeczy pokraki, mutanty; z góry zbędne, szpetne, a co za tym idzie wstydliwe, ośmieszające, sprawiające przykrość swoim bezsensem. Są to przedmioty pozorne, bez walorów użytkowych, tak jakby liczył się sam akt ich nabycia, jakby tak naprawdę kupowało się ich kupowanie.

 

Poczta Polska zdaje mi się jakąś schulzowską fantasmagorią. Składem podrób podróbek i kopii kopii, magazynem atrap i erzaców. Szpitalem tandetnych rzeczy, które naśladują krzykliwe konwencje estetyczne transformacji, przywołują jakieś niegdysiejsze śniegi, nieaktualne sławy i chwały, krzywe Jezusy i niedźwiedzie Wojtki; wywołują duchy zaklęte w badziewiach i piratach. Prawdopodobnie i to niedługo przeminie, zastąpione sprawnym, laickim, przewidywalnym, podobnym do wszystkiego urzędem-Starbucksem, teraz jednak jeszcze chwilę trwa tak dziwne, bliskie, choć obce, okropne, tajemne.

7. „Jesień w Szanghaju”

Kolejna relacja, tym razem z podróży do Szanghaju w ramach programu stypendialnego dla artystów, podczas której doskwierają nie tylko wstrętne, zasyfione pokoje, ale też brak realnych więzi, emocji i związku. Dominuje tu poczucie obcości, odosobnienie, melancholia, brak powszedniości, bliskich, ojczystego języka, co sprawia, że skleja się prowizoryczne więzi z byle czego, z zamienników formuje jakiś porządek rzeczy i wręcz histerycznie lgnie do nieznajomego, by i wysłuchać i zwierzyć z własnych bolączek oraz sekretów, także o „euforii nadmiaru”, która pojawia się w zderzeniu z tanimi chińskimi produktami.

 

Ciekawe, że tani plastik narzuca poetykę marynistyczno-oceaniczno-rzeczną. Kojarzy się z zalewem, powodzią i morzem, tak jakby był już nimi, zanim jeszcze do nich trafi; nasze ręce i domy zdają się tylko przystankiem podczas tego wielkiego rejsu, spływu. Jak ocean, w którym ostatecznie osiądzie na wieczność, jest plastik bezbrzeżny i nieogarniony; czy to jego produkcja, która dawno wymknęła się spod kontroli, czy też fakt, że »wystarczająco dużo« przestało wystarczać, a sycące jest dopiero »bardzo, bardzo dużo«, »Za dużo«, »nieskończenie dużo«. Nie chcemy już po prostu »dużego wyboru«, chcemy być nim przytłoczeni, oszołomieni, chcemy bezkresu, bezmiaru, zatrzęsienia. Chińszczyzna zaspokaja to marzenie o »przelewaniu się«, jednocześnie stymulując obsesję oszczędności, obniżki, okazji, »wszystkiego najtańszego«. Kupujemy, z przyjemnością podliczając zaoszczędzone, a wręcz zarobione na kupowaniu pieniądze.

8. „Problemy”

O upublicznianiu swojej prywatności na portalach społecznościowych, opowiadaniu o swoich kłopotach systemowi, o tym, że irracjonalnie można wyluzować, kiedy dzieje się najgorsze i pandemii, która chociaż na chwilę zatrzymała ten wir, ten pojebany młyn i krzyż, ten porąbany świat i wielką kasę fiskalną.

 

Współczesność oferuje tak wiele praktycznych narzędzi do kreatywnego samoobnażania.

Problemy wymuszają przewartościowania, relatywizują, zobojętniają. Zwłaszcza takie duże, nierozwiązywalne w warunkach chałupniczych, takie, na które nie działa ani witamina C, ani Problem Forte, ani Problemin Fast, ani nawet PROBLEMAX MAX Zatoki – zdawałoby się, taki mocny.

9. „Maska”

O wirusie, który wymusił przyhamowanie i dostrzeżenie faktycznego życia, faktycznych ludzi i problemów, a nie wykreowanej papki, o przytłoczeniu ilością własnych niedopatrzeń, nieobecności, godzin nieusprawiedliwionych, braków, dziur, białych plam, gliczy, o rezygnacji z optymalizowania i kompresowania.

 

Bo wiemy, że życie jest tylko jedno, a każda chwila tak cenna; przy odrobinie sprytu można zrobić z niej co najmniej dwie albo trzy inne chwile!

10″.#hot16hallenge”

O wyzwaniu/akcji muzycznej, polegającej na utworzeniu w 72 godziny tekstu składającego się z 16 wersów, zarapowaniu i nominowaniu kolejnych osób, w celu nakłaniania do wpłacania pieniędzy do walki z koronawirusem.

Coś w tym jest naprawdę hipnotyzującego. Jakieś wywrócenie rzeczywistości na nice i potrząsanie, potrząsanie; darmowe narkotyki, którymi można się wpędzić w grubą fazę drogą oglądania YouTube’a oczami (…) Przynosi chwilową ulgę i rozkosz zbiorowe demolowanie i plądrowanie porządku języka i wraz z nim – symbolicznie – rzeczywistości, na którą nie można nic poradzić. Coś jak performatywny mem (…) Jednak nie sposób nie dostrzec ich niebezpieczeństwa: w mgnieniu oka zamieniają one rzeczy potworne w rzeczy potwornie śmieszne. Ich zaletą jest, że odbierają okropieństwu jego grozę, wadą zaś, że odbierają mu jego grozę (…) To zbiorowy gwałt na gatunku, ratunku! z udręczonego łona hotchalllenge’u gramolą się kolejne mutanty, rarogi, człekozwierzoupiory (…) Była w tym zaraźliwość, amok, szał, upust sfrustrowanej izolacją energii, nawet nie twórczej, bo często odtwórczej, może więc po prostu fizycznej? Pragnienie bycia, działania, wpływania, mówienia, wyglądania, wydawania się i bycia oglądanym, dostrzeganym, postrzeganym. Coś jakby spontaniczna narodowa terapia zajęciowa z elementami rywalizacji i wątkiem charytatywnym (link do zbiórki jest w opisie) (…) Szesnastki. To one wygenerowały właściwy folklor zarazy. A może jest w nich po prostu instynkt zbiorowego autoportretu? Wspólne selfie z narodem? Albo z pandemią? Pragnienie swej przynależności do »wszyscy«? Na pewno. Ale nie znaczy to wcale, że jest to działanie jakiekolwiek wspólnotwórcze. Raczej rekonstruujące istniejące hierarchie. Fajni nominowali przecież fajnych (…) Po wydrenowaniu ograniczonego pandemicznego imaginarium (…) zostało już niewiele do dodania i ponownie zaczęło wiać nudą, niepewnością i nicością. Wychodzi na to, że po prostu odtańczyliśmy gremialnie spektakularny taniec niemocy (…) »Walka z ostrym cieniem mgły« perfekcyjnie przewodzi emocjonalną jakość ostatnich miesięcy: zagmatwaną niemożliwość, odrażający nonsens i naszą bzdurną niemoc.

 

Pandemia nadaje wszystkiemu cechy pandemonium; jedyną wystarczająco plastyczną perspektywą zdaje się perspektywa psychodeliczna.

 

„Jak przejąć kontrolę nad światem 2” to 10 prześmiewczych tekstów, liczących w sumie 234 strony (Wydawnictwo Literackie); niby niewiele, a jednak odnoszę wrażenie, jakby było ich… za dużo, jakby czasem były na siłę rozwleczone, niepotrzebnie upchane słowami dla długości tekstu właśnie, a akurat ta autorka ze swoim drobiazgowym okiem i błyskotliwie niekonwencjonalnym, bogatym stylem absolutnie tego nie potrzebuje, więc się dziwię. Trochę przegadana ta książka, ale to nic, bo i tak nie brakuje dogłębnej obserwacji oraz analizy rzeczywistości, słodko-gorzkich autorefleksji, kąśliwych uwag i dużej dawki czarnego humoru, ironii oraz dystansu, kiedy opowiada o potrzebie nadmiaru bezrefleksyjnych wrażeń i równie bezrefleksyjnym podróżowaniu, które przyczynia się do odczuwania dziwnej samotności tudzież budowania chwilowych wspólnot i „koślawych relacji”, także o potrzebie zakupywania nowości, mnożeniu dla samego mnożenia, idei posiadania, kulcie przedmiotów tandetnych i szkaradnych, które, mimo bezcelowości mają za zadnie po prostu być, o oglądaniu „spreparowanych, wyreżyserowanych, dziadowskich programów telewizyjnych”, niemocy, nonsensie i iluzji służenia, o życiu w trakcie pandemii czy tworzeniu fake-dobra nie poprzez realne działanie, a poprzez opowiadanie o pomaganiu.

Nie jestem fanką tej książki i znacznie bardziej podobała mi się pierwsza część, ale dla tej sarkastycznej, lecz przerażająco trafnej szczegółowości warto przeczytać, by choć przez chwilę się powstydzić i zastanowić. Może to coś zmieni. A może nie. Ale wstyd, nawet ciut drwiącego uśmieszku oraz smutnego współczucia u tego, kto odnajdzie tam siebie, pozostanie.

Ja tę książkę podzieliłam na pół, a mianowicie podobały mi się teksty: „Poczta Polska”, „Szycie”, „Problemy”, „Maska” i „#hot16hallenge”, a pozostałe znacznie mniej.

I zbliżenie na cudownie prawdziwy napis na kubku, bo aż żal się tym nie podzielić 😉

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Kruche wianki z makiem i białą czekoladą

Bardzo smaczne, kruche ciasteczka w kształcie wianków z przyjemną waniliowo-maślaną nutą z dodatkiem suchego maku. Z wierzchu oblane słodką polewą z białej czekolady i obsypane świąteczną, cukrową posypką 😉

Przepis na kruche wianki z makiem i białą czekoladą (mi wyszło 30 sztuk) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: https://www.domowe-wypieki.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 300 g mąki pszennej (tortowej)
  • 50 g suchego maku
  • 60 g cukru
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • 180 g masła
  • 1 średnie jajko
  • 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Dodatkowo:

  • 150 g białej czekolady
  • 60 ml śmietany 30%
  • cukrowa posypka

Sposób przygotowania:

Składniki na ciasto zagnieść, uformować w kulę, owinąć folią spożywczą i schłodzić w lodówce przez 2 h.

Po upływie wskazanego czasu z ciasta uformować wałeczki o średnicy 1-2 cm, pokroić nożem na kawałki i z każdego kawałka zlepić kółko o średnicy około 6 cm.

Piec około 15 minut, w temperaturze 180°C.

Wyjąć. Wystudzić. Z wierzchu oblać polewą z białej czekolady (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i obsypać cukrową posypką.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz