„Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem…” – „Szeptacz” autorstwa Alexa Northa

Słyszę szepty w mojej głowie.

Ale nie dowie się nikt, co wyszeptane.

Szepczesz mi do ucha i to jeden z szeptów najpiękniejszych.

Bo moje napawają grozą.

Otwieram czarną historię autorstwa Alexa Northa i nadstawiam ucha, by usłyszeć złowrogi szept, którym szepcze „Szeptacz”.

 

10 miesięcy temu pisarz Tom Kennedy stracił żonę Rebekę (zmarła na atak serca) i od tego momentu raz, że sam nie może się poskładać (stracił wenę, śnią mu się koszmary, co więcej wspomina bolesną przeszłość), to dwa, że nie potrafi poskładać relacji ze swoim 7-letnim synem Jake’m, który notabene tę martwą mamę znalazł, więc prześladują go dramatyczne obrazy. Prześladuje go również postać dziewczynki w biało-niebieskiej sukience z zadrapanym kolanem i włosami sterczącymi w jedną stronę, nakazującej, w formie przestrogi, recytowanie przerażającego wierszyka:

Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem.

Jeśli na dwór wyjdziesz sam, złego pana spotkasz tam.

Jeśli okno uchylisz choć trochę, pukanie w szybę usłyszysz przed zmrokiem.

Jeśli jesteś sam i miewasz się źle, pan Szeptacz na pewno odwiedzi cię.

W końcu Tom postanawia, że czas zacząć żyć ponownie, ale żeby to uczynić muszą się przeprowadzić. Nowym miejscem zamieszkania staje się odkupiony od pani Shearing dom numer 13, przy Garholt Street, wyglądem przypominający rozgniewaną ludzką twarz, ulokowany w spokojnym miasteczku Featherbank, i choć mężczyzna od początku jest nastawiony raczej sceptycznie, bo budynek i wypełniony trupimi ćmami garaż dziwnie napawają go lękiem, to zawsze ściskający w dłoniach Teczkę z Bardzo Ważnymi Rzeczami Jake jest absolutnie podekscytowany. Ekscytacja wygasa, gdy słyszy głos chłopca mieszkającego pod podłogą i… głos szepczący nocą za oknem. Do tego dzieci w klasie straszą, że siedzi na krzesełku zaginionego Neila Spencera, co może oznaczać, że będzie następny, gdyż te złowieszcze szepty i porwania zaczęły się 20 lat temu, kiedy to Frank Carter pseudonim „Szeptacz” zamordował 5 chłopców, a ciała jednego z nich, czyli Tony’ego Smitha nadal nie odnaleziono. Sęk w tym, że Frank siedzi w więzieniu. Zatem kto po tylu latach szepcze? Wspólnik czy następca? Kto zapragnął go naśladować i w jakim celu to robi?

Inspektor Colin Lyon, komisarz Amanda Beck oraz prowadzący tamte śledztwa, które poważnie nadszarpnęły jego równowagę psychiczną i życie rodzinne Pete Wills postanawiają rozwiązać zagadkę tych zbrodni, zwłaszcza, że kolejny chłopiec znalazł się w niebezpieczeństwie.

 

„Szeptacz” to bardzo niepokojące 475 stron (Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA), które cały czas trzymają w napięciu; właśnie przez ten nastrój grozy oraz tajemnicy, i jeszcze przez trupie ćmy, Teczkę z Bardzo Ważnymi Rzeczami, sekretne postaci chłopca pod podłogą oraz małej dziewczynki w biało-niebieskiej sukience, ciężko tę książkę odłożyć, ponieważ samo rozwiązanie tej historii jakoś szczególnie nie zaskakuje, a nawet trochę zawodzi, bo wydaje się być takie… znikąd – ja w każdy razie liczyłam na inne. Tym, co również mi się nie spodobało jest fakt, że o szeptaniu stale się wspomina, a w ogóle się tutaj nie szepcze! Okrutne. Nim zaczęłam poznawać historię, miałam nadzieję, że od tych szeptów niemal się zatrwożę, że wstrzymam oddech, by upewnić, że i za moim oknem czy drzwiami nikt nie wyszeptuje rzeczy strasznych, a tu guzik, i to z pętelką: nie szepcze nikt. Sama fabuła dość intrygująca, bohaterowie i ich skomplikowane relacje też w porządku, ale bez fajerwerków. Dużo mroku, dużo wewnętrznych rozterek i dużo emocji, jakie daje ta powieść sprawiają, że naprawdę wciąga, więc ostatecznie polecam.

Po świecie chodzi wielu złych ludzi i zdarza się mnóstwo niemiłych sytuacji. Warto o tym pamiętać.

Świat potrafi być okrutny dla ludzi, którzy są cisi i spokojni.

Kiedy trzeba stanąć w obliczu czegoś okropnego, najlepiej zrobić to jak najszybciej, bez żadnej zwłoki. Jeśli nie można tego uniknąć, należy przynajmniej skrócić mękę związaną z oczekiwaniem.

Czasem ludzie chcą, żeby świat był bardziej skomplikowany niż w rzeczywistości.

Nie każdy, kto zachowuje się jak twój przyjaciel, naprawdę nim jest.

Żal to skomplikowane uczucie i nie zawsze łatwo sobie z nim poradzić.

Czasami proces twórczy może pomóc uleczyć rany.

Po nocy zawsze przychodzi dzień, ale nie ma przecież żadnych dowodów, aby uważać, że będzie lepszy od poprzedniego.

Niezależnie od naszych zamiarów finał nie zawsze jest taki, jak chcemy, Co więcej, niektóre sprawy potrafią nas prześladować do końca życia.

Łatwiej poprzestać na ogólnikach niż wyjawiać szczegóły.

Im większy hałas, tym łatwiej wślizgnąć się gdzieś niepostrzeżenie.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

„Oko za oko. Krzywda za krzywdę. Ból za ból” – „Margo” autorstwa Tarryn Fisher

Rozsypuję wokół siebie garść ziaren.

Zamykam oczy.

Słyszę ogrom przecinających mgłę skrzydeł.

Stado czarnych kruków otacza mnie w ten chłodny poranek.

Uwielbiam ich błyszczące pióra i przenikliwe spojrzenie.

Uwielbiam magnetyzująco-złowróżbny odgłos.

Nasycona pieśnią ponurą wracam, by sięgnąć do tego, co ponure w ludziach.

Tylko, że tam to brzmi pięknie, a tu wciąż można się uczyć smutku i nienawiści na nowo.

 

Zawiodłam się thrillerem młodzieżowym „Sadie”, więc postanowiłam poszukać czegoś w podobnych klimatach, ale takiego, żebym to się już jednak nie zawiodła – znalazłam „Margo” autorstwa Tarryn Fisher. I zrobiłam to w dobrym stylu. Wręcz zatrważającym.

 

13-letnia Margo mieszka wraz z cierpiącą na depresję matką Wendy w domu, który nazywa „Pożeraczem” (traktuje go jako odrębny byt), bowiem pożera ją bez ustanku, niszcząc na zewnątrz, od środka i nie dając żadnych perspektyw ani na teraz, ani na przyszłość. Dom znajduje się przy Wessex Street 49 w Bone (ludzie z okolicy „żartobliwie” tak mówią, ponieważ z wszelkich firm pozostały tu jedynie szkielety, do tego mieszkańcy są „ogryzieni do kości”), czyli miejscu wyłożonym crackiem, dziwkami, pijakami, młodymi, bitymi przez partnerów matkami oraz dilerami, w którym nie ma żadnych perspektyw i nie panują absolutnie żadne zasady; tutaj strach unosi się nad ulicami niczym mgła (…) Jesteśmy przeżarci tym miejscem do szpiku kości. Z pokolenia na pokolenie przekazujemy sobie bierność i strach.

Dziewczynka wychowuje się bez ojca, a matka jest prostytutką, przyjmującą klientów we własnym domu, która nie tylko w ogóle nie interesuje się córką, ale znęca nad nią psychicznie: że brzydka, że głupia, gruba, że do niczego się nie nadaje. Potrafi tylko wydawać rozkazy, nawet nie racząc spojrzeniem.

Moja matka jest piękna jak burza. Jest dzika i destrukcyjna, a w środku jej wściekłości czujesz, że ma prawo do niszczenia nadane przez samego Boga.

W gruncie rzeczy to bardzo zagubiona, osamotniona, niewierząca w nic kobieta, przytłoczona traumą rodzicielki chcącej ją niegdyś utopić w wannie.

Margo, poza jedną jedyną Destiny, która i tak przestaje się z nią kolegować, kiedy pozostałe dzieci obwołują ją „córką dziwki”, nie ma rodziny ani przyjaciół, nie ma z kim porozmawiać, komu się wyżalić, od kogo zasięgnąć porady, jest wyobcowana i niezadowolona ze swojego wyglądu i charakteru, nie wie jak ma się zachowywać, co odpowiadać, nie ma w niej swobody i radości, czasami fantazjuje oraz koloruje wspomnienia z czasów, kiedy z mamą było dobrze i to jakoś trzyma ją przy życiu.

Rozumiem smutek i dlatego mu ufam.

Nigdzie nie pasuję, więc wędruję z jednego miejsca w drugie w nadziei, że nikt mnie nie zauważy – ale jeśli ktoś zauważy, liczę na to, że nie będzie okrutny.

Kiedy ma 18 lat rozpoczyna pracę w sklepie z używaną odzieżą „Rag O Rama”, wtedy też poznaje poruszającego się na wózku inwalidzkim Judaha, syna troskliwej Delaney, który mieszka tutaj w najładniejszym domu. Chłopak zostaje jej najlepszym powiernikiem oraz największą miłością – dzięki niemu ma siłę, by marzyć o zmianie na lepsze.

Jednak gdy zostaje zamordowana 7-letnia Neveah, coś w niej pęka. Postanawia przeprowadzić prywatne dochodzenie, znaleźć winnego i go ukarać. Najpierw jego, potem każdego, kto przyczyni się do cierpienia innych.

Będę znać tylko ciemność; może kluczem jest uczynić z tego sztukę.

Ciekawe jak będę się czuć, gdy dokonam zemsty na różnych ludziach?

Chyba zwariowałam. I nie jest to szaleństwo, z którego można być dumnym.

 

„Margo” jest określana jako thriller młodzieżowy, ale ja dodałabym jeszcze, że to propozycja dla trochę starszej młodzieży, ponieważ historia należy do tych ciężkich, przepełnionych grozą i… przerażających, co nie oznacza, że nie jest elektryzująca, bo jest, ale w ten smętny sposób i to do tego stopnia, że mimo 345 stron (Wydawnictwo SQN), usiadłam do niej zaledwie 2 razy. Ale te 2 razy wystarczyły bym po jej zamknięciu tkwiła w tym fotelu i przytłoczona i zafascynowana; przytłoczona bólem oraz potworną beznadzieją, której jest tutaj tak wiele, że nie sposób zmierzyć żadną miarą, a zafascynowana skrupulatnym opisem szaleństwa, które właśnie z tego bólu i z tej beznadziei się zrodziło, (mając do tego doskonałe warunki już od samego dzieciństwa, bowiem ten proces jest tu ukazany), kiedy to oczy bohaterki otworzyły się bardziej i nie przestawały patrzeć na udręki, kiedy po raz któryś kolejna granica została przekroczona, w efekcie rozrosło się pragnienie zemsty na tych, którzy czynią świat brutalnym i samodzielne wymierzenie sprawiedliwości, by pomóc nie tylko innym, ale i samemu sobie.

Akcja nie jest super dynamiczna, ale nie o to chodzi. Ostatnie 50 stron powala na łopatki.

Przemoc psychiczna, depresja, prostytucja, odrzucenie, marazm, chęć odwetu, brak perspektyw, mroki umysłu i składanie się na nowo to tematy przewijające się w niejednej powieści, jednak ta jest napisana w tak paranoicznie-drastyczny sposób, że pozostaje w człowieku na długo.

Ja wciąż noszę ją w sobie.

Wierzę w to, że każdy czegoś potrzebuje: dotyku, kobiety, towarzystwa, pieniędzy, przebaczenia. Aby zdobyć te rzeczy, ludzie są zdolni do popełnienia tylu grzechów, ile tylko trzeba.

Twoje życie może znikać tak powoli, że nawet tego nie zauważasz.

Nieczęsto w życiu dostaje się coś za darmo.

Trzeba cierpieć w ciszy.

Smutek to emocja, której możesz zaufać. Jest silniejszy niż wszystkie inne. Przy smutku radość wydaje się chwilowa i niepewna. Smutek trwa dłużej, jest trwalszy i z taką łatwością zastępuje pozytywne uczucia, że nawet nie poczujesz zmiany, gdy znajdziesz się w jego okowach. Jakże zaciekle walczymy o szczęście, a kiedy wreszcie mamy tę ulotną radość w rękach, trzymamy ją krótko i zaraz spływa między palcami jak woda.

Człowiek oślepiony pragnieniem ignoruje wszelkie znaki ostrzegawcze. Lepiej nie być spragnionym.

Nigdy nie można być zbyt ostrożnym w świecie pełnym psycholi.

Życie jest upiorne, a ludzie jeszcze gorsi.

Można słuchać czyichś słów albo spojrzeć mu w oczy.

Nie można świadomie niszczyć komuś życia. Inaczej w końcu spotka cię kara.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Rolada „3 Bit”

Kolejna rolada inspirowana popularnymi słodyczami, czyli „3 Bit”: już bardzo dobrze znany, bo często pieczony przeze mnie kakaowy biszkopt (jest naprawdę idealnie mięciutki i nie łamie się w trakcie zwijania) nasączony likierem orzechowym, soczysta konfitura z całymi wiśniami, mleczny krem z dużymi kawałkami chrupiących herbatników, słodka masa krówkowa, błyszcząca polewa i dużo pokruszonych batonów 😉

Przepis na roladę „3 Bit” (blacha o wymiarach 43x28cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: http://gotujebolubie.pl/)

Składniki:

Biszkopt:

  • 83 g mąki pszennej (tortowej)
  • 15 g gorzkiego kakao
  • 105 g cukru
  • 5 średnich jajek (białka i żółtka osobno)
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Krem:

  • 250 g serka masacarpone
  • 400 ml śmietany 30%
  • 2 płaskie łyżki cukru pudru
  • 3 pełne łyżki mleka w proszku
  • 200 g pokruszonych na duże kawałki herbatników
  • 1 fix do śmietany

Polewa:

  • 100 g mlecznej czekolady
  • 60 ml śmietany 30%

Dodatkowo:

  • likier orzechowy (do nasączenia)
  • 5 łyżek konfitury wiśniowej
  • 5 łyżek masy krówkowej
  • 3 batony „3 Bit” (do ozdoby)

Sposób przygotowania:

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę, po czym powoli, łyżka po łyżce, cały czas miksując, wsypać cukier. Następnie dodać żółtka – połączyć. Na sam koniec delikatnie, ręcznie, przy pomocy szpatułki, wmieszać mąkę przesianą z gorzkim kakao i proszkiem do pieczenia.

Gotowe ciasto rozprowadzić równomiernie po dużej blaszce o niskich brzegach wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Przygotować lniany ręcznik kuchenny i oprószyć go cukrem pudrem.

Piec około 10-11 minut, w temperaturze 175 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Ciasto wyjąć z piekarnika, obrócić do góry dnem, przełożyć na lniany ręcznik, usunąć papier i zwinąć roladę wzdłuż dłuższego boku (razem z ręcznikiem) – odstawić do wystudzenia.

Wykonanie:

Wystudzoną roladę odwinąć, usunąć ręcznik, delikatnie nasączyć likierem, posmarować  konfiturą, na niej rozprowadzić masę krówkową, potem krem (wszystkie składniki zmiksować, a na sam koniec wmieszać pokruszone na duże kawałki herbatniki) i zwinąć w taki sam sposób jak była zwinięta wraz z ręcznikiem, z wierzchu oblać polewą (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i ozdobić batonami „3 Bit”– schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Batonikowo - pralinowe wypieki, Przepisy, Przepisy, Rolady | Dodaj komentarz

„Od przeszłości nie da się uciec, przyszłości nie da się pochwycić, istnieje tylko tu i teraz” – „Cicha 5”, czyli zbiór bożonarodzeniowych opowiadań

Nie wiem czy to te pokryte szronem błękitne krajobrazy, migoczące lampki, choinki obwieszone szklanymi gwiazdami, czy gorące kakao z piankami albo imbirowa kawa do towarzystwa lukrowanego piernika, ale… kiedy znajduję się w grudniu mam potrzebę przeczytania choćby jednej książki w bożonarodzeniowym klimacie. Naprawdę. Budzi się to we mnie, rozsiądzie i uporczywie czeka, aż sięgnę, bo już wiem i całkiem serio piszę, że zdusić mogę tylko czytając, bowiem wzdycha i przestać nie chce, jeśli odważyłabym się jednak nie przeczytać. Nie ma innej rady. Muszę nakarmić literacki głód świąt, co jest absurdalnie-przerażające, ponieważ w życiu realnym za tego typu świętami nie przepadam. Nie potrzebuję. W zasadzie mogłyby nie istnieć i to nie zmieniłoby zupełnie nic. Nie kryje się za tym rzecz jasna żadna trauma, żadne braki w dzieciństwie czy jakie bądź niespełnienia – to po prostu nie moja estetyka (estetykę zimy uwielbiam, świąt… niekoniecznie) i nie moje odczuwanie, a jak będę pragnęła się z kimś spotkać, to nie potrzebuję do tego barszczu z uszkami, lecz chęci. A jednak moja literacka dusza chce doświadczyć Bożego Narodzenia literacko. Więc doświadcza. Ale nim doświadczy, to sporo się muszę naszukać, by przeczytać coś, co nie jest wyłącznie świątecznym kiczem dla samego pisania o świętach, ale czymś, co jakkolwiek mnie poruszy i wtuli w tę przytulną, ciut zaczarowaną, bombkową atmosferę.

 

W tym roku sięgnęłam po cudowną, zaprószoną wieczornym śniegiem okładkę, z uliczką wysadzaną kamienicami, bo rzecz dzieje się właśnie tam, w 7 mieszkaniach, przy ulicy „Cichej 5”.

 

1. „Gałązka Jabłoni” – Katarzyna Bonda

Mieszkanie numer 5.

Trudniący się fotografią Stanisław wspomina przykry rozwód z ukochaną żoną Agnieszką, po którym rzucił się w wir pracy, romansów, sportu oraz samotnych podróży. W międzyczasie staje się uczestnikiem rozgrywek matrymonialnych pomiędzy rozgniewaną modelką Mariką, a laborantką Dagną.

 

Lepiej jednak wiedzieć, czy warto przegrupować siły i iść na przód, czy nadszedł czas ucieczki, co niektórzy zwą taktycznym odwrotem. Ucieczka zaś jest dobra jedynie wtedy, gdy prowadzi cię do przodu. 

Kiedy się jest starym zgredem, człowiek lepiej pamięta to, co było dobre, a nie to, co było złe. I dobrze. W pewnym wieku zostają tylko wspomnienia. Zawsze są dobre. Bo nic innego się nie liczy.

Poeta musi być rodzajem marzyciela – wariata w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

 

2. „Przypadki senatorowej K.” – Małgorzata Kalicińska

Mieszkanie numer 3.

Wielce poważany senator Aleksander Karenin związał się z dużo młodszą Anną i chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że kobieta go nie kocha, to jednak on czuje się z nią w jakiś sposób szczęśliwy. Sytuacja zmienia się, gdy Anna wdaje się w romans z popularnym aktorem serialowym Aleksem Wrońskim.

 

Nie ma w świecie większej furii niż kobieta, którą facet zostawił dla młodszej.

Ludziska wbrew pozorom kochają donosy, taka już nasza wredna natura.

No bo jak narzekać na idealne życie?! No, sama powiedz, jak?

 

3. „Powrót na Cichą” – Katarzyna Michalak

Mieszkanie numer 2.

Wdowiec Rajmund Głodowski jest dyrektorem finansowym wielkiego międzynarodowego koncernu. Po śmierci żony tak bardzo oddał się pracy, że nie potrafił stworzyć mocnych więzi ze swoimi córkami: Manią, Matyldą i Moniką, co niestety po latach owocuje głębokim osamotnieniem, jednak on w końcu postanawia coś z tym zrobić.

 

Zwycięzca zawsze jest sam.

Bo tylko śmierć odbiera najbliższych raz na zawsze, nieodwracalnie i definitywnie.

 

4. „Wigilijna rzeźba” – Krystyna Mirek

Mieszkanie numer 6.

Rzeźbiarz Jakub utrudnia życie pozostałym lokatorom, ponieważ nocami tworzy swoje dzieła, co jest w istocie sposobem na zagłuszenie myśli o żonie Jagodzie, która, skarżąc się na to, że jest niebieskim ptakiem, odeszła, dodatkowo utrudniając kontakt z dziećmi. Ale tuż przed Wigilią w jego drzwiach staje mały Daniel.

 

Wigilia to nie jest dobry dzień dla samotnych osób z poharataną przeszłością. Trzeba szukać sposobów, by zapomnieć o rzeczywistości.

Święta wywołują w ludziach uśpione emocje, niestety nie tylko te dobre.

 

5. „Niebieski język” – Natasza Socha

Mieszkanie numer 4.

78-letnia Agnieszka to babcia przebojowa. A w zasadzie to stała się przebojowa po śmierci konserwatywnego męża. Kocha plastikowe ozdoby, psika się malinowymi perfumami, nosi srebrne sandałki i różowe sukienki z tiulu, stawia irokeza, na paznokcie przykleja cyrkonie, kokosanki chrupie przy stoliku w kształcie muszli, a jej największym przyjacielem jest wykonujący formikaria homoseksualny wnuk Kola, który do łazienki zakupił dywanik z mchu i ogromne podświetlane na multum kolorów akwarium, do ręki wciska niebieskiego loda o smaku gumy balonowej, a gdy babcia zapada na raka… zakłada jej Facebooka.

 

Każdy życiowy dramat wymaga czasu. Dajmy go sobie. Zanurzmy się w bólu i pozwólmy na cierpienie. Im bardziej będziemy odsuwali od siebie proces żalu, tym dłużej będzie on trwał.

W przeświadczeniu ludzi młodych stary człowiek powinien sam usuwać się na margines. Nie rozpychać, nie gadać za dużo, od czasu do czasu upiec ciasteczka i ładnie wyglądać pod choinką, oczywiście wyłącznie w ramach zapozowania do rodzinnego zdjęcia. Nie zabierać miejsca w środkach komunikacji miejskiej, ani tym bardziej w przychodniach. Nie mieć własnego zdania, hobby, pasji, ani w ogóle żadnych zainteresowań. Jeśli ma nadmiar pieniędzy, powinien je rozdać, bo przecież ich nie potrzebuje. Jeśli ma klejnoty rodzinne, to też powinien je rozdać, bo stara baba obwieszona złotem wygląda okropnie. Jeśli chce coś powiedzieć, to lepiej niech milczy. A jeśli zachoruje, to na własną odpowiedzialność, bo jak można innym utrudniać życie.

Ludziom stojącym z boku wydaje się, że pozytywne myślenie pojawia się jak na zawołanie. Wystarczy zrobić trzy pajacyki, głupią minę do lustra, a już człowiek widzi świat w tęczowych barwach, niczym idiotyczny kucyk z bajki dla dzieci. Otóż tak właśnie nie jest.

Hejterzy mają tylko gorze dni. Ich głównym zadaniem jest śledzenie w Internecie innych i pozostawianie wrednych komentarzy. To najczęściej sfrustrowani, nieciekawi ludzie z językami wykręconymi nienawiścią (…) Schowani pod masami nicków plują jadem na wszystko i wszystkich. Ich życie nabiera barw, kiedy komuś odczepią się sztuczne włosy, a z majtek wyskoczy podpaska, i to w miejscu publicznym (…) Ci ludzie to zbuki. Z zewnątrz wyglądają normalnie, wewnątrz cuchną niczym skunksy.

Kiedy człowiek czuje się zmęczony psychicznie, ma w sobie więcej odwagi. Przestaje go obchodzić, co pomyślą inni, i – paradoksalnie – bardziej skupia się na swoich pragnieniach i potrzebach.

 

6. „Serce” – Małgorzata Warda

Mieszkanie numer 7.

Pola Kamińska straciła męża Janka. Zginął w wypadku motocyklowym. Kobieta nie potrafi wyjść z żałoby, mimo że chce normalności dla swojej córeczki Emilki. I właśnie ta Emilka któregoś dnia przyprowadza do mieszkania Staszka, w którym bije serce taty.

 

Małe dziewczynki kochają tajemnice i sekretne miejsca.

 

7. „List do Mikołaja” – Magdalena Witkiewicz

Mieszkanie numer 1.

70-letnia Maryla Jędrzejewska uchodzi za zgryźliwą staruszkę, która mieszka z kotem i całymi dniami wysiaduje w oknie. Tyle, że nikt nie wie, że Maryla… jest prawdziwym Świętym Mikołajem.

 

Mikołaj istnieje, proszę pani. Jest w takich ludziach jak pani… Dziękuję.

Czasami los kładzie nam pod nogi kłody. Nie powinniśmy ich toczyć przed sobą, bo może być bardzo ciężko. Powinniśmy nauczyć się je przeskakiwać. A to już bardzo trudne.

Dobro zawsze wraca. Czasem nieco inaczej, czasem od innych ludzi, ale wraca.

 

„Cicha 5” to zbiór 7 opowiadań świątecznych autorstwa polskich pisarek, które liczą w sumie 378 stron (Wydawnictwo Filia), więc każde z nich jest dosyć długie, ale to dobrze, bo można trochę lepiej poznać historię poszczególnych lokatorów. Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło jest panujący tutaj nastrój smutku. Tak. Te opowieści są smutne, bo losy postaci są smutne, co rzadko się zdarza w tego typu książkach, które raczej sypią uśmiechami i reniferami, a nie chorobami, samotnością czy rozwodami. I naturalnie, jak to w przypadku takich zbiorów bywa (poza tym, że zostaje zaburzony realizm, co jednak można wytłumaczyć świąteczną magią i tym, że niemożliwe staje się możliwe), opowiadania są nierówne: są lepsze i są gorsze – moim faworytem jest ostatnie, czyli „List do świętego mikołaja” autorstwa Magdaleny Witkiewicz, bowiem rozczuliłam się z podziwu, ale podoba mi się również „Serce” Małgorzaty Wardy, które boli i wzrusza do ostateczności. Jednakże nie lubię tego, że choć bohaterowie są mieszkańcami tej samej kamienicy, to nie pojawiają się nawzajem w swoich opowiadaniach, bo przez to jest bardziej obco niż ciepło, no a Boże Narodzenie zobowiązuje do ciepła w literaturze. Aczkolwiek tym, czego nie znoszę jest korekta, bo ilość powtórzeń oraz literówek zatrważa. Mimo to polecam, ponieważ właśnie ta książka nakłania do refleksji, że święta to nie zapchany potrawami stół, wszystkim znane piosenki i brokatowe dekoracje, ale miłość, bliskość, szacunek i harmonia.

W klimacie bożonarodzeniowym zachęcam również do przeczytania:

1. „Piernikowych makabresek”, czyli świątecznych opowiadań kryminalno-sensacyjnych Joanne Fluke, Laury Levine oraz Leslie Meier 

2. „W śnieżną noc”, czyli świątecznych opowiadań o miłości Maureen Johnson, Johna Greena i Lauren Myracle

3. Zbioru opowiadań „9 Wigilii”

4. Książki „Świąteczny sweter” autorstwa Glenna Becka

 

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano , , , , , , , | Dodaj komentarz

Rolada „Milky Way”

Kiedy na sklepowej półce ujrzałam gwiazdki „Milki Way”… uległam. Uległam czarowi przeszłości. A ponieważ uległam, to postanowiłam wykorzystać je do ozdobienia jakiegoś wypieku – wybór padł na roladę: miękki kakaowy biszkopt nasączony waniliowo-czekoladowym likierem, słodki, intensywnie mleczny krem, dla przełamania trochę kwaskowatej konfitury o smaku owoców leśnych, błyszcząca polewa i właśnie one: urocze czekoladowe gwiazdki z okresu dzieciństwa 😉

Polecam!

 

Przepis na roladę „Milky Way” (blacha o wymiarach 43x28cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: http://gotujebolubie.pl/; piekłam z 1,5 porcji i tyle podaję, a na krem z bloga: https://gotujzcukiereczkiem.pl/)

Składniki:

Biszkopt:

  • 83 g mąki pszennej (tortowej)
  • 15 g gorzkiego kakao
  • 105 g cukru
  • 5 średnich jajek (białka i żółtka osobno)
  • 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Krem „Milky Way”:

  • 125 ml mleka
  • 0,5 szklanki cukru
  • 16 g cukru waniliowego
  • 2 szklanki mleka w proszku
  • 300 g miękkiego masła

Polewa:

  • 100 g mlecznej czekolady
  • 60 ml śmietany 30%

Dodatkowo:

  • likier waniliowy lub czekoladowy (do nasączenia)
  • 4-5 łyżek konfitury malinowej, leśnej lub z czarnej porzeczki
  • gwiazdki „Milky Way” (do ozdoby)

Sposób przygotowania:

Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę, po czym powoli, łyżka po łyżce, cały czas miksując, wsypać cukier. Następnie dodać żółtka – połączyć. Na sam koniec delikatnie, ręcznie, przy pomocy szpatułki, wmieszać mąkę przesianą z gorzkim kakao i proszkiem do pieczenia.

Gotowe ciasto rozprowadzić równomiernie po dużej blaszce o niskich brzegach wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Przygotować lniany ręcznik kuchenny i oprószyć go cukrem pudrem.

Piec około 10-11 minut, w temperaturze 175 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Ciasto wyjąć z piekarnika, obrócić do góry dnem, przełożyć na lniany ręcznik, usunąć papier i zwinąć roladę wzdłuż dłuższego boku (razem z ręcznikiem) – odstawić do wystudzenia.

W tym czasie przygotować krem „Milky Way”: mleko zagotować z cukrem oraz cukrem waniliowym – wystudzić. Masło utrzeć na puszystą masę, następnie wlać wystudzone mleko, potem wsypać mleko w proszku – zmiksować.

Wykonanie:

Wystudzoną roladę odwinąć, usunąć ręcznik, delikatnie nasączyć likierem, posmarować  konfiturą, na niej rozprowadzić krem i zwinąć w taki sam sposób jak była zwinięta wraz z ręcznikiem, z wierzchu oblać polewą (zagotować śmietankę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i ozdobić gwiazdkami „Milky Way”– schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Batonikowo - pralinowe wypieki, Przepisy, Przepisy, Rolady | Dodaj komentarz

„Złóżmy pokłon nadciągającym okrucieństwu, chaosowi i strachowi. Drżyjcie, dobrzy ludzie. Wilki są na miejscu” – „Dolina” autorstwa Bernarda Miniera

Zanurzam dłonie w mroźnym śniegu, tam, w dolinie, gdzie jest go najwięcej.

Chcę poczuć.

Cokolwiek.

Choćby to był chłód, którego we mnie i tak zbyt wiele.

Stoję.

Nie czując nic z nadmiernego czucia.

A chmury wtopiły się w białe niebo i połączyły z ziemią, tworząc biel absolutną.

Bo mają prawo. I własny porządek.

Czas też mają.

Czyli coś, czego nie mają ludzie.

Choć wydaje im się, że jest inaczej.

 

Po ogromnym rozczarowaniu hałaśliwego „Na krawędzi otchłani” autorstwa Bernarda Miniera, w końcu sięgnęłam po „Dolinę”. I albo byłam tak strasznie spragniona, albo to faktycznie jest świetne, ponieważ się nie zawiodłam.

 

50-letni komendant policji kryminalnej w Tuluzie Martin Servaz, po ostatnich wydarzeniach związanych ze śmiercią pisarza Erika Langa oraz jego psychofana Rémy’ego Mandela i tymi z austriackiej klinki, gdzie walkę o życie toczył jego syn, został zawieszony i oczekuje na decyzję komisji dyscyplinarnej. Ponadto, po ponownym osadzeniu słynnego szwajcarskiego seryjnego mordercy Juliana Hirtmanna, tym razem w więzieniu Leoben, w Austrii, samotnie wychowuje 7-letniego syna Gustava, którego ma z 8 lat temu uprowadzoną przez Hirtmanna Marianne Bokhanowsky. Kobieta, będąca jego największą miłością, nie daje żadnego znaku, ale u boku pojawiła się atrakcyjna pani doktor Léa Delambre, która opiekuje się chorym na atrezję dróg żółciowych Gustavem.

I może jakoś by się poukładało, gdyby pewnej nocy, z lasów porastających otoczoną Pirenejami dolinę, w pobliżu miasteczka Aiguesvives, nie zadzwoniła przerażona Marianne, informując Martina o swojej ucieczce. Oszołomiony komendant wyrusza na pomoc, zatrzymując się w monumentalnym, dwunastowiecznym opactwie, gdzie mnisi, pod nadzorem ojca Adriela, funkcjonują według reguł świętego Benedykta. To miejsce niezaprzeczalnie emanowało magią (…) Ta dolina miała w sobie coś przejmującego i podniosłego. Niemal religijnego (…) Właściwie w całym klasztorze panowały ciemności – usiane tysiącem drobnych świateł rzucanych przez lampki, jakby cisza i mrok miały nieustannie przypominać mnichom, że człowiek jest śmiertelny. Niestety po nocnym przeczesaniu terenu nie udało im się odnaleźć kobiety, więc Martin wybiera się do kapitana Engueharda z Plutonu Żandarmerii Wysokogórskiej.

Niespodziewanie natyka się na śledztwo w sprawie zabójstwa trudniącego dilerką urzędnika miejskiego Timothéa Hosiera, które prowadzi nikt inny jak kapitan Irène Ziegler. I może obecna sytuacja w postaci zawieszenia powstrzymałaby go przed wtrącaniem, gdyby nie fakt, że… widział ofiarę minionej nocy, do tego morderstwo, za sprawą okrutnych inscenizacji oraz pozostawiania tuż obok sekretnych symboli, zostało powiązane z tym sprzed kilku miesięcy, kiedy to nieopodal szałasu u stóp Pic du Gendarme, na lac Noir, znaleziono zamarznięte ciało pracującego w branży ochroniarskiej Kamela Aissaniego.

To wszystko, w połączeniu z upiornie elektryzującą lekarką Gabrielą Dragoman, potężną eksplozją zamykającą wyjście z doliny, bezlitosną grą „Kiedy rodzice śpią…”, problemami pani mer Isabelle Torrès z lokalną społecznością, wrogim, wręcz agresywnym nastawieniem do władzy i kolejnymi morderstwami, których nie sposób powstrzymać, sprawia, że Martin nieoficjalnie angażuje się w dochodzenie, którego rozwiązanie okaże się naprawdę makabryczne.

 

„Dolina” to kolejny tom z cyklu o komendancie Marcinie Servazie, na który niecierpliwie, mimo że zasadniczo jestem osobą cierpliwą, wyczekiwałam (co świadczy tylko o tym, że czekałam bardzo, bo zżyłam się z bohaterami i odurzyłam atmosferą, dlatego chcę  wracać), i gdy już tylko zdobyłam, umieściłam się w fotelu, otworzyłam i spragniona dusznego, gęstego, mrocznego klimatu… migiem przeczytałam. 425 stron (Wydawnictwo Rebis). Czyli że jest genialnie. Przeraźliwie. Niepokojąco. Złowieszczo. Ryzykownie. Ale intrygująco. Tajemniczo. I przez wzgląd na zamknięcie doliny niemalże klaustrofobicznie. Dużo napięcia. Dużo nagłych zwrotów akcji. Psychozy. Niechęci i braku zaufania. Na tle aktualnych problemów. Zakończenie może zaskoczyć, ale nie musi, bo można się domyślić. I to ponure piękno przyrody, poezja stylu, gdzie niewielkie jeziora pokryte grubą warstwą lodu, szara kopuła nieba, skaliste granie, biały welon mgły, nieruchoma tafla czarnego jeziora, mleczne światło księżyca, gwiazdy – lśniący proszek niczym piasek rozsypany przez boskiego siewcę, kontury gór podobne do szczęk pożerających noc, tunele z pni gęsto rosnących drzew, dywany paproci, liście leszczyny, łukowate kamienne mostki, woń żywicy i igliwia, roślinny labirynt, dolina zatopiona w bursztynie, zielone górskie zbocza usiane białym kwieciem, powietrze pachnące kwiatami.

Z tego, co zdążyłam się zorientować, krytykowane są dość częste nawiązania do poprzednich części i niektóre nierozwinięte, jakby na siłę wciśnięte wątki, jak choćby samotne rodzicielstwo komendanta, które, co prawda zupełnie nic nie wnoszą do fabuły, ale akurat mi jakoś nadzwyczaj nie przeszkadzają. Mnie nie podobają się za to moralizatorskie wypowiedzi Servaza, ponieważ kompletnie do niego nie pasują oraz to, że ostatecznie uległ postępowi technologicznemu, bo to, że do tej pory nie ulegał tak cudownie go wyróżniało.

Bardzo polecam.

A wcześniejsze części tej serii to:

  1. „Bielszy odcień śmierci”
  2. „Krąg”
  3. „Nie gaś światła”
  4. „Noc”

Jest na blogu też słów kilka o świetnej książce „Siostry”, jednej z moich ulubionych, czyli „Paskudnej historii” i szczególnie przeze mnie nielubianej „Na krawędzi otchłani”.

Z drzewami jest jak z ludźmi: są mistrzowie i cała reszta.

Nierówność, niesprawiedliwość to reguły, rządzące zarówno w przyrodzie, jak i wśród rodzaju ludzkiego.

Czy ten świat zwariował? Ta przemoc… to szaleństwo, ta nienawiść do drugiego człowieka.

Nie ma niewinnych. Są tylko bandyci, którzy popełniają zbrodnie, i hipokryci, którzy odwracają wzrok. Tak, wszyscy muszą zapłacić.

Dlaczego życie odbiera nam to, co mamy? Dlaczego po radości zawsze przychodzi smutek i ból?

Zatraciliśmy wyczucie grzechu, pojęcie dobra i zła (…) Nie dostrzegamy już grzechu, nie rozpoznajemy go, nie odróżniamy, co jest grzechem, a co nim nie jest. Za bardzo chcieliśmy się uwolnić od poczucia winy, od odpowiedzialności, szukając zdrowotnych czy społecznych wymówek (…) Chcieliśmy ulżyć sumieniom i ułatwić przebaczenie, odmawiając nazywania zła złem.

Nienawiść szerzy się wszędzie. Nie oszczędza nawet dzieci.

Dusza ludzka to studnia bez dna.

Archetypy występują u każdego człowieka, leżą u podstaw naszej struktury psychicznej.

Tłumy lubią proste odpowiedzi. Słowa takie jak »sprawiedliwość« czy »wolność«. Hasła. Przedkładają fantazję nad rzeczywistość, wierzenia nad fakty, nieposłuszeństwo nad władzę, gniew nad rozsądek, uproszczenie nad złożoność. Żądania grupy mogą być i często są uprawnione (…) większość ludzi, nawet jeśli są rozsądni i racjonalni, znalazłszy się w grupie, traci nie tylko hamulce, ale także zdrowy rozsądek, niezależny osąd, a często również osobiste wartości. W psychologii społecznej nazywa się to dezindywidualizacją.

Rzeczywistość nigdy nie jest prosta.

Co będzie, kiedy rzeczywistość  stanie się drugorzędna, a fantazmat i iluzja – rzeczywiste? Ale czy to się nie dzieje? I czy kraj, który karmi się chimerami, wściekłością i nienawiścią, można uchronić przed pogrążeniem się w chaosie?

Jakie znaczenie ma dzisiaj ta wielowiekowa wiedza? Czy w ogóle jest miejsce dla wiedzy i autonomii na świecie, w którym z jednej strony dąży się do ujednolicenia poglądów, zniesienia prawdy, sterylizacji myślenia, a z drugiej podsyca nienawiść i pozwala na popełnianie coraz to straszniejszych zbrodni?

Zło szerzy się wszędzie, zwłaszcza wśród tych, którzy chcieliby narzucić innym własną wizję dobra.

Zaiste człowiek jest stworzeniem pełnym paradoksów i skłonnym do przesady.

Człowiek potrafi odwracać oczy od najgorszego i skupiać się na chwilach radości.

Są takie okoliczności, w których jedyną odpowiedzią jest milczenie.

Źli ludzie często udają dobrych, a dobrzy mogą wydawać się nieprzystępni.

Bo tak naprawdę największym wyzwaniem jest kochać samego siebie, nie bać się ani nie wstydzić tego, kim się jest, ale przeciwnie, sprawić, żeby to się stało twoją siłą. Być może ludzie będą się z ciebie śmiać, mówić niemiłe rzeczy, będą próbowali cię upokorzyć, poniżyć, będą ci przypominać twoją przeszłość, będą chcieli cię sprowokować, będą ci mówić, że oznaką odwagi jest niszczenie, przemoc i bicie, ale to nieprawda. Oznaką prawdziwej siły jest być sobą, nie bać się kochać, a przede wszystkim chronić tych, których się kocha, chcieć dla nich lepszego świata, bez przemocy, nienawiści, bez kłamstw. Nieraz zdarzy się potknąć i upaść. Ale jeśli zbudujesz w sobie tę siłę, będziesz się podnosił i z każdym dniem stawał silniejszy i lepszy (…) Bo prawdziwy sens można nadać życiu, jedynie żyjąc – w pełni, świadomie, w każdej minucie i każdej sekundzie.

Zwycięstwo nigdy się nie należy. Albo się wygrywa, albo przegrywa. To wszystko.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Kruche kwadraty z sezamem

Bardzo smaczne ciasteczka z warstwą prażonego sezamu wymieszanego z masłem, cukrem oraz śmietaną 😉

Robi się je błyskawicznie, ponieważ są pieczone w postaci jednego ciasta i dopiero potem krojone na dość duże kwadraty.

Kruche, maślane, chrupiące, lekko słodkie – idealne do popołudniowej kawy 😉

 

Przepis na kruche kwadraty z sezamem (mi wyszło 30 sztuk z blaszki o wymiarze 39×25 cm) (Przepis pochodzi z bloga: http://olainthekitchen.blogspot.com/)

Składniki:

Ciasto:

  • 200 g mąki pszennej (tortowej)
  • 100 g mąki kukurydzianej
  • 100 g cukru pudru
  • 200 g miękkiego masła

Warstwa sezamowa:

  • 150 g sezamu
  • 100 ml śmietany 18%
  • 100 g cukru
  • 50 g masła

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki ciasta zagnieść, owinąć folią spożywczą i schłodzić przez 30 minut w lodówce.

Do wyłożonej papierem do pieczenia blaszki przełożyć ciasto.

Podpiec 10 minut, w temperaturze 180°C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

W tym czasie na suchej patelni podprażyć sezam (musi stać się złoty) – odstawić.

Następnie na patelni umieścić masło, śmietanę oraz cukier – mieszać do połączenia składników, dalej wsypać sezam i wymieszać.

Masę sezamową rozsmarować równomiernie na podpieczonym cieście.

Włożyć z powrotem do piekarnika i piec około 25 minut, w temperaturze 180°C.

Wyjąć. Odstawić na 5-10 minut i pokroić na kwadraty.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Ogromna cynamonowa drożdżówka

Podobno najlepsze cynamonowe drożdżówki to popularne w Szwecji i Ameryce „cinnamon rolls” , czyli słodkie ślimaczki wypełnione cynamonowym nadzieniem.

Ja upiekłam jedną, ale ogromną! Taką, którą można elegancko kroić niczym tort lub mniej elegancko odrywać po kawałku 😉

Puchata. Mięciutka. Ciut mięsista. Z wierzchu oblana lukrem. Z dużą ilością cynamonu wymieszanego z brązowym cukrem. Pyszna.

 

Przepis na ogromną cynamonową drożdżówkę (tortownica o średnicy 22 cm) (Przepis pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Ciasto:

  • 270 g mąki pszennej (chlebowej)
  • 40 g cukru
  • 5 g suchych drożdży 
  • 125 ml mleka
  • 40 g roztopionego i lekko przestudzonego masła
  • 1 duże jajko
  • 1/4 łyżeczki soli

Nadzienie cynamonowe:

  • 40 g roztopionego masła
  • 100 g brązowego cukru
  • 1,5 łyżki zmielonego cynamonu

Lukier:

  • 1 szklanka cukru pudru + 3 łyżki gorącej wody

Sposób przygotowania:

Z podanych składników wyrobić miękkie oraz elastyczne ciasto drożdżowe, uformować je w kulę, umieścić w oprószonej mąką misce i odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na 1,5 h.

Wyrośnięte ciasto rozwałkować na prostokąt o wymiarach 20 x 30 cm, posmarować roztopionym masłem i posypać cukrem wymieszanym z cynamonem. Następnie prostokąt pokroić na 10 pasków o szerokości 3 cm. Pierwszy pasek zwinąć na kształt ślimaka i umieścić na środku formy, a pozostałe zwijać wokół, tworząc ogromną cynamonową drożdżówkę. Przykryć ręcznikiem i odstawić na 30 minut pod przykryciem do ponownego wyrośnięcia.

Wstawić do nagrzanego do 180°C piekarnika i piec przez około 30 minut.

Wyjąć. Wystudzić.

Z wierzchu oblać lukrem.

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Człowiek czasem potrzebuje samotności” – „Świat dla ciebie zrobiłem” autorstwa Zośki Papużanki

Towarzyszę sobie w samotności.

I nie ma w tym nic nielubianego.

Przesypuję w dłoniach słowa niczym cukrowy piasek, ale one wbrew cukrowej konsystencji i tak mają gorzkawy posmak.

Bawię się w marzenia.

Spełnienia i niespełnienia.

Tchnienia i westchnienia.

Musnę cienia.

Zapomnienia.

Przypomnienia.

Uroczego samotnienia.

 

Zafascynowana najpierw powieścią „On” autorstwa Zośki Papużanki, a potem „Szopka”, sięgnęłam po zbiór 12 opowiadań „Świat dla ciebie zrobiłem” i na zmianę się oczarowywałam i rozczarowywałam.

A pokrótce wygląda to tak.

Tak mi się wydaje, że wygląda.

W ten oto sposób.

Bo kto wie?

Może inaczej.

 

1. Kaprys

Mężczyzna po raz pierwszy podróżuje w lipcowy weekend sam, ponieważ jego żona musi dokończyć projekt do pracy, a on kompletnie nie potrafi sobie z tą rozłąką poradzić.

Zawsze wyjazdy z kimś, nigdy sam, nie umiem jechać sam, od kiedy cię poznałem, planowałem ten wyjazd, tyle lat, a my sobie nie pozwoliliśmy na żaden urlop, daliśmy się zeżreć funduszom i benzynie, a tu trzeba się mleka od krowy napić i pod lipą posiedzieć. Nie umiem sam (…) Nie powinniśmy w każdym razie się rozdzielać, bo to nam nie służy, stanowczo nie służy takie rozdzielanie, kiedy już ludzie nauczyli się ze sobą być.

 

Ileż można być dupowatym bohaterem.

Człowiek jest taki średni. Pewien swojej wyjątkowości, a wszyscy wszystko o nim wiedzą, każdy taki sam.

To jest trudne rozmawiać z lustrem, zwłaszcza gdy się myśli, że ono myśli to, co ty.

2. 212

Maria w trakcie wyjazdu na konferencję spotyka w pokoju hotelowym symultaniczną Mariannę. Wyzwaniem jest tu nie tylko obecność drugiej osoby, ale też ogromne podobieństwo, które generuje pytania o własną tożsamość.

 

Wszyscy są jakoś podobni do siebie, każdy do każdego. I każdy inny. To tylko przypadek, naprawdę, nie lustro.

Człowiek jest trudny. Inny człowiek jest trudny. A taki sam człowiek jest jeszcze trudniejszy. Można się tylko śmiać, rzeczywiście.

3. Daleko

Spotkanie rodzinne na łonie natury. Rozdzielenie małżeństwa, ale za obopólną zgodą, bo ojciec chce mieszkać z dala od zgiełku, co najlepiej obrazuje cytat żony: ja ojca rozumiem. Związek z naturą, czułość dla ziemi, bóstwa chtoniczne, Boryna i tak dalej. Rozumiem. Tylko do tego trzeba dojrzałości. A my nie dojrzeliśmy. Gruszki dojrzewają. My jeszcze nie. Nie wiem, może się trzeba jakoś przygotować, może jesteśmy nieprzygotowani. Ja na pewno nie jestem przygotowana.

 

Wszystko jest ziemią. Ekologia. Człowiek żre i sra, nie ma się czego wstydzić. Każda dupa taka sama. To chyba z Gombrowicza. Nieważne. Żremy, co nam ziemia da, sramy w ziemię, a potem ziemia nas schowa i znowu ktoś nas zeżre. Nic nowego. Wszystko jest ziemią.

4. Stracciatella

Mąż i żona przybywają do małej włoskiej mieściny i lokują się w hotelu „Amelia”, gdzie popijają espresso, jedzą pizzę, zachwycają srebrnymi stokami drzew oliwnych oraz granatowymi kulami hortensji. Starają się być razem i tylko na tym byciu koncentrować. Wzniecić na nowo to, co przygasa.

 

Tak, jest nam dobrze, zostawiliśmy świat za sobą, pizza była znakomita i chyba przestało padać, a ja chcę się przejmować każdym pytaniem, każdym spojrzeniem, mam na to wystarczająco dużo czasu, którego nie ma.

5. Ślady

Odkrycie zdrady rodzica oczami dziecka w magicznym klimacie nadchodzących świąt Bożego Narodzenia.

 

Nie prawda, że się pamięta wigilie. Gdy się jest starym, zlewają się w jedną zupę w wazie, sklejają w jeden niezgrabny pieróg ze starym farszem, w kulkę chleba. Nie ma różnic. Dzieci wierzą, że to coś ważnego. Uczymy je wierzyć, czekać i niecierpliwić się, żeby robiły to za nas, kiedy dla nas to już nie będzie miało znaczenia. Pamiętamy tylko te wigilie, gdy się pusty talerz nagle zapełniał, bo ktoś przybył, albo gdy ten talerz stał naprawdę pusty, pusty tym, kto z niego jadał kiedyś. A teraz nie je.

6. Spotkałem opowiadanie

Kobieta i mężczyzna. Dzwoneczek i Piotruś Pan. Kret i Calineczka. Ślepy Borges z gderliwym Wergiliuszem. Osobliwa para, odprawiająca równie osobliwy rytuał w księgarni. Poszperali, potupali, ponarzekali i poszli (…) Zresztą może nie chcieli niczego kupować. Może nie mieli takiego planu. Może chcieli poczytać tytuły i podotykać sobie książek, a potem poodkładać je na miejsce.

 

Przecież nie pisze się tego, co było naprawdę, pisze się to, co jest czułe jak głos za plecami, jak ostatnia kropla wina w kieliszku.

Ale czy można tak sobie pójść, nie odłożywszy na miejsce, zostawić w pół dotknięcia, czy jeśli raz się dotknęło, należy do ciebie jak odpakowany cukierek, oczko w rajstopach, cień do powiek, który wcierasz w skórę na wierzchu dłoni, między palcem wskazującym a kciukiem, i patrzysz, jak kolory się mieszają, robisz tak, prawda, robisz, wiem, że robisz. Dotknięte jest twoje.

7. Demerara

Grupka singielek spotyka się na wspólne gotowanie oraz jedzenie, co wydaje się być epicentrum ich świata. W poruszanych tematach, zachowaniu wydają się być próżne, lekkomyślne i małostkowe, ale zapewne po części tuszują tym własne rozgoryczenie. Tylko jedna z nich nie potrafi się tam odnaleźć, bo potrzebuje czegoś więcej, więc ucieka: czemu nie jem. Nie wiem, czemu nie jem, właściwie czemu ja nie jem, może nie jem, bo najnowszy film Allena, bo adoptowałam kocięta, może nie jem, bo chętnie znałabym grekę, żeby Homera w tramwaju w oryginale poczytać. Nie jem, bo patrzę na was, Rubensówny, a kto na was patrzy, ten jeść nie może, temu uda w gardle kością stają, temu sól na rany masło maślane, temu pieczone gołąbki, kraj mlekiem i miodem płynący, gdzie bez pracy nie ma kołaczy, temu chleba naszego powszedniego, niebieskich migdałów i pierwszego jajka lub kury, temu gruszki na wierzbie i oliwa sprawiedliwa.

 

Życie jest od podjadania.

Jak ktoś nic nie je, źle się czuje, wiadomo.

8. Szkoda

Były student ekonomika, który mieszka na 15 piętrze już od 5 lat, nigdy nie mówił swojej sąsiadce „dzień dobry”, co ulega zmianie pewnego razu, gdy natyka się na nią w windzie, czyli zamkniętej przestrzeni, gdzie dzięki wielości luster jest obecny zewsząd i, nagabując ją sobą, postanawia wylać frustrację na szkodę parkingową.

 

Człowiek niepotrzebnie odruchowo na dzień dobry odpowiada. Nie zastanawia się wcale, komu odpowiedział, dzień dobry dzień dobry, sprawa skończona.

W windzie zwykle udaje się obcość i dobrze to wszystkim wychodzi.

9. Każdy kot

Pewna para zgadza się zaopiekować kotem sąsiadów, gdy tamci wyjeżdżają na wakacje. Kot umiera, zatem kupują innego i postanawiają ten fakt zataić. Z kolei ci, przed którymi się zataja, również zatajają, że podejrzewają, ale nie chcą mówić na głos, no bo… przecież tamci się jednak zajęli.

Doskonale o pozorach.

 

Koty mają wybitnie wszystko w dupie, a ludzi szczególnie.

10. Trudno

Bohaterka wspomina swoje późne małżeństwo z dużo starszym mężem, który zmarł. Nie mieli dzieci. Została sama. I jakoś stara się w tej samotności poukładać, choć boleśnie.

 

I do czego się spieszyć zresztą, nie ma do czego, nigdy się nie spiesz.

Starość puka zawczasu, ale się człowiekowi wydaje, że sobie poradzi, że będzie sam wszystko koło siebie robił, a jak nie będzie to umrze i spokój. Jakby tak Pan Bóg urządził świat, to by było lepiej.

11. Ursa Maior

Ojciec opowiada synowi jak budował ich dom na wzgórzu, gdzie, jak głosi legenda, templariusze mieli kiedyś swój klasztor.

 

I nie będzie nowego początku, bo początek jest tylko jeden. Opowieść może się rozrosnąć, winoroślą opleść, ale z jednego domu wychodzi. Buduj i patrz końca. A jak chcą zburzyć twoje – odejdź. Nie odwracaj się. Ty zbudowałeś. Burzą ci, co nie umieją zbudować. Zapominają ci, co nie umieją pamiętać.

12. Cykada

Młoda kobieta umiera tuż przed własnym ślubem. Zupełnie na to nie przygotowani rodzice próbują sobie poradzić z żałobą, kompletując jej wyprawkę w zaświaty.

 

Trzeba być przygotowanym. Dopiero później się okazuje, że na nic nie jesteśmy przygotowani. Ale tak miło się okłamywać, tak po ludzku.

 

„Świat dla ciebie zrobiłem” to zbiór 12 niedługich opowiadań, bo całość liczy zaledwie 219 stron (Wydawnictwo Znak Literanova); ja raczej wolę jak jest tych historii mniej, bowiem wtedy są dłuższe, w efekcie mogę mocniej w nie wejść, a „raczej”, ponieważ oczywiście bywają również takie króciuteńkie, ale tak oniryczne czy wstrząsające, że zasiedlają się we mnie na długo – tutaj niestety tak nie było. W zasadzie podzieliłam sobie tę książkę na pół, bo 6 mi się spodobało, a pozostałe nie tyle mnie zirytowały czy znużyły, co zawiodły, jako że styl i wyobraźnię Zośki Papużanki po prostu uwielbiam. Do lubianej połowy należą: „212”, „Daleko”, „Ślady”, „Szkoda”, „Każdy kot” i „Cykada” – pozostałym mówię NIE nie dlatego, że są jakieś wybitnie złe, tylko dlatego, że ja, mimo bardzo uczuciowego pióra oraz psychologicznej wnikliwości pisarki, ich nie poczułam, bo nie poruszyły żadnej z moich emocjonalnych strun. Nie odnalazłam się tam. Fabułę stanowią obrazki prozaiczne, żywcem wytargane z księgi codzienności, jednak dla osoby przeżywającej jest to coś znaczącego, coś, co wypełnia jego umysłowość i przestrzeń. Atmosfera jest intymna, a sama autorka taktowna, drobiazgowa i nie wydająca osądów. Styl lekki, bo wyzbyty patetyczności, co nie oznacza, że absolutnie przejrzysty, gdyż autorka bawi się językiem; sposób wyrażania ludzi i świata to mieszanina realnego i metafizycznego, klarownego i bełkotliwego, prześmiewczego i tragicznego, poważnego i ironicznego, dziwacznego, zawiłego, podświadomego, ale zawsze czułostkowego oraz niezwykle wewnętrznego. Interpretacja nie jest tutaj narzucona, a zakończenia są otwarte, co pozostawia czytelnikowi miejsce na samodzielne dookreślenie. Istotą tych opowiastek jest człowiek i w zderzeniu z drugim człowiekiem i z samym sobą, bo jak się okazuje: i jedno i drugie bywa naprawdę problematyczne. Zarówno z chcenia, jak i z niechcenia. Z umienia i nieumienia. To skomplikowane, bo jednocześnie tak bardzo pragniemy być razem i tak bardzo osobno.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Mini drożdżówki z „Nutellą”, skórką pomarańczową, orzechami laskowymi i sezamem

Jak jestem w słodkim temacie „Nutelli”, to pociągnę go w postaci kolejnych drożdżówek, ale tym razem jeszcze smaczniejszych niż nadziewane nią rogale, bowiem te są bardziej urocze, bo maleńkie (takie akurat na kilka kęsów), bardziej puszyste, bardziej aromatyczne od skórki otartej z pomarańczy, bardziej chrupiące od prażonych orzechów i prażonego sezamu i bardziej nutellowe, gdyż zwinięte na kształt rolady, a wtedy jak wiadomo: mieści się więcej kremu 😉

Przepis na mini drożdżówki z „Nutellą”, skórką pomarańczową, orzechami laskowymi i sezamem (20 małych sztuk) (Przepis pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Ciasto:

  • 300 g mąki pszennej (chlebowej)
  • 3 łyżeczki cukru
  • 7 g suchych drożdży 
  • 130 ml letniej wody
  • 60 g roztopionego i lekko przestudzonego masła
  • 1/4 łyżeczki soli

Nadzienie:

  • 200 g „Nutelli”
  • 80 g podprażonych, posiekanych orzechów laskowych
  • 40 g podprażonych ziaren sezamu
  • świeżo otarta skórka z 2 małych pomarańczy

Dodatkowo:

  • cukier puder (do oprószenia)
  • 2 łyżki oleju (do posmarowania)
  • orzechy i sezam (do posypania wierzchu)

Sposób przygotowania:

Z podanych składników wyrobić miękkie oraz elastyczne ciasto drożdżowe, uformować je w kulę, umieścić w oprószonej mąką misce i odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na 1,5 h.

Wyrośnięte ciasto podzielić na 2 równe części, przełożyć na posypany mąką blat i każdą rozwałkować na kształt prostokąta o wymiarach 40 x 30 cm. Całą powierzchnię posmarować „Nutellą”, obsypać orzechami, skórką otartą z pomarańczy i sezamem (połową składników). Z wierzchu posmarować olejem i posypać orzechami oraz sezamem – zwinąć wzdłuż dłuższego boku w rulon (jak roladę), który należy pokroić na 10 równych kawałków.

Czynność powtórzyć z drugim kawałkiem ciasta (w efekcie ma wyjść 20 bułek).

Bułeczki poukładać na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce – odstawić na 20-30 minut pod przykryciem do ponownego wyrośnięcia.

Wstawić do nagrzanego do 200°C piekarnika i piec przez około 8-12 minut.

Wyjąć. Wystudzić.

Z wierzchu oprószyć cukrem pudrem.

Zaszufladkowano do kategorii Bułki słodkie, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz