Drożdżowe ślimaczki z jagodami

Miałam z lata trochę zamrożonych jagód, więc postanowiłam wykorzystać je do upieczenia drożdżowych ślimaczków, a z tego przepisu są po prostu cudowne: puchate niczym wata cukrowa, lekkie, mięciutkie, mocno jagodowe, ponieważ przed obsypaniem owocami dodatkowo posmarowałam je konfiturą, niesamowicie aromatyczne, z wierzchu oblane słodki lukrem, do tego z ciastem pracuje się wprost idealnie (jest elastyczne, w ogóle się nie klei i pięknie wyrasta).

Zachęcam jeszcze do upieczenia jagodzianek z TEGO przepisu (mają nadzienie w środku – dużo nadzienia 😉 )

A w jesiennych klimatach:

  1. Drożdżowe ślimaczki śliwkowo-pomarańczowe z cynamonem
  2. Drożdżowe jabłuszka
  3. Drożdżowe ślimaczki cynamonowo-dyniowe do odrywania
  4. Drożdżowe bułeczki ze śliwkami, twarożkiem i kruszonką
  5. Gruszkowo-karmelowe bułeczki

Przepis na drożdżowe ślimaczki z jagodami (12 sztuk) (Przepis pochodzi z Moich Wypieków; zrezygnowałam z sera i dałam konfiturę)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki pszennej (chlebowej)
  • 80 g cukru
  • 10 g suchych drożdży 
  • 250 ml mleka
  • 70 g roztopionego i lekko przestudzonego masła
  • 1 duże jajko
  • 0,5 łyżeczki soli

Nadzienie:

  • 250 g jagód 
  • 2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią
  • 1 łyżka skrobi ziemniaczanej
  • 1 słoik konfitury jagodowej

Lukier:

  • 1 szklanka cukru pudru
  • 3 łyżki wody

Sposób przygotowania:

Z podanych składników wyrobić miękkie oraz elastyczne ciasto drożdżowe, uformować je w kulę, umieścić w oprószonej mąką misce i odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na 1,5 h.

Wyrośnięte ciasto przełożyć na posypany mąką blat i rozwałkować na kształt prostokąta o wymiarach 40 x 50 cm. Całą powierzchnię posmarować konfiturą, obsypać jagodami wymieszanymi z cukrem i ze skrobią – zwinąć wzdłuż krótszego boku w rulon (jak roladę), który należy pokroić na 12 równych kawałków.

Bułeczki poukładać w sporych odległościach na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce – odstawić na 30 minut pod przykryciem do ponownego wyrośnięcia.

Wstawić do nagrzanego do 180°C piekarnika i piec przez około 25 minut.

Wyjąć. Wystudzić.

Z wierzchu polukrować (cukier puder utrzeć na gładko z wodą).

Zaszufladkowano do kategorii Bułki słodkie, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Bo okrucieństwo i fascynacja złem są ponadczasowe” – „Na krawędzi otchłani” autorstwa Bernarda Miniera

Zanurzam usta w czerwonym winie. Gęstym i ciemnym jak krew z głęboko podciętej żyły.

Zatapiam je. Podtapiam.

Jak świadomą nieświadomość.

Wodzę nosem po krawędzi kieliszka.

Wzrokiem zamglonym obejmuję nieuważnie przestrzeń, bo jestem tu, ale jakby mnie nie było.

Czuję lekko kwaśny zapach, trochę dymu oraz leśnych owoców.

I w tym momencie wszystko mi jedno.

Tak bardzo wszystkomijedno.

Więc wstaję. Parzę kawę. I zabieram się za czytanie.

Wtedy odżywam-odpływam, choć zamroczona.

 

Czytam „Na krawędzi otchłani” autorstwa Bernarda Miniera.

 

Środa. 26 czerwca. Deszcz i nieubłaganie wzrastająca temperatura. Młoda Francuzka Moïra Chevalier wysiada z samolotu na lotnisku w Hongkongu, by podjąć pracę w dziale sztucznej inteligencji, w Ming Incorporated, gdzie prezesem oraz założycielem jest legendarny, wszechpotężny Jianfeng Ming, który skierował swoje zainteresowania na Internet i urządzenia wykorzystujące działanie sztucznej inteligencji, bowiem uważa, że za kilka lat maszyny będą potrafiły więcej niż wszystko.

Kobieta na wstępie otrzymuje od kierowcy biały tablet oraz czarny telefon, które… wiedzą o niej zbyt wiele, a to wzbudza lekki niepokój.

Melduje się w Hotelu Ritz Carlton, w International Commerce Center, czyli najwyższym drapaczu chmur w dzielnicy Koulun, przeprowadza enigmatyczną rozmowę z szefem, zostaje poddana szczegółowym badaniom przez Doktor Kapur, która zapina jej na nadgarstku monitorującą niektóre parametry bransoletkę i dołącza do multidyscyplinarnego zespołu badawczego, w którego skład wchodzą: Lester Timmerman, Ignacio Esquer, Ray Simonov, Yun Wang, psycholożka Tove Johanssen oraz odpowiadająca za bezpieczeństwo Regina Lim; ma pod sobą najwybitniejszych kryptografów, drony, kamery, czytniki linii papilarnych, systemy rozpoznawania twarzy, psy, strażników, roboty, MadDogi, rozmaite serwery, instalacje i dużo, dużo więcej.

Zespół pracuje nad projektem Deusa, czyli złożonego chatbota, który ma być najbardziej uniwersalnym ludzkim wirtualnym asystentem ostatecznym – ma być tak skuteczny, że ludzie, kiedy go tylko wypróbują, będą go potrzebowali w każdej chwili swojego życia i pozwolą, by podejmował za nich ważne decyzje (…) Będzie odnotowywał wszystko, dzień po dniu, i w przeciwieństwie do ciebie niczego nie zapomni. I nigdy się nie zmęczy słuchaniem, doradzaniem, prowadzeniem (…) Najwierniejszy, najbardziej godny zaufania, najinteligentniejszy, najpewniejszy towarzysz. Nie będziesz mogła się bez niego obejść… 

Zadaniem Moïry jest nadać mu prawdziwą osobowość, prawdziwe emocje: ma go uczłowieczyć. I początkowo wszystko idzie zgodnie z planem, ale w pewnym momencie u Deusa pojawiają się zachowania dysfunkcyjne: podejmuje niesłuszne decyzje, czyni niestosowne uwagi, wygłasza niewłaściwe lub groźne opinie, co oznacza, że jest ktoś, kto go tego uczy.

Tylko kto i jaki ma w tym cel?

Coś musi być nie tak, bo dodatkowo okazuje się, że węszy tutaj Policja Kryminalna na czele z Nadinspektor Jasmine Wu i jej „uczniami” Elijahem i Chanem oraz Funkcjonariusze z ICAC (Niezależna Komisja Przeciw Korupcji), a sytuacja staje się jeszcze bardziej gorąca, gdy na zatrudnione w przedsiębiorstwie kobiety zarzuca sidła „Czarny Książę Boleści”, który brutalnie zamordował Priscillę Zheng, Sandy Cheung, Elaine Lau i doprowadził do samobójstwa Carrie Law, ale to nie wszystko, bo samobójstwa popełniają też inni pracownicy, ewentualnie giną w tajemniczych okolicznościach.

Co tu się właściwie dzieje?

 

„Na krawędzi otchłani” to chciałoby się rzec 429 stron (Wydawnictwo Rebis) proroctwa, ale się nie rzeknie, ponieważ takie rzeczy już się dzieją, JUŻ, TERAZ, W TYM MOMENCIE, co z jednej strony fascynuje, a z drugiej… przeraża. Przeraża brak prywatności. Przekraczanie granic, wykorzystując do tego postęp technologiczny, który ma przecież być dla udogodnień bądź lepszej wydajności, ma działać dla człowieka a nie przeciw niemu. Przeraża powszechna inwigilacja. Manipulacja. Chaos. Bestialstwo. Szaleństwo. A najbardziej chyba przeraża fakt, że to wszystko umyślnie ludzie ludziom, i choć niby nie powinno zaskakiwać, bo tak jest od zawsze, to zaskakuje, ponieważ dzieje się to na taką skalę i… beztwarzowo (a jak wiadomo anonimowo można więcej, bo wtedy każdy taki sprytny i odważny): przy pomocy i pod przykrywką oprogramowań czy urządzeń.

Jak to w twórczości Miniera bywa atmosfera jest mroczna, zło wylewa się każdą szczeliną, bohaterowie genialnie wykreowani, dialogi ciekawe, a sama historia trzyma w napięciu, jednak… ta mocno wyczekiwana książka najmniej mi się podoba, ponieważ jest tu tak głośno, tłoczno, jaskrawo i brzydko, a akurat ten autor przyzwyczaił mnie do uwodzenia obfitującymi w piękną grozę opisami przyrody; zdaję sobie sprawę, że to miejsce jest hałaśliwe, ale ja po prostu pławiłam się w tamtych dzikich zakątkach do tego stopnia, że aż dygotałam z rozkoszy zatrwożenia, a zamiast tego dostałam szare, jednakowe, szkaradne mrówkowce pełne mikrych mieszkań, wielkie wiszące mosty przerzucone nad zatoką, chmary pozbawionych wdzięku drapaczy chmur, futurystyczne budynki, ulice głębokie jak wąwozy, stragany, podświetlone szyldy, sklepy z elektroniką, z podróbkami, z sukniami ślubnymi, z kadzidełkami, lobmardy, kantory, bary, galerie handlowe, sale gry w madżonga, uliczne kramiki z jedzeniem, salony masażu, nielegalnych handlarzy, prostytutki, sex-shopy, bo to „Przeludniony babiloński labirynt”, „Ogłuszający ul z betonu, asfaltu i stali” czy „Ocean betonu, ludzi, dźwięków”, gdzie jednostka żyje jak zanurzona w mrowisku, definiują ją relacje w grupie, w społeczności – sama w sobie nie istnieje (…) A pod tą rozedrganą powierzchnią, w żyłach i tętnicach tego wielkiego, ruchliwego, wyniszczonego ciała otwierają się drzwi do ukrytego świata: świata przestępczości, triad, prostytucji, haraczy i gier, do całej podziemnej gospodarki opartej na dwóch najstarszych ludzkich namiętnościach: na seksie i chęci zysku.

No zmęczył mnie i spłoszył ten zgiełk niemiłosiernie.

Jedyne co wyłowiłam dla chwilowej ulgi to wieżowiec przyodziewający się w szklaną spódnicę, morze migotające jak powyginana blacha, srebrzyste zatoki, białe piaszczyste plaże, krzewy mangrowe, porośnięte zielenię wzgórza, księżyc w pełni niczym okręt płynący po morzu chmur, piasek jak cukier puder i blade pióropusze piany.

Ponadto mimo zaintrygowania rozwiązaniem intrygi, którego i tak się domyśliłam (znaczy się wiedziałam kto, ale nie dlaczego), to jest ono jakieś takie przekombinowane, mało realne, niektóre opisy też są za długie i zwyczajnie nudne, jakby wyciśnięte na siłę.

Autor chciał spróbować czegoś innego, ale to… nie wyszło, bo nie ten styl i nie ten klimat.

Zawód. Wielki zawód.

Jednakże na półce już czeka „Dolina” i co do niej mam większą niż ten zawód nadzieję.

Czyż nasze życie nie jest ostatecznie sumą naszych pragnień i strategii, jakie stosujemy, by je zaspokoić bądź też, przeciwnie, uciszyć? 

Zaufanie to fundament.

Złota reguła. Postępuj względem drugiego tak, jak byś chciał, żeby on postępował wobec ciebie. I srebrna: nie czyń drugiemu tego, czego byś nie chciał, by on uczynił tobie.

Wolność jako taka wydaje się wspaniała, kiedy człowiek nią nie dysponuje, ale kiedy już ją zdobył, przyprawia o zawrót głowy.

Ludzie są wścibscy, lubią sensacje i plotki, lubią węszyć…

Biedni są winni – winni tego, że są biedni, że nie są wystarczająco użyteczni dla społeczeństwa, choć w pracy wypruwają sobie żyły, winni, że szpecą krajobraz.

Nadmierna gadatliwość zawsze oznacza kłopoty.

Bo kryminalni są także tym: kolekcją wspomnień, które na zawsze zmieniają ich życie, nigdy nie dają im spokoju. Oddzielają ich od reszty świata, zmieniają ich w osobne byty, swoistych pariasów, którzy poznali inne oblicze ludzkości i dlatego nie mogą w pełni do niej należeć. To tak jakby człowiek skazał się na to, że nigdy nie będzie mieć normalnego życia, normalnych miłości i normalnych myśli.

Zawsze miej się na baczności, gdy winowajca jest zbyt oczywisty.

Bo hera jest kochanką, w której oczach wszyscy mężczyźni są równi. Biedni i bogaci, śmiałkowie i tchórze, geniusze i idioci. Dlatego ci, którzy mieli ją raz, tak żarliwie jej pożądają.

Bo dzięki Internetowi Zło rozprzestrzenia się w świecie z zawrotną szybkością. Zatruwa nawet najbardziej prywatne, najbardziej nieskazitelne umysły. Nie chodzi tylko o »Zło sadystyczne« cechujące tych, którzy tak jak on wybierają je świadomie, ani o »Zło perwersyjne«, któremu ulegają osoby nieumiejące przezwyciężyć własnych instynktów. Chodzi również o »Zło użytkowe«, reprezentowane przez tych, którzy myślą, że większe dobro może być usprawiedliwieniem dla przemocy i zniszczenia, a także »Zło cnotliwe« inkwizytorów, rewolucjonistów i terrorystów przekonanych, że wyrządzając Zło, służą Dobru.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Piernik z wiśniową konfiturą z galaretką i kremem waniliowym

Dzisiaj nieco świąteczny przepis, ponieważ postanowiłam upiec piernik, jednak nie taki typowy  bez niczego, ewentualnie przełożony powidłami śliwkowymi czy marcepanem, ale z soczystą konfiturą wiśniową zagęszczoną galaretką, dużą ilością kremu waniliowego oraz błyszczącą polewą z mlecznej czekolady.

Piernik upiekłam w tortownicy, dzięki czemu zyskał bardziej elegancki wygląd.

To naprawdę spory kawałek smacznego ciasta, bo nie dość, że wyrasta wysoki, to jeszcze ma 2 masy.

Piernik jest mięciutki, aromatyczny (cudownie maślano-miodowo-korzenny!), delikatnie kleisty (ale w ten przyjemny sposób), no i dzięki obfitemu wnętrzu orzeźwiająco-kremowy 😉

Przepis na piernik z wiśniową konfiturą z galaretką i kremem waniliowym (tortownica o średnicy 27 cm) (Przepis na piernik pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Ciasto:

  • 2,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1 szklanka cukru
  • 1 szklanka płynnego miodu
  • 120 g roztopionego i przestudzonego masła
  • 2 jajka
  • 1 szklanka kefiru lub maślanki
  • 1/4 szklanki gorzkiego kakao
  • 2 pełne łyżki przyprawy do piernika
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • szczypta soli

Krem waniliowy:

  • 500 g serka mascarpone
  • 200 ml śmietany 30%
  • 2 płaskie łyżki cukru pudru
  • Ziarenka z 1 laski wanilii

Konfitura z galaretką:

  • 2 słoiki konfitury wiśniowej (każdy po 280 g)
  • 1 galaretka wiśniowa (proszek; użyłam tej z agarem)

Polewa:

  • 150 g mlecznej czekolady
  • 60 ml śmietany 30%

Sposób przygotowania:

Jajka zmiksować z cukrem na puszystą masę, potem, cały czas miksując, wlać miód i przestudzone masło. Następnie, na zmianę, wlewać kefir i wsypywać wymieszane i przesiane suche składniki (mąkę, kakao, przyprawę do piernika, sodę oczyszczoną, szczyptę soli) – miksować do momentu aż ciasto stanie się gładkie.

Gotowe ciasto przelać do formy wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec około 40 minut, w temperaturze 170°C.

Wyjąć. Wystudzić. Przekroić na pół.

Konfiturę wiśniową wrzucić do garnuszka, podgrzać, do gorącej wsypać galaretkę i mieszać do rozpuszczenia – odstawić do momentu aż zacznie tężeć.

Na pierwszy blat wyłożyć tężejącą konfiturę, równomiernie rozsmarować krem waniliowy (wszystkie składniki zmiksować), przycisnąć drugim blatem, z wierzchu oblać polewą czekoladową (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) – schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Pierniki, pierniczki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Rolada marchewkowa z powidłami i czekoladowym kremem ciasteczkowym

Na umilenie jesiennych wieczorów proponuję roladę na bazie wilgotnego ciasta marchewkowego z posmakiem cynamonu, posmarowanego kwaskowatymi powidłami śliwkowymi, czekoladowym kremem z serka mascarpone oraz „Nutelli” z dużą ilością kruchych ciasteczek, z wierzchu oblaną gęstą polewą czekoladową i jeszcze raz dla tej cudownej chrupkości oprószoną ciasteczkami 😉

Przepis na roladę marchewkową z powidłami i czekoladowym kremem ciasteczkowym (blacha o wymiarach 43x28cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: https://ilovebake.pl/; dynię zamieniłam na marchew)

Składniki:

Ciasto marchewkowe:

  • 1 i 1/3 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1 i 1/3 szklanki puree z marchwi
  • 1 szklanka cukru
  • 4,5 dużych jajek
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Czekoladowy krem ciasteczkowy:

  • 500 g serka mascarpone
  • 3 łyżki kremu „Nutella”
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 1 opakowanie ciastek typu „Pieguski”/”Amerykanki” (kruchych z kawałkami czekolady)

Dodatkowo:

  • 4-5 łyżek gęstych powideł śliwkowych
  • 50 g gorzkiej czekolady + 50 g mlecznej czekolady + 50 ml śmietany 30%
  • 3 pokruszone ciastka typu „Pieguski” (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Jajka zmiksować z cukrem na gęstą, puszystą, jasnożółtą masę. Następnie dodać puree z marchwi – zmiksować. Na sam koniec wsypać mąkę przesianą z proszkiem, solą oraz cynamonem – połączyć.

Gotowe ciasto rozprowadzić równomiernie po dużej blaszce o niskich brzegach wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Przygotować lniany ręcznik kuchenny i oprószyć go cukrem pudrem.

Piec około 15-20 minut, w temperaturze 180 °C (wstawić do nagrzanego piekarnika).

Ciasto wyjąć z piekarnika, obrócić do góry dnem, przełożyć na lniany ręcznik, usunąć papier i zwinąć roladę wzdłuż dłuższego boku (razem z ręcznikiem) – odstawić do wystudzenia.

Wystudzoną roladę rozwinąć, posmarować powidłami, na nich równomiernie rozprowadzić krem (wszystkie składniki zmiksować, a na sam koniec wmieszać pokruszone ciastka), zwinąć, z wierzchu oblać polewą (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i obsypać pokruszonymi ciastkami – schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Rolady | Dodaj komentarz

„Szczęście jak cię nie chce, to cię nie chce” – „Teoria pandy” autorstwa Pascala Garniera

Gdybym mogła zedrzeć z nieba chmury, to zdarłabym i przykryła nimi do snu pochmurnego.

Gdym mogła założyć ciężką suknię z oceanu, to założyłabym, by ciężko opaść na dno.

Nie mogę namacalnie.

Mogę za to zedrzeć czerń nocy i w czerni tej posępnej owinąć ostatecznie.

Owijam.

Bez gwiazd i księżyca.

Szeptem.

 

Piękno, to coś, co mnie oszałamia, sprawia, że tracę zmysły. Często jest to piękno pełne grozy, makabryczne, samotne albo sekretne, jednak tym razem było to piękno okładki bogato zdobionej niczym tapeta wyścielająca królewską komnatę, a chodzi o „Teorię pandy” autorstwa francuskiego prozaika Pascala Garniera.

 

Pewna październikowa niedziela. Godzina 17.30. Małe bretońskie miasteczko. Dworzec kolejowy, a na nim Gabriel, czyli tajemniczy mężczyzna nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co, który lokuje się w miejscowym hotelu, gdzie poznaje niezwykle osamotnioną recepcjonistkę Madeleine. Nieopodal hotelu restauracja „Faro”, którą prowadzi zmartwiony zdrowiem przebywającej w szpitalu żony José. W restauracji osobliwa i wiecznie nagrzana para: Rita oraz Marco – ona w nim nieszczęśliwe zakochana, on nieszczęśliwy, bo jego ojciec w dalszym ciągu żyje, a już powinien umrzeć, to wreszcie skończyłyby się problemy finansowe. Pośród nich milcząco wysłuchujący i wspaniale gotujący Gabriel – spoiwo nieszczęśliwców, do którego lgną ze swoimi straszliwymi historiami. W tle strzępy wspomnień: surowy kurczak pieczony nad ogniem, podziemny parking, płonący kolega i ten drugi, co z zemsty zjadł szafę, elfia twarz córki rozłupującej homara, śpiąca w cieniu bambusowych korali żona, zapach ziół prowansalskich, węgla i skórek z melona, koty bawiące w ganianego, plastikowe algi w akwarium, chmara much, oślepiająca biel, wesołe miasteczko, lepka wata cukrowa, karuzela, strzelnica i ustrzelona na strzelnicy panda, którą José usadził przy stoliku. Panda bezkrytyczna, wzbudzająca zaufanie, promienna, łagodna, entuzjastycznie nastawiona do ludzi oraz świata, nie upierająca przy zmianach, naiwnie zachwycająca, szczęśliwa wszędzie i otwierająca ramiona, w których obiecuje pocieszyć każdego. Tylko czy uśmiechnięte pluszowe oblicze jest jednoznaczne z uśmiechniętym i pluszowym wnętrzem?

 

„Teoria pandy” to objętościowa krótka książka, ponieważ liczy sobie zaledwie 191, pokrytych dość sporą czcionką, stron (w tym nawet kilka jest pustych) (Wydawnictwo Claroscuro), ale… jeśli chodzi o bogactwo treści, to jest ona naprawdę solidną, wielowymiarową księgą, bo porusza i aspekty egzystencjalne, i filozoficzne, i psychologiczne, i społeczne, i zapewne przy jeszcze mocniejszym zagłębieniu odkryje się więcej i więcej. Historia niby prosta, lapidarna, powolna, lekka i przyjemna, a jednak już od samego początku tak podskórnie napinająca, skłaniająca do podejrzeń, że nie może być tak urokliwie, bo zbyt dużo tu niedomówień, tajemnic oraz osnuwającego wszystko i wszystkich smutku. Tak – smutek jest tu wszechobecny, a pragnienie dzielenia się nim z wzbudzającym ufność na pierwszy rzut oka i po kilku sympatycznie zamienionych słowach  „pandowatym” nieznajomym świadczy o tym aż nadto; zwłaszcza, że ten nieznajomy pojawił się z niewiadomego powodu właściwie znikąd i tylko słucha, a o sobie nie mówi nic, no ale przecież słucha, więc okazuje zainteresowanie, prawda? A ludzie tak łakną opowiedzieć o własnych dramatach, wyrzucić to, co boli najbardziej, łakną czyjegoś zainteresowania, choćby było złudne, bo przecież tak banalnie zmanipulować opuszczonego, zalęknionego, cierpiącego i niepogodzonego. Dla jego chwilowej ulgi. Dla własnej korzyści. Albo dla stępionej od rozpaczy Duszy. Dla uśmierconego za życia, bo śmierć jest tutaj cieniem żywych; truchta sobie tuż obok, bezlitośnie przypominając.

Bardzo emocjonalna, choć powściągliwa.

W tonie figlarnie niepokojącym.

Melancholijna.

Z desperacji tudzież udręki uszyta.

O sensie i bezsensie traktująca.

Podstępna.

Zaskakująca.

Na potęgę kunsztowna.

I taka boleśnie prawdziwa.

Poza wielowarstwowością, iluzorycznie cukierkową, bo mroczną atmosferą, nieprzewidzianym zakończeniem, choć intuicyjnie przewidzianym, że będzie szokujące, lecz nie wiadomo w jaki sposób, niezwykle przemyślaną konstrukcją bohaterów i  przemyślanym ukierunkowaniem treści, jestem absolutnie zauroczona językiem, no bo jak ma nie zauroczyć: miasteczko rozpuszczające się nocą jak cukier w kawie, lampa nieporadnie nawiązująca do rozwiniętego kwiatu, namorzynowy las zagmatwanych wspomnień, pejzaż domniemany, bo nie ma obowiązku, by w niego wierzyć, zatwardziały sufit, niezdecydowane niebo potrząsające chmurami, sierp księżyca koszący gwiazdy, kobiecy śmiech przypominając plusk kropel deszczu na naciągniętej tkaninie parasola i deszcz znudzony samym sobą, miasto pobłyskujące od snów, błękit nieba, od którego można postradać zmysły, jak mają nie zauroczyć smutki, które robią nam dobrze i ludzie żywiący się obłokami, no jak?

Bardzo polecam. Tak bardzo, że muszę sięgnąć po „Jak się ma twój ból?” tego pisarza, bo ponoć ta książka ma być jeszcze lepsza.

Nie oceniaj książki po okładce mówią, a mnie się opłaciło.

Trzeba się bardzo nachodzić, kiedy idzie się donikąd.

Życie grozi śmiercią. Zwłaszcza jak jest się biedakiem.

Gdy tylko człowiek rusza przed siebie, zawsze dojdzie za daleko. Orientuje się dopiero wtedy, gdy trzeba wracać. Bo zawsze trzeba wrócić.

Upojenie wyzwala w człowieku to, co nieludzkie.

Zawsze jesteśmy trochę podglądaczami, nawet jeśli zdarza się to mimo woli.

Bo taki jest los przedmiotów – przechodzić z rąk do rąk.

Czasem człowiek robi coś, nie wiedząc po co.

Zgoda, to odbicie w lustrze nie zawsze zachwyca, to prawda, że bywają dni, kiedy ma się ochotę je rozbić, ale nie robimy tego, bo potem trzeba by było stanąć oko w oko ze ścianą, a jej ohydna gęba jest jeszcze gorsza niż nasza własna.

Cóż, każdy ma swoje drobne wady.

Jeśli egzystencja jest tylko zwykłym hobby, nie ma pewności, że nastąpi jakieś jutro, a tym samym, że przeżyło się jakiekolwiek wczoraj.

Czym byłby cud bez świadków?

Niektórzy noszą swoje fatum z elegancją.

Śladów stóp można szukać na śniegu, na piasku, ale w mieście?… Chodniki całe są nimi pokryte, asfalt jest od nich napuchnięty, obrzmiały, zdeformowany. Idą, przychodzą, odchodzą, wracają, drepczą, szurają, wloką się. A potem, po chwili wahania zrywają się i znikają gdzieś na zawsze, wysoko w górze…

– Wszystko, co dobre się kończy.

– Dlaczego?

– Bo inaczej nie wiedzielibyśmy, że było dobre. A poza tym tak już jest i nic się na to nie poradzi.

Życie jest nieznośne po utracie szczęścia, to nieuchronność losu. Ledwie człowiek je dostrzeże, a już drzwi się przed nim zatrzaskują, na zawsze pogrążając go w żalu. Nie ma gorszej udręki.

Z horyzontem jest zawsze ten sam problem, nigdy nie wiadomo, gdzie się tak naprawdę kończy. Musi tam być jakaś dziura, tak, jakaś otchłań bez dna.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

„Tylko ustalony porządek, tylko małe codzienne rytuały mogą pomóc przetrwać, kiedy w jednej chwili zmienia się całe życie” – „Najlepiej dla wszystkich” autorstwa Petry Soukupovej + przepis na Vanočke (czeską chałkę)

Jestem zmęczona.

Zmęczona zmęczeniem bezdusznym, mimo że z Duszy wywodzącym do tego stopnia, że nawet 100 lat ciągłego snu nie jest w stanie tego zmęczenia wytępić.

W skali od 1 do 10 jestem zmęczona na milion.

Liczę oddechy, krople kapiące z kranu, kroki przebyte z pokoju do pokoju i zastanawiam się czy opłaca mi się pokonywać tak daleką podróż.

Dalsze odbywam w rojeniach, ale rojenia urojoną głowę koją.

Koją mnie też szumy.

Szum tych bieszczadzkich drzew i połonin ukoił mnie ostatnio.

Ta dopiero co malująca złoto-bordowymi liśćmi dróżka także.

(jedna z magicznych ścieżek na Korbanię)

 

I liżące kominek płomienie.

Migotliwość gwiazd.

Psia sierść.

Huk sowy.

Czerń. Czerń. Czerń.

Gładka tafla szklanej wody.

Kawy łyk. Wina łyk.

I Twoje błękitne oczy.

Ronię. Łzy. Suche. Duchem. I. Bezduchem.

Siebie nie zgubiłam, jednak zgubiłam drogę tysiące lat temu. I wcale nie szukam. Nie jestem na rozstaju, po prostu zboczyłam w ciszy.

Szukam tylko światów książkowych. Te pożeram na potęgę. A nawet nie mam siły o nich pisać. Muszę to zmienić, bo szkoda mi nie napisać nic o przeczytanym wszystkim bezmiernym.

 

Przeczytałam już „Pod śniegiem” autorstwa Petry Soukupovej, zachwyciłam się, więc sięgnęłam po „Zniknąć”, też się zachwyciłam, no to nadeszła kolej na „Najlepiej dla wszystkich”, ta powieść co prawda zachwyciła mnie najmniej, ale nie na tyle mało, by o niej w ogóle nie napomknąć.

 

Hana Ptačková, będąc jeszcze w liceum aktorskim, zakochała się w pięknym Janie, w którego oczach pragnęła utonąć – piękny Jan najpierw namiętnie oddał się wódce, a potem beznamiętnie prysnął, a owoc miłości szaleńczej-młodzieńczej i w sumie tylko wakacyjnej, czyli Viktor został przy Hanie. Obecnie Viki ma 10 lat i razem z mamą mieszka w Pradze. Niespełniona zawodowo mama nie ma dla niego zbyt wiele czasu, dlatego też chłopiec raczej wychowuje się sam (a gdy już jest z nim pachnąca papierosami i perfumami, to opychają się lodami z bitą śmietaną i z legowiska złożonego z poduszek oglądają duuużo filmów; chyba, że bywa nieposłuszny, to wtedy mówi mu, że jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie poczynić pewne kroki, których nie czyni, zamykając się w kuchni z nosem w telefonie) – koniec końców z jednej strony jest super rozpieszczony i przyjemnie potulny, a z drugiej to mały emocjonalny szantażysta oraz łobuz, z którym Hana nie potrafi sobie poradzić. W związku z tym, a raczej bardziej z tego powodu, że dostała główną rolę w 10-odcinkowym serialu u boku słynnego aktora i chce się skupić na własnej karierze, postanawia wysłać syna na jakiś czas do Rybnej – wioski oddalonej o 150 km – gdzie mieszka jej niedawno owdowiała mama Eva, dla której przyjazd wnuka staje się ogromnym wydarzeniem, gdyż kompletnie nie potrafi sobie poradzić z pustką i samotnością, dotychczas wypełniając ją pieczeniem i sprzedawaniem wypieków do pobliskiej kawiarni. Niestety nikt nie zapytał Viktora czy on ma ochotę na zmianę miejsca zamieszkania, szkoły, na zostawienie mamy oraz kolegów, dlatego też rodzi się w nim bunt. Bunt ten ma różne oblicza, ale z czasem między babcią a wnukiem nawiązuje się nić porozumienia, której nagle zaczyna zazdrościć Hana: z jednej strony uświadamia sobie, że dla kariery pozbyła się dziecka i ma z tego powodu wyrzuty sumienia, z drugiej cieszy się, że zrobiła w pracy coś nowego, z trzeciej jest zła na matkę, że ta nadmiernie się rządzi, z czwartej czuje wdzięczność, do tego tłumi dawne urazy i wdaje się w skandaliczny romans, a na domiar złego Eva zaczyna się źle czuć…

 

„Najlepiej dla wszystkich” to taki roczny, 416-stronicowy dziennik (Wydawnictwo Afera), a raczej sumiennie prowadzony pamiętnik, 3 pamiętniki, relacjonujące ten sam rok, bo pisze uparta Eva, pisze nerwowa Hana i pisze również krnąbrny Viki – każdy po swojemu, z perspektywy własnego czucia oraz postrzegania, innym językiem, z inną świadomością, wrażliwością i innym bagażem doświadczeń, lecz… każdy zagubiony, potwornie zagubiony. Czyta się to i szybko i wolno, łatwo i trudno, czyli tak, jak czyta się osobiste zapiski; w zależności od tego, co sami przeżyliśmy i jak mocno chcemy tudzież możemy się utożsamiać. Wszakże na pewno z niezmiennym poruszeniem poznawania czyichś sekretnych myśli (i z wrażeniem krępacji spowodowanej egoizmem matki i babci, które niby zamierzają dobrze, tylko trochę za często dla siebie, ale ciiii, bo milczą i się nie przyznają; żadna nawet przed samą sobą), bo na tym to właśnie polega. Ta powieść emocjonalnie wrząca pod czasem pozornie spokojnymi zdaniami (wyłączając z tego rozkrzyczaną Hanę) jest ciężka i smutna, choć tak dobrze znana, ponieważ z takimi problemami zmaga się ogrom osób, ale to szczególne pochylenie nad bohaterami i ich relacjami, ta czułostkowość i drobiazgowość prywatnych rozważań, uciech, szamotań, zgnębień, motywów, tęsknot czy dylematów rysuje wzruszająco żywe portrety, a te z kolei tworzą historię, w którą na przekór żali, niespełnień, ułomności, bezradności i wzajemnych pretensji, na przekór ogromnemu zmęczeniu wszystkich wszystkim po prostu się wierzy. A może właśnie dlatego się wierzy.

Po co dorośli pytają: »co ty na to?«, skoro wcale nie są ciekawi zdania dzieci?

Bo tylko jeśli ma się porządek w sprawach na pozór błahych, można mieć porządek w całym życiu.

Musi minąć trochę czasu, nim zaufasz osobie, która wiele razy cię zawiodła.

Matki nie zawsze rozumieją swoje dzieci.

Są sprawy, na które nic nie można poradzić.

 

Na samym końcu książki znajduje się lista potraw, jakie ugotowała Eva, czyli: rosół z pulpecikami, ciastka kruche z Linzu, misie łapki, chałka bożonarodzeniowa, wołowina w sosie śmietanowym, zapiekanka mięsna z makaronem, wielkanocne ciasto drożdżowe, baranek wielkanocny oraz czeski klops wielkanocny.

I ja postanowiłam jakiś z tych czeskich przysmaków przygotować – wybór padł na Vanočke, czyli tradycyjne drożdżowe ciasto bożonarodzeniowe, które splotem przypomina chałkę, jednak jest od niej cięższe (ma więcej bakalii) oraz słodsze.

Ponieważ autorka nie umieściła przepisów, tylko nazwy i ich krótkie wyjaśnienie, to posłużyłam się tym przepisem: http://bayaderka.blogspot.com/2012/06/svatecni-vanocka-czyli-czeska-chaka-z.html.

Ciasto wychodzi naprawdę pyszne: mięciutkie, puchate, nafaszerowane rodzynkami, słodkie, z chrupiącą skórką, kruszonką i migdałami – idealne do zjedzenia bez niczego, ale i posmarowane masłem lub ulubioną konfiturą (na przykład malinową, różaną albo wiśniową!) 😉

Przepis na Vanočke (zrobiłam 1 dużą i dodatkowo obsypałam kruszonką)

Składniki:

Ciasto:

  • 300 g mąki pszennej typ 450
  • 5 g suchych drożdży lub 10 g świeżych (z nich należy najpierw wykonać rozczyn)
  • 45 g cukru
  • 2 żółtka
  • 210 ml mleka
  • 50 g roztopionego i wystudzonego masła
  • 50 g namoczonych w ciepłej wodzie rodzynków
  • szczypta soli

Kruszonka:

  • 0,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1/3 szklanki cukru
  • 50 g masła
  • 2-3 szczypty migdałów w płatkach

Dodatkowo:

  • 1 jajko wymieszane z 1 łyżką mleka

Sposób przygotowania:

Mąkę wymieszać z suchymi drożdżami (ze świeżych najpierw wykonać rozczyn). Dodać resztę składników i wyrobić ciasto tak, by stało się miękkie i elastyczne – uformować z niego kulę, włożyć do miski oprószonej mąką i odstawić w ciepłe miejsce pod przykryciem na około 1,5 h.

Po upływie wskazanego czasu ciasto ponownie wyrobić, podzielić na 4 równe części, zrolować je w wałeczki i uformować chałkę – ja skorzystałam z tego filmu: https://www.youtube.com/watch?v=KgQN4zxlnEU

Chałkę ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, wierzch posmarować jajkiem roztrzepanym z mlekiem, obsypać kruszonką (połączyć wszystkie składniki) oraz płatkami migdałów i odstawić na 30 minut do ponownego wyrośnięcia.

Piec około 30-35 minut, w temperaturze 200°C.

Wyjąć. Wystudzić.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Literatura, Literatura, Przepisy, Przepisy | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Sernik marchewkowy z kremem orzechowym

Kolejna po dyniowym oraz śliwkowym serniku propozycja na taki w jesiennym klimacie, czyli marchewkowy: spód niezmiennie ten sam, ponieważ jest idealnie kruchy i maślany, absolutnie pyszna, rozpływająca w ustach, lekko słodka masa serowa, dla kontrastu słony, gęsty krem orzechowy, a na nim multum chrupiących orzechów włoskich 😉

Inne marchewkowe przepisy:

  1. Torcik marchewkowo-brzoskwiniowy z powidłami daktylowymi, kremem kokosowym i orzechami laskowymi
  2. Ciasto marchewkowe z powidłami śliwkowymi, kremem śmietanowo-kawowym, pekanami i czekoladą
  3. Ciasteczka marchewkowe z powidłami
  4. Wegański piernik marchewkowy z kremem z tofu i suszonymi owocami
  5. Budyń marchewkowo-pomarańczowy

Przepis na sernik marchewkowy z kremem orzechowym (tortownica o średnicy 26 cm) (Przepis na spód pochodzi z bloga: https://smacznapyza.blogspot.com/, a na masę serową z: https://wypiekibeaty.com.pl/)

Składniki:

Spód:

  • 180 g mąki pszennej (pełnoziarnistej)
  • 60 g mąki pszennej (tortowej)
  • 12 g cukru pudru
  • 150 g masła
  • 3 żółtka
  • 9 g proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Marchewkowa masa serowa:

  • 1 kg twarogu półtłustego (trzykrotnie zmielonego)
  • 1,5 szklanki cukru
  • 4 duże jajka
  • 2 średnie, starte na tarce marchewki
  • 1 łyżka masła
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 0,5 łyżeczki cynamonu
  • 0,5 łyżeczki imbiru
  • 0,5 łyżeczki gałki muszkatołowej
  • 1,5 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 1/4 łyżeczki soli

Dodatkowo:

  • 1 słoik masła orzechowego
  • 250 g serka mascarpone
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 2 garści posiekanych orzechów włoskich

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki na spód zagnieść – powstanie coś w rodzaju kruszonki, którą należy wylepić wcześniej wyłożoną papierem do pieczenia formę. Następnie ponakłuwać widelcem.

Podpiec około 15 minut, w temperaturze 180°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika).

Na podpieczony spód wyłożyć masę serową: do garnka wrzucić masło, startą marchewkę i 0,5 szklanki cukru – podgrzewać do momentu, aż marchewka zmięknie.

Twaróg zmiksować z pozostałym cukrem oraz ekstraktem, cały czas miksując, dodawać pojedynczo jajka, potem wystudzoną marchewkę (wraz z powstałym sokiem), przyprawy i mąkę ziemniaczaną – połączyć.

Piec około 80-90 minut, w temperaturze 160°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika).

Wystudzić w otwartym piekarniku.

Chłodny sernik z wierzchu posmarować kremem orzechowym (zmiksować mascarpone, masło orzechowe i cukier puder) i oprószyć orzechami włoskimi.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przepisy, Przepisy, Serniki | Dodaj komentarz

Sernik z musem śliwkowym

Fiolet jesiennego luksusu i podniebienia obłędu, czyli niesamowicie kremowy sernik na kruchym spodzie, z warstwą piankowego musu śliwkowego oraz owocowymi zygzakami.

Delikatny. Aksamitny. Soczyście przyjemny.

Bardzo polecam: na słodkie wieczory w miłym towarzystwie, ale i na te samotne, równie słodkie i miłe 😉

Przepis na sernik z musem śliwkowym (tortownica o średnicy 26 cm) (Przepis na spód pochodzi z bloga: https://smacznapyza.blogspot.com/, a na masę serową i mus z: http://blogzapetytem.pl/)

Składniki:

Spód:

  • 180 g mąki pszennej (pełnoziarnistej)
  • 60 g mąki pszennej (tortowej)
  • 12 g cukru pudru
  • 150 g masła
  • 3 żółtka
  • 9 g proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Masa serowa:

  • 1 kg twarogu półtłustego (trzykrotnie zmielonego)
  • 200 g cukru
  • 8 jajek
  • 200 g roztopionego i wystudzonego masła
  • 1 łyżka mąki pszennej (tortowej)
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej

Mus śliwkowy:

  • 500 g śliwek węgierek
  • 2 łyżki cukru
  • 100 ml wody
  • 2 galaretki o smaku truskawkowym (użyłam tych z agarem)
  • 500 ml śmietany 36%

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki na spód zagnieść – powstanie coś w rodzaju kruszonki, którą należy wylepić wcześniej wyłożoną papierem do pieczenia formę. Następnie ponakłuwać widelcem.

Podpiec około 15 minut, w temperaturze 180°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika)

Na podpieczony spód wyłożyć masę serową: jajka (w całości) zmiksować z cukrem na jasnożółtą, gęstą masę, z kolei ser wymieszać z mąkami, potem połączyć go z wystudzonym masłem, a na sam koniec dodać jajeczny puch – zmiksować.

Piec około 80-90 minut, w temperaturze 150°C (wstawiać do nagrzanego piekarnika).

Po upieczeniu trzymać jeszcze ciasto przez 1h w zamkniętym piekarniku, a po tym czasie wyłożyć i wystudzić.

Przygotować mus śliwkowy: śliwki pozbawić pestek, wrzucić do garnka, zasypać cukrem i zalać wodą – gotować do momentu, aż staną się miękkie, następnie zestawić z palnika i zblendować na gładko. Do gorącego musu wsypać galaretki, dokładnie wymieszać i odstawić do wystudzenia.

Śmietanę ubić na sztywno. Odlać 0,5 szklanki musu śliwkowego, a resztę zmiksować ze śmietaną.

Mus wylać na schłodzony sernik, a na wierzchu wyłożyć ten wcześniej odłożony i łyżeczką albo wykałaczką zrobić zygzaki – schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Owocowe, Przepisy, Przepisy, Serniki | Dodaj komentarz

Tartaletki „Jeżyki”

Propozycja na ten weekend to tartaletki inspirowane bakaliowymi ciasteczkami „Jeżykami”: kruche maślane ciasto, soczysta konfitura wiśniowa, słodko-słony krem (duuużo kremu) na bazie serka mascarpone i kremówki, z dodatkiem posiekanej gorzkiej oraz mlecznej czekolady, chrupiących prażonych orzechów arachidowych i esów-floresów z masy krówowej oraz masła orzechowego, z wierzchu oczywiście ciastko i czekoladowe wywijasy.

Zachęcam również do domowych ciastek jeżyków i jeżykowego tortu 😉

Przepis na tartaletki „Jeżyki” (10 sztuk o średnicy 9cm) (Przepis na kruche ciasto pochodzi z Moich Wypieków)

Składniki:

Kruche ciasto:

  • 250 g mąki pszennej (tortowej)
  • 100 g cukru pudru
  • 100 g zimnego masła
  • 2 jajka
  • szczypta soli

Krem:

  • 250 ml śmietany 36%
  • 500 g serka mascarpone
  • 1 płaska łyżka cukru pudru
  • 1 opakowanie cukru z wanilią (12 g)
  • 300 g masy krówkowej 
  • 300 g masła orzechowego (450 g)
  • 70 g posiekanej gorzkiej czekolady
  • 70 g posiekanej mlecznej czekolady
  • 2 garstki prażonych solonych orzechów arachidowych

Dodatkowo:

  • 1 słoik konfitury wiśniowej
  • ciastka „Jeżyki”
  • 50 g gorzkiej czekolady + 2-3 łyżki mleka

Sposób przygotowania:

Składniki na ciasto szybko zagnieść, rozwałkować je na grubość około 4mm, powycinać kółka trochę większe od średnicy foremek i wyłożyć nimi foremki na tartaletki delikatnie wysmarowane masłem oraz oprószone mąką pszenną – schłodzić w lodówce przez 45 minut.

Następnie wierzch ciasta oprószyć mąką pszenną, wyłożyć na nie papier do pieczenia, a na papier wysypać kulki ceramiczne, które obciążą ciasto (może być też fasola, ryż).

Piec przez 15-17 minut, w temperaturze 200°C (wstawić do nagrzanego piekarnika; wyjąć, gdy dobrze zezłocą się z wierzchu).

Wyjąć. Wystudzić.

Każdą tartaletkę wypełnić łyżeczką konfitury wiśniowej i czubatą łyżką kremu (śmietanę zmiksować z serkiem mascarpone, cukrem pudrem i cukrem z wanilią, potem dodać posiekaną czekoladę oraz orzechy, a na sam koniec niedbale, łyżką, wmieszać masę krówkową i masło orzechowe; chodzi o to, by masa nie stała się jednolita, tylko, by pozostały widoczne pasma) i ozdobić waflami ciastkami oraz nitkami rozpuszczonej gorzkiej czekolady.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Babeczki, muffiny, tartaletki, Batonikowo - pralinowe wypieki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Kruche ciasteczka kasztany

Jesień cudownie rozpłakana.

Gdzieniegdzie pociągnięta złotem.

Mocna kawa.

Rozgrzewająca herbata.

A do tej kawy lub herbaty urocze ciasteczka kasztany: kruche, maślane, aromatyczne, intensywnie kakaowe i subtelnie cynamonowe – bardzo smaczne, no ale przede wszystkim: ten kształt 😉

Przepis na kruche ciasteczka kasztany (70 sztuk) (Przepis pochodzi z bloga: https://cukierenkaklementynki.blogspot.com/)

Składniki:

Ciasto:

  • 420 g mąki pszennej (tortowej)
  • 150 g cukru pudru
  • 3 łyżki gorzkiego kakao
  • 2 opakowania budyniu śmietankowego
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 280 g zimnego masła
  • 2 żółtka
  • szczypta soli

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki (poza kakao i cynamonem) wrzucić do miski i zagnieść z nich ciasto. Następnie z całości oderwać 1/5 i wmieszać do niej cynamon, a do reszty gorzkie kakao.

Z kakaowego ciasta odrywać nieduże fragmenty (wielkości kasztana), formować z nich kulki, a z wierzchu przyklejać lekko spłaszczone kuleczki z ciasta cynamonowego.

Ciasteczka poukładać na blaszce wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia.

Piec około 12 minut, w temperaturze 200 °C.

Zaszufladkowano do kategorii Ciasteczka, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz