„Pozostała ze mnie tylko łupina. Duszy, która czyni człowieka człowiekiem we mnie nie było” – „Hana” autorstwa Aleny Mornštajnovej

Mam puzderko nieuśmiechu i sakwę nienadziei.

Beznadziei płynącej głęboko ze mnie.

Nie. Nie zmieni tego nic.

Tylko Twoje oczy i szum liści mają na to wpływ.

Ale to trwa wyłącznie w chwili patrzenia.

I szumienia.

 

Zafascynowana ostatnimi czasy czeską literaturą („W ciemność” Anny Bolavej, „Pod śniegiem” i „Zniknąć” Petry Soukupovej) postanowiłam zapoznać się z twórczością jeszcze jednej autorki i tak oto sięgnęłam po książkę „Hana” autorstwa Aleny Mornštajnovej.

Nie żałuję.

Och.

Tak rozpaczliwie nie żałuję.

 

W lutym 1954 roku, kiedy zima była piękna, lecz szczególnie mroźna a zło już czyhało w głębinach pod czeskim miastem Meziříčí, 9-letnia Mirka Kárasková, Jarmilka Stejskalova i bliźniacy Eda i Mirek Zedníčkowie wbrew rodzicielskiemu zakazowi wybierają się nad rzekę, by popływać na krach, co dla tej pierwszej kończy się ześlizgnięciem do wody, za co zostaje ukarana: w dniu 30-tych urodzin mamy Rosy nie dostaje deseru w postaci wspaniałego, bajecznego ptysia z lśniącą polewą cukrową – kara ta jednak okazuje się być błogosławieństwem, ponieważ kilka dni później mama, tata Karel, siostra Dagmarkabraciszek Ota i siostra mamy Hana Helerová zapadają na tyfus (woda ze studni, z której czerpała pobliska cukiernia była zainfekowana), w efekcie wszyscy, poza ciocią Haną, która kiedyś go przebyła… umierają.

Mira początkowo pomieszkuje u koleżanki mamy z dzieciństwa – Ivany (Zitkovej) Horáčkowej, aczkolwiek jej dzieci – Ida i Gusta są tak potwornie dokuczliwe, że ojciec Jaroslav wybiera się do Hany i oznajmia, by to ona zaopiekowała się własną siostrzenicą.

Mira jest przerażona.

Bałam się ciotki Hany. Siedziała na krześle jak czarna zmora i tylko się gapiła. Nigdy nie ubierała się w nic kolorowego. Na czarną sukienkę z długimi rękawami zimą i latem wkładała czarny sweter z kieszeniami, na nogach miała czarne pończochy i sznurowane buty za kostkę. Nigdy nie widziałam jej bez chustki, co w sumie rozumiałam, bo choć nie mogła jeszcze być aż taka stara, to zauważyłam, że wystają spod niej siwe włosy (…) niemal w ogóle nie mówiła, tylko się gapiła. Tak dziwnie. Jak gdyby patrzyła, ale nie widziała. Jak gdyby wyszła, ale zapomniała ciała na krześle (…) Nie lubiła ludzi i nie ufała im. 

Do tego Hana w kieszeni swetra z niezrozumiałego powodu nosi cienką kromkę czerstwiejącego chleba, który co poniedziałek kupuje w sąsiedniej piekarni, bo nigdzie indziej nie wychodzi (chyba, że do swojej siostry). Jest przerażająco chuda. Nie ma zębów. Zawsze milcząca. Apatyczna. Jak to mawiała mama: zmęczona psychicznie.

Ale Mira nie ma wyjścia i odtąd jej domem staje się mieszkanie na pierwszym piętrze domu rodzinnego mamy, na rynku, gdzie zamieszkuje razem z ciotką Haną, która na pytanie: czemu wzdychasz? odpowiada: bo teraz nie mogę już umrzeć.

A Hana chce umrzeć od lata 1954 roku, kiedy to w wieku 26 lat, po 3 latach pobytu w Terezinie oraz Auschwitz, gdzie w ciągu kilku minut rozpłynęło się nasze minione i przyszłe życie i z istot ludzkich zmieniłyśmy się w pozbawione znaczenia numery na liście. Nasze życie nie należało już do nas, samotnie (bez mamy Elsy, babci Grety i dziadka Brunona; Rosę cudem udało się ukryć na strychu u chorej sąsiadki Ludmili Karáskovej) powróciła w rodzinne strony, bowiem wszystko było znajome, ale mimo to całkiem obce. Już nie byłam częścią tego obrazu. Miasto się nie zmieniło, to ja, ja byłam inna, bo ból osadził się w stawach i mięśniach, ale nigdy nie był tak silny jak udręki wywoływane  przez odłamki roztrzaskanej duszy.

I chociaż radzono mi, że powinnam zapomnieć, bo nie chciano słyszeć, co mogłabym opowiedzieć, to bano się niepotrzebnie. Nie mogłam zapomnieć, wspomnienia mam wytatuowane na zawsze w głowie, jak numer na lewym przedramieniu. Mówić o nich jednak bym nie potrafiła.

Bo jak mówić o śmierci, będąc martwą? Jak mówić o czyjejś winie, samej czując się winną? Winną za tamte śmierci. I za swoje przeżycie.

 

„Hana” liczy 239 stron (Wydawnictwo Amaltea), czyli wcale niedużo, ale… to niezwykle obciążające Duszę strony, choć zapisane prostym językiem i okraszone niespieszną aurą, ponieważ opowiada o tym co okrutne i smutne. O tym, że często nie mamy wpływu na istotne, a jednocześnie o tym, że z pozoru banalnym drobiażdżkiem zmieniamy wszystko. O tym jak trudno zapomnieć i trwać w traumie. O osamotnieniu. Lęku. Zdradzie. Przeszywającym bólu. I o tym ile potrafi zdeterminowana kobieta. Nie jest to typowa powieść historyczna, mimo prezentowanych tutaj wydarzeń wojennych, ale bardziej wielopokoleniowa powieść obyczajowa o kobietach. Historia składa się z trzech rozdziałów (Ja, Mira 1954-1963, Ci Przede Mną 1933-1945 i Ja, Hana 1942-1963) i ukazana jest z wielu perspektyw (Mira jako dziecko, nastolatka i dorosła kobieta, ciotka Hana przed i po Holokauście, koleżanka mamy Ivana, mama Rosa, babcia Elsa, kumpela z dzieciństwa Jarmilka, sąsiadka Ludmila Karásková), dzięki czemu można lepiej poznać, poczuć i zrozumieć działania bohaterów, a ta wiedza powinna powstrzymać od wydawania osądów. Zdecydowanie. Zdecydowanie należy się tu powstrzymać od osądzania.

Oszałamia i wzrusza.

Nie daje o sobie zapomnieć.

Pomimo wszelkiemu bestialstwu i zgnębieniu rozpala iskrę nadziei na lepsze.

Bardzo polecam.

Czasami opłaca się być niegrzeczną i bezczelną.

Trudno się dziwić, że człowiek nie traktuje poważnie słowa »nie możesz«, jeśli co chwila je słyszy.

Jak świat może się zmienić na lepsze, gdy wszyscy będziemy milczeć?

Ale od kiedy ważne jest to, czy człowiek jest dobry, czy zły? Czy naprawdę ktoś myśli, że życie jest sprawiedliwe?

Mobilizacja to pierwszy krok do wojny. A wojna oznacza niedostatek, strach, biedę i śmierć.

Ci, którzy czytają klasyków, są na tyle mądrzy, by zrozumieć bezsens wojny także bez opisów jej okrucieństw, a ci, którzy potrzebowaliby się czegoś nauczyć, nigdy nie sięgają po żadne mądre książki.

Człowiek planuje, ale coś – wydarzenia, przypadek czy też złośliwość losu – krzyżuje jego plany.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Jagodowa biedronka

Sezon na jagody rozpoczął się już jakiś czas temu, a że ja bardzo lubię piec ciasta z ich dodatkiem, toteż upiekłam; a lubię, ponieważ mają taki piękny fioletowy kolor!

To jedno z tych uroczych ciast, bo wzorowanych na nakrapianych skrzydłach biedronki, a w jego skład wchodzi: puszysty, mięciutki biszkopt nasączony alkoholem (w wersji bezalkoholowej może to być sok z cytryny lub z jagód), konfitura jagodowa, aksamitna masa jagodowa na bazie śmietanki i owocowego musu i właśnie ten rozbrajający wierzch w kropeczki wypełnione soczystą jagodową galaretką i obsypane wiórkami z białej czekolady lub kokosa 😉

Ciasto jest bardzo delikatne, niezbyt słodkie i orzeźwiające (najlepiej smakuje takie prosto z lodówki) – to idealna propozycja na jakąś letnią imprezę albo po prostu spotkanie w gronie przyjaciół.

Polecam!

Inne przepisy z jagodami i borówkami:

1. Rolada jagodowa

2. Serowy torcik kawowo-borówkowy

3. Tarta NIEBO (z jagodami, kremem z białej czekolady i bezami)

4. Ciasto drożdżowe z jagodami i kruszonką

5. Tort jagodowo-śmietankowy

6. Sernik jagodowy

7. Sernik z białą czekoladą, zapiekanym jogurtem greckim i borówkami

8. Muffiny borówkowo-serowe

9. Jagodzianki

 

Przepis na ciasto jagodowa biedronka (forma o wymiarach 25×32 cm)(Przepis pochodzi z bloga: http://blogzapetytem.pl/; podaję z moimi delikatnymi zmianami)

Składniki:

Biszkopt:

  • 1 i 1/4 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1/4 + jeszcze połowa tego szklanki mąki ziemniaczanej
  • 1 i 1/4 szklanki cukru
  • 8 średnich jajek
  • szczypta soli

Masa jagodowa:

  • 600 ml śmietany 30%
  • 400 g jagód
  • 0,5 szklanki cukru
  • 4 pełne łyżki agaru
  • 1/3 szklanki wody

Dodatkowo:

  • 1 galaretka jagodowa + 400 ml wrzątku (jeśli nie uda się znaleźć takiej z agaru, to można zrobić samodzielnie: wystarczy zagotować jagody, odcisnąć sok i zażelować agarem)
  • jagodowa wódka (do nasączenia)
  • wiórki z białej czekolady (mogą być kokosowe)
  • 4 łyżki konfitury jagodowej (może być jeżynowa lub o smaku owoców leśnych)

Sposób przygotowania:

Galaretkę rozpuścić i odstawić, by zaczęła tężeć.

Białka ubić ze szczyptą soli, po czym powoli, łyżka po łyżce, wsypać cukier, następnie, cały czas miksując, wlać żółtka. Na sam koniec masę jajeczną wymieszać ręcznie, szpatułką, z przesianymi mąkami.

Ciasto przelać do wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia blaszki.

Piec około 35-40 minut, w temperaturze 170°C

Wyjąć. Wystudzić. Przeciąć na 2 blaty.

Masa jagodowa:

Agar zalać wodą i odstawić.

Jagody umyć, wrzucić do garnka, zasypać cukrem i zagotować, a gdy puszczą sok zblendować na gładki mus.

Agar podgrzać, uważając, by się nie zagotował, po czym, cały czas mieszając, wlać do gorącego musu – wystudzić.

Śmietanę ubić na sztywno, odłożyć kilka łyżek na posmarowanie wierzchu (u mnie były to 4, ale takie porządne), a do reszty wlać wystudzony mus – zmiskować i wstawić do lodówki na około 30 minut (musi trochę zgęstnieć, ale należy kontrolować, bo masa naprawdę szybko tężeje).

Wykonanie:

Pierwszy blat biszkoptowy nasączyć jagodową wódką, posmarować konfiturą, wylać tężejącą masę jagodową, wyrównać, w drugim blacie powycinać kieliszkiem kółka i ostrożnie przenieść go na masę, potem nasączyć, z wierzchu posmarować odłożoną śmietaną, oprószyć wiórkami białej czekolady (mogą być kokosowe), a wykrojone części wypełnić tężejącą galaretką – schłodzić.

Przechowywać w lodówce.

 

Zaszufladkowano do kategorii Owocowe, Przekładane, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Najbardziej chciałbym nagle odejść i nigdy już nie wrócić, zgubić się wszystkim swoim bliskim i sobie też się zgubić (F. Gellner)” – „Zniknąć” autorstwa Petry Soukopovej

Koronkowy Świat Mój. Zwiewny.

Bezładny. Ładny. Bez.

Bezdenny. Denny. Bez.

Bezkarny. Nie karny, ale już Niepojęty jak najbardziej.

Bardziej. Bardziej. Nie pojmować. I nie czuć.

Koronkowy Świat Mój. Koron okowy. Owy. O. Oko i Wy. Korony z głowy.

Ale Tutaj ich brak.

Tu nosi się wianki. Z czarnych kwiatów.

Koronkowy Świat Mój. Ukochany i znienawidzony.

 

Przeczytałam sobie „Pod śniegiem” autorstwa Petry Soukupovej, więc jak już się zachwyciłam, to postanowiłam potrwać trochę w tym gorzkim zachwycie i zaraz sięgnęłam po kolejną – wybór padł na nowele „Zniknąć”.

 

1. Zniknął

15-letni Jakub wsiada do pociągu, który jedzie przez Pragę do Plizna, gdzie za kilka dni zaczyna szkołę. W trakcie drogi wspomina naznaczone traumatycznymi wydarzeniami dzieciństwo: wypadek, w którym stracił nogę, ciągłe przekonywanie przez Ojca (trenuje dziecięcą atletykę oraz sekcję biegów na orientację) do uprawiania jakiegoś sportu i krytyczny wzrok, gdy okazało się, że do żadnego nie ma talentu, ponieważ jest mizerny, niezdarny i powolny (lubi stać, gapić się na coś i zachwycać), w związku z czym woli na przykład malować ptaki, alkoholizm ojca, zazdrość o dziewczynę i obsesję wychudzonej Mamy do bezskutecznych poszukiwań i prowadzenia zeszytu wspomnień ze zdjęciami jego starszego brata Martina, który zaginął; i brakuje go bardzo, i wali się świat, wszędzie wylewa się rozpacz, chociaż przecież tak bardzo się nie lubili.

Ale i tak nie jest normalnie, bo u nas już chyba nie istnieje normalność, wszystko zatrzymało się na takiej jakby pustce.

Skryć się w przeszłość jak w niewidzialnym, wytłumionym pomieszczeniu, gdzie nikt nie ma do niej dostępu.

Wspomnienia odczuwa się silniej, kiedy dochodzi zapach.

2. Na krótko

16-letnia, strasznie gruba, ucząca się na kucharkę Pavlína i 11-letni, namiętnie wycinający z papieru modele okrętów rudzielec Vojta to przyrodnie rodzeństwo, które nie potrafi żyć w zgodzie: ciągłe kłótnie, dogryzanie, skargi, obcięte nocą włosy, zniszczone ubrania, pochowane przedmioty, złośliwie zdradzone sekrety są tutaj na porządku dziennym, a w centrum tego wszystkiego zapracowana, samotna Mama Jiřina, której dodatkowo pakuje się na głowę zrzędliwa, oglądająca nudne seriale i rozstawiająca innych po kątach Babka „Stara Suková” ze swoim przyodzianym w włóczkowe sweterki ratlerkiem.

Jakby tego było mało Pavla dostaje paczkę, a w niej zaproszenie od tatulka do Ameryki, ale co gorsze… zakochuje się w Petrze, a on tak bezczelnie zarywa do Ramony.

Jest też pryszczaty Michal. Zraniona nożyczkami ręka Horáka i ten nieszczęsny Karel, który nagle sobie przypomniał, że ma syna.

Nawet jak się jest we dwoje, nie musi wcale oznaczać, że będzie dobrze.

3. Wianuszek

Kiedy umiera Vladimír, ojciec Hanki, ta decyduje się napisać do swojej starszej siostry Heleny, z którą nie widziała się od prawie 20 lat, by przyjechała do domu rodzinnego, bo w znajdujących się na strychu pudłach natrafiła na listy rodziców (Mama Eva również nie żyje), które wskazują, że z tym Milanem, miłością, potańcówką, romansem, wypadkiem, przeprowadzką, Cyganami i wieloma innymi było zupełnie inaczej niż obie podejrzewały.

Chyba każdy pewnego dnia uświadamia sobie, że kiedyś zachowywał się okropnie.

 

„Zniknąć”  to 3 dość długie nowele, bo liczące 345 stron (Wydawnictwo Afera), które, mimo nieskomplikowanej fabuły, trzeba sobie odpowiednio dawkować, bowiem autorka dokonała tutaj bardzo wnikliwej, chłodnej analizy rodzinnych relacji (gdzie wbrew stylistycznemu chłodowi aż kipi od nadmiaru emocji) u osób, znajdujących się w różnych bolesnych momentach. Nie ma tu miejsca na krytykę, ale nikt też nie jest usprawiedliwiany, za to do każdego podchodzi się z pełnym szacunkiem i próbą zrozumienia; głos zyskują i dzieci i dorośli, słychać ten wewnętrzny, najbardziej tajny, do którego ciężko przyznać się przed samym sobą, a co dopiero otwierać przed innymi i ten najbliższych, co to rani świadomie i nie – każda sytuacja oraz czucie rozpatrywane są z odmiennych perspektyw, a wszystko sprowadza się do tego, że to, co dzieje się w rodzinie stanowi solidny bagaż na resztę życia; i nawet ( a może właśnie wtedy?) jak ktoś znika, to dokłada do niego niemało.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Dodaj komentarz

Babka twarogowa z polewą czekoladową i herbatnikami

Wylogowałam się z życia na rzecz książek, bo tam mi lepiej; lepiej mi do tego stopnia, że nawet szkoda mi czasu na recenzowanie, ale postanawiam się zabrać (i jak już postanowię, to się zabiorę).

Jestem więc i mnie nie ma jednocześnie.

Ale przepis na ciasto dodam, bo wyszło bardzo smaczne – takie niezobowiązujące do niczego, takie zawsze pod ręką, do filiżanki ulubionej kawy.

Szybkie. Proste. Nie wymagające wielu składników.

Miękkie i wilgotne od dodatku twarogu, ale przy tym nie ciężkie.

Niezbyt słodkie i aromatyczne.

Z dużą warstwą gęstej polewy z gorzkiej czekolady i z dużą ilością chrupiących herbatników.

Warto się skusić 😉

Przepis na babkę twarogową z polewą i herbatnikami (keksówka o wymiarach 30x11cm) (Przepis na ciasto pochodzi ze stronki: https://www.ciasta.net/ )

Składniki:

Ciasto:

  • 300 g mąki pszennej (tortowej)
  • 200 g cukru
  • 200 g miękkiego masła
  • 300 g twarogu półtłustego
  • 4 jajka (białka i żółtka oddzielnie)
  • 1 łyżeczka cukru waniliowego
  • 1 łyżeczka aromatu waniliowego
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli

Dodatkowo:

  • 100 g gorzkiej czekolady + 80 ml śmietany 30%
  • 1 opakowanie herbatników

Sposób przygotowania:

Żółtka zmiksować z cukrem na gęstą, jasnożółtą masę, cały czas miksując, dodać do niej miękkie masło, potem rozgnieciony widelcem twaróg, aromat waniliowy i cukier waniliowy, dalej mąkę wymieszaną z proszkiem, a na sam koniec sztywną pianę ubitą z białek oraz soli – zmiksować do połączenia.

Ciasto przelać do foremki wysmarowanej masłem i oprószonej bułka tartą.

Piec około 55 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić. Z wierzchu oblać polewą (podgrzać śmietanę, zestawić z palnika, wrzucić połamaną na kostki czekoladę, chwilę odczekać i wymieszać na gładki sos) i ozdobić herbatnikami.

Zaszufladkowano do kategorii Babki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Torcik straciatella z czereśniami

Soczysty i orzeźwiający wypiek na nadchodzący weekend, czyli torcik straciatella z czereśniami: mięciutki kakaowy biszkopt nasączony czereśniową nalewką i posmarowany gęstą konfiturą, dużo śmietankowego kremu o piankowej konsystencji z wiórkami gorzkiej czekolady i ogrom świeżych czereśni zatopionych w karminowej galaretce 😉

Najlepiej smakuje mocno schłodzony!

Z czereśniami polecam również:

  1. Czereśniową chmurkę
  2. Czereśniową tartę
  3. Kruche ciasto z budyniową pianką i czereśniami
  4. Mini serniczki z czereśniami i polewą czekoladową

Przepis na torcik straciatella z czereśniami (tortownica o średnicy 24 cm) (Przepis na biszkopt pochodzi z bloga: http://gotowaniecieszy.blox.pl/html)

Składniki:

Biszkopt kakaowy:

  • 0,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 0,5 szklanki cukru
  • 3 jajka (białka i żółtka osobno)
  • 1 łyżka gorzkiego kakao
  • 1 łyżka oleju
  • 1 łyżka zimnej wody
  • 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia

Krem straciatella:

  • 200 ml śmietany 30%
  • 500 g serka mascarpone
  • 2 płaskie łyżki cukru pudru
  • 12 kostek gorzkiej czekolady
  • 2 płaskie łyżeczki agaru + 4 łyżki wody

Dodatkowo:

  • nalewka czereśniowa (do nasączenia)
  • 4 łyżki konfitury czereśniowej
  • 0,5 kg świeżych czereśni
  • 2 galaretki czereśniowe + 700 ml wrzątku (użyłam tych na agarze)

Sposób przygotowania:

Galaretki zalać wrzątkiem, wymieszać i odstawić do lekkiego stężenia.

Czereśnie odpestkować.

Białka ubić z cukrem na sztywno, cały czas miksując dodać żółtka, potem olej i wodę. Na sam koniec wsypać mąkę przesianą z proszkiem oraz gorzkim kakao – wymieszać ręcznie, szpatułką.

Ciasto przelać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia i delikatnie wysmarowanej masłem oraz oprószonej bułką tartą.

Piec około 20 minut, w temperaturze 180°C (do suchego patyczka).

Wyjąć. Wystudzić. Zdjąć papier z biszkoptu.

Biszkopt nasączyć nalewką, posmarować konfiturą, wyłożyć krem straciatella (agar zalać wodą, odstawić na chwilę do napęcznienia, potem postawić na palniku i podgrzać do rozpuszczenia, ale nie można pozwolić, by zawrzał, śmietanę ubić z serkiem mascarpone i cukrem pudrem, wmieszać startą na wiórki czekoladę, następnie, cały czas miksując, wlać wystudzony agar), wyrównać, wstawić do lodówki na około 2 h, a po upływie tego czasu z wierzchu poukładać czereśnie i zalać tężejącą galaretką – wstawić do lodówki do całkowitego stężenia.

 

Zaszufladkowano do kategorii Owocowe, Przepisy, Przepisy, Torty | Dodaj komentarz

„Na pewien rodzaj samotności po prostu nie ma rady” – „Pod śniegiem” autorstwa Petry Soukupovej

Tęsknię za śniegiem, co to bielą swoją puszystą doprowadza mnie do szaleństwa, bo wiem, że choć ekscytuje moje oczy, utrudniając złapanie orzeźwiającego dla Duszy oddechu, to tą bielą wszechstronną kłamie okrutnie, zataja; a ja lubię karmić się ułudą, ale nie kłamstwami.

Lubię jak ta biel skrzypi pod butami – wtedy wiem, że rozpacza, więc czuje.

I nie potrzeba mi nic więcej ponad ten mroźny bolesny zgrzyt.

A pod śniegiem jest czarna wilgoć ziemi: wystraszona, rozzłoszczona i poharatana.

Wyczuwam zapach drewna i wina, więc bez zastanowienia przebieram się w drzewo: w całości owijam nieumierającym bluszczem, bo martwotę i tak w nadmiarze noszę w sobie, zatem pozwalam sobie na strojenie. W dłoni mam bukiet kolczastego ostrokrzewu.

Stoję dostojnie, jednak nie obojętnie, wchłaniając z czerni trujące, ponieważ to ożywcze i tak pędem we mnie umiera.

Nakłuwam palec cierniem, próbuję krwi, a potem ze spokojną nierównowagą przepijam winem.

 

Czytam książkę białą jak niewinność. Piję kawę czarną jak grzech.

„Pod śniegiem” autorstwa Petry Soukupovej.

 

Trzy siostry, zimową porą, wsiadają do jednego samochodu i jadą do domu rodzinnego na urodziny ojca. Każda z nich targa ze sobą nie tylko prezent i podręczny bagaż, ale również bagaż prywatnych, uciążliwych doświadczeń: Blanka to perfekcyjna, ale niedoceniana, będąca na ciągłej, nieudanej diecie, nadwrażliwa gospodyni z trójką dzieci (zamknięta w sobie, zakompleksiona Fanyna, rozkapryszona Beta i maleńki Filipek), buldożkiem francuskim Baronem oraz wiecznie zapracowanym mężem Liborem, z którym nie potrafi się dogadać, Olga to szanowana w środowisku zawodowym prawniczka, z zupełnie nieustabilizowanym życiem osobistym, samotnie wychowująca nieznośnego synka Oliviera, a najmłodsza, najbardziej rozpieszczona przez tatę Kristýna jest ekstrawagancką wegetarianką wplątaną w romans z żonatym Davidem, który w istocie żony zostawić nie chce, ale ona wciąż naiwnie wierzy, że tak się stanie.

Podróż w niewielkiej, zamkniętej przestrzeni rozdrażnia, czym doprowadza do absolutnego chaosu, wyzwalając miriady doznań, wzajemnych pretensji, popełnionych błędów, niepotrzebnych słów, oskarżeń, wspomnień, refleksji i słabostek, ukazując tym samym ogromne różnice w sposobie postrzegania, niedociągnięcia w relacjach, które dość nieudolnie, jednak z uczuciem, czasem empatią pragną tu i teraz sklejać, bo każda z nich jest w jakimś obszarze niespełniona i każda chciałaby być po prostu szczęśliwa.

Zagorzałe dyskusje sióstr i burzliwą kotłowaninę myśli przecinają ciche wyznania ich matki Marie, mającej na to wszystko własną, nie mniej, a może i bardziej gorzką perspektywę.

 

„Pod śniegiem” to 405 stron (Wydawnictwo Afera) odkopywania od lat zamarzniętego.

To intymna książka, wdzierająca w najtajniejsze zakamarki ludzkiego rozważania i czucia, ukazująca ułomności i głęboko skrywane lęki, do których nikt nie chce przyznać się nawet przed samym sobą, a co dopiero, gdy inni zaczynają wyciągać to na wierzch i brudzić wybieloną rzeczywistość.

Prym wiodą tutaj kobiety, ale to nie oznacza, że mężczyźni znacząco nie wywarli wpływu na to, jakie się stały; po prostu autorka dopuściła ich żale do głosu.

Pusto tu i chłodno atmosferą i samotnością, ale nie bez emocji, bo tych jest zatrzęsienie.

Bardzo prawdziwa, dlatego smutna, wszakże wyzbyta literackiej pompatyczności, dzięki czemu, mimo że traktuje o ciężkim, to wyjątkowo lekko się ją czyta, ale nie pozbawiona dwuznaczników, które nakłaniają, by się domyślić, nigdy nie dając oczywistych odpowiedzi; ale czy tak nie jest też w życiu, że nic poza śmiercią nie jest pewne? A ona i tak zawsze człowieka zaskakuje, jakby to nagminnie nie powtarzała, że przecież nadejdzie, bo nieunikniona i przechytrzyć jej nie sposób.

Jeśli człowiek ma być sam, to będzie.

Udawanie to nic przyjemnego.

Bo to właśnie szczęśliwych ludzi można przyłapać na prostych, niewymuszonych chwilach radości.

Ale książki są czasami po prostu o wiele ciekawsze od wszystkich ludzi.

Bo samotny człowiek niczego się nie spodziewa, niczego nie oczekuje, a kiedy żyje z kimś, łudzi się, że ta druga osoba zachowa się w jakiś konkretny sposób, że do czegoś się przyda, że będzie czuć się lepiej tylko dlatego, że ta osoba jest przy nim. Ale tak nie jest, jeśli dwoje ludzi nie kocha się naprawdę od samego początku, jeśli są tylko szaleńczo zakochani, z czasem życie robi się nie do wytrzymania.

Fajnie mieć czasem jakąś tajemnicę tylko dla siebie.

Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać od życia. Czasem jednak wiadomo.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz

Gruzińskie ciasto herbaciane z bakaliami i powidłami

Wypieki na bazie kawy oraz herbaty są niesamowicie aromatyczne i rzekłabym nawet, że rozgrzewające (bodaj tylko w mojej świadomości; a przecież wiadomo, że świadomość może bardzo, bardzo dużo 😉 ), ponieważ często dodaje się do nich rozmaite likiery, brandy, whisky, orzechy, powidła, suszone owoce czy korzenne przyprawy, co idealnie wpasowuje je w jesienny klimat.

I choć nie ma teraz jesieni, a na dworze panoszy się słońce, to… warto pozwolić rozpanoszyć się na stole, talerzyku, a potem w ustach kęsowi, dwóm, trzem, więcej i więcej tego ciasta, bo jest naprawdę bardzo, bardzo smaczne: mięciutkie, z posmakiem mocnej, czarnej herbaty i drobinkami tej owocowej, nafaszerowane dużą ilością chrupiących orzechów, żurawiny, moreli, śliwek, rodzynków, z subtelnie ostrą nutą alkoholu, cynamonu, imbiru oraz kardamonu, z wierzchu posmarowane gęstymi powidłami śliwkowymi i ponownie oprószone orzechami – coś wspaniałego.

Przepis na Gruzińskie ciasto herbaciane z bakaliami i powidłami (keksówka o wymiarach 20x10cm) (Przepis na ciasto pochodzi z bloga: http://www.mirabelkowy.pl/; podaję z moimi zmianami)

Składniki:

Ciasto:

  • 2 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1 szklanka brązowego cukru
  • 2 jajka
  • 3 łyżki oleju słonecznikowego
  • 3 łyżki powideł śliwkowych
  • 200 ml mocnej, zaparzonej, czarnej herbaty
  • 2 łyżki zmielonej herbaty owocowej
  • 0,5 łyżeczki cynamonu
  • 0,5 łyżeczki kardamonu
  • 0,5 łyżeczki imbiru
  • 1 garść posiekanych i namoczonych w likierze orzechowym suszonych owoców (u mnie śliwki, morele, żurawina, banany i rodzynki)
  • 1 garść posiekanych orzechów włoskich i laskowych
  • 1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia

Dodatkowo:

  • 3-4 łyżki powideł śliwkowych
  • 2-3 łyżki posiekanych orzechów włoskich i laskowych

Sposób przygotowania:

Jajka (w całości) zmiksować z cukrem na gęstą masę, potem, cały czas miksując, dodać olej, powidła i zaparzoną czarną herbatę. Następnie wsypać mąkę zmieszaną z proszkiem, sodą, zmieloną herbatą owocową, cynamonem, kardamonem i imbirem. Na sam koniec wmieszać posiekane orzechy i owoce (wcześniej należy je odsączyć).

Ciasto przelać do keksówki.

Piec około 40 minut (lub chwilę dłużej), w temperaturze 180°C (wbity patyczek musi być suchy).

Wyjąć.

Jeszcze ciepłe posmarować z wierzchu powidłami śliwkowymi i oprószyć posiekanymi orzechami.

Zaszufladkowano do kategorii Babki, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Kukurydziane ciasto drożdżowe z budyniem i truskawkami

Lipiec rozpoczynam takim oto żółciutkim niczym słońce ciastem drożdżowym, które swój piękny kolor zawdzięcza dodatkowi mąki kukurydzianej; dodatek ten sprawia również, że nie da się go ręcznie wyrobić, lecz należy składniki wymieszać przy pomocy łyżki, ponieważ ciasto jest luźne – ale to nie zmienia faktu, że wyrasta równie wysokie, równie wspaniale pachnie, a jego konsystencja jest bardziej gąbczasta niż puchata, co, według mnie, ma wpływ na to, że smakuje jeszcze lepiej!

No chyba, że to dzięki dużej ilości aksamitnego budyniu waniliowego, soczystych truskawek i superchrupiącej kruszonki? 😉

Polecam. Bardzo.

Przepis na kukurydziane ciasto drożdżowe z budyniem i truskawkami (tortownica o średnicy 26 cm albo większej) (Przepis na ciasto drożdżowe pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty; dodałam mąkę kukurydzianą)

Składniki:

Ciasto:

  • 500 g mąki kukurydzianej
  • 310 g mąki pszennej (tortowej)
  • 15 g drożdży suchych (lub 30 g świeżych; z nich najpierw należy wykonać rozczyn)
  • 375 ml mleka
  • 113 g masła (roztopionego i wystudzonego)
  • 120 g cukru
  • 3 duże jajka
  • 1 łyżeczka soli

Kruszonka:

  • 0,5 szklanki mąki kukurydzianej
  • 0,5 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 100 g masła

Dodatkowo:

  • 2 budynie waniliowe + 500 ml mleka + 2 łyżki cukru + 1 łyżka masła
  • kilka świeżych truskawek
  • 1 jajko wymieszane z 1 łyżką mleka (do posmarowania)

Sposób przygotowania:

Mąki wymieszać z suchymi drożdżami, następnie dodać resztę składników i połączyć przy użyciu łyżki do momentu aż masa stanie się jednolita (ciasto nie będzie miękkie i elastyczne, tylko raczej luźne) – odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce na 1,5 h.

Po upływie wskazanego czasu ciasto posmarować z wierzchu jajkiem wymieszanym z mlekiem i oprószyć kruszonką (połączyć składniki) – odstawić na kolejne 30 minut.

Piec około 35-40 minut (lub chwilę dłużej), w temperaturze 175°C.

Wyjąć. Wystudzić.

W tym czasie, zgodnie z instrukcją umieszczoną na opakowaniu, należy ugotować budyń waniliowy i pokroić w plasterki truskawki.

Chłodne ciasto przekroić na dwa blaty: na pierwszy wyłożyć wystudzony budyń, poukładać truskawki i przycisnąć drugim blatem (tym z kruszonką).

Zaszufladkowano do kategorii Drożdżowe, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

Tiramisu

Dzisiaj przepis na słynny włoski deser, czyli tiramisu, które postanowiłam upiec w formie ciasta (czyli po prostu spód zastąpiłam biszkoptem, a nie tymi podłużnymi z paczki, co oczywiście również można zrobić, jeśli ma być jeszcze szybciej; można też zaserwować w pucharkach).

Biszkopt jest miękki i puszysty, ale przy tym dobrze nasączony mocną kawą, krem na bazie ubitych z cukrem pudrem żółtek oraz serka mascarpone, który z natury jest dość luźny, absolutnie delikatny, aksamitny, a dzięki dodatkowi likieru amaretto zyskuje tę cudowną migdałową słodycz, z kolei wierzch to cała masa namoczonych w kawie okrągłych biszkoptów sowicie oprószonych kakao.

Ciasto należy podawać bardzo mocno schłodzone, co zważywszy na panujące upały: sprawdzi się idealnie, zwłaszcza do filiżanki espresso 😉

Jest przepyszne.

Naprawdę polecam.

Przepis na tiramisu (forma o średnicy 22x33cm) (Przepis na biszkopt pochodzi z Moich Wypieków od Pani Doroty, a na krem z jakiejś internetowej stronki – nie pamiętam jakiej, bo trafiłam na niego dawno, dawno temu)

Składniki:

Biszkopt:

  • 1 i 1/3 szklanki mąki pszennej (tortowej)
  • 1/3 szklanki mąki ziemniaczanej
  • 1 i 1/3 szklanki cukru
  • 8 średnich jajek
  • szczypta soli

Krem tiramisu:

  • 4 żółtka
  • 170 g cukru pudru
  • 1 kg serka mascarpone
  • 50 ml likieru amaretto

Dodatkowo:

  • kawa z likierem amaretto (do nasączenia)
  • 1 opakowanie okrągłych biszkoptów
  • słodkie kakao (do oprószenia)

Sposób przygotowania:

Biszkopt:

Białka ubić ze szczyptą soli, po czym powoli, łyżka po łyżce, wsypać cukier, następnie, cały czas miksując wlać żółtka. Na sam koniec masę jajeczną wymieszać ręcznie, szpatułką, z przesianymi mąkami.

Ciasto przelać do wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia blaszki.

Piec około 35-40 minut, w temperaturze 170°C

Wystudzić.

Krem tiramisu:

Żółtka ubić z cukrem pudrem do otrzymania gęstej, jasnożółtej masy. Następnie wymieszać z serkiem mascarpone. Na sam koniec wlać likier amaretto.

Wykonanie:

Blat biszkoptowy nasączyć kawą z likierem, posmarować kremem tiramisu, wyrównać, na kremie poukładać biszkopty namoczone w kawie i amaretto (trzeba zanurzyć tylko na moment, by za bardzo się nie rozmoczyły), a wierzch oprószyć słodkim kakao.

Przechowywać w lodówce.

Zaszufladkowano do kategorii Przekładane, Przepisy, Przepisy | Dodaj komentarz

„Nie wzywajcie ciemności, kiedy nie jesteście przygotowani na konsekwencje” – „Zasady magii” i „Totalna magia” autorstwa Alice Hoffman

Już w dzieciństwie wolałam złe czarownie od dobrych wróżek; pociągał mnie ich kusicielsko przerażający urok, sekretność, magiczność, potęga, ta wiedza tajemna, wszystkie fiolki fioleczki, mikstury, proszki, rośliny, zaklęcia, księgi, kociołki, miotły, kadzidła, świece, wisiory, pierścienie, kapelusze, niezwykłe długie suknie, czarne koty, kruki, ulokowane w ponurych lasach chaty, noc, księżyc, mgła – no wszystko co się z nimi wiązało intrygowało mnie bardziej niż pastelowa, skrzydlata, wiecznie uśmiechnięta wróżka…

To na nie czekałam namiętnie zatrwożona i rozemocjonowana, więc gdy pośród stojących w równiuteńkim rządku książek coś mi zalśniło, natychmiast pociągnęłam za złoty, potem szafirowy grzbiet – oba oprószone furą brokatu i… wizualnie przepadłam, a jak omiotłam wzrokiem zarys fabuły, że o rodzie czarownic, to po chwili „Zasady magii” oraz „Totalną magię” autorstwa Alice Hoffman pakowałam do torby.

 

W 1620 roku naczelna członkini bostońskiego rodu Maria Owens nieszczęśliwie się zakochuje, zostaje porzucona wraz z maleńkim dzieckiem i oskarżona o czary, a w związku z ogromny zawodem, by ustrzec kolejne kobiety z rodu oraz dopilnować, żeby żadna z nich nie doświadczyła smutku miłości, rzuca klątwę: zguba dla każdego mężczyzny, który się w nich zakocha.

Niestety ta klątwa staje się przekleństwem, ponieważ to, co miało ochronić, doprowadza do rozlicznych tragedii oraz potwornego osamotnienia.

Paręset lat później, w latach 60. XX wieku, w obskurnym domu na Osiemdziesiątej Dziewiątej Ulicy, w dzielnicy Upper East Side, w Nowym Jorku, mieszka Susanna (z tych Owensów) z mężem psychiatrą (ślub był wynikiem chłodnego rozrachunku) i 3 szarookich dzieci: Frances, Bridget oraz Vincentem. Kobieta za wszelką cenę stara się ukryć ich dziedzictwo, ale one same czują, że są inne, nieprzeciętne, bo poza tym, że matka zataja własną przeszłość i pochodzenie, to na przykład nie pozwala krzyżować noży kiedy  w trakcie posiłku wybucha kłótnia, każe im się ubierać na niebiesko, nosić w kieszeniach pęczki lawendy, w księżycowe noce zakłada okulary, myje się wyłącznie czarnym mydłem, panikuje, gdy skończy się sól i na widok roju pszczół tudzież żuka tykotka, to najstarsza, rudowłosa, podejrzliwa i obrażalska Franny zna mowę ptaków, średnia, prześliczna, łagodna i wrażliwa Jet potrafi czytać w myślach, a najmłodszy nieustraszony, charyzmatyczny, superprzystojny uciekinier Vincent jest utalentowany muzycznie i zafascynowany zakazanymi książkami.

Milczenie zostaje przerwane latem 1960 roku, ponieważ zgodnie z tradycją do 17-letniej Frances przychodzi list od ciotki Isabelle, która zaprasza ją do Massaschusetts, do wielkiego domu na końcu ulicy Magnolii, z krzywymi kominami i oknami z zielonego szkła, otoczonego ogrodzeniem z kutego żelaza oraz oszałamiająco bujnym ogrodem – rodzice są przeciwni, obawiając, że obudzą się w nich uśpione cechy, ale całe rozochocone rodzeństwo postanawia pojechać, by dowiedzieć się o sobie i przodkach czegoś więcej.

Na samym wstępie dowiadują się tego, że większość ludzi ich unika, trwając w przekonaniu, że kontakt z nimi może skazić nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość, jednak poza powoli odkrywanymi talentami oraz sekretami najgorsza okazuje się klątwa, która nie pozwala im być z tymi, których pokochają najbardziej.

Usilnie, na wszelkie sposoby, starają się tę klątwę złamać, mimo to wiedzą, że nawet jak się nie uda, to za własne szczęście są w stanie zapłacić najwyższą cenę, którą w dalszej perspektywie będą chciały płacić także Gillian i Sally, bo i one w wyniku życiowych komplikacji wylądują w domu przy ulicy Magnolii.

 

„Zasady magii” liczą 382 strony (książka składa się z 6 części: Intuicja, Alchemia, Zaklęcie, Elemental, Grawitacja, Remedium), a „Totalna magia” ciutkę mniej, bo 319 stron (tu są 3 części: Przesąd, Jasnowidzenie, Lewitacja) (Wydawnictwo Albatros), ale ponieważ są napisane bardzo lekkim stylem, a sama fabuła również nie należy do tych ciężkich, do tego jest raczej dynamiczna, to czyta się je ekspresowo. Dialogi są dość ciekawe, bohaterowie przeważnie należą do tych sympatycznych, wdzierający gdzieniegdzie chaos da się ogarnąć, ale jednak czegoś mi tutaj zabrakło… Bo niby jest warstwa psychologiczna, nawet jako takie liźnięcie (dosłownie liźnięcie) historii, spory ładunek emocjonalny, trudne tematy typu śmierć, choroba, depresja, próba samobójcza, przemoc w rodzinie, jest też o stracie, darze, sile miłości i przyjaźni, buncie, zagubieniu, dojrzewaniu, uporze, pasji, rozczarowaniu, tradycji i sekretach rodzinnych, podejmowaniu wyborów i ich konsekwencjach, zaangażowaniu, poszukiwaniu wolności, ucieczce, tęsknocie, przesądach, samotności oraz odrzuceniu, to nie odnalazłam tu głębi (nie jest nudno, ale tak trochę płytko), magnetyzmu, mroku (jest nostalgicznie, jest smutno, ale nie ma tego gęstego, niepokojącego klimatu), a przede wszystkim chyba naobiecywanej magii – miało być jej multum, miało się przelewać, dymić, szeptać i błyskać, a zamiast tego pojawiła się miłosna klątwa, która zdominowała dosłownie wszystko – to taka saga rodzinna, powieść obyczajowa z elementami magii.

Tym, co mnie zachwyciło są na pewno bohaterowie, których autentycznie można polubić, do tego czytelnik poznaje ich już w dzieciństwie, a potem jeszcze długo, długo śledzi poszczególne losy, więc można się zżyć, jest cudownie mieniąca się okładka i przepiękne cytaty.

Nie, że nie polecam, bo polecam: historię czyta się przyjemnie, ale nie jest tym, czego po niej oczekiwałam.

Prawda jest lekka i zielona niczym liść, a kłamstwo opada na podłogę ciężko jak metal.

Nie da się zmienić podstawowych cech osobowości dziecka.

Nie tylko mózg jest skonfigurowany na stałe, ale również dusza.

Co ma być, to będzie, czy tego chcesz, czy nie.

Każdy w końcu musi opuścić dom, prawda? Musi samodzielnie ruszyć w drogę, żeby dowiedzieć się, kim jest i co mu przyniesie przyszłość.

Kiedy wypieracie się tego, kim jesteście, jeśli to zrobicie, życie zwróci się przeciwko wam i wasz los nie będzie już w waszych rękach.

Wszystkie książki powinny być czytane, dopóki znajdują czytelników.

Normalny to nie jest termin naukowy.

Bardzo trudno jest mieszkać z rodzicami, którzy potępiają każdą twoją myśl i uczynek.

Łatwo jest przyciągnąć miłość, ale pozbyć się jej całkiem to inna sprawa.

Buntownik może polegać tylko na innym buntowniku.

Życie to kłopoty. Musisz walczyć o to, czego chcesz.

Nie ma sensu działać impulsywnie, kiedy wszystkie znaki zalecają ostrożność.

Nigdy nie znamy zakończenia historii, dopóki do niego nie dotrzemy.

Dlaczego istnieją sekrety? Ludzie chcą się chronić przed przeszłością. Choć im się to nie udaje.

W niektóre noce najlepiej jest pamiętać przeszłość i nie zamykać jej w szufladzie.

Kiedy jesteś młoda, patrzysz w przód, a kiedy jesteś stara, oglądasz się wstecz.

Zawsze składa się z wielu teraz.

Powieść stanowi równie dobrą ucieczkę jak dowolne zaklęcie.

Los jest tym, co z niego zrobimy. Możesz go wykorzystać jak najlepiej albo pozwolić, żeby to on wykorzystał ciebie.

Życie to tajemnica i powinno tajemnicą pozostać, ponieważ smutek nieodłącznie związany z ludzkim istnieniem i konieczność dokonywania wyborów stanowią brzemię zbyt ciężkie, żeby je dźwigać, zanim nadejdzie czas.

Czarne koty wywierają taki wpływ na ludzi: na ich widok niektórzy trzęsą się ze strachu i myślą o ciemnej nocy pełnej koszmarów.

Niektórzy ludzie nie słuchają ostrzeżeń. Można próbować, można włączać wszystkie alarmy, ale oni i tak zrobią po swojemu.

Bo tak już jest z miłością. Nie można jej przechytrzyć i nie można z nią walczyć.

Niekiedy los jest przesądzony i żadne próby interwencji nic nie zmienią.

Czasami ucieczka to jedyny właściwy kierunek drogi.

Ale fałszywa wesołość wyczerpuje i jeśli udajesz dostatecznie długo, zawsze ci grozi, że zmienisz się w automat.

W końcu kłopoty są całkiem jak miłość; przychodzą niezapowiedzianie i przejmują władzę, zanim zdążysz się opamiętać czy w ogóle pomyśleć. 

Zadziwiające, dokąd może zaprowadzić miłość. Zdumiewające, jak daleko może się posunąć. 

Ludzie lubią plotkować z byle powodu. Wystarczy, że coś się trochę wyróżnia albo jest niezwykłe pod jakimś względem.

Smutek jest wszędzie dookoła; po prostu większość ludzi go nie widzi.

Im bardziej jesteś samotna, tym bardziej odsuwasz się od innych, aż ludzie wydają się obcą rasą, której języka i obyczajów w ogóle nie rozumiesz.

Pieniądze, miłość albo gniew – to są powody niemal wszystkiego.

Pewne istoty, kiedy się zmieniają, nigdy nie wracają do poprzedniego stanu. Na przykład motyle i kobiety, które zbyt wiele razy kochały niewłaściwych mężczyzn.

Zaszufladkowano do kategorii Literatura, Literatura | Otagowano | Dodaj komentarz