Sernik baskijski (spalony)

Sernik baskijski, czyli pozbawiony kruchego, ciasteczkowego albo biszkoptowego spodu (to sam ser, duuużo sera, nawet bez jakiejkolwiek polewy z wierzchu; czasem tylko oprószony cukrem pudrem i przyozdobiony drobnymi owocami) jeden z najbrzydszych (bo nierówny, zapadnięty, popękany i przypalony z wierzchu), a jednocześnie najsmaczniejszych serników, charakteryzujący się słonawym smakiem oraz kremową, lekko piankową konsystencją (ja piekłam trochę dłużej niż to wskazane, ponieważ chciałam, by był bardziej zbity, ale oryginalnie środek jest mazisty, wręcz płynny).

Prosty. Szybki. Na swój sposób uroczy. Delikatny. I przede wszystkim przepyszny, bo dosłownie rozpływa się w ustach.

 

Przepis na sernik baskijski (spalony) (tortownica o średnicy 24 cm) (Przepis pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

  • 900 g serka „Philadelphia”
  • 500 ml śmietany 36%
  • 6 jajek
  • 1 szklanka cukru
  • ziarenka z 1 laski wanilii
  • 1/4 łyżeczki soli

Dodatkowo:

  • cukier puder (do oprószenia)
  • drobne owoce (u mnie czerwona porzeczka)

Sposób przygotowania:

Serek ubić z cukrem, dodać jajka, śmietanę, sól i wanilię – zmiksować.

Gotową masę przelać do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy (ważne, by forma była wyłożona tak, aby papier wystawał jakieś 10 cm do góry, bo sernik mocno rośnie, a potem, w trakcie studzenia, opada).

Piec około 65 minut, w temperaturze 200 °C.

Wyjąć. Wystudzić. Schłodzić w lodówce przez całą noc.

Przed podaniem oprószyć z wierzchu cukrem pudrem i przyozdobić drobnymi owocami (maliny, wiśnie, porzeczki, agrest, borówki, itd.), ale to nie jest konieczne, bo akurat ten sernik tradycyjnie podaje się bez niczego.

 

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Serniki | Dodaj komentarz

3 rodzaje mikołajkowych ciasteczek: mikołaje, renifery i cukrowe laski

Wielkimi krokami zbliżają się Mikołajki, a jak powszechnie wiadomo zawsze mocno cieszą podarunki wykonane samodzielnie, więc dzisiaj zaprezentuję pomysły na 3 rodzaje ciasteczek, które można pięknie opakować w jakieś pudełeczko albo przezroczystą folię obwiązaną świąteczną kokardą i wręczyć z tej okazji komuś bliskiemu sercu 😉

Wszystkie ciasteczka są kruche, maślane, pachnące wanilią, pomarańczami lub migdałami, a szczególnego uroku dodają im te rozmaite kolorowe zdobienia, które upodabniają je do głowy mikołaja z kokosową brodą oraz lukrową czapeczką, renifera z dużym czerwonym nosem i precelkowymi rogami, a także pasiastych cukrowych lasek (tzw. candy canes bardzo popularnych w USA oraz Wielkiej Brytanii) oblanych białą czekoladą i obsypanych cukrowymi posypkami.

Nie ukrywam, że wykonanie takich ciastek jest dość pracochłonne, ale dla efektu, smaku, a zwłaszcza uśmiechu osoby obdarowanej ten trud się opłaca 😉

 

Przepis na ciasteczka mikołaje (mi wyszło 60 sztuk) (Przepis na kruche ciasto pochodzi z bloga: http://ania-gotuje.blog.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej (tortowej)
  • 200 g cukru pudru
  • 250 g masła
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki śmietany
  • 1 opakowanie cukru migdałowego (może być waniliowy)
  • 1 łyżeczka aromatu migdałowego

Dodatkowo:

  • 1 szklanka cukru pudru + 3 łyżki wody + szczypta czerwonego barwnika
  • czarna masa cukrowa (można użyć czarnego flamastra cukierniczego albo roztopionej ciemnej czekolady)
  • biała masa cukrowa
  • czerwona masa cukrowa (ewentualnie jakieś czerwone cukiereczki)
  • cukrowe oczy (można też po prostu zrobić punkciki z czekolady)
  • wiórki kokosowe
  • klej cukierniczy (użyłam takiego w żelu)

Sposób przygotowania:

Ciasto:

Składniki zagnieść, ciasto uformować w kulę, owinąć folią – schłodzić około 1h w lodówce.

Po upływie wyznaczonego czasu ciasto rozwałkować na grubość 5 mm i powycinać ciastka foremką w kształcie serduszka.

Ciasteczka poukładać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (mogą być blisko siebie, bo nie rosną).

Piec około 10 minut, w temperaturze 180 °C.

Ciasteczka z początku są miękkie, więc należy je studzić na kratce, a z ozdabianiem poczekać, gdy staną się chłodne (wtedy kruszeją).

Serduszka należy obrócić podstawą do góry i wtedy można zabrać się do ozdabiania: dolną część oblać gęstym, białym lukrem i oprószyć wiórkami kokosowymi (to będzie broda), z kolei około 1 cm od koniuszka górnej części trzeba przykleić albo namalować roztopioną czekoladą czarny pasek, przestrzeń ponad nim oblać czerwonym lukrem, a do wspomnianego koniuszka przytwierdzić pomponik z białej masy cukrowej. Przy użyciu kleju cukierniczego przytwierdzić cukrowe oczy i czerwony nos z masy cukrowej czy innego okrągłego cukierka.

Odstawić do zastygnięcia.

 

Przepis na ciasteczka renifery (mi wyszło 50 sztuk) (Przepis na kruche ciasto pochodzi z bloga: http://ania-gotuje.blog.pl/)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej (tortowej)
  • 200 g cukru pudru
  • 250 g masła
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki śmietany
  • 1 opakowanie cukru ze skórką pomarańczową (może być waniliowy)
  • 1 łyżeczka aromatu pomarańczowego

Dodatkowo:

  • czarny flamaster cukierniczy (może być roztopiona czekolada, draże kakaowe lub czarna masa cukrowa)
  • klej cukierniczy (użyłam takiego w żelu)
  • czerwona masa cukrowa (można kupić już gotową albo białą zafarbować barwnikiem w proszku lub płynie, ale można też przykleić czerwone Lentilki)
  • precelki

Sposób przygotowania:

Ciasto:

Składniki zagnieść, ciasto uformować w kulę, owinąć folią – schłodzić około 1h w lodówce.

Po upływie wyznaczonego czasu ciasto rozwałkować na grubość 5 mm i powycinać ciastka okrągłą foremką lub szklanką.

Do ciasteczek powciskać po 2 precelki jako rogi.

Ciasteczka poukładać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (mogą być blisko siebie, bo nie rosną).

Piec około 10 minut, w temperaturze 180 °C.

Ciasteczka z początku są miękkie, więc należy je studzić na kratce, a z ozdabianiem poczekać, gdy staną się chłodne (wtedy kruszeją).

Flamastrem cukierniczym namalować oczy (można przykleić draże albo jakieś inne drobne cukiereczki, można też wykonać je z roztopionej czekolady), a na na środku przykleić nos z czerwonej masy cukrowej albo Lentilka (ja przykleiłam przy pomocy żelowego kleju cukierniczego, bo wtedy znacznie lepiej się trzyma niż np. na lukier).

Odstawić do zastygnięcia.

 

Przepis na ciasteczka laski cukrowe (mi wyszło 30 sztuk) (Przepis pochodzi z bloga: https://slodyczowyswiat.pl/ )

Składniki:

Ciasto:

  • 340 g mąki pszennej (tortowej)
  • 100 g cukru pudru
  • 180 g masła
  • 1 duże jajko
  • 1 żółtko
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • szczypta soli
  • czerwony i zielony barwnik w proszku 

Dodatkowo:

  • 100 g białej, rozpuszczonej czekolady
  • kolorowa cukrowa posypka

Sposób przygotowania:

Ciasto:

Składniki zagnieść, ciasto uformować w kulę, owinąć folią – schłodzić około 1h w lodówce.

Ciasto podzielić na 3 części (jedną większą i 2 mniejsze; ja podzieliłam na pół, a potem jedną połówkę jeszcze na pół): większą część odłożyć, a do dwóch mniejszych dodać barwniki (zielony i czerwony).

Z ciasta odrywać fragmenty, rolować wałeczki i skręcając je ze sobą (biało-zielone i biało-czerwone), uformować na kształt cukrowych lasek.

Ciasteczka poukładać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w niedużych odstępach, ponieważ delikatnie rosną w trakcie pieczenia.

Piec około 11 minut, w temperaturze 180 °C.

Wyjąć. Wystudzić na kratce.

Z wierzchu, na zgięciu oblać białą czekoladą i oprószyć kolorową, cukrową posypką.

Odstawić do zastygnięcia.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Torcik marchewkowy z masą kubusiową i kremem waniliowym

W tym roku upiekłam już tartę marchewkową z musem z białej czekolady i orzechami nerkowca, ale z dodatkiem marchewki powstał jeszcze jeden wypiek, mianowicie torcik wykonany na bazie chyba najbardziej lubianego i popularnego ciasta marchewkowego, przełożony aksamitną, budyniową masą kubusiową, z wierzchu posmarowany waniliowym kremem, oprószony kolejną porcją ciasta i ozdobiony orzechami włoskimi.

Torcik jest wysoki, wilgotny, dość ciężki (ale to  ta przyjemna ciężkość: jak w brownie albo cieście dyniowym), pachnący przyprawami korzennymi, wanilią i pomarańczą, lekko słodki, z dużą ilością kremów oraz chrupiący od orzechów – obłędny 😉

 

Przepis na Torcik marchewkowy z masą kubusiową i kremem waniliowym (tortownica o średnicy 24 cm) (Przepis pochodzi z bloga: http://ilovebake.pl/; podaję z moimi zmianami)

Składniki:

Ciasto:

  • 1,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 0,5 szklanki brązowego cukru
  • 1/4 szklanki białego cukru
  • 1,5 szklanki surowej marchewki (drobno startej)
  • 4,5 jajka
  • 3/4 szklanki oleju
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 1 łyżeczka przyprawy do piernika
  • 1 łyżeczka aromatu pomarańczowego

Masa kubusiowa:

  • 500 ml soku „Kubuś” o smaku marchewkowo-pomarańczowym
  • 2 budynie waniliowe (po 40 g)
  • 0,5 szklanki wody
  • 3 łyżki brązowego cukru
  • 100 g masła

Krem waniliowy:

  • 3 opakowania homogenizowanego serka o smaku waniliowym (opakowanie 140 g)
  • 250 g serka mascarpone
  • 2 płaskie łyżki cukru pudru

Dodatkowo:

  • orzechy włoskie

Sposób przygotowania:

W jednej misce wymieszać mokre składniki, w drugiej suche – zawartość obu misek dokładnie połączyć, a na sam koniec delikatnie wmieszać startą marchew.

Ciasto przełożyć do wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy.

Piec około 40 minut, w temperaturze 180°C.

Wyjąć. Wystudzić. Ściąć górkę (pokruszyć ją) i przekroić na 2 blaty.

W tym czasie przygotować masę kubusiową: sok podgrzać z masłem oraz cukrem do rozpuszczenia. Budyń wymieszać w wodzie i wlać do gotującego soku – gotować do momentu zgęstnienia.

Gorącą masę rozsmarować na pierwszym blacie ciasta marchewkowego i przycisnąć drugim blatem – odstawić do wystudzenia.

Gdy krem wystygnie, drugi blat ciasta posmarować kremem waniliowym: mascarpone zmiksować z serkami homogenizowanymi oraz cukrem pudrem. Na sam koniec wierzch ozdobić połówkami orzechów włoskich i obsypać pokruszonym ciastem.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Torty | Dodaj komentarz

10 świetnych książek dla dzieci i młodzieży – lista numer 1

Deszcz gra na bębenkach liści.

Tańczę w ponurym transie.

Jestem jesienią.

I nie potrzeba mi nic więcej.

Może zapachu mokrego mchu.

I jeszcze smaku cynamonu.

 

Bardzo lubię literaturę dla dzieci i młodzieży.
Ostatnimi czasy pomiędzy tą skandynawską czytam właśnie taką.

Poniżej 10 naprawdę fajnych propozycji.

 

1.”Uczciwa oszustka”, Tove Jansson, 240 stron (Wydawnictwo Nasza Księgarnia).

Zima. Nieprzerwanie sypie śnieg. Mała wioska Västerby, gdzie mówi się, że pieniądze śmierdzą, ale to nieprawda. Są czyste jak liczby. To ludzie śmierdzą. Każdy ma swój sekretny odorek, który się potęguje w chwilach gniewu, wstydu albo strachu. 25-letnia Katri Kling mieszka na poddaszu, nad sklepem, razem z 15-letnim bratem Matsem oraz dużym, bezimiennym psem. 9 lat temu zmarła im matka, z kolei ojciec jeszcze dawniej wyruszył na północ po zapas drewna i ślad po nim zaginął, więc zdani są tylko na siebie; rzadko ze sobą rozmawiali. Łączyła ich łagodna, niewymuszona cisza. Kobieta uchodzi wśród tutejszych za stroniącą od ludzi, nieufną dziwaczkę o przeraźliwie żółtych oczach, ale ponieważ jest dobra w rachunkach, sprawiedliwa i bystra, to przychodzą do niej po pomoc w liczeniu oraz rozmaite porady. Wysoki i krzepki Mats pracuje na co dzień w szkutni u braci Liljebergów, którzy, nie biorąc go na poważnie, zlecają mu niezbyt istotne zajęcia. Jego największym marzeniem jest wybudowanie własnej łodzi żeglugowej z kajutą i silnikiem stacjonarnym, według własnego projektu, w czym usilnie pragnie go wesprzeć siostra, stąd jej celem staje się miejscowa bogaczka, twórczyni książek obrazkowych dla dzieci (koncentruje się zwłaszcza na precyzyjnym odtwarzaniu runa leśnego, gdzie maniakalnie domalowuje króliki): dość naiwna i kapryśnie życzliwa Anna Aemelin, która po śmierci rodziców samotnie zamieszkuje „Króliczą Willę”; szara drewniana willa z białymi rzeźbionymi ramami okiennymi na szaro-białym tle zaśnieżonych drzew rzeczywiście przypominała dużego, przycupniętego królika: czworokątne zęby białych zasłon werandy, brwi ze śniegu nad głupawymi łukowatymi oknami i czujne uszy kominów, a w środku śnieżne podłogi, niebieskie piece kaflowe, lampy z abażurami i włochate dywany – całość tchnęła niezmąconą duchowością, nosiła piękno czegoś ostatecznego.

Czy wszystko potoczy się zgodnie z planem? I czego kobiety nauczą się od siebie nawzajem? To kluczowe pytania tej przepięknej powieści, na które czytelnik z pewnością uzyska odpowiedzi.

 

Nie ma nic równie spokojnego i bezkresnego jak długie zimowe ciemności, które trwają i trwają, jakby się mieszkało w tunelu, gdzie czasami mrok gęstnieje i zapada noc, a czasem panuje szarówka. Jest się odgrodzonym od wszystkiego, osłoniętym i bardziej samotnym niż zwykle. Czeka się w ukryciu jak drzewo.

Pierwsze spotkanie jest ogromnie ważne.

Kogoś, kto się nakręca, trzeba powstrzymać, przesadę trzeba ukracać, to wszystko.

Uprzejmość bywa niekiedy czymś w rodzaju oszustwa, prawda?

Prawdę wykuwa się w stali, nikt jej nie wykuje w materacu.

Poświęcenie komuś uwagi jest czymś wyjątkowym. Myślę, że nie zdarza się zbyt często… Uświadomienie sobie czyichś pragnień i tęsknot na pewno wymaga głębokiego zrozumienia i dojrzałego umysłu. Niekiedy nie znamy samych siebie, może nam się wydaje, że potrzebujemy samotności albo wręcz przeciwnie, że chcemy z kimś być… Nie wiemy, nie zawsze wiemy…

Trzeba uważać, żeby nie powiedzieć za dużo.

 

2.”Dom na Wschodniej”, Sabina Jakubowska, 328 stron (Wydawnictwo RELACJA).

Podkrakowska wieś Jadowniki. Dom „niemal-do-rozbiórki”, usytuowany przy ulicy Środkowej, po wyzwoleniu od męża i ojca tyrana staje się centrum życia mamy Florentyny Kowalskiej, dwójki jej dzieci: idącego po wakacjach do ostatniej klasy gimnazjum, zafascynowanego twórczością Edgara Allana Poego Teodora (Doro) i 5-letniej Róży, pojmującej świat przy pomocy Muminków oraz psów Borsa i Strefy, i jeszcze kota o imieniu Mrok. W deszczowy, wrześniowy wieczór właśnie jeden z owych psiaków wybiera się na zbyt długi spacer, więc zaniepokojony Doro postanawia go poszukać i tak przypadkiem natrafia na Dom na Wschodniej, prowadzony przez elegancką byłą aktorkę, wspaniałą, serdeczną, mającą ogromne serce babcię lub Jaśnie panią Emmę, z którą mieszkają również: w połowie sparaliżowany kamerdyner Igor, opóźnione umysłowo pokojówki – bliźniaczki Marianna i Julianna, niegdyś pogrążona w długach kucharka Franciszka, złotowłosa Konstancja i jej zaklęty w jelonka brat Wojtuś, których rodzice zginęli w wypadku, wyciągnięty z domu dziecka Jachu i z nałogu narkotykowego Pi-Stachu, czarnoskóra, agresywna Roksana, zalękniona, wiecznie wrzeszcząca Gloria, naburmuszone, mizerne rodzeństwo Adam i Ewa, znalezione w lesie Ryjkowato-brzydkie Dziecko nazwane potem Jackiem-Plackiemsrebrny wyżeł Shira, miniaturowa świnka Kiszka i zapewne z czasem zamieszka tam znacznie więcej osób, bo jest to dom otwarty dla wszystkich; Dom na Wschodniej był taką instytucją, że każdy tam miał co robić, ale jednocześnie nikt nie musiał wykonywać tego, do czego nie czuł powołania. Dużo nas było i jakoś sobie pomagaliśmy. Dom na Wschodniej napędzany był zbiorową energią (…) Atmosfera w Domu na Wschodniej była po prostu stymulująca. Tu każdy dorastał do tego, by zaopiekować się kimś innym niż tylko samym sobą.

 

Dom jest tam, gdzie my jesteśmy.

Jak się śpi na raty, to w końcu się nie wie, gdzie jest sen, a gdzie jawa. Albo przeczucie.

Bo czasem trzeba tylko trochę wsparcia.

– Ale dlaczego on mówił na tym kazaniu, że jesteśmy wszyscy tacy sami i równi przed obliczem Stwórcy?

– Przed obliczem Stwórcy może tak, ale w życiu codziennym, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, toby ludzkość  nie wymyśliła stopniowania przymiotników.

Życie nie jest czymś spokojnym.

Jaka jest granica między szczerością a niedyskrecją?

Spokój można uzyskać tylko wtedy, gdy się zaakceptuje fakt, że na pewne sprawy nie mamy wpływu. Na przykład na okoliczności zewnętrzne. Bo zawsze jest coś. Jak nie wojny, to zarazy, zmiany ustroju albo prześladowania religijne, albo bieda… Pokaż mi spokojne czasy. Pokaż mi spokojnych ludzi. Jeśli gdzieś są w dużym skupisku, to chyba tylko na cmentarzu.

Rzadko się trafiają chwile, w których wszystko idzie świetnie, od początku do końca.

Każdy ma swoje upiory z przeszłości.

No bo kto powiedział, że miłość w szóstym roku życia jest jakaś gorsza, niż kiedy jest się dorosłym?

Czasem tak jest, że można docenić zwyczajną rzeczywistość dopiero wtedy, gdy zaczyna wymykać się z rąk.

Szczęście jest sprawą niejednoznaczną.

Każdy ma swój sposób na pozyskanie szacunku innych ludzi.

 

3.”Angst with happy ending”, Weronika Łodyga, 292 strony (Wydawnictwo Young).

17-letni Aleks ma ochotę schować się przed wszystkimi i wszystkim w swoim pokoju, odnosząc wrażenie, że świat daje mu coś tylko w ramach podstępu. Chłopak jest introwertykiem ze skłonnościami do agresywnych zachowań, przez co kiedyś nadwyrężył zaufanie u samotnie wychowującej go mamy, która pracuje jako krawcowa i niemalże z tej pracy nie wychodzi, co w końcu znacznie odbija się na jej zdrowiu; syn sekretnie stara się jej jakoś pomóc i, po po pokonaniu początkowego wstydu, przerabia ciuchy swoich koleżanek oraz naprawia komputery i hakuje konta na zlecenie. Aleks nie tylko wykazuje zdolności krawieckie, ale również nie ma problemów z matematyką, do tego świetnie gra w kosza i troszczy się o sąsiadkę Anitę, zmagającą z trudną codziennością z ojcem pijakiem i czwórką młodszego rodzeństwa – za to nie lubi włóczyć się po galeriach handlowych, oglądać youtuberów, nie znosi też homofobicznego podejścia Kuby i Wiktora, którzy żądają jego kumpelstwa, a on chyba ciut z wygody grzeje się w blasku ich chwały. I właśnie w jednym z takich momentów, kiedy czuje się zupełnie beznadziejnie, na początku listopada, loguje się na czat dla mieszkańców miasta, nadając sobie nick „FuckOf31” i nawiązuje znajomość z noszącą kolorowe skarpetki Yuki (pieszczotliwie nazywanej „małe awokado”), która okazuje się jego bratnią duszą, co raz podsyłającą mu zdjęcia uroczych kotków i swoich pięknych obrazów: to jej się zwierza, żali, streszcza swoje życie, żenujące historyjki i najsmutniejsze przemyślenia od prawie 3 miesięcy, więc naturalnym wydaje się być fakt, że wreszcie zapragnął spotkać się z nią w realu, ale ona sprytnie tego unikała, aż do teraz, kiedy to siedzi na ławce w parku i podekscytowany oczekuje na jej przybycie. Przybyła, ale nie taka, jaką sobie wyobrażał, lecz pod postacią małego, nerwowego stworzenia z czarną, rozwichrzoną czupryną i wiecznie przestraszonymi oczami, która okazała się mieć na imię Beniamin. Beniamin to Yuki. Początkowy szok i wściekłość doprowadzają do zerwania kontaktu, jednak kiedyś emocje muszą opaść, a wtedy znacznie łatwiej otworzyć oczy, uszy, umysł i serce.

 

Ale w życiu czasami zdarza się ten jeden moment słabości, którego nie da się po prostu przeczekać, zignorować ani nawet samotnie przepłakać. Czasem potrzebny jest drugi człowiek, bo lustra, niestety, nie umieją odpowiadać, a mówienie do siebie sprawia na dłuższą metę, że zaczniesz nienawidzić rozmówcy.

Być może poczucie beznadziei jest swego rodzaju wirusem i zwyczajnie lubuje się w sezonie grypowym, kiedy dni są coraz krótsze, swetry coraz grubsze, a skarpetki łatwiej wilgotnieją.

Ot, natura bywa okrutna. Zwłaszcza w szkolnym ekosystemie.

Czasami ludzie mają zwyczajnie gdzieś twoje starania i postanawiają randomowo zniszczyć życie sobie i całemu otoczeniu.

Zgodnie z odwiecznymi prawdami wszechświata, jeśli jedna rzecz zaczyna iść gładko i przyjemnie, wszystkie inne musi trafić szlag dla zachowania harmonii i równowagi.

Niektórzy wolą smucić się w samotności i nie tylko nie potrzebują do tego widowni, ale też unikają jej jak mogą.

Czasami ciskanie komuś prawdy między oczy faktycznie może być czystym okrucieństwem. Nawet jeśli uzasadnionym.

Ludzie zwykle lepiej radzą sobie  z rozwiązywaniem problemów cudzych niż własnych. Pewnie dlatego, że to nie ich głowa leży na stołku i mogą zachować zdrowy poziom obojętności.

Ludzie mają więcej niż jedną cechę. Są zbiorem błędów, porażek, prób i starań.

Człowiek nieufny, to człowiek mniej rozczarowany.

 

O innej książce tej autorki, czyli „Hurt/Comfort” TUTAJ.

 

4.”Papierowe samoloty”, Dawn O’Porter, 249 stron (Wydawnictwo YA!).

Wrzesień. 1994 rok. Mała brytyjska wyspa Guernsey. Szkoła dla dziewcząt „Tudor Falls”, w której stykają się losy dwóch zupełnie różnych 15-latek: Renée Sargent oraz Flo Parrot. Pierwsza z nich mieszka w szarym i przygnębiającym budynku z dziadkami Naną i Popem oraz młodszą, chorującą na zaburzenia odżywiania i niestabilną emocjonalnie siostrą Nelly, ponieważ zmarła im ukochana mama, a ojciec lata temu wyjechał do Hiszpanii i założył nową rodzinę, którzy nie do końca potrafią poradzić sobie z ich wychowaniem, w efekcie dziewczyna czuje, że w tym domu nie jest sobą i dopiero w szkole odreagowuje, robiąc wokół siebie wiele zamieszania oraz ignorując wszelkie zasady – mój spacer do szkoły ma swój cel, jak zawsze. Lubię nazywać go codzienną ewolucją. Wychodzę z domu z głową opuszczoną, do szkoły docieram z oczekującym rozrywek, zadartym podbródkiem (…) Szkoła czyni mnie szczęśliwą w swego rodzaju zabawny sposób. Na osiem godzin dziennie staję się sobą. W każdym razie lepszą wersją mnie niż ta znana z domu – w szkole trzyma się z neutralną dla pozostałych Margaret Cooper, bo chociaż Carla i Gem mianują się jej najlepszymi psiapsiółkami, to tak naprawdę traktują ją jak piąte koło u wozu. Z kolei ta druga mieszka z mamą, starszym, superprzystojnym bratem Julianem i młodszą siostrą Abi, którą stale się opiekuje, gdyż jej rodzice się rozstali, a w zasadzie to mama kazała wynieść się tacie, który popadł w alkoholizm i depresję, a którego Flo bardzo kochała, bo miała wrażenie, że tylko on potrafi ją zrozumieć i rozbawić. Nastolatka czuje się jak brzydka, żałosna, nielubiana, zagubiona owieczka albo lepiej: jak nudny ćmok, patrzący, jak inni cieszą się życiem, a w tym pogrążaniu, zagubieniu i w tej nienawiści do samej siebie nie pomaga jej pomiatająca nią, za to siebie  wynosząca na piedestał Sally. Pewne wydarzenie sprawia, że dziewczyny coraz częściej zaczynają ze sobą rozmawiać, a ta relacja po prostu zamienia się w piękną przyjaźń.

 

Jaki jest sens w martwieniu się przyszłością? Kto powiedział, ze w ogóle będzie jakaś przyszłość? Co się stanie, jeśli umrzesz jutro?

– Cóż, ludzie, którzy uświadamiają sobie swoje błędy, nie złoszczą się tak z ich powodu. Och, być egoistą, nie?

– Myślę, że życie byłoby łatwiejsze, gdybym była egoistką.

– Nie, nie byłoby. Nie tak naprawdę. Ci ludzie nie są szczęśliwi, na łożu śmierci będą mieć ogromne poczucie winy i będą żałować swojego życia. Ludzie tacy jak my umierają z czystym sumieniem, Flo. To najlepszy sposób na życie. Jeśli przyznasz, że coś poszło źle, masz przynajmniej szansę, by to naprawić.

Łatwo tak po prostu oceniać ludzi po tym, co widać, i nie zastawiać się, jakie naprawdę jest życie.

 

5.”Motyle dzienne, motyle nocne”, Małgorzata Jurczak, 190 stron (Wydawnictwo Nasza Księgarnia).

Właśnie rozpoczęły się wakacje. Nastoletnia Malwina z burzą loków na głowie i masą piegów na twarzy wyjeżdża razem z samodzielnie wychowującą ją, bardzo przebojową i bezpośrednią mamą Martą do małej, zamierzchłej, trochę sennej miejscowości z wznoszącą ponad dachami kamienną wieżą kościoła i krętą rzeką, gdzie rodzicielka, trudniąca się projektowaniem ogrodów, ma zrealizować zlecenie u bardzo zamożnych, eleganckich, oziębłych państwa Chmurów, którzy mają dwójkę dzieci: niesfornego Oskara i powściągliwą, trochę zarozumiałą córkę Agatę. W sklepie spożywczym trafiają na milczącego Adama, a ten prowadzi je do pomarszczonej jak zwiędnięte jabłko staruszki Emilii, która postanawia podnająć im na okres pobytu strych w swoim domku z drewnianą werandą obrośniętą pędami winorośli, otoczonym bujnym, na pół zdziczałym, posmutniałym od śmierci męża ogrodem pełnym ziół, pokrzyw, mchu, chwastów i długich, poplątanych gałęzi, pośród których skrywają się różowe astry, żółte złocienie, czerwone mieczyki, krzaki lśniących porzeczek, ale też śliwy, grusze i cudowna, opuszczona oranżeria w całości pokryta fioletowo-białymi kwiatami. Początkowo Malwina obawia się, że będzie tutaj wiało nudą, ale gdy pod drzewem czereśni poznaje pomysłową Mirellę o cygańskiej urodzie, twierdzącą, że jej rodzice jeżdżą po świecie z wesołym miasteczkiem, to nagle każdy dzień staje się przygodą: przeżywa koniec świata, huśta na oponie, kręci w opuszczonym sanatorium na starej karuzeli, płynie łódką we mgle po magiczną roślinę, organizuje wyścigi ślimaków, nakłada kapelusz, co spełnia życzenia, krzyczy do studni bez dna, zbiera polne kwiaty albo agrest, jedzie w nieznane, organizuje wieczorek literacki, uczy się gry na fortepianie u zgorzkniałej pani Meyer, mając nadzieję, że to pomoże jej kiedyś wyjechać do Nowego Jorku i poznać swojego ojca Melvina Blue – pianistę jazzowego z nocnego klubu, zajada jabłecznik i ciasto drożdżowe, spotyka pana Szymona, który wykonuje z kamienia smutne anioły, bandę Mewy, zrzędliwą Tolę, nieśmiałego bibliotekarza Wiktora i czarownicę Renatę.

 

Ale szaleństwo właśnie ma to do siebie, że potrafi się szybko skończyć.

Nawet, jeśli coś się zdarza przypadkiem, to może mieć swój cel i sens, gdy mu go nadamy.

Każdy z nas jest inny, wyjątkowy. Nie ma na świecie dwóch takich samych istot.

Złe myśli powodują zło. Nie wiem, jak to się dzieje, ale czasem działają jak zaklęcia.

Świat jest pełen nieszczęść.

Nocą świat wygląda zupełnie inaczej; jest tajemnicą.

Dziwne – że dzień jest najładniejszym w momencie, gdy się kończy.

 

6.”Władca Much”, William Golding, 292 strony (Wydawnictwo ZYSK i S-KA).

W wyniku katastrofy samolotu grupa ocalałych chłopców zostaje uwięziona na bezludnej wyspie. Początkowo ich nastawienie jest wręcz euforyczne, bo oto znaleźli się sami, bez nadzoru dorosłych, bez ustalonych zasad, mogą więc krzyczeć, bawić się, cieszyć wolnością i objadać owocami do woli, w miejscu, gdzie dech zapierają krajobrazy, jak choćby: zielone pióropusze palm, migotliwy blask wody, białe fale przybrzeżne, bijące o rafę koralową, granatowe morze, spokojne niby lustro górskie jezioro, rozprażona plaża, wielka płyta różowego granitu, powódź niebieskich kwiatów, baldachim lasu, kryształowe bezmiary powietrza, aromatyczne woskowe krzewy, matowosrebrny dysk słońca, tropikalna roślinność, kokosy, wodorosty, pnącza, urwiska, bagna i wąwozy, i ta perłowa cisza, sprawiająca, że nawet realne przedmioty zdawały się złudne i nieokreślone, jednak z czasem uświadamiają sobie, że są zdani tylko na siebie, że wszystko muszą sami ustalić i zorganizować, że muszą być sprawnie działającą grupą o wspólnych celach, że trzeba wybudować prowizoryczne chaty, zdobyć pożywienie, troszczyć o młodszych, rozpalić ogień, dbać o bezpieczeństwo, że nie ma tu lekarstw, środków do higieny, a chyba przede wszystkim planu, opieki, reguł, zaczynają się pierwsze konflikty, wynikające z braku porozumienia, odmiennych priorytetów, różnych opinii, z nudy, głodu, brudu, niemocy, przygnębienia, chłopcy gubią się w zawiłościach problemów, w nieregularności i fragmentaryczności poczynań, wzmaga się więc bunt, gniew i agresja, z czego rodzą się dwa walczące ze sobą obozy – powstaje jeden wielki chaos, z którego wyłaniają się najgorsze ludzkie cechy.

 

Nie można liczyć na ludzką pomoc.

Ludzie nigdy nie okazują się tacy, za jakich się ich brało.

Jeżeli twarze robią się inne zależnie od tego, czy są oświetlone z dołu, czy z góry – to czym jet twarz? Czym jest cokolwiek?

Jeśli jest się wodzem, to trzeba myśleć, trzeba być mądrym. Poza tym zdarzają się takie chwile, że trzeba natychmiast powziąć decyzję. To zmusza do myślenia, bo myśl jest rzeczą cenną, daje wyniki…

Boimy się, bo tacy już jesteśmy i nie ma na to rady.

Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć. 

Największe pomysły cechuje prostota.

 

Istnieją 2 ekranizacje tej powieści: pierwsza z 1963 roku, w reż. Petera Brooka, a druga z 1990 roku, w reż. Harry’ego Hooka.

 

7. „Dziewczynka z parku”, Barbara Kosmowska, 125 stron (Grupa Wydawnicza Foksal).

Ta zima jest znacznie smutniejsza niż poprzednie, ponieważ Andzi umarł tata. Dziewczynka tęskni za wspólnymi wyprawami do parku, gdzie zabierali lornetkę oraz atlas ssaków (tata był faunistą), nazywali napotkane ptaki, szukali krecich nor, liczyli wiewiórki czy karmili kaczki. Tęskni też za zjeżdżaniem na sankach, jedzeniem sernika z brzoskwiniami, by smacznie zapomnieć o smutku, za opowieściami o drzewach, grą w chińczyka o rożki z musem jabłkowym, za mądrymi radami, jak na przykład ta, że nie warto walczyć ze złymi słowami, tworząc nowe złe słowa, ale przede wszystkim za tatą razem z którym umarł śmiech i umarły słowa, ponieważ pozostałych po nim wspomnień nie da się ani odkurzyć ani wytrzepać, a słowo „dobrze” jest teraz trochę jak tabletka przeciwbólowa, a trochę jak czekoladka, bo mimo że mama je mówi, to ciągle leży smutna pod kocem w kratę i nie chce jej się już ilustrować książek. Babcia napomyka, że potrzebny jest czas, aby wszystko wróciło do normy, ale one nie chcą normy, tylko tatę i mają żal, że uśmiecha się jedynie z wiszącego na ścianie zdjęcia. Andzi ciężko poradzić sobie z cierpieniem, ale pomaga jej w tym pewna kowalikowa tajemnica i kolega z klasy Jeremiasz, który to teraz zamiast taty spaceruje z nią po parku, pije waniliową herbatę, częstuje miętowymi pastylkami na samotność i zabiera na łyżwy.

Książka przepiękna, przesmutna, pouczająca, ciepła i bardzo wartościowa, do tego opatrzona cudownymi ilustracjami autorstwa Emilii Dziubek:

 

Dorośli powinni wiedzieć, co można zatrzymać na dłużej, a z czym trzeba się rozstać.

Każdy wierzy, w co chce.

Czasami są takie trudne dni.

Jest źle, kiedy nie można płakać. Kiedy łzy rozlewają się w środku i pozostają tam już na zawsze.

Są takie sekrety, które bardzo bolą.

Prawdziwy przyjaciel zawsze wie jak się zachować.

– Kiedyś mówiłaś, że wspomnienia bolą.

– Bo to prawda. Ale nie powiedziałam ci najważniejszego. One także cieszą. Przypominają nam, kim jesteśmy i co się zdarzyło w naszym życiu.

– Czyli wszystkie wspomnienia są potrzebne? Nawet te, które bolą?

– Te są najważniejsze, bo po nich zostaje się takim małym bohaterem, który sobie poradził z kłopotami.

 

8. „Niezłe ziółko”, Barbara Kosmowska, 102 strony (Wydawnictwo Literatura).

8-letniemu Erykowi rozpoczęły się wakacje, a mama na ich dobry początek informuje, że zamieszka z nimi Babcia Malutka, która w przeciwieństwie do Babci Dużej (mama taty) nie zajmuje się złośliwym dyrygowaniem z fotela w trakcie oglądania kolejnego serialu, lecz dzieli  wartościowymi przemyśleniami i ciekawymi opowieściami z odległych, niesamowitych miejsc, które odwiedziła, by zbadać oraz opisać różne zioła, nakłania do zwierzeń, słucha, motywuje i radzi, do tego przywozi kolorowe muszelki, pachnące przyprawy, jeździ na świetnym pstrokatym motorze i nosi wielki słomkowy kapelusz. Niestety wizyta babci ma limitowany czas, ponieważ jest ona bardzo chora, ale nim umrze zdąży ukochanemu wnukowi zrobić przyspieszony kurs odwagi, siły, cierpliwości, samoakceptacji i mądrości. Dzięki niej przełamie się do gry w kosza, nawiąże przyjaźnie, nauczy prowadzić ogród, walczyć z lękami i kompleksami.

 

Sukces wymaga pracy.

Mistrzami zostają najlepsi.

O wspomnienia trzeba dbać. Wtedy można przechowywać to, co było ważne albo piękne. Wspomnienia zatrzymują czas.

Okropnie jest tęsknić za kimś bliskim.

Takie dni, od rana wypełnione szczęściem, kiedy w dodatku trzeba zrobić masę rzeczy (…) kończą się najszybciej.

Odwaga nie polega na tym, żeby się nie bać. Ona polega na tym, żeby przezwyciężać swe obawy. Im większy tchórz, tym bardziej odważny, gdy walczy ze słabościami!

Zawsze to przyjemniej, jak spotkasz kogoś, kto też z grzeczności nie mówi całej prawdy. I wcale nie trzeba z tego powodu rozpaczać.

Są jednak tajemnice, o których nie mówi się nikomu.

 

Pisałam TU kiedyś o jeszcze jednej książce tej autorki, a mianowicie „Sezon na zielone kasztany” – też jest świetna. 

 

9. „O tym można rozmawiać z królikami”, Anna Höglund, 52 strony (Wydawnictwo ZAKAMARKI).

Książka artystyczna. Obrazkowa. Refleksyjna. Filozoficzna. Emocjonalna. Mądra. TRUDNA. Skierowana do nastolatków, którzy czują się w tym świecie nieswojo, podobnie jak jej 13-letni narrator. Mrocznie piękna. Wymagająca wrażliwości i skupienia. Inna. Dziwna. No GENIALNA.

 

Bliskość

to może coś,

co należy odnaleźć w sobie.

 

Czasem, będąc w towarzystwie,

czuję się jak przebrany za kogoś innego.

Kogoś, kto co prawda przypomina mnie,

ale ja stoję obok.

 

Właściwie lubię innych ludzi.

Ale potrzebuję być sam, żeby się nie rozpłynąć

lub nie zacząć myśleć tak jak ktoś,

z kim akurat znajduję się w pokoju.

 

Jestem i nie jestem tym, kogo widać w lustrze.

To, kim przypuszczalnie jestem,

czasami mignie mi w odbiciu.

Ale nic nie jest pewne.

 

– Nie bądź taki wrażliwy – mówi mama.

łatwo jej mówić.

Czy ona myśli, że jestem taki z własnej woli?

Czy jej się wydaje, że to się wybiera?

 

Są dni, kiedy świat jest tak przerażający,

że nie mam odwagi oderwać wzroku od ziemi.

 

10.”Sezon na truskawki”, Marta Dzido, 202 strony (Wydawnictwo RELACJA).

Zbiór 9 dość odważnych, pozbawionych krępacji, nierzadko cielesnych, obrazowych, ekspresyjnych opowiadań (od jednego do dziesięciu, zaraz cię utulę, zaraz cię zjem, luna, sezon na truskawki, kochanek, laleczki, pępowina, czerwone ferrari, jedna jedyna), które są skierowane głównie do dziewcząt, ale chłopcy tudzież mężczyźni oczywiście też mogą przeczytać i dzięki temu podejrzeć potajemny, intymny kobiecy świat, posmakować emocji, podsłuchać wspomnienia, fantazje, rozważania, zachwyty, oczekiwania i wątpliwości.

Bardzo zmysłowa i niepokorna, ale też pełna troskliwości, szacunku oraz poczucia wspólnoty pozycja książkowa.

 

Moje ulubione to „Od jednego do dziesięciu”, „Laleczki” i tytułowe „Sezon na truskawki”.

 

– Więc? na co ma Pani dziś ochotę?

– Na wszystko. Garściami i natychmiast.

Kiedy patrzysz uważnie na ludzi: wszystko o nich widać.

Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż tęsknić za tym, co się miało na wyciągnięcie ręki, ale przeszło obok.

Może pożądanie to jest coś, co się nigdy nie kończy. Co prędzej czy później, niezależnie od tego, ile wykonamy głębokich wdechów i wydechów – i tak z nami wygra?

Świat jest piękny. Ludzie bywają okrutni, podli, źli, ale świat… świat jest piękny, a dobro powraca. Pamiętaj.

 

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz

Rolada z gruszkami i białą czekoladą

Bardzo smaczna rolada z dodatkiem miękkich, słodkich gruszek wykonana ze sprawdzonego, puchatego biszkoptu nasączonego alkoholem (może być sok lub herbata), wzbogacona kilkoma łyżkami soczystej konfitury, wypełniona delikatnym kremem śmietankowym, z wierzchu oblana dużą ilością białej czekolady, dla kontrastu oraz przełamania ozdobiona tą gorzką i jeszcze uroczymi czereśniami koktajlowymi 😉

 

Przepis na roladę z gruszkami i białą czekoladą (blacha o wymiarach 43x28cm) (Przepis na ciasto pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty; biszkopt wykonałam z 1,5 poniższej porcji, gdyż chciałam, by był grubszy)

Składniki:

Biszkopt:

  • 115 g mąki pszennej (tortowej)
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 100 g cukru
  • 4 duże jajka (białka i żółtka osobno)
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Śmietankowy krem z gruszkami:

  • 500 g serka mascarpone
  • 200 ml śmietany 30%
  • 4 płaskie łyżki cukru pudru
  • kilka gruszek z puszki (pokrojonych w dużą kostkę)

Dodatkowo:

  • 1 mały słoik (240 g) konfitury gruszkowej
  • 100 g białej czekolady + 60 ml śmietany 30%
  • 8 kostek gorzkiej czekolady+ 4 łyżki mleka
  • wiórki z gorzkiej czekolady
  • czerwone czereśnie koktajlowe (do ozdoby)
  • wódka o smaku gruszkowym (do nasączenia)

Sposób przygotowania:

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę, po czym powoli, łyżka po łyżce, cały czas miksując, wsypać cukier. Następnie dodać żółtka – połączyć. Na sam koniec delikatnie, ręcznie, przy pomocy szpatułki, wmieszać obie mąki przesiane z proszkiem do pieczenia.

Gotowe ciasto rozprowadzić równomiernie po dużej blaszce o niskich brzegach wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Przygotować lniany ręcznik kuchenny i oprószyć go cukrem pudrem.

Piec około 12 minut, w temperaturze 170 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Ciasto wyjąć z piekarnika, obrócić do góry dnem, przełożyć na lniany ręcznik, usunąć papier i zwinąć roladę wzdłuż dłuższego boku (razem z ręcznikiem) – odstawić do wystudzenia.

Gruszki odsączyć z syropu i pokroić w dużą kostkę.

Serek mascarpone, śmietanę i cukier puder ubić na gęsty krem i odłożyć kilka łyżek do worka cukierniczego zakończonego ozdobną tylką.

Wykonanie:

Wystudzoną roladę odwinąć, usunąć ręcznik, delikatnie nasączyć gruszkową wódką, posmarować konfiturą, potem równomiernie rozprowadzić  krem śmietankowy, poukładać na nim gruszki, zwinąć w taki sam sposób jak była zwinięta wraz z ręcznikiem, oblać polewą z białej czekolady (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i od razu, po bokach, poprzyklejać wiórki z gorzkiej czekolady – wstawić do lodówki do zastygnięcia, a gdy tak się stanie wyjąć i z wierzchu wykonać zawijasy z gorzkiej czekolady (rozpuścić w mikrofalówce razem z mlekiem i wymieszać na gładko), po czym ponownie wstawić do lodówki do zastygnięcia. Na sam koniec przyozdobić kwiatuszkami z bitej śmietany oraz czereśniami koktajlowymi.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Rolady | Dodaj komentarz

Halloweenowa babka dynia

Zbliża się dzień, który atmosferą i estetyką jest mi najbliższy, czyli

źródło: https://halloween.friko.net/halloween.html

W związku z tym skusiłam się na upieczenie uroczego okropieństwa i tak oto powstała babka w kształcie dyni, która, poza przykuwającym wzrok wyglądem, jest naprawdę smaczna, bo kakaowe ciasto należy do tych mięciutkich, puchatych oraz wilgotnych, a pomiędzy dwoma babkami, z jakich się składa, znajduje się jeszcze konfitura figowa, co fajnie ten smak ubogaca, no lukier i masa cukrowa, jak to tego typu rzeczy – są przeraźliwie słodkie, ale bez nich ten wypiek nie istnieje (chyba, że jakoś udałoby się je uformować z czekolady, a pewnie dałoby się), jednak po ukrojeniu jednego kawałka wcale nie pokrywa tego jakoś strasznie dużo, za to sam kawałek jest astronomicznie wysoki – polecam!

 

Przepis na halloweenową babkę dynię (forma o średnicy 25 cm ) (Przepis na babkę pochodzi z bloga: http://gotujebolubie.pl/ )

Składniki:

Kakaowa babka:

  • 300 g mąki pszennej (tortowej)
  • 50 g mąki ziemniaczanej
  • 200 g cukru pudru
  • 3 łyżeczki szklanki gorzkiego kakao
  • 7 jajek
  • 200 g miękkiego masła
  • 3 łyżeczki proszku do pieczenia

Dodatkowo:

  • kilka łyżek konfitury figowej lub powideł śliwkowych
  • 1 szklanka cukru pudru + 3-4 łyżki soku ze świeżo wyciśniętej pomarańczy + szczypta pomarańczowego barwnika 
  • zielony lukier plastyczny

Sposób przygotowania:

Masło ubić z cukrem pudrem na jasnożółty puch, potem, na zmianę, cały czas miksując, dodawać jajka oraz przesiane obie mąki wymieszane z gorzkim kakao i proszkiem do pieczenia.

Gotowe ciasto podzielić na pół i każdą połowę upiec oddzielnie w foremce na babkę przez około 25-30 minut, w temperaturze  170°C.

Wyjąć. Wystudzić.

Jedną babkę ułożyć wierzchem do dołu, posmarować konfiturą, przykryć drugą babką, ale już wierzchem do góry, oblać pomarańczowym lukrem (utrzeć wszystkie składniki na gładko) i przykleić powycinane listki i uformowany ogonek z zielonej masy cukrowej.

Inne przepisy na Halloween:

  1. Kruche ciasteczka halloweenowe z kajmakiem
  2. Ciastka potworki
  3. Paluchy Wiedźmy
  4. Ciasteczka MUMIE
  5. Drożdżowe jabłuszka
  6. Babeczki kapelusze wiedźmy
  7. Babeczki pająki
  8. Dyniowe babeczki z cynamonowym kremem
  9. Tort dyniowy
  10. Sernik dyniowy
Zaszufladkowano do kategorii Babki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Tarta mleczno-cytrynowa z figami

Jesienią lubię piec tarty: była już marchewkowa z musem z białej czekolady i z jabłkami od Bzowej Babuleńki oprószona cukrem pudrem, więc teraz kolej na taką z figami – kruche, maślane ciasto wypełnione nadzieniem na bazie słodziutkiego mleka skondensowanego podkręconego kwaśnym likierem i sokiem wyciśniętym z cytryny, a z wierzchu ogrom cieniutkich plasterków świeżych fig posmarowanych morelową glazurą (może być malinowa). Przepis jest bardzo prosty, a ciasto wychodzi bardzo pyszne, do tego naprawdę ładnie się prezentuje 😉

 

Przepis na tartę mleczno-cytrynową z figami (forma na tartę o średnicy 24 cm) (przepis pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Kruche ciasto:

  • 200 g mąki pszennej (tortowej)
  • 120 g zimnego i pokrojonego w kostkę masła
  • 60 g cukru pudru
  • 2-3 łyżki zimnej wody
  • szczypta soli

Mleczno-cytrynowe nadzienie:

  • 400 g mleka skondensowanego słodzonego
  • 2 duże żółtka
  • świeżo wyciśnięty sok i skórka otarta z 1 dużej cytryny
  • 3 łyżki likieru cytrynowego

Dodatkowo:

  • 7 cieniutko pokrojonych świeżych fig
  • kilka łyżek przetartego, gładkiego dżemu morelowego lub malinowego (na glazurę)

Sposób przygotowania:

Składniki na kruche ciasto zagnieść, z ciasta uformować kulę, owinąć folią spożywczą i  schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzonym ciastem wyłożyć formę na tartę, lekko oprószyć mąką, przykryć papierem do pieczenia, dla obciążenia wysypać kulki ceramiczne/fasolę/ryż i wstawić do piekarnika nagrzanego do 220°C, obniżyć do 200°C, najpierw piec przez 15 minut, potem zdjąć papier, jeszcze obniżyć temperaturę, do 180°C i piec około 5-8 minut.

Wyjąć.

Na upieczony spód przełożyć mleczno-cytrynowe nadzienie (wszystkie składniki wymieszać przy użyciu rózgi kuchennej) i ponownie wstawić do piekarnika; temperaturę obniżyć do 170°C i piec około 20-25 minut (nadzienie musi się ściąć).

Wyjąć. Wystudzić.

Na wierzchu wystudzonej tarty poukładać cieniutkie plasterki świeżych fig (tak, by na siebie nachodziły) i delikatnie (chodzi o to, by lekko błyszczały) pędzelkiem posmarować glazurą morelową (dżem podgrzać i przetrzeć przez sitko).

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Tarty | Dodaj komentarz

Skandynawskie książki, z którymi warto się zapoznać – lista numer 2

źródło ilustracji: https://www.facebook.com/ankacygaaaanka/

Jakiś czas temu napisałam o kilku skandynawskich książkach, które mnie pochłonęły, dlatego też dzisiaj przedłużę tę listę, bo zdecydowanie jest ona warta przedłużenia 😉

TUTAJ ta wcześniejsza lista, a poniżej kontynuacja.

 

1.”Pewnego dnia w październiku”, Sigurd Hoel, 232 strony (Wydawnictwo Poznańskie).

W wyjątkowo piękny, słoneczny piątek, 10 sierpnia 1930 roku, w Oslo, w pomalowanej na żółto kamienicy czynszowej, usytuowanej w pobliżu parku St. Hanshaugen, przy bocznej, cichej, zwykle pustej ulicy Ullevålsveien, między godziną 17.00 a 18.00, z mieszkania numer 27 rozlega się przeraźliwy płacz i krzyk, który gromadzi rzeszę gapiów – zbiegowisko się powiększyło. Wielu mówiło równocześnie, wszyscy byli podnieceni i zachowywali się tak, jakby się dobrze nawzajem znali. Wszyscy czuli się świadkami jakiegoś wydarzenia – wszakże gdy nastaje cisza: zbiegowisko się rozprasza.

Krzyk: nie! nie! zabierz mnie do domu! chcę wrócić do domu! wydaje z siebie młoda, atrakcyjna Tordis Ravn, która postanowiła odejść od męża, ponieważ ten nie okazywał jej wystarczającej uwagi, gdyż fanatycznie oddawał się pracy chemika (doprowadziło to do kilku nieprzyjemnych zdarzeń), toteż wprowadziła się tu całkiem niedawno, podnajmując pokój u wdowy Welland, samotnie wychowującej 15-letnią Ellinor i błyskawicznie stała się obiektem zazdrości oraz oszczerstw, co z powodzeniem podsyca wstrętna, ciekawska, zawistna baba Gabrielsenowa o głosie ostrym jak piła – kobiety zawsze jej nienawidziły, zwykle już od tej sekundy, gdy ją zobaczyły. Chyba że się w niej zakochiwały. Chyba że i jedno, i drugie równocześnie. Jak to ona kiedyś powiedziała? Kobiety są złe – ale mężczyźni są gorsi – nie, kobiety są najgorsze – do firmy, gdzie pracuje, zaczynają napływać obrzydliwe, anonimowe listy,w konsekwencji czego zostaje zwolniona, do gospodarza budynku dociera pismo o jej złym prowadzeniu, na drzwiach mieszkania ktoś wypisuje ordynarne słowa, ktoś inny nasyła policję; kobieta na co dzień spotyka się z trudnościami, obelgami, prześladowaniami, alienacją, w końcu ją to przerasta: czuje się bardzo osamotniona, doznaje załamania i ostatecznie popełnia samobójstwo, wyskakując przez balkon – nie umie się urządzić, dostosować do warunków. Jest zbyt – tak, pod pewnym względem jest zbyt niewinna, oczywiście. Romantyczka – co przyczynia się do niewygodnego poczucia winy u mieszkańców „tak zwanej porządnej kamienicy”, gdzie każdy, oj każdy, ma coś na sumieniu, do tego nikt nie jest tak szczęśliwy, jak pokazuje światu – istna gra pozorów; stali pełni żalu, uznając swoją winę i przez krótką chwilę byli jakoby lepszymi ludźmi, jednak nie trwało to długo, bo zaledwie tę jedną noc, a potem, potem powrócili do starych siebie, bo przecież zmiana wymaga od ludzi zbyt dużo wysiłku.

 

Perfekcyjne portrety psychologiczne bohaterów.

Przerażająca prawda o nas samych.

Fałsz. Nakładanie masek. Gra pozorów.

Akcja toczy się niespiesznie, ale dzięki temu jeszcze mocniej można poczuć ludzką marność i ludzie okrucieństwo.

Boleśnie intrygująca pozycja.

 

Jesienią czasami wydaje mi się, że mieszkamy w mieście dotkniętym zarazą… jakby jakieś plugastwo zostało tu pogrzebane w zamierzchłych czasach i teraz powoli wyłazi z ziemi, z otaczających pagórków… i paruje… i zgodnie z prawem wiecznego krążenia materii znów opada w postaci jakby mgły – złośliwość, zazdrość, nędza, nienawiść, podłość, kłótliwość, szukanie dziury w całym (…) Czy sądzisz, że istnieje drugie takie miasto, tak bardzo cieszące się cudzym niepowodzeniem, tak zazdrosne… drugie takie miasto, gdzie tylu ludzi cieszy się z niepowodzenia jednostki? Mówię ci: oni się tym karmią… w kiepskich czasach, gdy muszą ssać sobie łapy, wówczas ssą tę uciechę z cudzego nieszczęścia, jak ekstrakt, jak cukierek. Jak myślisz, czy może istnieć drugie takie miasto?

– No, a Kopenhaga? Tam też tego nie brakuje.

– Prawda… tak… Kopenhaga… naturalnie. Kopenhaga! Ale…

– I Sztokholm! Tam też…

– Tak, naturalnie…

– I Berlin, i Wiedeń, jak mówią… I…

– Ależ oczywiście.. ty ośle, ja przecież doskonale wiem, że wszystkie miasta są jednakowe. Ale pytam: czy widziałeś drugie takie miasto jak tu? Miasto z wielkim sercem, tak sami siebie nazywają. Tak sami się nazywają! Świnie! Ale powiedz, czy wiesz ilu ludzi w tym mieście padło ofiarą szykan, szczucia psami, ostracyzmu, kopania – ilu się załamało? I zawsze są ci najlepsi… w tym mieście z wielkim sercem.

Człowiek nie może się aż tak liczyć z innymi, żeby samemu sobie szkodzić.

Żeby tak ludzie nie wtrącali się do spraw innych, jeżeli ci nikomu nie zawadzają.

O, jaki niesprawiedliwy jest ten świat.

Przecież samo życie jest w gruncie rzeczy tylko małym zamieszaniem.

Życie składa się właściwie z rozmaitych ważnych reguł, których nie można się nauczyć z książek, trzeba je samemu wyszukiwać, trzeba mieć instynkt.

Przypadek igra sobie z losami ludzkimi.

Dusza ludzka – dziwny świat – pełen świateł i cieni.

Zło i dobro przeplatają się na kobiercu życia.

 

2.”Ulica dzieciństwa”, Tove Ditlevsen, 287 stron (Wydawnictwo MARPRESS).

Lata 30. XX wieku. Kopenhaga. Uboga, robotnicza dzielnica Vesterbro. 12-letnia Ester rezyduje ciut bliżej Vesterbrogade, czyli tej lepszej części (ta gorsza to Istedgade), ale tu i tak wszystko wydaje się posępne, beznadziejnie szare, niemające końca, na 4 piętrze brudnej, cuchnącej, wytartej kamienicy. Naprzeciwko niej mieszka Lisa, z którą dzieli słodkie i straszne sekrety – Lisa zawsze robi to, na co ma ochotę, jest dziarska, przebiegła i nieustraszona: nie ma nigdzie ukrytych żadnych ran, które w każdej chwili mogą zacząć krwawić, jeśli się ich dotknie, z kolei Ester ma dziwną potrzebę, żeby brać udział we wszystkim, co dzieje się na podwórku. Odczuwa strach przed izolowaniem się, pozostawaniem poza grupą, boi się tej nieokreślonej atmosfery nieufności, którą wyczuwa  ze strony innych dzieci (…) Nie ma natury samotniczki, która, silna i dumna, chadza własnymi ścieżkami. Tak bardzo pragnie zbliżyć się do innych dzieci w naturalny sposób, ale one odsuwają się od niej dzięki znakomitemu dziecięcemu instynktowi. wyczuwają, że nie bawią jej ich zabawy, a jej myśli podążają innym torem. Dziewczynka dostrzega u siebie dwie strony: dzienną i nocną, bo za dnia jest wesoła i nieokiełznana, ale tuż po zmierzchu robi się zamyślona i smutna (…) Strach ją otacza, jest w niej i przyjmuje wiele postaci, najgorszy jest jednak wtedy, kiedy nie ma żadnego kształtu (…) cisza szumi w uszach, serce bije ciężko i głośno, coś zaciska się na skroniach, powstrzymując myśli przed podążaniem utartymi szlakami. Wszystko ulega przesunięciu i rozszerzeniu. Przeszłość i przyszłość toną w wiecznym mroku (…) Prawdziwie szczęśliwa Ester nie czuje się nigdy. Otacza ją zbyt dużo strachu, smutku i zmartwień (…) Przez całe życie będzie ją ciągnąć ku przepaści, balansowaniu z zamkniętymi oczami nad krawędzią w niezrozumiałej, tajemniczej sprzeczności ze swoją naturą.

Ester wstydzi się swojego pochodzenia, ma ochotę wyprzeć się własnej tożsamości, z jednej strony pragnie łamać normy i przekraczać granice, z drugiej lęka się gonić za tym, co niepojęte, mimo że utarte schematy jej nie satysfakcjonują; bowiem ona sama jest dzieciństwem, ciemnością i czymś głębokim niczym rzeka, w której sama nie ma odwagi się przejrzeć.

Skrycie zazdrości niskiej, pulchnej Ellen, o małych, złośliwych oczkach, która jest najelegantsza i najbogatsza, bowiem mieszka we frontowej kamienicy, ma własny pokój, wymachuje różową torbą, nosi lśniące kalosze, białe pończochy, lakierki i aksamitne płaszcze, do tego uczęszcza na tańce do Domu Ludowego. Zazdrości również wyrafinowanej oraz nieopisanie pięknej pannie Thomson o bladej i pąsowej twarzy, uszminkowanej, z pomalowanymi paznokciami, w jedwabnym kimono i zielonych pantoflach obszytych puszkiem. W jej oczach wydaje się być przecudowana i nadzwyczajna. W takim towarzystwie ogarnia ją podziw, miękkość i błogostan, jednak i ona posiada swoją ciemną stronę, ponieważ wokoło wspaniałe dywany, żyrandole, kwieciste filiżanki, niebieski dzbanek z kawą, czekolada, patera pełna ciastek i drożdżówek, a w pokoiku od podwórza matka na łóżku z kutego żelaza, przykryta tylko kocem, żyjąca niezauważalnym i niemalże bezszelestnym życiem, w którym to przemyka, przyjmując rolę służącej swojej córki, dlatego też Ester czasem dręczy pytanie czy ta  perfumowana panna Tomson jest w końcu kimś złym czy dobrym?

Ostatecznie, w dorosłym życiu, udaje jej się odciąć od korzeni, bo wreszcie pojmie, że chociaż nigdy nie była kimś samym w sobie, ale nieustannie czerpała z tożsamości innych, do tego stopnia, że wszyscy którzy przewinęli się przez jej życie, odcisnęli na niej pospiesznie, umykające piętno. Nie widziała swego celu, nie była już sobą. Znikała w słowach innych, ich ruchach i zapatrywaniach, jakby wykonano ją z miękkiej, łatwo formowalnej materii, elastycznie dopasowującej się do otoczenia i niemającej własnego kształtu, to teraz, po latach, ogarnia ją spokój i powaga, bo uświadomiła sobie, że dzieciństwo, jakie by nie było, szybko przemija, a ona jako jednostka ma wpływ na swój los, więc może podejmować własne decyzje i że człowiek musi mieć w sobie jakieś jądro, jakiś zarodek, z którego może wyrosnąć i się rozwinąć, inaczej wszystko co sądzi, czym się jest i czego się pragnie pozbawione będzie korzeni i swojego stałego miejsca. Trzeba mieć coś niezmiennego, czego można się uchwycić w świecie rozpadającym się na kawałki – coś, co sprawi, że nie będziemy nieszczęśliwi, mimo że opuszczą nas ludzie i rzeczy.

 

Senna atmosfera i trochę paranoiczny styl.

Intensywna i drobiazgowa analiza psychologiczna.

Zwidy. Lęki. Obsesje. Marzenia. I sekrety.

Skrupulatne obserwacje oraz wynikające z nich głębokie refleksje.

Wieczny brak, wieczna frustracja i wieczna tęsknota za szczęśliwszym i lepszym życiem.

Jednocześnie niewiara, że to życie faktycznie może stać się szczęśliwsze i lepsze, bo przecież dzieciństwo kształtuje, zatem tu przynależność do biedoty warunkuje tożsamość.

Wyobcowanie, samotność, poczucie gigantycznej rozbieżności, między tym, co można, a tym, czego się pragnie.

I ogromny bunt dlaczego właściwie trzeba się dopasować, przyjąć określoną rolę czy wcisnąć się w schemat? Dlaczego niby nie można postąpić tak, jak podpowiada wyobraźnia? Bo może potrzebuje się inaczej, by poczuć spełnienie?

Smutna to powieść. Bardzo smutna. I bardzo ciemna. Ale jest w tym jakieś piękno i jakaś finezja. Może to ta nadwrażliwość właśnie?

 

Życie to coś przerażającego: długa, mroczna droga pełna niebezpieczeństw i pułapek.

Trudno jest, w rzeczy samej, coś zrobić, kiedy nieszczęście się już stało.

Z niektórymi ludźmi  lata tak dziwnie się obchodzą.

Głos nocy brzmi niekiedy łagodnie i skomląco, wywołując tęsknoty w niewinnych sercach, które budzą się, a wtedy ciemność oślepia je i pochłania. Jednak ci, co doświadczyli krzywd i upokorzeń, ukazują nocą swą prawdziwą twarz, nie potrzebują skrywać nienawiści. Wchodzą w ciemność zahartowani brakiem i przepojeni nieszczęściem rodzącego się zła.

Rzeczy mogą się zmieniać i znikać. Nic nie jest pewne.

Smutek wywołuje prawdziwy lód.

Z poezją trzeba obcować sam na sam, tak jak się przebywa ze swoimi najskrytszymi myślami i wszystkim, co sprawia ból.

Człowiek głęboko wewnątrz potrzebuje rytmów niosących mu ukojenie.

 

3.”Ostatnie stadium”, Nina Lykke, 298 stron (Wydawnictwo Pauza).

Elin to atrakcyjna kobieta, która przekroczyła 50-tkę, na co dzień pracująca jako lekarz medycyny ogólnej – jej gabinet mieści się na 2 piętrze starej kamienicy na Solli plass, w Oslo, gdzie potajemnie mieszka od prawie 3 tygodni, a partneruje jej Tore, czyli wykonany z plastiku naturalnych rozmiarów model ludzkiego szkieletu, który stoi w rogu, między umywalką a drzwiami. Dla zgrywy ma na głowie czarny, męski kapelusz, bo został nałożony w czasie, gdy przejmowała się takimi „głupotami”, jak rola humoru w relacjach lekarz-pacjent – i to właśnie on jest jedynym świadkiem i komentatorem nie tylko tego, co się tutaj w środku dzieje, ale też decyzji podjętych przez Elin oraz jej licznych rozważań.

Z początku próbowałam sobie wmawiać, że to łagodna, niemal ojcowska postać, ktoś w rodzaju starego, mądrego pastora, ale ostatnio coraz częściej do mnie dociera, że on wcale nie życzy mi dobrze.

Bowiem Tore ma w sobie sporą dawkę ironii, aczkolwiek tej ironii, sporego dystansu i czarnego humoru nie brakuje również lekarce, która wdała się w bardzo nieprzemyślany romans z dawnym chłopakiem Björnem (przypadkiem wysłała mu zaproszenie do znajomych na Facebooku, a gdy po latach się spotkali, to okazało się, że jego powszedniość po pierwsze nie jest tak perfekcyjna jak ukazują zdjęcia, a dwa, że on jej po prostu słucha) i wyprowadziła z domu na Zaciszu, nawet zrzekła prawa do swojej części na rzecz córek Idy i Silje (obie studiują medycynę: jedna przebywa w Bergen, druga w Tromsø), zostawiając męża Aksela, cenionego ortopedę, zapalonego miłośnika jazdy na nartach i nartorolkach oraz biegania po lesie, w wolnych chwilach przesiadującego w warsztacie (w zasadzie od zawsze robi tylko to, co go interesuje, a ona wszystko inne, co zrobić po prostu trzeba), z którym doszli do takiego punktu, że nie czerpią przyjemności ani ze wspólnych rozmów, ani nawet z przebywania razem. Elin jest zmęczona i sfrustrowana, nie ma siły ani ochoty wysłuchiwać utyskiwań swoich pacjentów, którzy i tak lekceważą zalecenia, raz w miesiącu musi odwiedzać w domu opieki chorującą na demencję matkę, która zaczęła zagrażać sobie i pozostałym, i do której nosi w sobie wiele żalu, nie czyta już książek, nie ogląda wiadomości i nie prowadzi życia towarzyskiego (zresztą nigdy nie lubiła tego robić na taką skalę i w taki sposób, w jaki się od niej tego oczekiwało), a to seksualne umarło śmiercią naturalną, czuje, że nie ma żadnego celu, żadnych marzeń, że stosuje się do obowiązujących norm tudzież zasad społecznych na sztywno, a nie z właściwą miejscowym naturalnością, więc pozostało jej tylko zapijanie się białym winem i śledzenie głupkowatych seriali.

A ponieważ w domowej harmonii dopadała ją szarość, samotność, pustka i związana z tym irytacja, zatem zdrada stała się czymś w rodzaju wentyla, czymś, co nie mogło ujrzeć światła dnia, a mimo to rozświetliło całe jej życie, czymś, co jest nielegalne i ukryte; chodzi o rzecz, która nie wychodzi na światło dnia, taka, która – jeśli ktoś nas nakryje – pociągnie za sobą poważne konsekwencje (…) jest coś pociągającego w tej tymczasowości, a także tej nielegalności, może właśnie szczególnie w niej. Dziecięca radość skradania się i omijania radarów, cała ta gimnastyka, by nie zostać zdemaskowaną (…) Mam ponad pięćdziesiąt lat, a mimo to znów jestem w fazie dawnego młodzieżowego buntu, zupełnie jakby nagle obudziła się do życia drzemiąca dotychczas nastoletnia część mojej natury. Jakby po prostu wstała i połknęła dorosłą część mnie jednym kłapnięciem paszczy.

 

Powieść wielopłaszczyznowa, bo niby na pierwszy plan wysuwa się wypalenie, monotonia i próba walki o własne szczęście, jednakże można doszukać się trafnych refleksji także o braku szacunku pacjentów do lekarzy, o ich nadętej pewności siebie, o tym, że są bezczelni i roszczeniowi, wymagając od lekarza rodzinnego, by był specjalistą od wszystkiego, a najlepiej, żeby zagwarantował im wieczną młodość i brak jakichkolwiek dolegliwości, ale też o tym, że istnieje szpitalna hierarchia, którą lekarze lubią wykorzystywać, tworząc podziały nie tylko między nimi a pacjentami, ale również między sobą nawzajem, o strachu przed samotnością, prymitywizmie, chciwości, spełnianiu wymyślonych i męczących standardów, o tym, że kluczową siłą napędową niektórych osób jest doszukiwanie się złych intencji, o grze pozorów, fałszywej tolerancji, uwznioślaniu człowieka po śmierci, trudnych relacjach rodzic-dziecko oraz stary-młody i wzajemnym niezrozumieniu, które wynika z nieumiejętnej komunikacji (nie słuchamy, bo nie chcemy słuchać, brak nam empatii i cierpliwości), o niedołężności, cierpieniu, uzależnieniach, rezygnacji, zbyt szybkim dorastaniu, nienawiści do Internetu, esemesów i w ogóle wszystkich gadżetów, które wiodą nas tylko na pokuszenie i doprowadzają do złego i z pewnością jeszcze o kilku innych ważnych rzeczach, które każdy w trakcie lektury wyłapie indywidualnie.

Uwielbiam styl tej autorki: ciężki, ale lekki, kąśliwy, cierpki, satyryczny i ironiczny – no genialny. Można się i pośmiać i posmucić, i powstydzić za to jakim się jest.

 

Pacjenci w średnim wieku nie rozumieją, czemu są cały czas zmęczeni. »To dlatego, że zaczynacie się starzeć« – tłumaczę, ale im się wydaje, że cała ta heca z upływem czasu ich nie dotyczy, są zresztą przekonani, że nie dotyczy ich również śmierć. Myślą, że ktoś zrobi dla nich wyjątek.

Z latami wszystko się kuruszy i słabnie, umiejętność sortowania wrażeń też zaczyna zawodzić.

Jeśli człowiek dość długo utrzymuje się w stanie milczenia i pasywności, wydarzenia zaczynają następować zupełnie same z siebie.

Bo pod wszystkim można się doszukać czegoś innego, a pod tym znów czegoś jeszcze – to się nigdy nie kończy.

Jeśli ma się coś do ukrycia, lepiej trzymać się prawdy w takim stopniu, w jakim to możliwe.

Każdy z nas ma jakąś słabość, czuły punkt, piętę Achillesa, strefę niestrzeżoną. Strefę, której nie jesteśmy świadomi, dopóki ktoś nie przypuści na nią ataku, a wtedy może być już za późno.

I tak się bawimy: udajemy, że zależy nam na rzeczach, na których nam nie zależy, udając jednocześnie, że nie zależy na na tym, co dla nas ważne.

Czasami można odnieść wrażenie, że jest się różnymi osobami o różnych porach dnia i nocy i te wszystkie osoby walczą z sobą o dominację.

Na odległość niemal wszyscy ludzie wydają się normalni i zwykli. Prości, niewinni, bez ukrytych intencji. Ale wystarczy podejść do nich nieco bliżej, a ten obraz zaczyna się zmieniać.

Ciało to klatka, w której żyjemy, i tylko czasem, nie wiedząc dlaczego, podchodzimy do krat i szarpiemy za nie, aż wszystko wokół się trzęsie.

Łazimy po świecie, udając, że jesteśmy nieśmiertelni i nietykalni, ale w naszych żyłach płynie krew i cały czas wisi nad nami potencjalna katastrofa. W każdej sekundzie i minucie wszystko może runąć, nikt nie powinien się czuć bezpieczny w tak zwanej codzienności, pozornie wyrytej w kamieniu, lecz tak naprawdę spisanej na mokrym piasku plaży, którą wkrótce zmyje fala tsunami. Z oddali fala ta wydaje się zupełnie niegroźna. Dopiero gdy się nad tobą spiętrzy dociera do ciebie jej ogrom – lecz wtedy jest już za późno (…) W jednej chwili jesteśmy tam, gdzie zawsze, pochłonięci umowami, obowiązkami i grafikiem zadań do wykonania, w następnej zaś kuśtykamy pośród gruzów i ruin.

Istnieje cały drugi świat wydarzeń i epizodów źle znoszących światło dzienne, a mimo to rozgrywających się w najlepsze, z pewną regularnością, rok za rokiem, gdzieś z dala od jakiejkolwiek logiki i produktywności. Przypomina to osobny wymiar, przeważnie ukryty przed ludzkim wzrokiem, ale od czasu do czasu da się wejrzeć w ten chaos, to perwersyjne pożądanie i wszystko inne, co irracjonalne i zagadkowe, to, czego zalążki nosimy w sobie wszyscy, ale jesteśmy nimi tak przerażeni, że ukrywamy je pod grubą warstwą żartów, jedzenia, środków odurzających, Internetu, sportu, pieniędzy, remontów, nieruchomości, prac domowych i tysiąca innych dystraktorów.

Wszelkie noszone przez nas wyobrażenia o tym, jak powinien wyglądać świat, kumulują się w końcu, obciążając nas coraz bardziej z dnia na dzień.

To dziwne, jak głęboko w człowieku siedzą stare przyzwyczajania.

 

4.”O zmierzchu”, Therese Bohman, 207 stron (Wydawnictwo Pauza).

Końcówka sierpnia. Ciężki i lepki upał. Profesor Historii Sztuki Karolina Andersson jest kobietą po 40-stce, na co dzień wykładającą na Uniwersytecie Sztokholskim, który postrzega jako urokliwy, porośnięty bluszczem budynek z czerwonej cegły, jednak wewnątrz chłodny i cichy, gdzie z okna swojego gabinetu może podziwiać Muzeum Historii Naturalnej, którego widok nigdy jej się nie znudzi. Karolina najwięcej uwagi poświęca sztuce przełomu wieków, zwłaszcza manieryzmowi – epoka rozpoczęła się równie jasno i świeżo, jak wiosenny poranek, czysta i harmonijna, pod koniec stała się sztuczna i niesforna, ciała na manierystycznych obrazach były rozciągnięte i wykręcone, a barwy ostre. Podobała jej się myśl o początkach, rozkwicie i upadku okresów w sztuce, cykliczność była pocieszająca. Zawsze pojawi się coś innego, choć za każdym razem stanie się to w zupełnie nowej formie. Manieryzm był ostatnim okazałym, pełnym przepychu tchnieniem, w czasie gdy przejmowanie się umiarem nie miało już sensu. Jak gwałtowne więdnięcie bukietu tulipanów: ostatnia, niepohamowana faza, zanim skurczą się i umrą, stając się wówczas karykaturą tulipanów, podobnie jak manieryzm stał się karykaturą sztuki renesansowej – i jeszcze sposobom prezentacji kobiety w poszczególnych epokach: kobieta jako dobra matka i anioł domowego ogniska. Kobieta jako natura. Kobieta z różnymi zwierzętami. Kobieta jako sfinks i jako wampir. Kobieta jako syrena i »femme fatale«. Kobieta potępiona. Kobieta lesbijka. Szalona kobieta. Chora i śpiąca kobieta. Kobieta topielica i martwa kobieta. Kobieta jako śmierć.

Karolina po 11 wspólnie spędzonych latach rozstała się z Karlem Johanem, co wiąże się nie tylko ze zmianą stanu cywilnego, ale również z przeprowadzką z przestronnego mieszkania w Vasastanie do niewielkiego, usytuowanego w kamienicy na Södermalmie, w pobliżu którego może upajać się… stacją benzynową – nie jest to upragnione lokum, aczkolwiek szybko poczuła się w nim jak w oazie: uznała je za własną przestrzeń na nowy początek. Kobieta generalnie traktuje Sztokholm jako konieczność, nie lubi go, nie czuje się tu dobrze, nie tyle przez wzgląd na miasto, co ludzi, bo są według niej zarozumiali, nerwowi, oziębli oraz pozbawieni indywidualizmu. Nie lubi też podróżować, bo to wiąże się z nadmiernym stresem i jeszcze większym odczuwaniem samotności. Kiedyś wyobrażała sobie, że ludzie z wiekiem stają się bardziej skomplikowani, ich myśli są nieprzeciętne, mają bardziej zawiłe życie uczuciowe, ale potem zrozumiała, że dążenia i mechanizmy pozostają takie same (potrzeba akceptacji i uznania): ma wrażenie, że ciągle udają, tworzą jakieś fasady, dystans, jakby egzystowali, nie angażując się zbytnio we własne życie, ponadto zawsze przerażały ją utopie, rodzaj wyzywającej i bezkompromisowej życzliwości, ale może to niewłaściwa reakcja, niewłaściwa dla niej, z jej temperamentem i psychologicznymi możliwościami, dla kogoś, kto zbyt łatwo zanurzał się we własnych emocjach jak w najbardziej śmierdzącym bagnie. W coś powinno się wierzyć, coś większego od siebie. W co wierzy się z braku Boga, z braku ideologii i wspólnoty?

Kilka dni przed rozpoczęciem roku akademickiego otrzymała maila od Antona Strömberga, który już rok temu dostał się na studia doktoranckie, jednakże do tej pory się nie spotkali, gdyż ten przez większość czasu znajdował się w Berlinie, gdzie, jak twierdzi, gromadził materiały do swojej jakże fascynującej pracy, dotyczącej nieznanej i niedocenianej twórczości szwedzkiej artystki Ebby Ellis. Początkowo Anton irytuje Karolinę beztroską i nadmierną pewnością siebie, ale potem ta nonszalancka, nieco prowokująca postawa w połączeniu ze świeżym, zielonym zapachem z domieszką czegoś słodkiego coraz mocniej jej się podoba, co w efekcie doprowadza do krótkiego romansu, dzięki któremu czuje się szczęśliwa, że ponownie posmakowała młodości, że wybrał ją, coś w niej dostrzegł, ale ta głęboka satysfakcja jakoś błyskawicznie znika, ponieważ kobieta tak naprawdę tęskni za stałą obecnością kogoś, kto chce z nią po prostu być, kto pragnie jej tak intensywnie, że chce rozmyślać o przyszłości, ponadto uważa, że samotność wydziela wokół niej nieprzyjemną woń, jest zdesperowana, zrezygnowana, nieporadna, nieprzystosowana do ludzi, bytu i otoczenia; niby cieszy się ze swoich naukowych osiągnięć, ale sama już nie wie czy właśnie o to jej w życiu chodziło, bo czasem wszystko, do czego doszła, wydaje jej się bezsensowne, a ona sama „potwornie nieistotna” i zastygła w środku.

Co tak naprawdę cieszyło ją w życiu, które zbudowała? Samorealizacja wydaje się godna podziwu w stosunku do swojego przeciwieństwa, ale jako jedyny wybór nie była szczególnie pociągająca. Nagle poczuła, że tabliczka na drzwiach do jej gabinetu szydzi z niej, że KAROLINA ANDERSSON, PROFESOR, HISTORIA SZTUKI to żałosny widok. Oto jej życie, streszczone w pięciu słowach. Życie powinno zawierać więcej niż to, co mieści się na tabliczce z nazwiskiem.

 

Akcja toczy się niespiesznie i nie należy do tych, gdzie można liczyć na wzrost podskórnego napięcia, co nie oznacza, że jest nużąca. Przynajmniej mnie nie znużyła.

Intymne, gorzkie rozważania głównej bohaterki, która może wydawać się nieco denerwująca, ale według mnie to kobieta inteligentna, ambitna, do tego uważna, emocjonalna obserwatorka, tylko po prostu na wskroś nieszczęśliwa, prywatnie niespełniona (bo zawodowo jak najbardziej), zagubiona, samotna, rozczarowana bytem, ludźmi, relacjami, wartościami, itd., być może właśnie przez to uciekająca w krótkotrwałe, powierzchowne przyjemnostki typu przygodny seks czy któraś z kolei butelka wina; siła i wyzwolenie są pozorne, pasja nie wystarcza, bo do autentycznego szczęścia pragnie uczuciowej stabilizacji, obecności kogoś, dla kogo jest ważna.

O toksycznych relacjach. Utrwalaniu stereotypów i przyzwyczajeń. Manipulacjach. Psychicznej, zawodowej i społecznej roli, kondycji kobiety, która jest singielką; jej postrzeganiu przez samą siebie i przez świat, jej miejscu w tym świecie.

Intrygujące refleksje o sztuce i akademickim środowisku.

Smutna, przepełniona rozżaleniem, ale też dla zachowania równowagi przepleciona ironicznym humorem atmosfera.

Próba rozliczenia z podjętymi przez siebie decyzjami, pogodzenia z nimi i próba określenia, zdefiniowania samej siebie na nowo: już z perspektywy dorosłej osoby.

Zaskakujące zakończenie.

I przecudowny, niezwykle barwny oraz bogaty język, no bo jak się nie zachwycić, czytając, że jeż ma piernikowe oczka, że światła lamp są namalowane rozwodnioną akwarelą, niema i szorstka zieleń znajduje się w koronach drzew, powietrze jest różowe i drżące, wzgórze błękitnieje jak na renesansowym krajobrazie, a turkusowe wieżowce połyskują niczym szlachetne kamienie? No jak?

 

Nie każdy mężczyzna, który potrafi zbudować dom, odbuduje ruinę.

Atrakcyjność potrafi przybierać różne formy.

Historia pełna jest ślepych uliczek.

Wytwarzanie bliskości należy do wielkich tajemnic człowieka – a przy ty jest to taka piękna tajemnica, taka pierwotna, taka rozedrgana i intymna: cicha zgoda na to, że obok siebie leży dwoje ludzi tak bardzo autentycznych wobec siebie jak to tylko możliwe.

Dziś dużo trudniej jest być zwykłym człowiekiem, który chce pracować i być uczciwy (…) Jeśli człowiek nie jest bogaty, o wszystko musi się bić, o wszystko, co kiedyś z automatu było częścią przyzwoitego życia.

Sprawiedliwość emocjonalna to sprzeczność sama w sobie – jest czymś, co oczywiście nigdy nie istniało, chyba że w formie, która nikogo nie zadowoli.

Być może najlepsze związki to te, które nigdy nie są romantyczne ani seksualne, ale mają ten potencjał. W których tli się jakieś wyparte napięcie, o czym nigdy się nie wspomina ani go nie ujawnia, a które wznosi taki związek na wyższy poziom.

Po tym, jak człowiek uświadomi sobie własną śmiertelność, bezinteresowne patrzenie przestaje istnieć.

Człowiek może uważać, że zasłużył na ocenę albo pochwałę, jeśli ciężko na coś pracował, ale w rzeczywistości życie składa się z sytuacji, w których wkład i wysiłek nie stoją w żadnej proporcji do rozdania. 

To potworne, że niczego w życiu nie da się przewidzieć.

 

5.”Ta druga”, Therese Bohman, 189 stron (Wydawnictwo Pauza).

Szwecja. Miasto uniwersyteckie Norrköping. Mglisty listopad: surowy i zimny, z ognistożółtymi lipami i łagodnym powietrzem. Bezimienna, młoda, wywodząca z ubogiej klasy robotniczej dziewczyna robi przerwę w studiach, ponieważ nie stać jej na opłacenie czesnego i podejmuje pracę w charakterze pomocy kuchennej, w lokalnym szpitalu – odczuwa do niej niechęć, ale by przetrwać w przygnębiających warunkach, w poczuciu „nieegzystencji”, do tego będąc uprzejmą, a nie zgryźliwą dla otoczenia stara się poprawiać sobie nastrój smarując skórę samoopalaczem, spryskując szyję przyjemnymi perfumami oraz nakładając ładną, koronkową bieliznę, która wystaje spod nieforemnego mundurka –to przypomnienie, że jestem kimś więcej niż osobą tkwiącą w takim położeniu, mającą na sobie tę ohydną bluzkę.

Bohaterka nie lubi jednostajności i beznadziei swojego życia – w gruncie rzeczy to moje życie jest albo do zniesienia, albo odstręczające, w zależności od punktu widzenia, ale co to za życie, jeśli w najlepszym wypadku potrafi być znośne – pragnie, by stało się tym z marzeń, jednakże denerwuje ją rozstrzał możliwości między tymi, którzy wywodzą się z zamożnych rodzin, a tymi, co są z  biednych, wie, że nie jest elegancka ani luksusowa jak chociażby jej przyjaciółka Emelie, do tego obawia się ugrzęźnięcia w tym miejscu na zawsze i tego, że nie będzie miała ani mocy ani warunków, by cokolwiek zmienić, odczuwa gorycz i pustkę, jednocześnie ma odwagę, by zawsze być sobą, by czynić wedle tego jak czuje ona sama, a nie jak wymaga od niej tego określona grupa społeczna czy koncepcja: nie rozumie irytacji, braku aprobaty dla postępowania, które nie pasuje do powszechnie stosowanego schematu, do konstrukcji, spektaklu odgrywanego zwłaszcza przez kobiety, bo nie ma zamiaru dystansować się wobec życia za pomocą sztywnych ideologii i teorii, nie chce zadowalać się granicami ustanowionymi przez płeć, porusza ją mieszanka powierzchowności i głębi, radość życia i melancholia, szczerość, bowiem ona nie potrafi udawać – Jako feministka jestem porażką. Niespecjalnie umiem też być zupełne zwyczajną kobietą, jestem na to zbyt mądra (…) Siostrzeństwo wymagało ode mnie wyrzeczenia się samej siebie (…) A ja zawsze czułam się jak zdrajczyni. W każdym obozie jestem zdrajcą. To dlatego, że tak naprawdę nie potrzebuję ludzi. To największy zawód wobec siostrzeństwa – poczucie, że się go nie potrzebuje (…) naprawdę czułam, że nie mam z nimi nic wspólnego (…) Często myślałam o podstawach kobiecej wspólnoty, o tym, jak to się dzieje, że wydaje mi się klaustrofobiczna i dusząca, dlaczego zawsze było mi niewygodnie w towarzystwie kobiet. W pewien sposób zazdrościłam tym, które to potrafiły, wydawało mi się przyjemne to, że daje poczucie bezpieczeństwa: móc oprzeć się na jakiejś wspólnocie, mieć pewność, że zawsze jest pod ręką ktoś, kto cię wesprze, ktoś, komu można się zwierzyć, nawet gdy jednocześnie istniała zamknięta lista spraw, z których wolno się zwierzać (…) one wszystkie są jednakowe, ja zaś jestem dramatycznie odmienna. To egoistyczna myśl. Nic dziwnego, że lubię człowieka z podziemia Dostojewskiego – myślałam z uśmiechem, po czym z ulgą stwierdzałam, że jestem świadoma choroby, nie żebym była szalona, ale że cierpię na to niewielkie narcystyczne zaburzenie, które ma każdy pisarz, a to może lepiej.

Dziewczyna nocami odczuwa niepohamowaną potrzebę odbywania spacerów, bo jakiś niepokój w duszy nakłania ją do wyjścia, bowiem wszystko: życie, mieszkanie, mózg wydają jej się ciasne, a nocne spacery pomagają tym, że wprawiają w niemal bezcielesny stan – jestem tylko ja i miasto, i zapach jesieni, muzyka i mój własny strumień świadomości, który jak sejsmograf reaguje na każdy cień, zapach, na każdy nastrój.

Często czuje się samotna, inna, wyobcowana, mimo to odczuwa płonący apetyt na życie, więc dramatycznie chce wypełnić pustkę i nadać jakikolwiek sens swojej egzystencji – może dlatego tak mocno wczytuje się w poezję Baudelaire’a i utożsamia z „człowiekiem z podziemia” Dostojewskiego, co jednocześnie daje jej poczucie wyjątkowości? Może dlatego tak zachłystuje się znajomością z piękną, nieco egzotyczną, pewną siebie, fascynującą, wręcz nierzeczywistą Alex? A może z tego powodu staje się „tą drugą”, decydując na romans z ordynatorem Carlem Malmbergiem?

 

Historia dość banalna, ot romans młodszej, niższej klasą społeczną kobiety ze starszym, poważanym mężczyzną, jednak poprzetykana naprawdę mądrymi, skłaniającymi do refleksji rozważaniami.

Brutalnie autentyczna. Trochę mroczna.

Bardzo poufna, dogłębna analiza wewnętrzna bohaterki, jej myśli i rozterek – takie powolne wgryzanie: bez szczególnych zaskoczeń, ale bolesne, bo smakuje melancholią, dezaprobatą, osamotnieniem, bezsilnością oraz zwątpieniem.

Nie jest tu duszno od zagęszczenia emocji, raczej ciężko od uczucia przygnębienia.

Nieprzyzwoite przesuwanie granic moralności.

Liczyłam na inne zakończenie, to nieco mnie rozczarowało.

Język, styl, jak zawsze w przypadku tej autorki, po prostu świetny, co sprawia, że treść dosłownie przelatuje przed oczami.

 

Kobiecość to zawiła siatka reguł, w której przestrzeń do gry jest minimalna, poza tym wszystko jest niewypowiedziane.

Sztuka musi wznosić się ponad codzienność, musi porzucić wymóg reprezentatywności i realizmu, musi być czymś więcej.

Prawie nic nie jest szczere, jeśli szukasz szczerości, przygotuj się na to, że będziesz sam.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz

Tarta marchewkowa z musem z białej czekolady i orzechami nerkowca

Wiatr przewrócił liście na lewą stronę

tonę

w nadmiarze myśli zbolałych

uwiędłych

wyziębłych

złych

 

Myśli złe, ale tarta na przekór nim cudowna (co świadczy o tym, że naprawdę musi być cudowna), odzwierciedlająca barwy, smaki i aromaty jesieni: kruchutkie ciasto na bazie puree z marchewki z dodatkiem cynamonu, soczyste, ciemnofioletowe powidła śliwkowe, aksamitny, chmurkowy, niesamowicie delikatny mus ze śmietanki i z białej czekolady, chrupiące, a jednocześnie kremowe orzechy nerkowca i jeszcze kawałki białej czekolady.

Jest pysznie.

 

Przepis na tartę marchewkową z musem z białej czekolady i orzechami nerkowca (forma na tartę o średnicy 24 cm) (przepis na ciasto stąd: https://gotujmy.pl/kruche-ciasteczka-marchewkowe-z-roza,przepisy-dla-dzieci-przepis,277095.html, a na mus stąd: ooomnomnomnom.blogspot.com)

Składniki:

Kruche ciasto marchewkowe:

  • 1,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 0,5 szklanki mąki krupczatki
  • 200 g puree z marchewki (nie dodawałam startej surowej, tylko ugotowaną i utłuczoną)
  • 250 g zimnego i pokrojonego w kostkę masła
  • 4 łyżki cukru pudru
  • 1 łyżeczka cynamonu

Mus z białej czekolady:

  • 300 ml śmietany 36%
  • 225 g białej czekolady (roztopionej i wystudzonej)
  • 75 g cukru pudru
  • 4,5 białka
  • szczypta soli

Dodatkowo:

  • 3-4 pełne łyżki gęstych powideł śliwkowych
  • 2 garstki podprażonych na patelni, posiekanych orzechów nerkowca
  • 100 g posiekanej białej czekolady

Sposób przygotowania:

Składniki na kruche ciasto zagnieść, z ciasta uformować kulę, owinąć folią spożywczą i  schłodzić w lodówce przez 30 minut.

Schłodzonym ciastem wyłożyć formę na tartę, lekko oprószyć mąką, przykryć papierem do pieczenia, dla obciążenia wysypać kulki ceramiczne/fasolę/ryż i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200°C najpierw na 15 minut, potem zdjąć papier, obniżyć temperaturę do 180°C i piec jeszcze około 10-15 minut.

Wyjąć. Wystudzić.

W tym czasie przygotować mus z białej czekolady: 

Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej – wystudzić.

Białka (wcześniej jajka należy sparzyć wrzątkiem) ubić na sztywno ze szczyptą soli, po czym powoli, łyżka po łyżce, cały czas miksując, wsypać cukier puder.

Kremówkę ubić na sztywno, następnie, ręcznie, połączyć ją z wystudzoną białą czekoladą.

Na sam koniec delikatnie wmieszać ubite białka (również ręcznie).

Wykonanie:

Wystudzony marchewkowy spód posmarować powidłami śliwkowymi, równomiernie wyłożyć mus z białej czekolady i ozdobić podprażonymi orzechami i posiekaną czekoladą (ja zrobiłam to na zasadzie zmniejszających się okręgów) – schłodzić przez 3-4, by mus dobrze stężał.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Tarty | Dodaj komentarz

3 fantastyczne ciasta z jabłkami ponownie z „Całusków pani Darling” autorstwa Małgorzaty Musierowicz

Dynia pojawiła się już w moich tegorocznych jesiennych wypiekach, więc teraz czas na coś z jabłkami, bo to przecież nimi chrupie ta pora roku, a że ostatnio sięgam czułostkowo do „Całusków pani Darling” autorstwa Małgorzaty Musierowicz (po inne pomysły zapraszam TU, TU i TU), to właśnie z tej urokliwej książeczki są przepisy na poniższe smakołyki.

„Dzieci z Bullerbyn” autorstwa szwedzkiej pisarki Astrid Lingerd, to jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa – przeczytałam ją niezliczoną ilość razy, dlatego też zacznę od przepisu na tort, który został upieczony przez pomoc domową Agdę z okazji 7 urodzin Lisy Erikson, w których oczywiście uczestniczyli jej starsi bracia Lasse i Bosse, przyjaciółki, czyli siostry z Zagrody Północnej – Britta i Anna Andersson, a także sąsiad Olle. Te urodziny były dla niej niezwykłe, ponieważ właśnie wtedy otrzymała swój własny pokój obklejony śliczną tapetą w różyczki, z kolorowymi dywanikami utkanymi przez mamę i zjawiskową komodą oraz białym stolikiem z krzesełkami wykonanymi przez tatę. Dziewczynki podarowały jej książkę z bajkami, a Olle czekoladowy torcik.

I PRZEPIS – JABŁKOWY TORT Z BULLERBYN

Ten tort z pewnością był prosty i skromny, ponieważ takie było życie w Bullerbyn, zatem prawdopodobnie składał się z dwóch skropionych esencją herbacianą blatów biszkoptowych, przełożonych przecierem jabłkowym, a z wierzchu oblany lukrem, czekoladą lub po prostu obsypany cukrem pudrem, być może znalazły się tam również jakieś migdały albo orzechy, może też wiśnie z kompotu lub rodzynki? Kto wie, może tak właśnie było 😉 Istotne jest to, że został spałaszowany w serdecznym towarzystwie, które ochoczo popijało go gorącą czekoladą i sokiem z malin.

Przepis na jabłkowy tort z Bullerbyn (tortownica o średnicy 24 cm)

Składniki:

Ciasto:

  • 0,5 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 6 jajek (białka i żółtka osobno)
  • 1 szklanka cukru
  • 1 opakowanie cukru waniliowego
  • 1 opakowanie proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Dodatkowo:

  • marmolada/konfitura jabłkowa
  • esencja herbaciana (do nasączenia)
  • 100 g białej czekolady + 60 ml śmietany 30%, ale może być zamiast tego tylko cukier puder albo lukier z cukru pudru i wody
  • migdały w płatkach/rodzynki/orzechy/wiórki kokosowe
  • wiśnie kandyzowane albo takie wyłowione z kompotu

Sposób przygotowania:

Żółtka ubić z cukrem na jasnożółtą, gęstą masę, a białka ze szczyptą soli na sztywną pianę. Do żółtek należy wsypać mąkę przesianą z cukrem waniliowym i proszkiem do pieczenia – połączyć, po czym delikatnie wmieszać pianę z białek.

Ciasto wlać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec około 35 minut, w temperaturze 180 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Wyjąć. Wystudzić. Przekroić na 2 blaty. Pierwszy blat mocno nasączyć esencją herbacianą, równomiernie rozsmarować marmoladę lub konfiturę jabłkową i przycisnąć drugim blatem. Z wierzchu albo oprószyć cukrem pudrem, albo oblać lukrem, ewentualnie polewą z białej czekolady (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos), obsypać płatkami migdałów/orzechami/wiórkami i ozdobić wiśniami z kompotu lub takimi kandyzowanymi.

 

II PRZEPIS – ZŁOTE JABŁKO BOGINI ERIS

Eris była boginią niezgody, więc nic dziwnego, że gdy nieproszona przybyła na ucztę weselną księcia Peleusa i boginki morskiej Tetydy, to popsuła radosny nastrój, rzucając na biesiadny stół złote jabłko z napisem „Dla najpiękniejszej”, co wywołało ogromne zamieszanie, ponieważ, jak wiadomo, każda obecna tam dama uważała, że oto właśnie ona jest tą najpiękniejszą, a już zwłaszcza Hera, Atena i Afrodyta. Jednak akurat to ciasto jest trochę na przekór, bowiem nie pełni funkcji kości niezgody, lecz zgodnie gromadzi wszystkich wokół stołu i zawiera tyle jabłek, ile siedzi przy nim kobiet, więc przed upieczeniem trzeba dokładnie policzyć 😉 Ciasto jest wysokie, pulchniutkie, złote i maślane. Cudownie pachnie i jeszcze lepiej smakuje, bo w mięciutkich, gorących jabłkach skrywa się owocowa konfitura albo i świeże, zapieczone owoce (mogą to być poziomki, mandarynki, wiśnie czy maliny), czy też te suszone typu śliwki, żurawina, morele, do tego chrupiące orzechy i kostki roztopionej czekolady.

Przepis na złote jabłko bogini Eris (tortownica o średnicy 24 cm)

Składniki:

Ciasto:

  • 300 g mąki ziemniaczanej
  • 3 jajka
  • 100 g miękkiego masła
  • 1,5 szklanki cukru
  • 0,5 łyżeczki cynamonu
  • 0,5 opakowania cukru waniliowego
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia

Dodatkowo:

  • 5 dużych, najlepiej złotych jabłek (mniej albo więcej; ja dałam akurat tyle)
  • konfitura wiśniowa/truskawkowa/malinowa albo zamiast niej garstka świeżych owoców (jagód, czereśni, poziomek, itd.)
  • 100 g gorzkiej lub mlecznej czekolady + 60 ml śmietany 30%/lukier z cukru pudru i wody
  • kilka całych i posiekanych orzechów (mogą być włoskie, laskowe, arachidowe, nerkowce, migdały – wszystko jedno!)
  • parę kostek ulubionej czekolady
  • odrobina masła

Sposób przygotowania:

W misce utrzeć na puch miękkie masło, jajka, cukier oraz cukier waniliowy, potem, cały czas miksując, dodać mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i cynamonem.

Tak przygotowane ciasto wlać do tortownicy wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia, naokoło powciskać wydrążone jabłka (skórki nie trzeba obierać), a do środka każdego z nich włożyć konfiturę, świeże lub suszone owoce (albo to i to), po całym migdale bądź orzechu, kostkę czekolady, a na wierzch każdego jabłka jeszcze trochę masła.

Piec około 35 minut, w temperaturze 180 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Wyjąć. Wystudzić. Z wierzchu oblać lukrem albo polewą czekoladową (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i obsypać posiekanymi orzechami.

 

III PRZEPIS – SZARLOTKA BZOWEJ BABULEŃKI

Kiedy miły, samotny staruszek opowiadał niepokornemu chłopcu (chłopiec ten leżał przeziębiony, ponieważ nie posłuchał mamy i zmoczył nogi, skacząc po kałużach) piękną baśń o Bzowej Babuleńce ubranej w dziwaczną suknię poprzetykaną białymi kwiatami, w imbryczku parzyła się aromatyczna herbata z dzikiego bzu, do której mama z pewnością podała krucho-drożdżową, z wierzchu zarumienioną i obsypaną pudrem szarlotkę, wypełnioną dużą ilością pokrojonych w cieniutkie plasterki jabłek doprawionych cynamonem

Tak magicznie potrafił pisać tylko Hans Christian Andersen, ale tę szarlotkę może upiec każdy 😉

Przepis na szarlotkę Bzowej Babuleńki (tortownica lub forma na tartę o średnicy 24 cm)

Składniki:

Ciasto:

  • 30 g drożdży + 1 łyżeczka cukru + 1 łyżka ciepłej wody
  • 150 g mąki pszennej (tortowej)
  • 100 g masła
  • 1 jajko
  • 2 łyżeczki cukru waniliowego
  • szczypta soli

Dodatkowo:

  • 5 dużych, twardych jabłek
  • 3 łyżki masła + 4 łyżki cukru + 1 łyżeczka cynamonu
  • cukier puder (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Drożdże rozmieszać w kubku z 1 łyżką ciepłej wody i 1 łyżeczką cukru.

Do miski wsypać mąkę, cukier waniliowy, szczyptę soli, dodać jajko, masło, drożdże z kubeczka i energicznie zagnieść ciasto, które należy podzielić na 2 części: jedną z nich, ciut większą, rozwałkować i wylepić formę na tartę albo tortownicę (spód oraz boki) wcześniej wysmarowaną masłem i obsypaną bułką tartą, następnie wypełnić ciasto nadzieniem (jabłka obrać, wydrążyć i pokroić w cieniutkie plasterki albo kostkę, poukładać ciasno obok siebie i oblać masłem roztopionym z cukrem i cynamonem), potem przykryć drugą częścią rozwałkowanego ciasta, dokładnie sklejając z bokami, a gdyby zostały jakieś okrawki, to można z nich powycinać foremką kwiatki oraz listki i przykleić z wierzchu.

Piec około 35 minut (ciasto musi urosnąć i się zezłocić), w temperaturze 185 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Wyjąć. Wystudzić. Oprószyć cukrem pudrem.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz